niedziela, 29 sierpnia 2010

reklama z tramwajem



Przeszły mnie sentymentalne ciarki. Zobaczyłem coś, czego nie widziałem dobre kilkanaście lat. I z czym wiąże się jedno z najbardziej niezwykłych wspomnień średnio-późnego dzieciństwa. Reklama z tramwajem. Teraz już wiem, że to absolutnie najlepsza reklama jaką widziałem ever. Niesamowity klimat, zdjęcia, genialna muzyka, arlekin bijący w bęben, facet przechodzący tuż przed tramwajem... Mistrzostwo w każdym calu. I muszę przyznać, że fascynowała mnie już wtedy, gdy można ją było zobaczyć w telewizji - a było to w zamierzchłych czasach, gdy do najpopularniejszych marek piwa zaliczało się 10,5 i właśnie EB. Ja miałem wówczas 11-12 lat i na sztuce (podobnie jak na piwie) znałem się jak świnia na astronomii. Ale pilnie śledziłem każdy blok reklamowy, w oczekiwaniu na właśnie tą reklamę. Zniknęła z ekranów szybko, podobnie jak z rynku zniknął elbląski browar, produkujący piwo EB.

Za piwem nie tęsknię, ale za reklamami z tamtych lat - owszem. I nie sądziłem, że jeszcze kiedyś zobaczę TĄ reklamę. God bless YouTube!

29. sierpnia 2010, 15:53 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

środa, 25 sierpnia 2010

dziesiąty stopień głupoty

Wyjątkowo upalne lato sprzyja utonięciom i innym wypadkom nad wodą. Na antenie jednej ze stacji radiowych prezentowano niedawno zestaw wskazówek, które miały sprawić, aby przeciętny Kowalski z wypadu na plażę nie trafił wprost w ramiona troskliwej inaczej państwowej służby zdrowia. Albo do prosektorium. Wśród tych bezcennych rad znalazły się m.in.: "nie brać wody do ust i nie połykać jej", "korzystać z toalet ustawionych w pobliżu plaży" etc. No nie! Ależ nas oświecili radiowi eksperci. Sami przecież nigdy byśmy na to nie wpadli. Nie wiem, jak się radiowcom odwdzięczymy za bezinteresowne ocalenie naszego zdrowia i życia. Całość "poradnika" wieńczyły doniesienia o najnowszych odkryciach badawczych w tej dziedzinie ("amerykańscy naukowcy odkryli, że..."). Niektóre z nich wręcz porażały swoim geniuszem. Naprawdę, zabrakło tam jedynie stwierdzenia, że amerykańscy naukowcy odkryli, iż osoby pływające w wodzie są bardziej narażone na utonięcie niż osoby nie pływające. A szkoda. Przecież w oparciu o tak epokowe osiągnięcie nauki można by było napisać co najmniej pięć doktoratów i ze trzy habilitacje. A jeśli rzecz dotyczy Stanów Zjednoczonych, to i Instytut Badawczy otworzyć.

Na początku sierpnia GDDKiA* (nie zawracajcie sobie głowy tym, co oznacza ten skrót) zorganizowała z wielką pompą "Narodowy Eksperyment Bezpieczeństwa Na Drogach - Weekend Bez Ofiar". Pokazów i "bezcennych" wskazówek, jak jeździć bezpiecznie, było co niemiara. I - co było nietrudne do przewidzenia - rzeczony weekend okazał się najtragiczniejszym w bieżącym roku weekendem na drogach. W Polsce jednak każde poważne przedsięwzięcie musi być organizowane tak hucznie i donośnie, aby usłyszeli o tym nie tylko mieszkańcy Antypodów, ale i anieli na wysokościach. Musi to być "ogólnopolska akcja" lub "narodowy weekend". Narodowy Weekend Bez Ofiar Na Drogach, Narodowy Weekend Bezpieczeństwa w Górach, Ogólnopolski Dzień Bez Papierosa, Miesiąc Słuchania Polskiej Muzyki, Narodowy Weekend Walki z Ujemnym Przyrostem Naturalnym...

O, w kwestii tego ostatniego, organizatorzy mogliby sięgnąć do przepastnej skarbnicy pomysłów największych ideologów socjalizmu. Ich geniusz był tak niezwykły, że rozwiązywali oni palące problemy społeczne nie mając nawet świadomości, że to robią. Otóż za PRL-u energetyka nieustannie borykała się z brakiem surowców. Zatem Partia po prostu wprowadzała "dziesiąty stopień zasilania" i w blokach z wielkiej płyty zapadały wtedy ciemności egipskie. Światła niet, telewizji niet. A robić coś przecież trzeba... Więc zwiększano przyrost naturalny.

Morał z tej opowieści niech wyciągną sobie pomysłodawcy "Narodowego Weekendu Bez Ofiar". Zamiast organizować przy aplauzie mediów idiotyczne "eksperymenty", wystarczy zbudować dobre drogi. I liczba wypadków cudownie się zmniejszy. Niestety, nasza narodowa specjalność to nie żmudna praca od podstaw, ale "patriotyczne zrywy" i "ogólnopolskie akcje". Nietrudno więc przewidzieć, że za rok czeka nas kolejny "Narodowy Eksperyment Bezpieczeństwa Na Drogach". Tym razem pod hasłem: "Weekend Poniżej 100 Ofiar".

25. sierpnia 2010, 17:20 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

*GDDKiA - Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

so close, no matter how far

















Zawsze podobał mi się ten demotywator. Traktowałem go jak trafne podsumowanie smutnej prawdy, wynikającej chociażby z rachunku prawdopodobieństwa. Od niedawna jest inaczej. Podpis wprawdzie nadal uważam za trafny, ale wiem też, że mnie on już nie dotyczy. Wciąż trudno mi w to uwierzyć, ale jestem żywym zaprzeczeniem tej reguły. Wraz z Tobą i dzięki Tobie, K. :) :*

16. sierpnia 2010, 18:21 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

niedziela, 15 sierpnia 2010

cud nad Wisłą ver. 2.0

Totentanz. Warto zapamiętać tą nazwę. Ja trafiłem na poniższe nagranie absolutnie przez przypadek, a teraz siedzę przed komputerem i zbieram zęby z podłogi. Cierpię na niezaspokojone pragnienie posłuchania czegoś w rodzaju mariażu rocka lub metalu z orkiestrą symfoniczną. Wbrew pozorom połączenie to do łatwych nie należy - ileż uznanych zespołów strzeliło sobie w ten sposób w kolano. Udane projekty można policzyć na palcach jednej ręki: przede wszystkim Lacrimosa, ostatnia płyta Nightwish, legendarne "Yeah! Yeah! Die! Die!" Waltari i pewnie jeszcze o czymś zapomniałem. A tu coś takiego! W Polsce! Unbelievable.

Depresyjny tekst zupełnie nie przystaje do radosnego stanu emocjonalnego, w jakim się od czterech dni znajduję. Ale kawałek jest kapitalny. A to, co dzieje się od 4:48 do końca nagrania - po prostu brakuje słów uznania. Nie znałem tej kapeli, gdzieś tylko nazwa obiła mi się o uszy. A tu taki szok! I to w dniu święta państwowego. Jeśli cały ów koncertowy album jest na tym poziomie, odzyskam wiarę, że może być jeszcze na świecie głośno o polskich dokonaniach, z których moglibyśmy być dumni. Aluzja do zamieszek pod Pałacem Namiestnikowskim mam nadzieję czytelna...



15. sierpnia 2010, 21:41 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

czwartek, 12 sierpnia 2010

radość na B-TIK :)

Pani w okienku na poczcie jest miła i uprzejma. Pani w kolekturze "Lotto" z uśmiechem podaje kupon. Przechodnie na ulicach wyglądają, jak gdyby zbliżały się Święta. Kierowcy w korkach są nadzwyczaj cierpliwi. Sąsiad nie wierci w ścianach o nieprzyzwoitych porach. Psy ujadają jakby ciszej. Robotnicy naprawiający dach bloku naprzeciw właściwie w ogóle nie hałasują. Autobusy się nie spóźniają. Podmiejskie pociągi to nawet ładnie wyglądają. Gazety są pełne dobrych wiadomości. Nastawione na "dyskotekową" stację radio w pracy nie denerwuje. Kwiaty rosną w oczach. Żar słoneczny nie przytłacza. Ptaki niosą w dziobach gałązki pokoju. Pozdrawiają mnie pasażerowie przelatujących samolotów.

Świat nie zmienił się tak diametralnie z dnia na dzień. It's all in my mind. A jak to możliwe, że znalazłem się po uszy w takim stanie, gdy mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że życie jest piękne? Jest jedna Osoba, która to wie... :) :*

12. sierpnia 2010, 19:40 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

piwosze i krzyżowcy

"Może kiedyś czasy były gorsze, ale głupsze na pewno nie" - takie zdanie pada w jednej ze sztuk Janusza Głowackiego. I chyba właśnie przekleństwo "obyś żył w ciekawych czasach" spełnia się na naszych oczach. Przyznam, że lubię w swoim specyficznym i - nie ukrywajmy - dziwnym poczuciu humoru podsumowywać absurdy rzeczywistości. Gdy jednak ktoś inny robi to w sposób tak perfekcyjny, że lepiej już chyba nie ma można, z chęcią oddaję mu głos. Tak dzieje się właśnie dzisiaj.

Oto bowiem w mieście Krakowie wybuchł skandal. Naprzeciw Wawelu, w którego kazamatach spoczywa tragicznie zmarły Lech Kaczyński, na gmachu ruiny hotelu "Forum" zawisł niedawno ogromny baner reklamowy jednego z trzech największych producentów piwa w Polsce. "Zimny Lech" głosiło hasło, a związane z nim skojarzenia oburzały wielu polityków i publicystów, szczególnie tych z opcji bliskiej sercu prezydenta Kaczyńskiego. Całą toczącą się na ten temat groteskową dyskusję, mistrzowsko spuentowali internauci. Ktoś dostrzegł, że nie tylko Kraków, ale i pół Polski oblepione jest przecież mniejszymi reklamami i billboardami, na których hasło to widnieje w wersji rozszerzonej: "Zimny Lech w nowej puszce dobrze się trzyma". Jakie tu są skojarzenia! A inny użytkownik internetu odważnie zaznaczył, że oprócz zimnego Lecha preferuje on również Krwawą Mary. Zimny Lech i Krwawa Mary, hmm... Za takie upodobania alkoholowe to już naprawdę można pójść siedzieć. Zresztą niebezpieczeństwo grozi również smakoszom wędlin. Bo przecież jakie skojarzenia może budzić "kiełbasa podwawelska" albo "sucha krakowska"...

W każdym razie protesty odniosły pewien skutek, bo baner z Zimnym Lechem z lokalizacji nieopodal Wawelu usunięto. Marketing jednak nie znosi próżni. Na jego miejsce pojawił się nowy baner, promujący napój energetyczny dla sportowców. A na nim hasło: "(O) żyj i zwyciężaj!!!". W internecie zawrzało, ale na szczęście ktoś przytomnie zauważył: "Zdejmijcie to szybko, bo się jeszcze spełni!".

Natomiast w mieście stołecznym Warszawa od kilku tygodni koczują pod Pałacem Prezydenckim krzyżowcy. Ta sprawa jest już tak nagłośniona, że szkoda klawiatury na jakiekolwiek dywagacje. Genialnego podsumowania dokonał za to rysownik "Angory" - pan Marek Klukiewicz. To jest tak boskie, że powstrzymam się od jakiegokolwiek komentarza.
















źródło: "Angora", nr 33 (1052) / 15. sierpnia 2010


Co ja jeszcze mogę dodać od siebie...? Bodajże Krzysztof Piasecki i Tadeusz Drozda (jeśli się mylę - poprawcie, proszę) mieli kiedyś taką satyryczną piosenkę, której refren brzmiał: "A za szybą kraj największych jaj". Cóż, w Polsce te jaja faktycznie są tak bezcenne, że najlepiej byłoby nasz kraj w całości wciągnąć na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Najlepiej odkurzaczem.

9. sierpnia 2010, 21:50 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

UPDATE (10. sierpnia): Wczoraj napisałem, że już bardziej trafnie tych wydarzeń podsumować się nie da, ale okazuje się, że byłem w błędzie. Dziś trafiłem na demotywator, który przedstawiał znaną wszystkim zieloną puszkę piwa z napisem "LECH". Podpis głosił: "Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać".

sobota, 7 sierpnia 2010

"Leczyć duszę zmysłami, a zmysły duszą"

Po raz bodajże sto dziewięćdziesiąty szósty przeczytałem "Portret Doriana Graya". I ponownie odkryłem niejeden szczegół, jakieś zdanie na które wcześniej nie zwróciłem uwagi, a które sprawiło, że mój podziw i uwielbienie dla Autora książki wzrasta do wartości już wręcz nieprzyzwoitych. Dla przykładu choćby nieistotna kompletnie dla fabuły wzmianka o Lady Ruxton: "(...) przesadnie wystrojona, czterdziestosiedmioletnia kobieta z haczykowatym nosem, która zawsze usilnie starała się skompromitować, ale była tak osobliwie brzydka, że ku jej ogromnemu rozczarowaniu, nikt nie był w stanie uwierzyć w żadne nieprzyzwoite plotki na jej temat". Wprost arcydzieło sarkazmu!

Sądzę, że jedynym sposobem na przeżycie w świecie, do którego się zupełnie nie pasuje, jest cynizm i ironia, bezlitosne obnażanie wszelkich słabości, hipokryzji i grzeszków tego świata. Pewnie dlatego twórczość Oscara Wilde'a tak bezkrytycznie adoruję. Bo niemal co drugie zdanie z "Portretu..." mógłbym uczynić mottem życiowym, umieścić na sztandarach i nieść przez rzeczywistość. Ta książka jest czymś znacznie więcej niż sardoniczną Biblią cyników. To dzieło ponadczasowe i aż trudno uwierzyć, że jego twórca urodził się na tym skalistym kawałku materii, który określa się jako Ziemia czy Terra, a mieszkańcy Wszechświata mówią o nim pewnie: B-TIK, RX 4987165.233, albo jeszcze jakoś inaczej.

"Portret Doriana Graya". Z głośników Fields of the Nephilim albo Joy Division. Może jeszcze lampka czerwonego wina. Można wyobrazić sobie bardziej idealny piątkowy wieczór? Można. A właśnie ostatnio wydaje mi się, że - choć wciąż trudno mi w to uwierzyć - mógłbym osiągnąć ten ideał również na tej planecie. Zadziwiające, jak Ktoś potrafi sprawić, że realności nabiera przekonanie, iż mógłbym odczuć stan, przy którym nawet ten cudowny cynizm lorda Harry'ego traci swoją atrakcyjność. Chociaż w jednym ów arystokrata wciąż ma rację: "Kiedy człowiek ma artystyczne podejście do życia, umysł staje się jego sercem".

7. sierpnia 2010, 15:22 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

[wszystkie zastosowane cytaty pochodzą z "Portretu Doriana Graya" Oscara Wilde'a w polskim przekładzie Marka Króla, Wrocław 2005]

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Yes Logo

Tą krótką - jak na moje standardy - notką chciałbym uzasadnić fakt, że w ostatnich dniach na blogu zamarło wszelkie życie. Zostałem zmuszony do zmiany swojego rytmu dobowego, a nie jest to coś, co mnie szczególnie cieszy. Chodzę teraz spać z kurami (to nie zoofilia!), a budzę się, gdy ranne wstają zorze. Skąd ta odmiana?

Otóż od czwartku pracuję. I to nie byle gdzie, bo pracuję dla jednej z najpotężniejszych firm transportowych na świecie, największego operatora kontenerowców i zarządcy największej na świecie floty statków (nazwy nie podam, żeby nie robić zbędnej reklamy, ale jak kogoś to ciekawi, to wystarczy pójść po rozum do internetu). Owszem, ja dla nich tylko składam kalendarze ścienne trójdzielne, jako pod-pod-wykonawca, na umowę-zlecenie i za 6.50 brutto na godzinę, ale kto za kilka lat o tym będzie pamiętał...? Tak samo jak stróż na bramie w fabryce Opla w Gliwicach może się chwalić, że pracuje dla General Motors, tak ja będę podkreślać, że zarabiam w międzynarodowym megakoncernie. A co!

Tak na marginesie, to jest w ogóle bardzo ciekawa historia. Kiedyś była taka anegdotka: Co to jest "synteza kultur"? To jest wówczas, gdy w chińskiej knajpie, Cygan gra na rosyjskiej bałałajce "Hotel California". Na tej samej zasadzie mogę wyjaśnić na własnym przykładzie, czym jest globalizacja. Bo tak: w Polsce, dla holenderskiego pracodawcy, składamy - przy użyciu niemieckich maszynek zaciskających - kalendarze dla duńskiego koncernu, drukowane w Belgii, w języku angielskim, a przeznaczone dla odbiorców niemal na całym świecie: od Chin i Filipin, przez Brazylię do Stanów Zjednoczonych.

Dear Naomi Klein - sorry, I know that ideas are priceless, but I can't eat them... I assume that makes me a Chinese worker in Your eyes. After all, I don't care. I've sold my soul long time ago...

2. sierpnia 2010, 19:04 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego