wtorek, 1 maja 2012

Jak żyć?

Mistrzostwa Europy w piłce nożnej (pod kryptonimem "Euro 2012") rozpoczną się za nieco ponad miesiąc, ale ja mam ich już powyżej wszelkich otworów ciała. I nie chodzi mi o sam turniej piłkarski, ale o to, co wokół niego się wyprawia. Od 1996 roku śledzę piłkarskie mistrzostwa (świata i Europy) z zainteresowaniem różnym, ale wszystkie odbywały się za granicą. I albo w tamtych państwach też ludziom na długie miesiące przed zawodami odbijało, albo to my - jak zwykle zresztą - przesadzamy.

Piłka nożna to socjologiczny fenomen. Trzy lata temu mieliśmy w Polsce Mistrzostwa Europy w innej masowej dyscyplinie sportu (w koszykówce), przyjechały największe gwiazdy tej konkurencji, ale o tym mało kto wiedział, a już z pewnością nie przyszło nikomu na myśl stawiać na głowie całego kraju. A teraz wszystko w Polsce robi się "na Euro". Stadiony, hotele, drogi, linie kolejowe - to jeszcze zrozumiałe. Ale nowe wyposażenie Policji, nowy system powiadamiania w ratownictwie medycznym, ułatwienia dla niepełnosprawnych w strategicznych miejscach publicznych? Jak rozumiem, gdyby nie turniej, na to wszystko zabrakłoby pieniędzy i dalej żylibyśmy jak za Króla Ćwieczka. To kamyczek do ogródka dla tych, którzy głoszą propagandy w stylu: "dobrze, że nam to Euro przyznali, bo dzięki temu tyle nowych rzeczy się wprowadzi albo wybuduje". Ludzie! Te wszystkie "rzeczy" powinny być w normalnym kraju wprowadzane na bieżąco, powinny być codziennością, a nie z okazji wielkiego wydarzenia, które śledzić będzie świat. Ale pół tak zwanej biedy z systemami ratownictwa. Gdy zobaczyłem hedlajny: "Duszpasterstwo sportowe gotowe na Euro" i "Polskie toalety gotowe na Euro", to odjęło mi nie tylko mowę, ale i inne czynności fizjologiczne.

Nie potrafię ocenić, ile w tym jest oddolnej ekspresji, a ile medialnej kreacji, ale można odnieść wrażenie, że całe państwo i całe społeczeństwo ogarnięte jest tą przysłowiową piłkarską gorączką. Do tematyki sportowej nawiązuje się wszędzie, od programów informacyjnych, przez muzyczne, aż po kulinarne. Przez to cholerne Euro uczelnie wyższe zmieniają kalendarz roku akademickiego, PKP Intercity przemalowuje lokomotywy na barwy uczestniczących w turnieju państw, księża nawołują: "Wstąp do drużyny Chrystusa", a odwołania piłkarskie można znaleźć dosłownie na każdym kroku, od budynków administracji publicznej po przychodnie zdrowia. Do dowolnego sklepu czy galerii nie da się już wejść, żeby nie zostać zaatakowanym przez coś piłkonożnego, przy ogłuszających odgłosach wyjącej publiczności, tudzież sędziowskiego gwizdka. Mamy biało-czerwoną czekoladę, ptasie mleczko, chipsy, tic-taki i ser topiony! Jeśli jakiś towar nie jest jeszcze biało-czerwony to albo dlatego, że niedługo będzie, albo dlatego, że jest już opatrzony dopełniaczem: "kibica". Konserwa Kibica, Piwo Kibica, Kiełbasa Kibica, Zupa Kibica, Benzyna Kibica... Ewentualnie - jeśli rzecz dotyczy produktów spożywczych - dopełniacz "kibica" można zastąpić frazą: "Mistrzowski smak" (z benzyną byłoby ciężko...). Ale żeby tylko! W delikatesach "Alma", które prywatnie lubię, jest cała "Strefa kibica", a tam - poważnie! - m.in. Pizza Sędziego, Pucharowe Hamburgery, Tortilla Trenera, Krewetki Bramkarza i Rozgrywające Ziemniaczki.

Jasne, można powiedzieć: nie słuchaj, nie oglądaj, nie kupuj, nie czytaj. Zgoda, mogę podjąć takie wyzwanie, chociaż łatwo nie będzie w rzeczywistości, w której "o Euro" wypowiedzieć się uznaje za stosowne każdy, od szefa rządu po żula spod sklepu. Zresztą, nie do końca o to mi chodzi. Jakoś przeżyję jeszcze te dwa miesiące i postaram się nie zwariować. Ale wydaje mi się, że nie na tym rzecz polega, aby w każdej dziedzinie nawiązywać w jakiś sposób do piłkarskiego turnieju, bo narażamy się na śmieszność. Nawet w kraju, w którym Premier jest wziętym piłkarzem (a śmiejemy się z Łukaszenki i jego hokejowej pasji...). Piszę to wszystko w imieniu - owszem, własnym - ale też tych wszystkich, którzy nie wyczekują na Euro 2012 jak na zbawienie, nie będą w czerwcu brać urlopów i siedzieć z nosem przyklejonym do telewizora, ani nie ubiorą się w biało-czerwone kapelusze, nie pomalują twarzy w narodowe barwy i nie pójdą na stadiony śpiewać "Polskaaaaaaaa, biało-czeeeerwoniiii". Zostawcie nam jakąś niszę! Jako tzw. opinia publiczna dopuszczamy przecież możliwość, aby ktoś nie interesował się polityką, narzekamy, gdy Kościół za bardzo wtyka nos w nasze sprawy, ale gdy w codzienność zbyt mocno ingeruje piłka nożna i kolejny raz zbudowana wokół niej ideologia pospolitego ruszenia, jakoś nie protestujemy. A już gdyby ktoś przyznał się, że nie zamierza "kibicować naszym", to gorzej niż gdyby publicznie znieważył Papieża Polaka.

Zatem będzie teraz "coming-out". Ja nie zamierzam. Owszem, życzę im jak najlepiej, niech sobie grają na zdrowie i ku radości tłumów. Ale nie będę im kibicować w sensie śledzenia ich popisów z zapartym tchem. Nasza reprezentacja to jest zbieranina kiepskich piłkarzy, przeważnie "grzejących ławy" w przeciętnych zespołach (z nielicznymi wyjątkami) i oszukiwanie się, że "tym razem będzie inaczej", "tym razem się zmobilizują", "będą walczyć" zostawiam bardziej naiwnym. I nie ucierpi na tym moje poczucie polskości. Dobrze mi z tym, że jestem Polakiem, nie wstydzę się tego i nie ukrywam. A czymkolwiek jest ów słynny "patriotyzm", którym się strzela na prawo i lewo, nie sądzę, aby do zestawu zachowań, które on opisuje należało "kibicowanie naszym".

Najdziwniejsze jest tymczasem to, że niektórzy sądzą, iż ono jednak należy. Można nie znać więcej niż jednej zwrotki hymnu (i to z błędami), można nie wiedzieć, jak się wiesza flagę narodową, ale za to trzeba wskoczyć w kolorowe ciuchy, pomalować twarz na biało-czerwono, chorągwię w łapę i pod skocznię "na Małysza", albo na stadion, gdzie "grają nasi". Owszem, jak ktoś to lubi, to proszę bardzo. Ale przykładajmy do tego właściwą miarę, nie mieszajmy do tego uczuć narodowych. Mdli mnie, gdy ktoś opowiada, że namiętnie kibicuje z szacunku dla Ojczyzny, z miłości do barw narodowych, a w garści dzierży flagę narodową ohydnie zapaskudzoną napisami "Jasło", "Kamień Pomorski" czy "Żywocice", żeby rodzina w telewizji zauważyła delikwenta na trybunach. Widzieliście coś podobnego w jakimkolwiek innym państwie? Mam wrażenie, że nasi przodkowie, którzy oddawali życie za ten kraj w rozmaitych wojnach, nieco inaczej rozumieli szacunek dla barw narodowych. I chyba też nie chodziło im o to, żeby w te barwy malować ser topiony...

1. maja 2012, 21:21 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego