wtorek, 5 lutego 2013

wrzenie kontrolowane

Tydzień z tak zwanym hakiem minął już od słynnego sejmowego głosowania w sprawie projektów ustawy o związkach partnerskich. Zaraz po fakcie społeczeństwo polskie, zwłaszcza to internetowe, ogarnęło wrzenie oburzenia. Że zacofanie, że średniowiecze, że konserwa. Tydzień to jednak współcześnie ogromna ilość czasu i sprawa już dawno została zapomniana, przykryta przez nowsze tematy (unijne pieniądze na nasze drogie drogi, dramatyczna akcja ratunkowa w Bieszczadach, karnawał w Ryjo). Co tylko potwierdza tezę, że wywoływanie takich ogólnonarodowych dyskusji jest w pewien sposób kontrolowane. Pomyślcie sami - rozmawiacie sobie na co dzień, w gronie znajomych, na temat związków partnerskich i tego, jakie prawa im przyznać należałoby? Szczerze wątpię, chyba że akurat ktoś z Waszej rodziny/znajomych ma właśnie problem w tej materii, albo należycie do Ruchu Palikota. Albo wreszcie - i do tego zmierzam - akurat mówią o tym w telewizji. Wtedy dyskutuje się na telewizyjny temat wszędzie, z przysłowiowymi imieninami u cioci na czele. Matka udusi dziecko i zamknie w tapczanie - następuje dyskusja o tym dlaczego nikt nic nie zrobił i że kiedyś takich rzeczy nie było. Strajkują kolejarze - dyskusja o tym, że w dupach im się poprzewracało, nas w pociągach rozdziobią pluskwy i prusaki, a im (kolejarzom, nie pluskwom) wciąż mało. Prezydent podpisuje ustawę o GMO - wszyscy od wsi po metropolie znamy się na biochemii, więc dyskutujemy, czy nas to krwiożercze jadło zmieni we frankensztajny, czy jedynie sprawi, że zaczniemy świecić w ciemnościach.

Wracając do związków partnerskich, jedynie niektóre media i Janusz Palikot we własnej osobie próbują tą kwestię utrzymywać na powierzchni. Bezskutecznie jednakowoż. Fala wrzenia przelała się już przez społeczeństwo i ono oczekuje teraz nowego tematu, żeby sobie podyskutować. Wiem, że jako uczestnik internetowego dyskursu (rany, to słowo jest naprawdę głupie... ale za to jakie modne!) spóźniłem się z tym tekstem o co najmniej tydzień. Z tym, że naprawdę nie zależy mi, aby prezentować tu własne wynurzenia na temat ważkich społecznie kwestii. Dlatego celowo nie pisałem tydzień temu, żeby nie wyszło, że chcę się o związkach partnerskich autorytarnie produkować. Abstrahując od kwestii, co mam prywatnie do takich związków (nic naprzeciwko) i co sądzę o roli państwa w ich administrowaniu (oby jak najmniejsza), jak zwykle zresztą przy takiej okazji interesuje mnie zupełnie inny aspekt sprawy.

Gdy tydzień temu media gotowały się od oburzenia na zacofanych posłów z konserwy, zaczęły się tam również pojawiać głosy, aby doprowadzić do ogólnonarodowego referendum w tej sprawie. Niech wszyscy Polacy, a nie garstka.... ekhm... wybrańców decyduje o tak istotnej kwestii. Cóż, znam ciekawsze sposoby na wydanie kilkudziesięciu milionów złotych, ale dobrze, załóżmy, że to poważna sprawa i faktycznie zorganizujmy referendum. Zastanawiam się jednak, co w przypadku, gdyby Polacy jednoznacznie, z wyraźną przewagą, opowiedzieli się w głosowaniu przeciw zalegalizowaniu tych związków. Co wówczas, drodzy orędownicy referendum? Potulnie pogodzicie się z decyzją większości? Przyjmiecie porażkę i zaniechacie dalszych starań o prawne usankcjonowanie związków partnerskich?

Ponownie - szczerze wątpię. Nie tylko w Polsce, ale w Polsce zwłaszcza, jest tak, że niby szanujemy reguły demokracji, wolę większości i tym podobne. Gdy jednak przychodzi co do czego, uruchamia się mentalność Kargulowo-Pawlakowa i demokracja demokracją, ale racja musi być po naszej stronie. Jeśli nie jest - tym gorzej dla demokracji. Wybory u naszych wschodnich sąsiadów tylko wtedy nie są sfałszowane, gdy wygrywa popierany przez nas, właściwy kandydat. Jeśli wygrywa inny - OSZUSTWO!!! I trzeba je powtarzać, aż wreszcie wygra ten właściwy. W sprawie katastrofy smoleńskiej możemy multiplikować Bezstronne Komisje, ale dopiero ta, która wykaże, że był to zamach na Prezydenta i Elitę Narodu, będzie Prawdziwie Obiektywna. Kamyczek do ogródka środowiska PiS-owego jest jak najbardziej zasadny, bo pan Macierewicz i pani Fotyga co rusz proszą braci Amerykanów o interwencję i powołanie międzynarodowej komisji, ale nie mam złudzeń, że gdyby Jankesi stwierdzili, że zamachu nie było, to zaraz dostałoby im się nie od przyjaciół zza oceanu, ale od Żydów, Masonów i międzynarodowej finansjery, dybiącej na korzenie polskości.

Dlatego wybaczcie, orędownicy referendum w sprawie związków partnerskich, ale postawię wielkie pieniądze, że zachowalibyście się podobnie. Teraz łapiecie się tej możliwości, bo wydaje się najrozsądniejsza. Jednak, mimo medialnej złudy, że cały Naród, z wyjątkiem grupki niedzisiejszych posłów, popiera związki partnerskie, sondaże bezlitośnie wskazują, że jest zupełnie inaczej (nawet do 70% przeciwników). Wasze referendum poległoby z kretesem, ale niemal natychmiast podniosłyby się głosy, że trzeba poszukać innej drogi i nawet wbrew woli większości związki partnerskie usankcjonować. Bo mamy skostniałe społeczeństwo, zacofane poglądy, pancerny kler, archaicznych polityków i do Europy dalej nam niż na Alfa Centauri. Nie będę udowadniać, że to wszystko nieprawda. Pominę też przestarzałych konserwatystów, bo tacy są w każdym państwie i ich zachowanie nietrudno przewidzieć. Ale to właśnie Wasza reakcja na przegrane referendum powiedziałaby więcej na temat miejsca w jakim się znajdujemy, czy bliżej nam do "zniewolonej" Białorusi czy do "nowoczesnej" Europy, niż te wszystkie okrągłe słowa o demokracji.

5. lutego 2013, 13:51 CET, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego