piątek, 7 maja 2010

cisza

Jaka schizofrenia... Radość i smutek. Sukces i strata. Zwycięstwo i śmierć. Zadziwiające, jak zupełnie przeciwstawne wydarzenia czasami zbiegają się w jednym czasie. Jak oddziałują na siebie emocje z dwóch przeciwległych biegunów. To naprawdę pachnie tandetnym amerykańskim scenariuszem, gdy w trakcie najbardziej chyba zwariowanych zajęć akademickich, jakie pamiętam, kończy się jednocześnie pewna epoka. I gdy potem wielowymiarowy sukces zderza się brutalnie z nie dającą się wypełnić pustką.

To nie jest śmiech przez łzy. To jest jakaś totalna psychoza. Chcesz się szczerze cieszyć, ale nie potrafisz, bo wrażenie ogromnej straty jest zbyt dojmujące. Chcesz się smucić, ale irracjonalnie akurat w tej chwili jesteś w za***ście dobrym nastroju.

Prawdziwe jest tylko to poczucie odrealnienia. I cisza, która potem nadchodzi...

7. maja 2010, 13:07 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

2 komentarze:

Bess pisze...

Niektórzy w takim odrealnieniu i "schizofrenii" żyją cały czas.
A co przychodzi po ciszy?

Piotrek pisze...

Po ciszy przychodzi nihilizm i trochę nasilona dysforia. I jeszcze chęć, aby zamknąć się - tak jak Tomek Beksiński - w krypcie, z pozasłanianymi oknami, bez dostępu świata słonecznego. Zamknąć się tam na kilka dni tylko ze swoimi myślami i mieć w dupie wszystko to, co zostało na zewnątrz. A potem wyjść, usiąść na rozgrzanej ziemi, na trawie, na brzegu pola i patrząc w zachodzące słońce powiedzieć sobie, że chyba jednak warto...