środa, 26 grudnia 2012

dyskrecja über alles

W mojej rodzinnej parafii jest zwyczaj, że nekrologii ostatnio zmarłych osób wiesza się na murze przed kościołem. Zdążający na nabożeństwa parafianie, wiedzeni pierwotnym instynktem ciekawości, którego ewolucja nie zdołała jeszcze wyeliminować, gromadzą się wtedy przy owej "ścianie płaczu", aby sprawdzić, kto tym razem przeniósł się do Krainy Wiecznych Łowów. I gdyby tylko się gromadzili, aby sprawdzić, to jeszcze byłoby pół tzw. biedy. Niestety, przy tej okazji należy jeszcze nieboszczyka "omówić". Zdążam wczoraj do świątyni i już z oddali widzę, jak z samochodu wysiada starsze chyba małżeństwo. Pan zamyka automobil, natomiast pani zamiast ku drzwiom kościoła, bieży wprost do muru, gdzie wisi ponura informacja. A dalej wygląda to jakoś tak:
- Iksińska! - obwieszcza pani na tyle głośno, że słyszę nazwisko z odległości niemal dwudziestu metrów (oczywiście nazwisko zmieniłem)
- Jak? - to mąż
- IK-SIŃ-SKA!!! Genowefa. 58 lat. Kojarzysz?

Po mszy wychodzą z kościoła nieprzebrane mrowia ludzi. Ci, którzy wcześniej nie spojrzeli na nekrolog, spoglądają teraz. I komentują, głosem bynajmniej nie przyciszonym.
- Nie znam, ale 58 lat...
- Nazwisko kojarzę, ale to chyba nie ta...
I szereg innych w tym stylu. A tak było nie tylko dzisiaj, ale jest zwykle. Już pomijając fakt, że gdy pod koniec mszy ksiądz wyczytuje: "Z naszej parafii w minionym tygodniu odeszli do wieczności...", po każdym wymienionym nazwisku można dostrzec znaczące spojrzenia, przytłumione szepty i nieskrywane wymiany uwag. Nawet jeśli ludzie odczuwają nieodpartą potrzebę skomentowania śmierci znanej sobie mniej lub bardziej osoby, to nie mogę pojąć, dlaczego nie potrafią się z tym wstrzymać do powrotu do domu, albo chociażby do chwili oddalenia się od tłumu, do miejsca gdzie nikt postronny tych komentarzy nie usłyszy. Trywialne jest pytanie o to, co byłoby, gdyby wśród wychodzących z kościoła ludzi znaleźli się krewni nieboszczki i do ich uszu dotarłyby wypowiadane bez skrępowania słowa: "Ta Iksińska umarła. No ta, co na Opolskiej mieszkała".

Nie chcę tu kreślić analiz socjologicznych, zapewne bowiem nie jest to polska specyfika. Plotkowanie jest obecne pod każdą szerokością geograficzną, to o rzeczach ostatecznych także i wcale nie zamierzam dowodzić, że właśnie w Polsce dyskrecja pomyliła się masom z matematyką dyskretną. Natomiast wydaje mi się, że to zachowanie wyjątkowo cechuje osoby starsze. Narzeka się powszechnie na wychowanie młodzieży, na jej brak kindersztuby i tym podobne, tymczasem odnoszę wrażenie, że właśnie w tej kategorii wiekowej jakoś bardziej potrafią uszanować funeralne wieści. Gdy studiowałem pierwszy kierunek, zdarzyło się niestety tak, że podczas wakacji pomiędzy pierwszym a drugim rokiem, jeden z kolegów zginął w wypadku samochodowym na niemieckiej autostradzie. Wtedy nie było jeszcze Fejsbuka ani smarkfonów, więc niemal wszyscy na roku dowiedzieli się o tym 1.października, w dniu rozpoczęcia nowego semestru. I byłem pozytywnie zaskoczony, z jaką klasą można taką informację przyjmować i przekazywać w kuluarowych rozmowach. Nie oskarżam starszego pokolenia, ale z tego co nieraz widziałem pod moim kościołem, z tych ostentacyjnych spojrzeń na nekrolog, z głośnego odczytywania nazwisk nieszczęśników mimo, że obok przechodzą tłumy, zaryzykuję stwierdzenie, że ze znacznie większą klasą niż pokolenie 50+.

I nie ma to wyjątkowo nic wspólnego z dystansem do siebie. Dlatego również czarny humor jest tak trudną sztuką, bo wymaga niesamowicie aptekarskiego wyważenia proporcji i nakreślenia granicy, poza którą lepiej się ugryźć w język, z uwagi na szacunek dla poszkodowanej osoby. Poszkodowanej wiecznie bądź tylko czasowo. Bo o chorobach i urazach, zwłaszcza tych najcięższych, też raczej nie wypada publicznie plotkować. Gdy ostatnio ukazała się wiadomość, że biegaczka narciarska Bjoergen, wróg zaprzysięgły kibica polskiego, ma kłopoty z sercem, które stawiają pod znakiem zapytania jej najbliższe starty (a może i karierę), nie tylko fora internetowe się zagotowały. W programach publicystycznych i informacyjnych bez skrępowania stawiano pytanie (lekarzom, dziennikarzom sportowym, trenerom), czy te kłopoty to nie przypadkiem rezultat uboczny podejrzanych środków farmakologicznych (na niby-astmę sportsmenki), którymi przez lata ją "szprycowano". I czy za swoje sukcesy (osiągnięte rzecz jasna nie fair), Norweżka nie płaci właśnie swojej ceny. Taka czarna nemezis.

Kilka lat temu piłkarz ręczny Karol Bielecki w nieszczęśliwy sposób stracił podczas meczu oko. Żałowało go pół Polski, bo jego kariera zawisła wtedy na włosku, a był podporą narodowej reprezentacji. Gdyby jednak wtedy jakiś Niemiec czy Szwed powiedział coś w stylu, że sportowiec ma za swoje, bo po co wsadzał głowę tam, gdzie inni boją się wsadzić nogę, nasza opinia publiczna ugotowałaby delikwenta na miękko. Owszem, sytuacje może nie do końca porównywalne, zagadnienie też o wiele bardziej złożone, ale jednak filozofia Kalego jest - podobnie jak idee Lenina - wiecznie żywa.

A co do pani z pierwszego akapitu (nazwijmy ją Kowalską), mam nadzieję, że gdy już odejdzie z tego świata (niech jej się stąpa po tym łez padole jak najdłużej), a po "drugiej stronie" istnieje jakaś forma świadomości, to że ta świadomość zawiśnie chociaż na moment przy kościelnym murze i "usłyszy" z ust przechodzących:
- Wiesz, kto umarł? Ta Kowalska z ulicy Mickiewicza.
- Kto?
- KOWALSKA! Ta, co w sklepie na rynku pracowała.
- Aaa, ta. No, w sumie ona miała już swoje lata...

26. grudnia 2012, 22:49 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

czwartek, 20 grudnia 2012

magia kłamstwa

Na całym świecie z kłamstwem sprawa jest prosta jak sznurek w kieszeni. Ludzie wyróżniają dwa zasadnicze rodzaje kłamstwa: zwykłe (po angielsku: białe), oraz wstrętne. A w ramach tej drugiej kategorii mieszczą się statystyka, polityka i prognoza pogody. I już, cała filozofia. Tylko mieszkańcy kraju nad Wisłą i Wieprzem, jak zwykle zresztą, musieli sobie sprawę utrudnić i tą klasyfikację radośnie rozdąć. U nas - oprócz powyższych - egzystuje sobie błogo cały zastęp innych kłamstw. Mamy zatem kłamstwo oświęcimskie (czy tego się nie powinno pisać z wielkiej litery?), kłamstwo katyńskie, kłamstwo smoleńskie, kłamstwo lustracyjne, a nawet - od niedawna - kłamstwo konopnickie. To ostatnie dotyczy rzekomego lesbi... (lesbijstwa? jest takie słowo?)... rzekomego homoseksualizmu Marii Konopnickiej. Ponieważ nie jest to stuprocentowo dowiedzione, a o naocznych świadków raczej będzie teraz trudno, ex-poseł Artur Zawisza, na którym w takich sprawach można polegać jak na... zresztą nieważne..., zaproponował, aby uznać, że każdy kto rozpowiada, że pisarka z ziemi skąd nasz ród kochała inaczej, popełnia kłamstwo konopnickie. Zagrożone karą pozbawienia wolności, czci, wiary i paszportu Polsatu.

W każdym razie ciężka będzie sprawa z tym kłamstwem. Jak nadmieniłem, o świadków ciężko, chyba że zapytamy o zdanie krasnoludki. Ale o te też ciężko, odkąd skończyła się prawdziwa Polo-Cocta i darmowe wyprawy do Kingsajzu. Analizy dzieł pisarki także niewiele wniosą. Wprawdzie do siódmej nieskończoności można by szukać na ulicach osoby, która wie co to "Orężny hufiec nasz", albo "Królewski Szczep Piastowy", jednakże te tajemniczo brzmiące zwroty nic nam nie powiedzą w sprawie orientacji seksualnej Marii Konopnickiej. Już więcej wyciągnęłoby się z faktu, że w dziele o sierotce Marysi występują krasnoludki wyłącznie rodzaju męskiego. Jednak w kwestii homoseksualizmu autorki to akurat może być dowód zarówno na jedną, jak i na przeciwstawną tezę...

Aby jednak Rzeczpospolita nie cierpiała na niedomiar kłamstw, gdy już rozszyfrujemy meandry życia osobistego Marii Konopnickiej, w kolejce czekać będą kolejne kłamstwa. Kłamstwo kopernikańskie (Kopernik była mężczyzną), kłamstwo szopeńskie (Chopin był Francuzem, a w ogóle to pisze się Szopen), kłamstwo kaczyńskie (Jarosław Kaczyński nie był internowany w stanie wojennym, w stanie stałym, ciekłym, gazowym, ani nawet w stanie Connecticut). Ze swojej strony dorzucę jeszcze kłamstwo betlejemskie. Co do tego, że Chrystus urodził się w Betlejem wątpliwości szczególnych nie ma (i Jego szczęście, bo gdyby urodził się w Opolu, zamiast o pasterzach i Trzech Królach, Pismo wspominałoby o komplikacjach poporodowych). Nawet na fakt, że Chrystus urodził się trzy albo i siedem lat przed Chrystusem jakoś przymykamy oko. Ale już głoszenie, że urodził się wiosną (jakoś w marcu jest najbardziej prawdopodobne) to nikczemność, niegodziwość, szubrawstwo i zamach na tradycję narodu... pardon... Narodu. Kłamstwo betlejemskie przez liberalną żydokomunę misternie przygotowane, aby pogrześć ojców mowę i pognębić Ducha, co nam dzielnie hetmani.

Aż wreszcie zza oceanu wytoczą najcięższe armaty. Przeciw kłamstwu lapońskiemu. Każdy, kto choćby piśnie, że święty Mikołaj był biskupem w Azji Mniejszej, a nie wyrośniętym krasnoludkiem (hmmm, może Maria Konopnicka albo Artur Zawisza coś by mieli w tej sprawie do uściślenia...) w czerwonym stroju, mieszkającym za kołem polarnym z latającymi reniferami, elfami, hobogoblinami i czym tam jeszcze, zesłany zostanie na długie lata do łagru Coca-Coli. A miejsce to - położone w podziemiach basenu olimpijskiego pozostałego po igrzyskach w Atlancie - gorsze jest niż piekło Dantego. Skazaniec będzie tam non-stop stroił choinki przy dźwiękach "Last Christmas", a przy tym będzie musiał trąbić Colę, aż mu brzuch urośnie jak temu grubasowi, co zdobi czerwone ciężarówki koncernu. Moc truchleje.

20. grudnia 2012, 22:51 CET, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego