piątek, 31 sierpnia 2012

sierpniowy SMOK

Notki cykliczne mają na tym blogu przeszłość nieciekawą. Każda z nich umarła śmiercią naturalną prędzej bądź później, niektóre po pierwszym zaledwie odcinku. Dziś jednak przypada dzień szczególny - Światowy Dzień Bloga (wiedzieliście i pamiętaliście, prawda?). Dobra to okazja, aby spróbować raz jeszcze.

W ten oto sposób na świat przybywa SMOK, czyli Subiektywny Miesięczny Odcinek Kulturalny. Żyj nam, SMOKu, długo i szczęśliwie, płyń po morzach i oceanach, sław imię... no, zresztą, nieistotne... Zatem, do dzieła. W sierpniu kulturalnie polecam:

Książka: Artur Andrus "Blog osławiony między niewiastami" (Prószyński i S-ka, 2012)
Popłakałem się tyle razy, ile ta książka ma stron, minus wstęp i spis treści. Ze śmiechu rzecz jasna. Niech to wystarczy za rekomendację.

Film: "The Dark Knight Rises" ("Mroczny Rycerz Powstaje"), USA, W.Br., 2012
Recenzje film ma zawodowe. Bo tak wielu recenzentom i kinomanom sprawił zawód. Ale przyznajmy uczciwie, przeskoczyć poprzeczkę, jaką zawiesił "Mroczny Rycerz" do spółki z Jokerem Heatha Ledgera było wręcz nieosiągalne. Dlatego mi się podobało. Plus plusy dla Gary'ego Oldmana, postaci Bane'a i muzyki Mistrza Hansa Zimmera.

Muzyka: płyta "Petäjäveräjät" zespołu Viikate (Ranka Recordings, 2012)
Napisałbym, że dla fanów pozycja obowiązkowa, ale prawdopodobieństwo, że wśród czytających te słowa znajdzie się fan Viikate, zawiera siedem zer po przecinku. Nie grają już może z takim polotem jak na trzech ostatnich albumach, ale taki choćby "Kaitselmus" przekonuje, że jednak nie zapomnieli do czego służy gitara. I kosa.

Telewizja: (takie medium dwudziestowieczne)
Informacją miesiąca jest niewątpliwie, że od września na antenę powraca triumfalnie "Nie do wiary. Strefa 11". Nie do wiary! I nawet jeśli telefony nie będą już czynne przez godzinę po emisji, to i tak entuzjaści pamiętający wieczory grozy z tym programem muszą być zachwyceni. A wielbiciele Macieja Trojanowskiego (tak, on będzie nadal prowadzącym) z niecierpliwością zdejmują okulary.

31. sierpnia 2012, 23:33 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

środa, 22 sierpnia 2012

po drugiej stronie kuli

Przewidywanie przyszłości jest rzeczą niebywale prostą. Istnieje zresztą taka anegdotka, jak to Jaser Arafat (jeszcze za swojego żywota) przychodzi do wróżki z pytaniem, kiedy opuści on grono żyjących. Na to wróżka tak mu rzecze:
- Umrzesz w żydowskie święto.
- Ale w które żydowskie święto? - docieka Arafat
- Nieważne - mówi wróżka - Dzień w którym umrzesz to będzie odtąd żydowskie święto.

I co, można? Można. Ja też mam zresztą już na koncie jedną trafną przepowiednię. Niecałe dwa tygodnie temu odwiedziłem Warszawę. Podziwiając budowę II linii metra z Mostu Świętokrzyskiego, zastanawiałem się jak technologicznie skomplikowane i niebezpieczne zarazem jest drążenie tunelu pod dnem Wisły. Wystarczy przecież, że ktoś machnie się w obliczeniach, albo coś źle przewiercą i już w tunelach metra będzie wiślanej wody od metra. Jeszcze tej samej nocy przyśniły mi się też sceny jak z filmu katastroficznego, gdzie woda z rzeki zalewa tunele pod Warszawą. I nie minęły dwa dni, a w powstającej stacji metra "Powiśle" można ryby łowić. Wniosek prosty - przewidziałem niewyobrażalną katastrofę nie gorzej niż ten cały Geryl.

Przewidzieć coś jeszcze? Się robi. Za tydzień z groszami rozpoczynają się w Londynie igrzyska paraolimpijskie (czyli takie dla niepełnosprawnych, a nie takie, w których startuje się parami). Polscy paraolimpijczycy - wbrew nazwie - zdobędą w nich nie parę medali, ale znacznie więcej. A już na pewno więcej niż polscy sportowcy na zakończonych niedawno igrzyskach olimpijskich. Natychmiast wówczas będzie się w mediach pisało i mówiło, jakich to dzielnych mamy paraolimpijczyków. Herosów, którzy nie tylko pokonują własne słabości i ułomności, ale jeszcze mężnie spisują się w zawodach, zawstydzając tym samym pełnoprawnych sportowców, którzy opływają w luksusy, zarabiają kokosy i ptasiego mleka podczas przygotowań im nie brakuje, a w godzinie próby zawodzą. Nie chcę się na ten temat autorytarnie produkować, bo z niepełnosprawnością mam niewiele wspólnego (chyba, że umysłową, a i to - zaznaczam - raczej jedynie zawodowo). Natomiast jako domorosły diagnosta opinii społecznej pozwolę sobie zauważyć - już bez żadnej ironii - że świat nie jest biało-czarny, jak próbują wmówić nam media. Nie dzieli się ani na samych złych i samych dobrych, ani tym bardziej na heroicznych paraolimpijczyków i zgnuśniałych olimpijczyków, którzy robią gawiedzi łaskę, że odbiją piłkę ręką tudzież rakietą, albo rzucą sobie czymś ciężkim. Stąd bezcelowe jest takie radosne generalizowanie, podobnie jak sensu nie posiada porównywanie sportu zdrowych i sportu niepełnosprawnych, bo to dwa kompletnie różne światy.

Natomiast gwarantuję, że takie porównywanie w mediach wystąpi. I to w ilościach przyprawiających o mdłości. Będą złote myśli, że sowicie opłacanym sportowcom "się nie chce", a niepełnosprawnym - mimo całego ich życiowego pod górkę - "się chce". Będą melodramatyczne reportaże, wyciskacze łez o sportowcach bez rąk i nóg, ciężko doświadczonych przez życie, którym czasami brakuje środków na bieżącą egzystencję, a mimo to na igrzyskach paraolimpijskich dają z siebie wszystko. Zgoda, należy im się za to uznanie i szacunek przeogromny, nikt nie ma jednak prawa zakładać, że zdrowi tego przysłowiowego wszystkiego z siebie w Londynie nie dali. Takie założenia jednak - choćby i między wierszami - niestety będą, i będą porównania niepełnosprawnych bohaterów do pływających w milionach sportowców z pierwszych stron gazet. Zaręczam całym swoim autorytetem świeżo upieczonego wróża.

Chociaż właściwie tak chyba nie wypada. Żadna szanująca się wróżka i żaden przyzwoity jasnowidz nie dają gwarancji na swoje usługi. Bo i też jakby to wyglądało?! Umowę by spisywali przed spojrzeniem w karty? Klient dostawałby na formularzu z pieczątką wykaz tego, co wróżka ujrzała w szklanej kuli? I potem jeśli się sprawdzi w mniej niż 80% to można reklamować, a jeśli powyżej, to już nie? Na przykład rzecze wieszczka, że życie klientki odmieni wkrótce w Armaniego przyodziany brunet, wieczorową porą na białym koniu wjeżdżający. A rzeczywistość skrzeczy i brunet owszem, ale nie na białym koniu tylko na rowerze, i żaden tam Armani, nawet nie ten tani, tylko "ortalion w łaty, kaszkiet w kwadraty". Ale zaraz zaraz, po co jest wtedy rękojmia? Do wróżki więc w te pędy, z gwarancji na usługę udzielonej skorzystać. Gwarancja zapewniałaby na przykład jedno spojrzenie w karty gratis, albo półroczny abonament za pół ceny, z bonusem w postaci wróżb z dostawą do domu (przekazem channelingowym).

Skoro więc można przepowiadać co ślina na język przyniesie, a klient może sobie nietrafione wróżby co najwyżej potłuc o kant kuli, to hulaj dusza, piekła nie ma! Certyfikatów i uprawnień nie trzeba, odpowiedzialność żadna. Czym prędzej interes wróżbiarski otwierać i zbijać kokosy! Łatwiej teraz w Polsce już chyba tylko gabinet psychoterapeutyczny otworzyć. Bo na wróżkę w taksówce nasze społeczeństwo raczej jeszcze nie jest gotowe. Musi być zaciemnione pomieszczenie, wzorzyste szaty, świece, czarny (albo chociaż jakikolwiek) kot, i te rzeczy.

Zatem poprzepowiadam sobie jeszcze trochę. Coś poważnego teraz? Dobrze. Na przykład, gdzie jest złoto z Amber Gold? Eee, to akurat proste. Jak sama nazwa wskazuje - w Bursztynowej Komnacie. A co, kto bogatemu zabroni?

22. sierpnia 2012, 23:33 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

piątek, 3 sierpnia 2012

herbatka z Batmanem

Na kinowych ekranach trzecia część Nolanowej trylogii o Batmanie. O samym filmie, a zwłaszcza o facecie z Dallas, który uroił sobie że jest Jokerem, napisano już tomy. Mało kto pochylił się natomiast nad samym tytułem dzieła, który jest wyjątkowo postrzelony. "Mroczny Rycerz powstaje" to dosłowne tłumaczenie angielskiego "The Dark Knight Rises" i właśnie w tym problem. Za każdym razem mam bowiem ochotę zapytać, z czego Mroczny Rycerz właściwie powstaje. Z kolan? Z łóżka? A może z jęczmienia, jak onegdaj pewien Żubr?

Skoro już tłumacze dystrybutora nie wpadli na pomysł, w jaki sposób przełożyć dumne angielskie "rises" na równie podniosły odpowiednik w języku Mickiewicza... (a nie, to Litwin przecież był...), no to Słowackiego (moment, jak Słowacki to chyba ze Słowacji... cholera, czy w tym kraju nie ma żadnego wieszcza, który nie byłby z importu?). W każdym razie, skoro nie znaleziono w języku polskim pompatycznego ekwiwalentu na "rises", to może należało pozostawić tytuł w oryginale? To jest ostatnio popularna praktyka. I naprawdę nie należy się przejmować tymi kilkoma osobnikami, którzy są przekonani, że "Essential Killing" to całkiem przyzwoity horror o morderczej esencji, która robi z herbaty taką siekierę, że zabija delikwenta już po kilku łykach indyjskiego napoju.

Zmierzam natomiast do tego, że tłumaczenia zbyt frywolne (nie wiem co trzeba wypić, żeby "Phantasm" przetłumaczyć jako "Mordercze Kuleczki", ale musi to być nieziemsko mocne) szkodzą, ale zbytnia dosłowność również nie jest pożądana. Podobno w mrocznych czasach "zimnej wojny" CIA skonstruowała skomplikowane urządzenie, które rozpoznawało mowę i natychmiast tłumaczyło usłyszany komunikat z angielskiego na rosyjski lub odwrotnie. Anegdota głosi, że podczas uroczystej prezentacji, szef całego przedsięwzięcia postanowił osobiście wypróbować jego działanie i wypowiedział słowa: "Out of sight, out of mind". Maszyna natychmiast przetłumaczyła zdanie na rosyjski, a jego odpowiednik w języku Tołstoja brzmiał: "Invisible idiot". A jeszcze większe jaja były, gdy komputerowi zadano do przetłumaczenia angielskie przysłowie: "The spirit is willing, but the flesh is weak" ("Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało mdłe"). Urządzenie wypluło z siebie rosyjski tekst, który po angielsku brzmiał: "The vodka is okay, but the meat is rotten". Nie mam pojęcia, jakie były dalsze losy owej maszyny, ale są tropy, które pozwalają domniemywać, że za tak zwany bezcen zakupił ją któryś z polskich dystrybutorów filmowych i po wprowadzeniu autorskich poprawek wykorzystuje ją do tłumaczenia tytułów hollywoodzkich hitów.

Wniosek jest zatem prosty. Chociaż podobno już niejedna maszyna przeszła pozytywnie test Turinga, komputer jeszcze przez jakiś czas nie będzie potrafił dorównać kreatywności ludzkiej. Żeby jednak nie popadać w skrajności, dla ostrzeżenia entuzjastom radosnej twórczości należy przywołać przykład z tegorocznego Przystanku Woodstock. Na festiwal ów Przewozy Regionalne uruchamiają rokrocznie specjalnie składy. Ale chyba w tym roku po raz pierwszy ktoś wpadł na pomysł, aby je ponazywać, wzorem regularnych składów kolejowych. Niestety, efekt każe podejrzewać, że bezimienny autor nazw pociągów "MusicREGIO" zdecydowanie przesadził z marihuaną, względnie jego towar pamięta jeszcze czasy klasycznego Woodstocku (tego z 1969 roku rzecz jasna). Do Kostrzyna nad Odrą wyruszyły bowiem przez Polskę następujące pociągi: "Kulki Mocy", "Rockowy Schabowy", "Szybka Ciotka", "Zaraz Będzie Ciemno", "Sherwood", "Przystanek Broda", "Śwarna Owieczka", "Żebro Adasia", "Pędzący Biedron", "Cebularz", "Loki Toudiego", "Ostatnia Paróweczka" (hrabiego Barry Kenta?) oraz "Kraina Podziemnej Pomarańczy".

Kreatywności nie zabrakło niektórym również wczoraj, podczas uroczystości upamiętniających wybuch Powstania Warszawskiego. Żeby zakłócić rocznicę, która jednoczy wszystkie opcje polityczne od tzw. prawa do tzw. lewa, a nawet szalikowców Legii (!), trzeba wybitnie twórczego talentu. Jak się okazuje, aby sprofanować ceremonię nie potrzeba było amerykańskiego desantu w postaci Louisy Veroniki Ciccone (ksywa: Madonna). W tym kraju wszystko perfekcyjnie potrafimy spieprzyć sami. A przy okazji dowiedzieliśmy się, że również rodzimych egzorcystów możemy posłać do diabła. Trzech z nich - podobno wybitnych - modliło się o awarię elektryczności w trakcie koncertu Madonny. Awaria rzeczywiście nastąpiła... ale na Kopcu Powstania Warszawskiego, w czasie uroczystości rocznicowych z udziałem m.in. Prezydent m.st. Warszawy.

Cóż, widać Madonna ma w światach nadprzyrodzonych lepsze - nomen omen - kontakty. Biorąc pod uwagę jej pseudonim dziwię się nawet, że ktokolwiek w to wątpił.

2. sierpnia 2012, 23:03 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego