piątek, 28 maja 2010

ciężki żywot Zygmunta Żyżyńskiego

Słowo "alfabetyzm", choć relatywnie rzadko używane w mowie potocznej, normalnie funkcjonuje w języku polskim. I oznacza zjawisko, które jest przeciwieństwem analfabetyzmu, czyli braku umiejętności czytania i pisania (w węższym znaczeniu), lub braku jakiejkolwiek zdolności niezbędnej w życiu codziennym (w znaczeniu szerszym). W języku angielskim natomiast "alfabetyzm" to nie "alphabetism" tylko "literacy" ("analfabetyzm" to "illiteracy"). A słowo "alphabetism"ma zupełnie odmienne znaczenie. Jest zbudowane na zasadzie analogii do "racism", "sexism" i pozostałych słów z końcówką -ism, oznaczających jakiś rodzaj dyskryminacji. Gdy racism to dyskryminacja na tle rasowym, sexism - z powodu płci, tak alphabetism to dyskryminacja ze względu na alfabet. Konkretnie - na pierwszą literę posiadanego nazwiska. Poważnie! Jest coś takiego.

Alphabetism "wymyślił" dobre kilkanaście lat temu pewien naukowiec piszący dla magazynu "New Scientist". Trudno określić, ile było w tym rzetelnej analizy, a ile chęci wyśmiania amerykańskiej poprawności politycznej, generującej wciąż nowe "-izmy" (co jest niedźwiedzią przysługą wyświadczaną ludziom faktycznie dyskryminowanym). W każdym razie naukowiec ten stwierdził w szeregu artykułów, które opublikował, że alphabetism jest dyskryminacją ze względu na fakt posiadania nazwiska zaczynającego się na jedną z ostatnich liter alfabetu. Czyli: jeśli nazywasz się Władysława Zwolińska, albo Zenon Żurowski, to - mówiąc krótko - masz prze***ne.

Tezę tą podchwycili inni dziennikarze i naukowcy. Po polsku nie znalazłem niczego na ten temat (może za krótko szukałem), ale kilka tygodni temu zdobyłem angielski artykuł o alphabetismie, w którym autor wylicza, jaką przewagę we władzy, polityce, gospodarce, finansach etc. mają ludzie, których nazwisko zaczyna się na literę z pierwszej połowy alfabetu. I tak: 26 z 43 poprzednich prezydentów USA miało nazwisko na literę z pierwszej połówki. Zresztą, wystarczy spojrzeć na ostatnie kilkanaście lat: Bush, Clinton, "Dablju" Bush, a uwzględniając wiceprezydentów to jeszcze: Biden, Cheney, Gore... Ale w sumie 26 do 17 to jeszcze nie jest różnica powalająca statystyczną istotnością. Autor tekstu wylicza więc dalej. Otóż, nazwisko z pierwszej połowy alfabetu miało w momencie pisania owego artykułu: sześciu spośród siedmiu przywódców państw z Grupy G7, szefowie trzech największych banków świata, oraz pięciu wówczas najbogatszych ludzi świata (Gates, Buffet, Allen, Ellison i Albrecht).

Zacząłem szukać podobnych przykładów. Wśród bogaczy to niemal na pewno jest reguła (są jeszcze przecież chociażby Richard Branson, Bob Geldof, Ingvar Kamprad czy śp. Steve Fossett). Niedawno uzmysłowiłem sobie, że podejrzanie wielu wybitnych reżyserów filmowych z całego świata ma nazwisko na literę "K". Alphabetism panoszy się też w dziedzinie komputerów i nowoczesnych technologii, ale co ciekawe tylko w zakresie legalnego oprogramowania (Gates, Jobs, Dell, wspomniany Ellison), bo w open-source jest wręcz przeciwnie (Stallman, Torvalds).

Ale najbardziej uderzające było, jak zestawiłem sobie listę kandydatów w tegorocznych wyborach prezydenckich. 9 spośród 10 tych polityków ma nazwiska na literę z przedziału J-P. I - co jeszcze ciekawsze - na każdą literę przypada jeden kandydat (z wyjątkiem "K" - jest aż trzech). Zresztą, spójrzcie sami:
J - Jurek
K - Kaczyński, Komorowski, Korwin-Mikke
L - Lepper
M - Morawiecki
N - Napieralski
O - Olechowski
P - Pawlak

OK, zwykły przypadek - powiecie. Podobnie jak z tymi miliarderami, prezydentami USA itd. Bardzo możliwe. Jak jednak trafnie niejedna osoba powiedziała na mój temat - mam skłonność do patologicznego wręcz drążenia różnych nieistotnych zagadnień i zastanawiania się nad tym, co nie interesuje kompletnie nikogo. Dlatego zadałem sobie pytanie - a gdyby to nie był przypadek, to co sprawiałoby, że ludzie mający nazwiska na literę z pierwszej połowy alfabetu, mają większe szanse zostać wybitnymi osobami i osiągnąć sukces? Na razie żadne spójne wyjaśnienie nie przychodzi mi do głowy, poza paroma mało konkretnymi pomysłami. Psychologiczna heurystyka dostępności? Prawidłowość, że gdy intensywnie szukamy czegoś w pamięci, to często "lecimy" alfabetycznie? A może fakt, że książki telefoniczne i listy adresowe np. w necie są alfabetyczne, więc uprzywilejowani są przedsiębiorcy z początku alfabetu? Bo przecież - trochę upraszczając - gdy nasz przykładowy Zygmunt Żyżyński założy firmę hydrauliczną, a przeciętny Kowalski wertuje w pośpiechu książkę telefoniczną, bo mu zalewa łazienkę, to zanim dotrze do Żyżyńskiego, po drodze zadzwoni do piętnastu innych hydraulików tylko dlatego, że nazywają się Adamski, Iksiński, Kowalski itd.

Apologeci alphabetismu przywołują własne propozycje rozwiązania tego problemu. Jedno z nich odwołuje się do faktu, iż często w amerykańskich Primary Schools, nauczyciele w najmłodszych klasach rozsadzają dzieciaki w sali alfabetycznie, żeby łatwiej zapamiętać ich nazwiska. I wówczas Adams, Brown i Campbell siedzą w pierwszych rzędach, a nauczyciele poświęcają im w ten sposób więcej uwagi, ignorując Wilsona, Younga i Zysmana, którzy tkwią gdzieś na szarym końcu. Inna koncepcja mówi o tym, że podczas uroczystych ceremonii rozdania dyplomów, czy to w zwykłym college-u, czy na uczelni z Ivy League, studentów wywołuje się również alfabetycznie. Więc Adamsa, Browna i Campbella zapamiętają wszyscy zgromadzeni, a zanim przyjdzie kolej na Wilsona i Younga, to połowa audytorium już śpi, a przedstawiciele renomowanych pracodawców i head-hunterzy dawno wyszli, bo spieszyli się na samolot.

Wiem, że takie rozważania brzmią może nawet śmiesznie. Wiem, że bardzo prawdopodobne jest, iż ta uprzywilejowana pozycja ludzi z pierwszej połowy alfabetu może być tylko złudzeniem. I wiem też, że to wszystko bardzo przypomina jakąś żałosną teorię spiskową. Tajne ponadpaństwowe stowarzyszenie podpisało pakt, aby nie dopuszczać ludzi mających nazwiska na ostatnie litery alfabetu do sukcesów i zaszczytów. Hahaha, scenariusz kiepskiego filmu klasy C. Ale mimo wszystko wolę się pogłowić nad takimi teoriami spiskowymi, które mają w sobie chociaż promil naukowości i prawdopodobieństwa, niż rozgłaszać, że Tusk do spółki z Putinem zestrzelili w Smoleńsku samolot z polskim prezydentem, który (ten samolot, nie prezydent) spadając rąbnął w drzewo zasadzone w czasie wojny osobiście przez Stalina i Berię. O wszystkim uprzedzeni byli politycy Platformy Obywatelskiej (i naturalnie Żydzi), dlatego nie było ich zbyt wielu w samolocie. Aha, a tuż po katastrofie Ruscy pospiesznie dobijali tych, którzy przeżyli, kradli tajne akta, laptopy posłów z poufnymi materiałami, oraz polskie symbole narodowe, a teraz perfidnie utrudniają śledztwo...

To ja jednak będę się zastanawiać, co dla mojej przyszłości oznacza fakt, iż mam nazwisko na literę L.

28. maja 2010, 21:11 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

4 komentarze:

Bess pisze...

A może po prostu litery z drugiej połowy alfabetu nie występują tak często jak te z pierwszej?

Reżyserzy na "L": Lumiere, Lucas, Lumet, Lelouch, Linder, Landis, Lee Ang, Lee Spike, Levinson, Lynch. :)

Piotrek pisze...

Trudno powiedzieć. Na pewno nikt nie zrobił takiej statystyki. Osobiście - nie sądzę, żeby były to jakieś ogromne różnice. Wręcz przeciwnie - np. w angielskim bardzo mało słów zaczyna się na literę "K". Gdy inne litery w przeciętnym słowniku zajmują kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt kartek, tak "K" zawsze mieści się na dosłownie kilku stronach.

A co do reżyserów - faktycznie, również wielu wybitnych ma nazwiska na "L". Dwa spośród tych nazwisk słyszę nawet pierwszy raz :P Ale raczej nie pójdę w ich ślady... ;)

zajac pisze...

muszę powiedzieć, że teoria ta zupełnie mi nie przypadła do gustu, aczkolwiek sposób w jaki próbowałeś wyjaśnić to zjawisko powalił mnie na kolana. po przeczytaniu Twoich argumentów jestem w stanie się zastanowić czy faktycznie coś jest w tym, że o wiele więcej uwagi poświęcamy ludziom z pierwszej części alfabetu.
ahhh... udał Ci się perfidny opis katastrofy! :D niemal czułam ironię w powietrzu koło ekranu komputera :) po raz kolejny muszę powiedzieć jak bardzo lubię Twój styl pisania! nawet jeśli piszesz o 'dupie marynie' to potrafisz to świetnie ubrać w słowa i wciągnąć półżywego czytelnika o 3.44 nad ranem! Brawo Piter!

Piotrek pisze...

o "dupie marynie" ?! No, wypraszam sobie! To jest bardzo poważna teoria naukowa :P W Stanach pewnie już na ten temat doktoraty powstają ;]

Żartuję oczywiście ;) I bardzo dziękuję za miłe słowa :)