niedziela, 30 września 2012

wrześniowy SMOK

W niezapomnianym KOC-u Grzegorz Wasowski z grobowym obliczem kierował do telewidzów ponurym głosem słowa: "Witam Państwa w MSW...". Po czym wesoło dodawał: "... czyli w Magazynie Słynnych Wynalazków". SMOK też może na pierwszy rzut oka wywoływać konsternację, wszak ostatnie osobniki wymarły wraz z dinozaurami i jeden tylko ostał się w podziemiach Wawelu, jak dowodził słynny profesor dendrologii. Na szczęście tym razem chodzi o Subiektywny Miesięczny Odcinek Kulturalny. W wydaniu wrześniowym zatrzymam się przy następujących pozycjach.

Książka: Andrzej Pilipiuk "Szewc z Lichtenrade" (Fabryka Słów, 2012)
Nie jest to wprawdzie "Wampir z M-3", ale czyta się świetnie. Jak zwykle u Pilipiuka jest zręczny mix. Tym razem do zupy dodano mnóstwo smakowitej demonologii oraz posiłków z ludowych wierzeń i zabobonów - efekt jest przepyszny! A że do głównych bohaterów zaliczają się antykwariusz i archeolog, pokryte jest to wszystko urzekającą patyną. Stare koronki zatem są, arszenik - miejscami (w postaci zamienników) też. W końcu jak długo można ciągnąć na bimbrze i czosnku... Polecam szczerze!

Film: "Iron Sky", Finlandia, Australia, Niemcy, 2012
Właśnie ukazało się na DVD, a to dobry powód, aby rzucić na dzieło okiem, dla tego, kto nie widział w kinie. Hitlerowcy, którzy w 1945 roku ukryli się po ciemnej stronie Księżyca, a 60 lat później powracają na Ziemię w sile i gotowości - fabuła albo banalna, albo genialna. Quod capita tot sensus - jak mawiali Rzymianie, z których dorobku zresztą naziści trochę czerpali. Rację mają ci, którzy twierdzą, że można było z tego zrobić jeszcze lepszy film. Ale i tak warto obejrzeć. Już choćby dlatego, że takiego beztroskiego pomieszania gatunków (bo ni to parodia, ni sci-fi) już dawno nie było (nie licząc Zuckerowych pastiszów, ale to inny świat). Plus ścieżka dźwiękowa (Laibach!). Plus stacja orbitalna MIR w wersji bojowej!

Muzyka: płyta "Privateering" Marka Knopflera (Mercury, 2012)
Nauczycielka matematyki z liceum zauważyła w mojej klasie specyficzną prawidłowość - im ktoś był mniej pewny wykonując zadanie przy tablicy, tym większe cyfry pisał kredą. Mark Knopfler kopiuje tą regułę. Kiedyś potrafił rzucić słuchacza na kolana jedną piosenką (po "5:15 a.m." czy "What It Is" długo szukałem własnych zębów na podłodze), teraz wydał dwupłytowy album, a ucho niespecjalnie jest na czym zawiesić... Marny singiel promujący, dwa, może trzy kawałki mogą się spodobać, ale gdzie im choćby do czasów albumu "Shangri-la", o wcześniejszych nie wspominając. Szkoda pieniędzy, niezależnie od tego, czy to ostatnia (pewnie nie) płyta Knopflera. Ale i tak pozostaje najwybitniejszym gitarzystą wszech czasów, i niech mi się ktoś spróbuje sprzeciwić ;)

Telewizja: serial "Siła Wyższa" (TVP, chociaż produkcja 2011, to na ekranach premierowo dopiero teraz). Robert Brutter i Jerzy Niemczuk od pewnego czasu "jadą na opinii" twórców "Rancza", chociaż niepotrzebnie - bez jakiegokolwiek słowa na ten temat, nawet kosmita rozpoznałby, że to dzieło tych samych scenarzystów. Powtarzające się schematy, do bólu identyczne teksty, te same maniery bohaterów... I w trzecim kolejnym serialu pana Bruttera drugoplanową, ale ważną postacią jest policjant. No, ileż można... A mimo tego wszystkiego, serial naprawdę da się oglądać. Ma pewien klimat (chociaż pierwszy sezon "Rancza" jest o lata świetlne...), są niezłe wątki, które mogą się rozwinąć, jest kilka postaci z potencjałem (a brat Wojciech to odkrycie roku!). Gdyby jeszcze tylko nie nazywali Franciszkanów mnichami, byłaby mocna czwórka z plusem. Znaczy, z krzyżykiem.

30. września 2012, 23:29 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

poniedziałek, 24 września 2012

leczenie kanałowe

Za cyklem reklam (wiadomej firmy) z serii "Serce i Mózg" nie przepadam (wiem, jak ja mogę i w ogóle...), ale najnowszy (?) klip z tekstem "Dentysta nie zając", oraz przede wszystkim z kapitalnym wykorzystaniem wyrażenia "leczenie kanałowe" w telewizyjnym kontekście, jest najwyższej próby. Ale ja dziś nie chciałem ani o sercu, mózgu czy innych podrobach, lecz o tym, że wraz z początkiem września telewizja wdrożyła na swoich użytkownikach kolejną serię leczenia kanałowego. Bez znieczulenia. A że abonamentu nie płacicie, a seriale ściągacie z osła (to tylko tak dziwnie brzmi), to i nic dziwnego, że coraz częściej włączenie odbiornika TV jest większym aktem odwagi niż wizyta u stomatologa. Jeszcze trochę i obudzimy się w rzeczywistości, gdzie pod koniec sierpnia głos z ekranu przywita nas mniej więcej w następujący sposób.

Drodzy Telewidzowie, jesienna ramówka pełna będzie zarówno Waszych ulubionych pozycji, jak i też zupełnie nowych, spektakularnych programów. Przyjrzyjmy się jej w najdrobniejszych szczegółach.

SERIALE ZAGRANICZNE

"Gra o Trąd" - Kolejny sezon serialowego hitu zza oceanu. Gdy z tajnego laboratorium w paryskim Instytucie Pasteura znikają fiolki zawierające śmiertelne niebezpieczną, eksperymentalnie zmodyfikowaną bakterię wywołującą trąd, los ludzkości leży w rękach specjalnie powołanego zespołu naukowców. Wraz z towarzyszącymi im agentami służb specjalnych i najemnikami Legii Cudzoziemskiej muszą odnaleźć złodziei, zanim będzie za późno.

"Kompania Gaci" - Niezwykle popularny serial przedstawiający codzienne życie w pralni wojskowej na terenie bazy marines w Afganistanie. Miłosne perypetie bohaterów przedstawione są na tle wojennej rzeczywistości i przeplatają się z procesami prania chemicznego i wodnego. Fani doskonale kojarzą już złotą dewizę serialu: "Nie ma takiej plamy, której nie można usunąć".

"The Walking Head" - Zupełnie nowa propozycja dla fanów klasycznego horroru w odcinkowym wydaniu, z nutką kostiumowej finezji. Szalony naukowiec w czasach rewolucji francuskiej ukrywa swoje laboratorium w niedostępnych podziemiach Bastylii. Nocami krąży w pobliżu miejsc, na których ustawiono szafoty i zbiera zgilotynowane głowy mniej szanowanych ofiar, do których nikt nie spieszy z pochówkiem. W chwili, w której udowadnia, że głowa może swobodnie funkcjonować bez reszty ciała, rządy Jakobinów i Żyrondystów zadrżą w posadach. Niestety, jest jeden "kruczek" - głowy mogą poruszać się wyłącznie podczas bezksiężycowych nocy.

"Dentalista" - Zapomnijcie o Doktorze Housie. Sarkoidoza i toczeń to bajeczki dla grzecznych dzieci. Bohater nowego serialu - dentysta z prywatnej kliniki na przedmieściach Orlando - zmaga się ze schorzeniami, na dźwięk których naprawdę bolą zęby. W tym sezonie naprzeciwko genialnego diagnosty staną między innymi: suchy zębodół, osteonekroza szczęki i nadziąślak.

SERIALE POLSKIE

"Dekarze" - zupełnie nowa propozycja dla fanów rodzimych produkcji. Paweł Małaszyński wciela się w postać początkującego dekarza, którzy marzy o tym, aby zostać skoczkiem narciarskim, ale jego szef jest pragmatykiem twardo stąpającym po więźbie. Aktorowi znanemu między innymi z roli w hitowym serialu "Czas Odoru", towarzyszy Magdalena Różczka jako urzędniczka Komisji Nadzoru Finansowego.

"Ojciec Ateusz" - Modest Ożejko, szanowany w Żytomierzu inspektor policji, wychowuje swoje dzieci w duchu jedynie słusznych zasad marksizmu-leninizmu. Gdy w spokojnej dotąd miejscowości otwiera swoje podwoje nowa świątynia Kościoła Ewangelicko-Reformowanego, światopogląd poczciwego stróża prawa zostanie wystawiony na próbę, a jego potyczki z duchownym Zaskrońskim doprowadzą do wielu zabawnych sytuacji.

ROZRYWKA

"Bitwa Na Kłosy" - Kółka rolnicze, koła gospodyń wiejskich i terenowe oddziały Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa na jednej arenie! Ich przedstawiciele zmierzą się ze sobą w niezliczonych konkurencjach wymagających sprytu, odwagi oraz wiedzy z zakresu uprawy gruntów ornych i łąkarstwa. Możemy spodziewać się ogromnych emocji, zgodnie z dewizą "Chłop żywemu nie przepuści!"

"Trudne Strawy" - Magda Gessler wspiera początkujących adeptów sztuki kulinarnej w przygotowaniu potraw i dań nierozerwalnie wiążących się z Polską. Nie zabraknie wśród tych frykasów między innymi pierogów ruskich, karpia po żydowsku, kołdunów litewskich, ryby po grecku, barszczu po ukraińsku oraz szwedzkiego stołu.

"Zjawa dla Reportera" - Elżbieta Jaworowicz udaje się z kamerą tam, gdzie diabeł nie może. Niestrudzenie tropi wszelkie przejawy działania bytów paranormalnych. Wstrząsające relacje w każdy wtorek o 23:00, a już w pierwszym odcinku po wakacyjnej przerwie bardzo mocny punkt - wywiad z wampirem.

"Taniec z Gazdami" - Na fali rosnącego zainteresowania kulturą góralską, celebrytki sprawdzą się w nowym, hitowym formacie telewizji PolWsad, gdzie ich zadaniem będzie wykonanie wraz z rdzennym mieszkańcem Podhala, jednego z tradycyjnych tańców spod samiuśkich Tater. W jury zasiądą: Sebastian Kurpiel-Bagietka, Alicja Gąsienica-Dżdżownica, bracia Stolec, oraz Zbigniew Wodecki.

"MasterKrzew" - Pasjonaci ogrodnictwa zmierzą się w kolejnej edycji wspaniale przyjętego przez polską widownię show, w którym wcielają w życie piękną dewizę Agnieszki Osieckiej: "pamiętajcie o ogrodach". Tak, jak w poprzednim roku, wygrywa najlepiej utrzymany ogród, ze szczególnym uwzględnieniem roślin ozdobnych i dekoracyjnych. Gościem specjalnym drugiej edycji będzie John le Carre.

"Rozmowy w Mroku" - Ewa Strzyga startuje z nowym cyklem programu spod znaku talk-show, przeznaczonego dla gotów i członków subkultur emo. Przyciemnione studio zapewni specyficzny klimat do rozmowy, kamery będą rejestrować obraz wyłącznie w podczerwieni, a publiczność zostanie wyposażona w noktowizory.

FILM

Tej jesieni nie zabraknie na Państwa ekranach również najnowszych hollywoodzkich superprodukcji, które jeszcze przed chwilą gwarantowały stuprocentową frekwencję w kinowych salach. Wśród nich zobaczymy z pewnością takie hity jak:

"Mroczny Rycerz powstaje z jęczmienia" - Po ciężkiej nocy Batman budzi się na środku pól uprawnych, wiele mil od Gotham. Zanim oprzytomnieje i przypomni sobie wydarzenia z poprzedniego dnia, jego miasto zdąży już opanować tajemniczy przestępca o pseudonimie Likier. Batman, pozbawiony wsparcia nowoczesnych technologii, będzie zmuszony wezwać na pomoc siły natury.

"Złom w głębi lasu" - Daniel Radcliffe w roli chciwego właściciela leśnych hektarów w jednym z rolniczych stanów USA będzie musiał zmierzyć się z dobrze zorganizowaną społecznością lokalnych meneli, którzy w jednym z jego lasów odnajdują ważący kilkanaście ton wrak rosyjskiego sztucznego satelity z okresu "zimnej wojny". Od momentu, gdy koneserzy alkoholu podejmą próby przetransportowania znaleziska do skupu złomu, rozpocznie się prawdziwa akcja.

"President Evil - Dystrybucja" - Prezydent supermocarstwa opanowany przez wrogie siły, zastąpiony sobowtórem, zmuszony do działania wbrew swemu narodowi - to wszystko już widzieliście. Ale tego, jak w podziemiach Białego Domu produkuje się zombie przy pomocy pasty do butów, a następnie za pomocą samochodów kurierskich FedEx rozwozi je pod adresy najbardziej wpływowych ludzi w USA - z pewnością nie. Przygotujcie się na wielkie kino.

"Rezus z Nazaretu" - Historia biblijna widziana oczami małpki z gatunku makaków. Podróżujący po Bliskim Wschodzie wraz z grupą kupców aramejskich rezus o imieniu Harry jest świadkiem przełomowych dla chrześcijaństwa wydarzeń, znanych nam z kart Nowego Testamentu.

INFORMACJE I PUBLICYSTYKA

W nowym sezonie nieodmiennie zapraszamy na stałe pozycje na liście Państwa programów informacyjnych: "Kwakty", "Wydalenia" i "Wiadromości". Powraca również Monika Olejnik ze swoją "Kropką nad pi", a nowym programem publicystycznym będzie poniedziałkowy "Tomasz Lis zażywa". W każdym odcinku prowadzący, wraz z zaproszonym przedstawicielem Ruchu Palikota, debatować będą nad własnościami przeróżnych substancji psychoaktywnych.

A POZA TYM...

Oczywiście, to nie są jedyne pozycje w nowej, jesiennej ramówce. W październiku nadamy bezpośrednią relację ze spotkania pomiędzy reprezentacją Polski a reprezentacją Wysp Tonga, w ramach eliminacji do piłkarskich Mistrzostw Europy. Natomiast już w listopadzie gorąco oczekiwany przez fanów koncert chyba najpopularniejszej obecnie grupy muzycznej - na lotnisku Bemowo zagra specjalnie dla Was zespół Coldklej.

Z kolei w grudniu rozpocznie się emisja zupełnie nowego programu, którego tematyka będzie oscylować wokół wielkich zagrożeń ludzkości w kontekście zbliżającego się końca świata. Trzy kluczowe zagadnienia poruszane w tym programie dotyczyć będą epidemii, anomalii pogodowych oraz nowych źródeł energii, na czele z energią jądrową. Roboczy tytuł tego pasjonującego popularnonaukowego widowiska brzmi: "Tyfus, Gromek i Atomek".

Zostańcie z nami!

24. września 2012, 23:50 DST, 52.435 °N, 15.142 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

czwartek, 13 września 2012

listy z Julianpola

Ludzie często mówiąc cokolwiek, chcą więcej wyrazić przy pomocy formy niż treści. Dlatego starają się ubarwić swoją wypowiedź, ubierając ją w rozmaite słowne ozdobniki, które pewnie mają sprawić, że rozmówca (przepraszam, teraz się mówi: interlokutor) uzna ich za bardziej wykształconych i obytych niż są w rzeczywistości. Pół tak zwanej biedy z tym, że to często wygląda pretensjonalnie. Przezabawnie robi się dopiero wtedy, gdy delikwent nie ma pojęcia, co właściwie oznaczają słowa, których używa. Jak ten osobnik, który przekonany był, że "apokalipsa to jest to, co misie koala wpieprzają". Cóż, był z niego widocznie taki inteligent, jak z koali niedźwiedź. Albo ta pani z anegdotki, do której mąż się zwrócił słowami:
- Kochanie, fama głosi, że używasz słów, których nie rozumiesz.
- Taaak? To powiedz famie, że jest stara rura i vice versa!

Piszę o tym nie bez kozery, bo o ile prawdą jest, że to ludzie kreują język, którym się posługują, to ostatnio wzięli się do tego zadania wyjątkowo ochoczo. Na przykład dziś przeczytałem w internecie słowo "TRZCIONKA". Do głowy mi nie przyszło, że pisał to ktoś, kto ma elementarne problemy z ortografią. Zamiast tego kombinowałem, czy może jakiś potomek Gutenberga wynalazł czcionkę z trzciny i ją zgrabnie nazwał w ten sposób, a ja o tym nie słyszałem. Ostatecznie, skoro Amerykanie w celach militarnych skonstruowali mechanicznego muła, to dlaczego nie trzcinową czcionkę? (na marginesie - fajne zestawienie słów do ćwiczeń logopedycznych, albo do torturowania obcokrajowców).

A jakiś czas temu w radiu usłyszałem, że po Brukseli jeździ specjalny rower, który mierzy ilość zanieczyszczeń i zawartość metali ciężkich w powietrzu, którym oddychają sobie mieszkańcy stolicy Belgii. I ten rower - jak stwierdziła reporterka - jest "wyposażony w bardzo specjalistyczny sprzęt". Zatkało mnie, bo nie miałem pojęcia, że ten przymiotnik się stopniuje. Prędzej uznałbym, że to już jest jakiś najwyższy stopień, więc dodanie do niego przysłówka "bardzo" brzmieć będzie równie idiotycznie jak "bardzo najszybszy", albo "bardziej zimniejszy". Oczywiście nie jest, bo przymiotnik "specjalistyczny" pochodzi od słowa "specjalista". I wydaje mi się, że używamy go w sytuacjach, gdy właśnie chcemy podkreślić, że coś jest szczególnie przeznaczone do jakiegoś celu, a przymiotnik "specjalny" podkreśla ten fakt w niewystarczający sposób. Nie znalazłem natomiast w mądrych księgach odpowiedzi na nurtującą mnie wątpliwość, czy można "specjalistyczny" stopniować. Moim zdaniem nie, są przecież takie przymiotniki, których się nie stopniuje ("coroczny", "drewniany", "dzisiejszy") i dla mnie "bardzo specjalistyczny" brzmi po prostu głupio i pretensjonalnie. Ale mogę się mylić. Czy jest na sali lingwista?

Zbitka tych słów być może tak bardzo przykuła moją uwagę, bo pamiętam kapitalny mini-serial komediowy pt. "Grzeszni i Bogaci", gdzie w pierwszym odcinku umierał ojciec głównego bohatera. Bohater ów był lekarzem, więc postanowił go ratować. Poprosił o zestaw chirurgicznych rękawiczek, maskę tlenową i tego typu przyrządy. Niestety, zamiast tego otrzymał rękawice kuchenne i maskę karnawałową, więc wykrzyknął: "Ten sprzęt nie jest dość wystarczająco wysoce wyspecjalizowany!". A jeśli chodzi o pleonazmy, to minęły już czasy akwenów wodnych i cofania się do tyłu. Teraz robią takie egzemplarze, że klękajcie narody! Dzisiaj do kamery "Faktów" TVN jakiś poseł, chyba z Platformy Obywatelskiej, powiedział coś w tym stylu: "Trzeba uzgodnić kierunek regulacji, które mają na celu uregulowanie kwestii...". Dwa pleonazmy w jednym zdaniu. Geniusz! Ja bym musiał z pół godziny kombinować, żeby ułożyć coś takiego, a pan poseł, ot tak, z głowy. Prawdę jednak ludzie powiadają, że w parlamencie sama elita się znajduje.

W każdym razie ludzkość kreuje swój język coraz szybciej i powoli się zaczynam w tym gubić. Rewolucja Francuska zmieniała nazwy miesięcy, a na naszych oczach przemianom ulegają nazwy gatunków zwierząt. Rozumiem jeszcze, że na pasiastą pomarańczową rybkę mówi się Nemo, bo "amfiprion okoniowy" to nie jest wyrażenie, którym rzuca się od niechcenia u cioci na imieninach. Ale na lemura też już nikt nie powie inaczej, jak tylko: "król Julian". Gdy pierwszy raz usłyszałem to w ogrodzie zoologicznym, byłem przekonany, że któryś z lemurów się po prostu tak nazywa. Jednak nie, po chwili ktoś powiedział do dziecka: "Popatrz, tam są same króle Juliany". W domu natychmiast poszedłem po rozum do internetu w sprawie tego króla Juliana, ale nie udało mi się dowiedzieć o nim niczego, poza tym, że jest kultowy. Ale tego to akurat mogłem się sam domyślić...

Natomiast fleksja (wbrew pozorom to nie jest imię dla suczki, chociaż byłoby niewątpliwie urocze) "króle Juliany" jest fantastyczna. I stanowi zapewne efekt kolędowej indoktrynacji: "Anieli grają, króle witają". Cóż, kiepski PR ma król Julian, skoro nikt nie wpadł na pomysł, że "królowie Julianowie" brzmiałoby znacznie dostojniej.

A'propos (to z kolei nie jest danie z francuskiej restauracji, chociaż był kiedyś taki delikwent, który zamiast aperitifu poprosił o "apropos") dostojności. W dzieciństwie maniakalnie wczytywałem się w rozkład odjazdów z Dworca Autobusowego PKS w Opolu. Wśród miast i miasteczek, do których autobusy docierały, znalazłem też nazwę "Julianpol". Byłem przekonany, że to gdzieś za granicą, na Węgrzech na przykład, albo na Ukrainie. Bo tak dostojnie, poważnie brzmi. Julianpol. Jak Sewastopol, Mariupol, albo Konstantynopol nawet. Z zabytkami, cerkwiami i trolejbusami. Jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się wiele lat później, że Julianpol to licząca 500 mieszkańców wioska obok Olesna.

Pewne rzeczy jednak się nie zmieniają. Gdybym urodził się dwadzieścia lat później, jako dziecko nadal z podziwem czytałbym nazwę "Julianpol". Tylko teraz byłbym pewny, że metropolia ta znajduje się nie na Ukrainie, ale na Madagaskarze.

13. września 2012, 00:07 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

wtorek, 11 września 2012

z pamiętnika wróżbity

Ostatnie wydarzenia napełniają mnie coraz silniejszym przekonaniem, że powinienem nieco zmienić profesję i zamiast psychologią, zająć się raczej parapsychologią. Bo przewidywanie przyszłości wychodzi mi jak na razie wybornie.

Nie minął nawet tydzień odkąd napisałem w tym miejscu, że fatalny poziom ogólnego, a zwłaszcza naukowego, wykształcenia w naszym społeczeństwie jest przyczyną, iż kto tylko chce wciska nam pseudonaukowe "mądrości", a przeciętny Polak łyka to jak gęś kluski.
I zaledwie kilka dni później profesor Łukasz Turski, w weekendowym wydaniu "NTO" oskarżył polską szkołę w kwestii tzw. afery Amber Gold. Zgoda, państwo w tej sprawie zawiodło, aparat sądowniczy czegoś tam nie dopilnował, ale gdybyśmy mieli lepiej wykształcone społeczeństwo, gdyby szkoły efektywniej wkładały pożyteczną wiedzę do głowy, gdyby matematyka i fizyka nie były postrachem młodzieży szkolnej, to nikt nie dałby się nabrać panu Marcinowi P., że można na lokacie w złoto zarobić 14%. Ściągnął ode mnie pomysł pan profesor, jak nic! Ba, wyliczając te pokutujące u nas bzdury (o szkodliwości GMO i czosnku leczącym raka), chciałem wśród nich umieścić również tą o cudownej lokacie Amber Gold. Przysięgam na Apollona lekarza! Ostatecznie zaniechałem tego pomysłu, bo jeszcze ktoś, kto akurat stracił ciężkie miliony, poczułby się dotknięty (to jest w kraju ostatnio bardzo popularne). A w sumie szkoda, napisałbym trzy słowa więcej i miałbym już dzisiaj etat w Ezo TV.

A'propos tego dotknięcia - również moja druga wróżba okazała się nadzwyczaj celna. Zerknijcie trzy posty poniżej, tam gdzie trzy tygodnie temu pisałem o tym, co będzie się działo w Polsce podczas igrzysk paraolimpijskich. I co? Dzieje się. I to nawet w takim natężeniu, że nie zmieściło się to w objętości mojej szklanej kuli. Przyznaję, takiego poziomu chaosu, hipokryzji i dyskusji o niczym, nie przewidziałem. Nie chodzi zresztą nawet o ten nieszczęsny wpis na blogu Janusza Korwin-Mikke, który robi wszystko, żeby już nigdy nie dostać się do Sejmu w drodze wyborów powszechnych, równych i jakie one tam jeszcze są. Rekordy hipokryzji biją - uwaga, truizm! - media nasze kochane.

Dlaczego? Już spieszę z odpowiedzią.

Po pierwsze, media pieją, jak to wspaniale poradzili sobie nasi niepełnosprawni sportowcy na paraolimpiadzie w Londynie. Zgoda, 36 medali i 9. miejsce w klasyfikacji medalowej to znakomity wynik, ale przecież na przykład 8 lat temu w Atenach tych medali zgromadziliśmy 54, cztery lata wcześniej - w Sydney - 53, w Seulu w 1988 roku - 83, a w Arnhem w 1980 roku aż 177 (i drugie miejsce w klasyfikacji medalowej!). Co więcej, wtedy konkurencji było znacznie mniej, ergo szanse na zgromadzenie tylu kolorowych krążków o wiele mniejsze. Ale nie pamiętam takiego szumu medialnego wokół para-sportowców (a Sydney i Ateny pamiętam całkiem nieźle), a przecież - ze statystycznego punktu widzenia liczonego ilością wywalczonych medali - tegoroczne igrzyska paraolimpijskie były raczej katastrofą niż sukcesem...

Zgoda, w porównaniu do igrzysk zdrowych sportowców były sukcesem, bo tamci przywieźli medali tylko dziesięć. Ale błagałem trzy tygodnie temu, żeby tych dwóch spraw nie porównywać, bo to są dwa kompletnie inne światy. Pod każdym względem, poza zaangażowaniem startujących. Presja, ranga, otoczka, nawet zasady. W igrzyskach olimpijskich są 302 komplety medali do zdobycia, w paraolimpijskich blisko dwa razy więcej (503), stąd więcej medalowych szans. W igrzyskach olimpijskich bieg na 100 metrów mężczyzn jest jeden. Usain Bolt biegnie i wygrywa. W paraolimpijskich - uwaga - jest ich piętnaście (biegów na 100 m mężczyzn, nie Usainów Boltów). Osobny finał dla niedowidzących, osobny dla sportowców bez nogi, osobny dla tych z mózgowym porażeniem dziecięcym etc. Rzecz, o której - myślę - wypadałoby wiedzieć, zabierając publicznie głos w tej sprawie.

A poza tym różni te imprezy szereg innych aspektów. W igrzyskach olimpijskich startują przeważnie zawodowi sportowcy, dla których zajęcie to jest codziennością, ale też głównym i często jedynym źródłem utrzymania. Stąd większa presja, bo - teoretycznie - jak nie osiągnę dobrego rezultatu, to nie dostanę olimpijskiego stypendium i rodzina będzie jeść chleb z margaryną. Sportowcy paraolimpijscy zwykle nie mają na sobie takiej presji, często bowiem sport jest dla nich pasją, obok której mają jakieś stałe źródło utrzymania, mają renty, wielu z nich pracuje etc. Zgoda, często trenują w niedogrzanych halach, w średniowiecznych warunkach. Ale czy pełnosprawni sportowcy opływają w luksusy i dostatki? Jasne, pani Radwańska (Agnieszka) z głodu z pewnością nie umrze, ale już sztangistka Agata Wróbel wyjechała kiedyś do Londynu zmywać po Anglikach, tegoroczny złoty medalista w podnoszeniu ciężarów - Adrian Zieliński - żeby się rozwijać, musiał pojechać na treningi do Gruzji, a Anita Włodarczyk - też medalistka z Londynu - w ramach przygotowań do występów rzucała młotem pod mostem w Poznaniu. Dlatego budowanie, nawet między wierszami, opozycji w stylu: niepełnosprawnym cały czas wiatr w oczy, a zdrowym ptasiego mleka i masła nie brakuje, jest po prostu - mówiąc językiem sportu - nie fair. Wreszcie, w nawiązaniu do tych finansowych aspektów, rywalizacja na "zdrowych" igrzyskach jest o wiele bardziej zaciekła, często wroga lub kunktatorska nawet (inna kwestia, czy baron de Coubertin miał akurat to na myśli), więc i o medal trudniej, niż na igrzyskach paraolimpijskich, gdzie oprócz rywalizacji - w co nie wątpię - wszyscy się dodatkowo tak bardzo kochają i wspierają.


Hipokryzją jest też święte oburzenie niektórych mediów, od TVN począwszy, że pomimo tak "wspaniałych" wyników, wyczynów naszych paraolimpijczyków nie można było śledzić w żadnej telewizji. A co w takim razie stało na przeszkodzie, żeby TVN prawa do transmisji kupiła odpowiednio wcześnie, zamiast wieszać teraz psy na innych stacjach? Przecież TVP nie ma monopolu na takie imprezy, a i ceny z pewnością horrendalne nie były. Do czegoś takiego dojść jednak nie mogło, ponieważ w TVN - jak w każdej prywatnej firmie - potrafią liczyć i wiedzą, że musieliby do sprawy dopłacić. Wiedzą też, że w Polsce istnieje zjawisko znane jako podłączanie się pod zwycięzcę, czyli że masy oglądają tylko taki sport, w którym akurat "nasz" wygrywa (przykłady można mnożyć: Małysz, Kubica, Kowalczyk, piłkarze ręczni), a gdy przestaje wygrywać, szukają kogoś innego, kto zaczyna wygrywać. Gdyby sportowcom paraolimpijskim w Londynie szło przeciętnie, mało kto oglądałby transmisje, a stacja, która by je wcześniej zakupiła, zostałaby z nimi jak Polsat z wyścigami Formuły 1, które po kraksie kierowcy Kubicy oglądają tylko najbardziej zagorzali maniacy tego sportu.

Najbardziej jednak w tym wszystkim zdziwiła mnie wypowiedź pani Barbary, medalistki paraolimpijskiej w biegu na 1500 metrów, która z niebywałą egzaltacją, przed kamerami TVN, wyrzuciła z siebie wszelkie żale: "Mam wielki żal za ślubowanie przed odlotem do Londynu. Nie było prezydenta, premiera. Nie było ministra sportu. Jestem zawiedziona. Jak można nas tak potraktować. Jesteśmy tacy sami, jak ci, którzy startowali w olimpiadzie". Cóż, na ślubowaniach zdrowych sportowców (odbywało się kilkanaście razy, bo odlatywali do Londynu w ratach) też nie było ani prezydenta, ani premiera, a "ministra" Mucha pojawiła się tylko na jednym. Dlatego ogromnie się dziwię pani Barbarze, że właśnie to ją tak boli. Niepełnosprawni w tym kraju naprawdę nie mają lekko. Nie tylko przechodnie często traktują ich jak powietrze. Urzędnicy gnoją ich z wysokości swoich biurek, autorytarnie przyznając decyzje o zasiłkach, świadczeniach, zapomogach. Pamiętacie sprawę pewnej pani, która miała dysfunkcję mowy i urzędnik w USC odmówił udzielenia jej ślubu, uznając, że jest niepełnosprawna intelektualnie? Takich upokarzających spraw są rocznie setki. Pani Barbara wygląda jednak na zdrową, więc tego typu przykra sytuacja nigdy jej pewnie nie spotka. Nigdy nie będzie też miała problemów, aby po schodach dostać się do urzędu, autobusu, budynku przychodni czy dworca. W przeciwieństwie do tych osób poruszających się na wózkach, które codziennie napotykają szereg architektonicznych barier, nie do przebycia dla nich niczym Wielki Kanion Kolorado. Niestety, chociaż nie mam nic do pani Barbary ad personam, przykro było patrzeć, jak przed kamerami zrobiła się nagle tak ważna, by biadolić, że zabrakło jej uścisku dłoni prezydenta i transmisji w TV. A mogła przecież wykorzystać okazję, aby zwrócić uwagę na szereg prawdziwych problemów trapiących niepełnosprawnych w tym dziwnym kraju, do których niemożność spotkania z premierem z pewnością nie należy.

A tak idąc tym tropem, pani Barbaro, skoro jesteście "tacy sami", to dlaczego macie dla siebie osobne igrzyska? Przecież niektórzy sportowcy niepełnosprawni startują razem z pełnosprawnymi (Oscar Pistorius, Natalia Partyka etc.). Owszem, szanse na zwycięstwo zwykle mają znacznie mniejsze. Czyżby więc tu był pies pogrzebany? Nie uczestnictwo, a jednak wynik się liczy? Czy tak, jak ktoś kiedyś powiedział, że feminizm się kończy tam, gdzie trzeba wnieść szafę na szóste piętro, tak równość sprawnych i niepełnosprawnych kończy się tam, gdzie w grę wchodzą nagrody?

Szkoda byłoby, gdyby triumfowało myślenie w takim stylu. Osobiście znam ich niewielu, ale jestem przekonany, że większość niepełnosprawnych to fantastyczni ludzie. Chociaż właśnie - wciąż tylko ludzie...

11. września 2012, 00:18 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

czwartek, 6 września 2012

rocket science

"Wiadomości" w TVP 1 już spory czas temu przepoczwarzyły się w program rozrywkowy. Całkiem niezły zresztą. Pretensjonalne grafiki, iście komediowe próby naśladowania stylu "michałkowych" newsów z "Faktów", ale przede wszystkim egzaltowany Piotr Kraśko, natchnionym głosem dzielący się z widzami wstrząsającym: "Aż trudno uwierzyć, że to rzeczywiście mogło się wydarzyć. A jednak!". Dla starszych ode mnie "Wiadomości" mają wartość sentymentalną, pachną arszenikiem, starymi koronkami i PRL-em. Ja jednak pochodzę z pokolenia, dla którego "Dziennik" nie był już jedynym oknem na świat, stąd nie mam pojęcia dlaczego czasami tracę czas na śledzenie tego - z nazwy - serwisu informacyjnego, gdzie materiał o korkach w Warszawie reporter przedstawia jadąc przez zatłoczone miasto na skuterze, w kasku marki "Niemcy na rowerach"...

Czasami jednak warto się pomęczyć, można bowiem dowiedzieć się czegoś ciekawego. Tak jak dziś. Otóż w Gąskach nad morzem, gdzie być może wybuduje się kiedyś atomowa elektrownia, mieszkańcy bronią się przed tą inwestycją myślą, mową, uczynkiem i godnością osobistą. Ostatnio zamówili mszę w tej intencji, własnym sumptem wystawili też kapliczkę, którą zdobi napis: "Broń od atomu". Nie mam nic przeciwko kapliczkom, a w Gąskach nawet kiedyś chyba byłem (ale nie pamiętam, bo miałem lat 5) i mi się podobało. Najbardziej jednak fascynująca jest w tej sprawie atomowa wręcz hipokryzja lokalnej społeczności. Zapytana na okoliczność mieszkanka Gąsek stwierdziła coś w rodzaju, że może ten atom jest i potrzebny, i ekologiczny, ale niech go nie budują u nas, w Gąskach, tylko gdzieś indziej...

Ale skoro ten atom i potrzebny, i ekologiczny, to dlaczego nie u Was, w Gąskach? Bo może się coś zepsuć i będzie problem? Tutaj jest więc pies pogrzebany! Niech budują, pewnie, ale gdzieś tam, na drugim końcu Polski najlepiej, niech tam ludzi zatruje, nasza chata z kraja. Tak jest zresztą nie tylko w kwestii tego typu elektrowni. Cokolwiek w tym pięknym kraju trzeba zbudować - linię kolejową, tramwajową, spalarnię śmieci, kostnicę, krematorium, cmentarz, ośrodek dla narkomanów etc. - protesty są nieuniknione. I tłumaczenie protestujących zawsze to samo: "Niech budują, bo to potrzebne, ale nie u nas". A że gdzieś tam też żyją ludzie i też mogą nie chcieć takiego sąsiedztwa, to już bez znaczenia. Ich zdanie się nie liczy, my jesteśmy najważniejsi. Sarmacka mentalność w rozkwicie.

Wracając jeszcze na moment do atomu - dlaczego w ogóle zakłada się, że coś może się stać złego? Konwencjonalna elektrownia też nie jest nietykalna, ostatnio w Bogatyni jedna przecież obficie płonęła. Mit Czarnobyla, a ostatnio też Fukushimy, pokutuje jednak radośnie. Z tym, że to jedynie dwie poważne awarie w historii (no, OK, jeszcze Three Miles Island...). I obydwie nie mają nic wspólnego z morderczymi rzekomo skłonnościami tego ludożerczego atomu. W Czarnobylu i tak cud, że doszło tylko do jednej awarii, skoro żaden Ruski trzeźwy nigdy nie chodzi, a gdyby nie tsunami w Japonii, to do dziś nikt na świecie nie miałby pojęcia, że istnieje sobie jakaś Fukushima.

Lęk przed atomem - tutaj nie odkryję niczego nadzwyczajnego - bierze się nie tyle z lekcji czarnobylskiej, ile z mizernej wiedzy naukowej w naszym społeczeństwie. Ostatnio zrobiono taki test, na skalę światową zresztą, którego rezultaty były czarujące. Przywołuję z głowy, czyli z niczego, ale ok. 1/3 Polaków była przekonana, że najstarsi przedstawiciele gatunku homo żyli w czasach, gdy po Ziemi biegały dinozaury przeróżne. Tyleż rodaków Kopernika jest również przekonanych, że dźwięk porusza się szybciej od światła, że pomidory nie mają genów (w przeciwieństwie do tych genetycznie modyfikowanych, one ich mają od cholery), a nieco więcej nawet, że z teorią ewolucji pan Darwin trafił kulą w płot, bo przecież człowieka stworzono w dni sześć. Ba, znalazło się nawet trochę "antyglobalistów" - 4 % respondentów było bowiem przekonanych, że Ziemia jest płaska jak stół.

Jasne, nie każdy musi być od razu fizykiem kwantowym, ale pytania w tym projekcie odnosiły się do podstawowej wiedzy naukowej, jakiej posiadaniem szczycić się powinien średnio rozgarnięty uczeń gimnazjum... Powiecie, że może i tak, ale Polska jest krajem humanistów, więc trzeba przymknąć oko. Zgoda, mógłbym przymknąć nawet obydwa, gdyby nie to, że z ortografią elementarne problemy w tym kraju ma niemal każdy - od pierwszaka po Prezydenta, słowa "bynajmniej" w poprawnym kontekście używają tylko tytani intelektu, a od czasu gdy usłyszałem w telewizji (w TVN akurat), że "kondycja czegoś jest w złym stanie", porzuciłem - niczym Dante - wszelką nadzieję. W tym tempie Polska może i będzie liderującym krajem, ale wśród "chumanistów".

Odwiedziłem niedawno słynne Centrum Nauki "Kopernik". Do wejścia czeka się tam w kolejce dłuższej niż po mięso za socjalizmu, ale wbrew pozorom ilość nie przechodzi w jakość. Większość odwiedzających to dzieci w wieku - na oko - 6-11 lat (już widzę pana Piotra Kraśko, który z przejęciem relacjonuje, jak to rośnie nam nowe pokolenie, które aż garnie się do nauki, dzięki takim miejscom, jak to). Dzieci te jednak w nosie mają wartość merytoryczną miejsca, a przychodzą tam jak na nowoczesny plac zabaw. Żeby ponaciskać wszystko, co się da (kto mocniej, ten lepszy), pobiegać i pokrzyczeć, oraz wypróbować każde urządzenie. I do następnego. A jakie zagadnienia każde urządzenie przybliża - a kogo to obchodzi?! Nowoczesna nauka to ma być fun! I z tego fun-u potem wyrastają uczniowie, którzy na lekcje fizyki klną niczym przedwojenny szewc, chociaż w szkolnej pracowni stoją dokładnie takie same urządzenia, jak w "Koperniku". Gdy zapytać ich o wybitnych naukowców, wymienią pewnie Skłodowską-Curie i Einsteina, może nawet przypomną sobie, że ten drugi zasłynął równaniem E = mc2, ale gdyby poprosić o wyjaśnienie, co oznacza każda z tych literek - uciekają, gdzie pieprz rośnie. I rosną sobie spokojnie dalej, aż staną się dorosłymi, którzy na dźwięk słów: "atom" albo "gen" wyciągają wodę święconą i krucyfiks. I stawiają kapliczki w intencji odegnania Złego.

Państwo i społeczeństwo jest silne siłą wykształcenia swoich obywateli i członków. Wbrew temu, co się propaguje, pod tym względem nasze społeczeństwo jest na deskach, a facet w czarnym ubraniu już liczy do dziesięciu (i nie jest to, niestety, pan Tadeusz Sznuk). W kwestiach medycyny, fizyki, nawet biologii, można nam wmówić dosłownie wszystko. Czosnek leczy raka, elektrownie atomowe eksplodują jak fajerwerki, szczepionki powodują autyzm, a spożywanie żywności genetycznie modyfikowanej zamieni nas w transgeniczne mutanty. Statystyczny Polak łyka to jak gęś kluski. Dlatego demokracja powinna się kończyć automatycznie i absolutnie zawsze wtedy, gdy przychodzi do tematów naukowych. Oczyma wyobraźni widzę bowiem wyniki ogólnonarodowego referendum w sprawie budowy elektrowni atomowych albo upraw GMO. Cofnęlibyśmy się wówczas - jak śpiewała Maryla Rodowicz - do trójpolówki, konia i furmanki, a prąd i żywność kupowalibyśmy z Bantustanu. Podejrzewam jednak, że nawet wtedy, gdy bochenek chleba kosztowałby 50 zł., a włączenie światła w kiblu byłoby luksusem, nie wszyscy zrozumieliby, co właściwie poszło nie tak.

6. września 2012, 23:57 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego