niedziela, 31 marca 2013

resurrection, live!

O tym, że telewizje informacyjne powoli zjadają własny ogon, nikogo przekonywać nie trzeba. Presja by wciąż trzymać rękę na tak zwanym pulsie i wyprzedzać innych w podawaniu najświeższych newsów doprowadzi w pewnym momencie do ściany. Za którą są niekończące się rozmowy z "ekspertami" na każdy temat, krótkie materiały filmowe puszczane w pętlę i wszystkie pozostałe grzechy główne stacji informacyjnych. W których najbardziej irytujące jest to, że potrafią nie tylko zrobić sensację ze wszystkiego, ale też każdą informację podać w charakterystycznym dla siebie stylu. Gdyby istniały one dwa tysiące lat temu, wydarzenia znane nam z kart Biblii mogłyby wyglądać mniej więcej tak:

Jest godzina 8:00 rano, poranek "Wstajesz i jesz" w TV-END24, Krystyna Sasanke, witam państwa! Zaczynamy od najświeższych, niepotwierdzonych jeszcze informacji z Judei. Według anonimowych informatorów, których wiarygodność cały czas próbujemy potwierdzić, ciało Jezusa Nazarejczyka w tajemniczych okolicznościach zniknęło z grobu. Natychmiast łączymy się z naszym korespondentem w Jerozolimie, Jackiem Makabi. Witaj!
- Witam, Krystyno!
Co możesz nam powiedzieć o sprawie? Co wiadomo na chwilę obecną?
- Cóż, proszę państwa, na razie wiadomo niewiele. Według niepotwierdzonych wciąż doniesień, jako pierwsi o sprawie zawiadomili dwaj uczniowie Jezusa - Piotr i drugi uczeń, którego tożsamości nadal nie znamy. Mieli oni udać się o świcie do grobu Jezusa, ale nie zastali tam ani pilnujących go rzymskich żołnierzy, ani też ciała swojego nauczyciela. Kamień grobowy miał być odsunięty, a w środku podobno nie zaobserwowano śladów walki, ani niczego podejrzanego.
Jak rozumiem, żaden z uczniów Jezusa nie udzielił jeszcze w tej sprawie komentarza?
- Niestety, nie. Ów drugi z uczniów, który przyszedł rano do grobu, jest w szoku. Została mu udzielona świąteczna pomoc medyczna, jest także pod opieką psychologa. Natomiast Piotr Apostoł wciąż odmawia komentarza w tej sprawie. Pozostali uczniowie Chrystusa są jeszcze w drodze na miejsce wydarzeń.
Rozumiem, a czy jest już znane oficjalne stanowisko władz?
- Nie, wciąż czekamy na jakiekolwiek wystąpienie przedstawicieli władz. Gdy tylko będzie coś wiadomo, przekażemy to natychmiast do studia.

A zatem czekamy na kolejne łączenie z Jackiem. Przypominam państwu, sensacją dnia, co widzą też państwo na pasku u dołu ekranu, jest informacja, która nadeszła do nas z Judei. Ciało Jezusa Chrystusa zniknęło, powtarzam: zniknęło, w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach z grobu w Jerozolimie. A w oczekiwaniu na dalsze informacje, przypomnijmy ostatnie wydarzenia, które wiążą się z tą sprawą. Tydzień temu, w niedzielę, Jezus z Nazaretu wjechał triumfalnie do Jerozolimy, witany przez rzesze swoich zwolenników. Owacje, które początkowo wyglądały na krótkotrwały flash-mob, przekształciły się w gigantyczny wiec poparcia, na który ludzie zwoływali się za pośrednictwem komunikatorów i portali społecznościowych, Pejsbuka i Ćwitera. Nieoczekiwanie dla wszystkich, cztery dni później Jezus został pojmany i trafił przed sąd. W procesie, który ewidentnie miał charakter poszlakowy, został uznany winnym podburzania do nieposłuszeństwa obywatelskiego i rozruchów społecznych. Mimo to, oskarżyciele posiłkowi domagali się kary śmierci. W tej sytuacji Poncjusz Piłat zdecydował się na przeprowadzenie konsultacji społecznych. W ich rezultacie ułaskawił niejakiego Barabasza, który był sądzony za rozbój ze skutkiem śmiertelnym, z artykułu 280 paragraf 6, Kodeksu Karnego. Natomiast Jezus został skazany na śmierć przez ukrzyżowanie...

Tymczasem przerywamy rekapitulację wydarzeń ostatnich dni, ponieważ mamy najnowsze informacje z Jerozolimy. Halo, Jacku!
- Witam ponownie! Mamy już oficjalne stanowisko namiestnika Judei. Jego rzecznik prasowy potwierdza, że faktycznie ciało Jezusa nie znajduje się w grobie wykutym w skale na obrzeżach Jerozolimy. W tej chwili wyjaśnienia składa niejaki Józef z Arymatei, który był tą osobą, która złożyła ciało do grobu. O rezultatach będziemy państwa na bieżąco informować. Ponadto, udało nam się dowiedzieć, że na godzinę 12:30 zaplanowany jest briefing Poncjusza Piłata, natomiast około godziny 13:00 odbędzie się konferencja prasowa z udziałem Annasza i Kajfasza.
Bardzo ci dziękuję. Gdy tylko te konferencje się rozpoczną, natychmiast przeniesiemy się z powrotem do Jerozolimy, aby je dla państwa relacjonować. Tymczasem mamy już pierwsze komentarze prasowe. Ojciec Podgrzybek, redaktor naczelny pisma "Nasz Siennik" przekonuje, że cała ta sprawa to misternie uknuta intryga w wykonaniu Żydów. Z kolei "Gazeta Dozorcza" w swoim wydaniu internetowym postuluje, aby w tej kwestii wziąć pod uwagę wielokulturowość regionu, oraz sprawdzić, czy nie zostały przy okazji naruszone prawa mniejszości, zwłaszcza seksualnych.

A w studiu pierwsi goście. Jest z nami ambasador Judei, pan Szewach Schwarz, dzień dobry panie ambasadorze.
- Dzień dobry pani, dzień dobry państwu, mazel tov.
Jest z nami również ekspert z zagranicy, pan Halli Burton, specjalista od zamków i zabezpieczeń, zwłaszcza od zabezpieczeń grobowców, krypt i dolmenów. Witam pana!
- Dziń dybry. Ja postaram się mówić polski. Poprawić mnie dobra rzecz, proszę bardzo.
Oczywiście. Gościmy wreszcie w studiu religioznawcę i eksperta od tematyki krajów basenu Morza Śródziemnego. To ceniony w świecie profesor Hero d'Ot. Serdecznie witamy, panie profesorze.
- Mi również bardzo miło być dzisiaj państwa gościem.
Znakomicie. Z panem profesorem chciałabym porozmawiać o trudnych relacjach pomiędzy Żydami i Rzymianami na terenie Judei i Galilei, oraz roli jaką odgrywał Jezus z Nazaretu w tych stosunkach. Pana Halli Burtona chciałabym z kolei zapytać, czym charakteryzuje się zabezpieczenie w postaci kamiennego głazu, jaki został użyty jako zamknięcie grobu Chrystusa, oraz jakie są szanse, aby osoba bez profesjonalnego przygotowania mogła takie zabezpieczenie usunąć. Najpierw jednak chciałabym postawić taką tezę i poprosić pana Schwarza, aby się do niej ustosunkował. Na ile to jest możliwe, aby po szabacie, właściwie w przeddzień święta Paschy, ważnego żydowskiego święta...
- Najważniejszego żydowskiego święta
... tak, najważniejszego żydowskiego święta, obchodzonego na pamiątkę... eee... pan ambasador zaraz przybliży państwu tę kwestię. Na ile to jest możliwe, aby strażnicy po prostu upili się i nie zachowali należytej czujności przy grobie.
- Strażnicy, o ile wiemy, byli Rzymianami. Rzymianie nie obchodzą święta Paschy.
No tak, ale mogli zostać na przykład poczęstowani alkoholem przez Żydów, być może przez kogoś z kręgu uczniów Chrystusa. Jak wiemy ze źródeł zbliżonych do żołnierzy garnizonu rzymskiego w Jerozolimie, jeden z uczniów Chrystusa właśnie zaatakował mieczem jednego z żołnierzy asystujących przy aresztowaniu Jezusa i odciął mu ucho. Byłby to zatem nie pierwszy taki akt agresji ze strony zwolenników Jezusa wobec przedstawicieli władzy rzymskiej.
- Pani pozwoli, że pozostawię to bez komentarza.


Minęło południe, to program "Dzień jak żywy" w TV-END24, wita państwa Kamil Kurczok. Od rana śledzimy wydarzenia z Jerozolimy, zmieniające się jak w kalejdoskopie. Nie mamy w tej chwili czasu nawet na zwięzłe podsumowanie dotychczasowych faktów, ponieważ błyskawicznie przenosimy się do Jerozolimy, do Jacka Makabi, który ma dla nas najświeższe wiadomości.
- Tak jest, proszę państwa, właśnie przed chwilą otrzymaliśmy informacje, że uczniowie Jezusa - Piotr i ów drugi z apostołów, którym - powołując się na anonimowe źródło, zbliżone do chrześcijan - jest prawdopodobnie Jan, wcale nie byli pierwsi przy otwartym, opustoszałym grobie Chrystusa. Według naszych ustaleń, nieco wcześniej od nich na miejscu zdarzenia pojawiła się Maria Magdalena, która miała zobaczyć otwarty grób i dopiero ona powiadomiła o tym Piotra. Oficerowie prasowi radzą jednak, aby z dużą ostrożnością traktować relację właśnie Marii Magdaleny. Jak utrzymuje jeden z anglosaskich literatów - Daniel Brązowy - mogła bowiem istnieć intymna więź pomiędzy Marią Magdaleną a Jezusem Chrystusem. Nic wprawdzie nie potwierdza istnienia takiej więzi, ale na chwilę obecną sprawa jest - jak to mówimy - rozwojowa.
Dziękuję, Jacku, za tak obszerną relację i czekamy na kolejne informacje, oraz na zapowiedziany na godzinę 12:30 briefing Poncjusza Piłata. A tymczasem w naszym studiu kolejny gość - psycholog społeczny, pani Małgorzata Alphe. Pani doktor, wiele wskazuje na to, że wyjaśnienie tej tajemniczej sprawy może się wiązać z kręgiem najbliższych współpracowników Chrystusa, zwanych Apostołami. Psychologia zna przypadki, gdzie w tak małych, niedawno uformowanych wspólnotach religijnych może dojść do pewnego rodzaju prób utrzymania za wszelką cenę spójności danej wspólnoty. Czy w tym celu Apostołowie mogliby się posunąć do wykradzenia ciała Jezusa?
- Dzień dobry panu, dzień dobry państwu. Odpowiadając na pana pytanie - jak najbardziej! Ma pan zapewne na myśli słynne badania Leona Festingera i jego współpracowników w formie obserwacji uczestniczącej.
Tak, właśnie. Czy mogłaby nam pani przybliżyć te badania?
- Oczywiście. Otóż ten badacz przeniknął kilkadziesiąt lat temu do małej grupy religijnej, skupionej wokół charyzmatycznej kobiety-guru, która miała otrzymywać przesłania od istot pozaziemskich. Wiadomości te miały zwiastować, że zbliża się koniec świata, zawierały nawet konkretną datę, a jedynie osoby skupione w tej wspólnocie miały zostać przez kosmitów ocalone. Jak się państwo pewnie domyślają, koniec świata ostatecznie nie nadszedł
I co się wówczas stało z tą grupą?
- Wbrew pozorom, grupa nie rozpadła się. Co więcej, po początkowym okresie konsternacji, jej członkowie szybko doszli do wniosku, że to dzięki ich modlitwom i zaangażowaniu świat ocalał. Grupa zaczęła pozyskiwać nowych członków i jeszcze bardziej rozrastała się.
Czy uważa pani, że podobnie jest w tym przypadku?
- Bardzo możliwe. Sam Chrystus wielokrotnie podkreślał, że zwycięży śmierć i wstanie z grobu. W tej sytuacji, jego uczniowie mogli wykraść ciało z grobu i ukryć je, aby uwiarygodnić taką wersję wydarzeń, a tym samy uwiarygodnić samą ideologię wyznawaną przez chrześcijan. Uważam przy tym, że...
Przepraszam, pani profesor...
- Doktor.
Tak, pani doktor. Przepraszam, ale musimy przerwać tą rozmowę, ponieważ mamy sensacyjne doniesienia z Jerozolimy. Otóż, według tego, co przed chwilą podały agencje, mamy dwóch nowych świadków w całej sprawie. Dwóch mężczyzn, wciąż jeszcze nie wiemy, czy należeli oni do wspólnoty uczniów Chrystusa, podróżowało do Emaus. Twierdzą oni, że w drodze dołączył do nich tajemniczy człowiek, który towarzyszył im do celu, gdzie - zgodnie z ich słowami - "wyjaśniał im Pisma i łamał z nimi chleb". Obaj mężczyźni są w stu procentach przekonani, że tym człowiekiem był Jezus Chrystus we własnej osobie. Tyle wiemy na razie. Będziemy do tej sprawy jeszcze wracać.

Okazuje się zatem, że pojawia się coraz więcej dowodów, które jednak wskazywałyby na zmartwychwstanie Jezusa. Czy ta sensacyjna hipoteza znajdzie swoje potwierdzenie w rzeczywistości? O tym już za chwilę w programie "Dzień jak żywy" w TV-END24. Nasz aeroplan, Karmazynowy24, jest w drodze do Emaus i wkrótce powinniśmy otrzymać przekaz wideo z miejsca zdarzenia. Już za chwilę porozmawiamy też z profesorem neurologii o tym, czy w pewnych przypadkach możemy błędnie uznać kogoś za zmarłego. Czy w razie takich chorób jak na przykład katalepsja, może się zdarzyć, że człowiek wygląda jak martwy, ale po pewnym czasie, nawet po kilku dniach, jak gdyby nigdy nic budzi się. Czy coś takiego mogło dotyczyć Jezusa Chrystusa? Natomiast później zastanowimy się, jakie konsekwencje polityczne mogą nieść dzisiejsze wydarzenia. Kto zostanie nowym liderem chrześcijan, jeśli nie potwierdzą się informacje o zmartwychwstaniu Jezusa? Czy prawdą jest, co sugeruje jeden z naszych rozmówców, że Piotr Apostoł jest szykowany do roli lidera technicznego? Zostańcie państwo z nami. Już po przerwie najnowsze, gorące informacje w tej sprawie.

31. marca 2013, 22:24 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

wtorek, 26 marca 2013

po prostu BIRET

Proszę Państwa, 19. marca 2013 roku skończyły się w Polsce pociągi pospieszne. Tak górnolotnie mógłbym obwieścić, nawiązując do słynnych słów sprzed niemal ćwierćwiecza, aby w ten sposób przejść do historii. Oczywiście mógłbym również, idąc śladami autorki tych słów, przejść do historii na przykład pokazując goły tyłek reżyserowi teatralnemu, ale do tego musiałbym być w miarę słynnym aktorem, a prędzej żołnierz hełm założy na lewą stronę, niż do tego dojdzie.

A co do tych pociągów pospiesznych - one nadal wprawdzie jeżdżą po polskich torach, są, ale od tygodnia jakby ich nie było. I nie chodzi o to, że jest ich mniej, czy coś w tym rodzaju. 19. marca PKP Intercity - operator zdecydowanej większości pociągów pospiesznych w Polsce - wprowadził nowy system sprzedaży biletów na te właśnie pociągi uruchamiane pod marką TLK. System pod niezwykle wyrafinowaną językowo nazwą: "Po prostu BILET". Polega on - w uproszczeniu - na tym, że gdy do tej pory kupowało się bilet i siadało tam, gdzie wolne miejsce, tak teraz na każdym bilecie automatycznie będzie drukowana tzw. "miejscówka". Pasażer będzie zobowiązany usiąść tam, gdzie mu wskazano, a w zamian otrzymuje gwarancję miejsca siedzącego i nie musi o to miejsce zabiegać w sposób, który z grubsza pokazano swego czasu w filmie "Walka o ogień".

Spółka chwali się rewolucyjną zmianą gdzie tylko może. Że oszczędność papieru, że prostota, że europejskie standardy, że w trosce o pasażera. Propagandę uprawiają też media, pokazując tych zadowolonych i dopieszczonych troską pasażerów, którzy cieszą się, że "skończyła się jazda na stojąco" i kres położono bitwom o miejsca w pociągu. Aż dziwne, że nikt nie zwrócił uwagi na fakt, że nie tylko tą tzw. Europę dogoniliśmy, ale z dnia na dzień wyprzedziliśmy o kilka susów! Jednego dnia, przy pomocy jednej decyzji, praktycznie wszystkie pociągi pospieszne w Polsce automatycznie stały się składami kwalifikowanymi. Jak ekspresy i pociągi klasy intercity. Czegoś takiego chyba nie ma nigdzie na świecie! Bo też nigdzie na świecie nikt nie wpadł na tak "genialny" pomysł, aby w najtańszej kategorii pociągów pospiesznych wprowadzić obowiązkową rezerwację miejsc.

I od tego momentu będzie wyjątkowo poważnie, co ostatnio jest rzadkością na tym blogu. Pewnie zatem zanudzę przynajmniej połowę stałych Czytelników, czyli jakieś trzy osoby, ale nie mogę się powstrzymać. Odkąd tylko pomysł obowiązkowej rezerwacji miejsc w TLK ujrzał światło dzienne, protestuję gdzie tylko się da, pisząc na forach branżowych, oraz na forach w mediach prowincjonalnych (bo w tym kraju trudno o inne media). Niczego to nie zmieni rzecz jasna, ale jeśli podróżujecie pociągami raz na tak zwany ruski miesiąc, to postaram się przynajmniej wyprowadzić Was z przekonania, że gwarancja miejsca siedzącego jest w podróży pociągiem najważniejsza.

Po pierwsze, żadne to europejskie rozwiązanie, bo - jak wspomniałem - na tak zwanym Zachodzie, w pociągach pospiesznych najtańszej kategorii nie ma "miejscówek". A ludzie jakoś nie jeżdżą stłoczeni jak śledzie. Po drugie, żadna to też prostota. Owszem, zamiast dwóch blankietów mamy jeden, ale co z tego. Widzieliście kiedyś "miejscówkę" w PKP Intercity? To wygląda mniej więcej tak: "POC. 83100; WAGON 19; 001 M. DO SIEDZENIA 85 KOR". Jeśli nie jeździsz często koleją, bądź tu teraz mądry i pisz wiersze. A wagon 19 to pewnie gdzieś na końcu składu? Akurat! W TLK zwykle pierwszy wagon za lokomotywą to wagon numer... 20, a kolejne mają numery coraz niższe.

Po trzecie, nowy system nie wyeliminuje tłoku i braku miejsc, bo żaden system nie jest w stanie tego zrobić. Jeśli skład będzie zatłoczony, to tak czy inaczej czeka nas podróż w korytarzu. Jedyna zmiana to taka, że teraz dowiemy się już przy kasie, iż w danym pociągu wszystkie miejsca siedzące są już wyprzedane. I wówczas do nas należy decyzja, czy kupić bilet z adnotacją o braku "miejscówki" (wtedy podróżujemy na stojąco), czy zdecydować się jednak na inny pociąg.

I wreszcie mankament koronny i przesądzający sprawę. Wyobraźcie sobie, że już kupiliście bilet, są wciąż miejsca siedzące, udało Wam się nawet odczytać z blankietu zaszyfrowane informacje o tym, gdzie macie siedzieć, znaleźliście właściwy wagon, docieracie do wskazanego Wam przedziału, a tam na przykład:
- zimno
- koszmarnie brudno
- zarzygane
- siedzą dresiarze i słuchają muzyki z komórek, że słychać na cały wagon
- siedzą typy spod ciemnej gwiazdy i piją piwko
- siedzą żule i śmierdzi
- siedzą studenci i rechoczą na cały głos
- okno się nie domyka i siedzenia pokryte są szronem
- albo to wszystko naraz
Dawniej (czyli przed 19. marca A.D. 2013) po prostu szliście dalej i szukaliście bardziej komfortowego przedziału, z bardziej przyjemnym towarzystwem. A teraz musicie tam usiąść i już. W nowym systemie pasażer jest przyspawany do swojego miejsca, które zupełnie losowo przydzielił mu komputer. I nie może raczej iść do konduktora (jeszcze to sprawdzam, ale wątpię) i poprosić o wystawienie innej "miejscówki". Tak się dało w starym systemie, gdzie "miejscówki" były na osobnych blankietach. Odkąd są one immanentną częścią biletu, w takiej sytuacji trzeba by chyba... kupić u konduktora nowy bilet, zwracając stary (a więc dopłacić). Zatem - albo siadam w brudnym przedziale, z delikwentami o niezbyt przyjaznej aparycji, albo podróżuję w korytarzu. I owszem, można prosić konduktora czy kierownika pociągu o interwencję, ale bądźmy poważni - jeśli jest brudno, to przecież on nie posprząta w minutę osiem, bo tu zawiniła obsługa sprzątająca. A jeśli siedzi w przedziale czterech mięśniaków i robi rejwach na cały wagon, to konduktor ma się z nimi siłować? Pewnie, może wezwać SOK, ale spójrzmy realnie... A nowego przedziału nam przecież nie wyczaruje.

Pomijam już tutaj wszelkie inne problemy, które rodzi ten system, a nie tak ważne dla kogoś, kto podróżuje sporadycznie. Pomijam to, że "Po prostu BILET" wprowadza się bez właściwie żadnej, porządnej akcji informacyjnej (jedynie kilka tygodni kampanii w internecie). Pomijam to, że gdy dawniej bilet na TLK wystawiało się na relację, tak teraz wystawia się go na konkretny pociąg, co przy przesiadkach rodzi ogromne kłopoty (trzeba każdorazowo stać po nową "miejscówkę", albo podróżować na korytarzu). Pomijam dywagacje, że nowy system ("prognozujący realne zapotrzebowanie na miejsca w pociągu") być może wcale nie jest w trosce o pasażera, ale po to, aby spółka nie musiała ponosić kosztów przeglądów i napraw rewizyjnych setek wagonów, które bezużytecznie gniją na torach odstawczych. Pomijam wreszcie złośliwości, iż dobrze, że PKP Intercity jest operatorem publicznego transportu zbiorowego, a zatem - według przepisów - nie ma prawa limitować miejsc w swoich pociągach. Bo gdyby tak nie było, pospieszne jeździłyby z najwyżej dwoma wagonami...

To wszystko są byty mnożone. A swoistą brzytwą Ockhama w tym przypadku jest już tylko ten fakt, że system komputerowy mówi nam, gdzie mamy usiąść w pociągu. Współczuję każdej kobiecie, zwłaszcza w nocnym pociągu, która "wylosuje" miejsce w przedziale z trzema facetami o wątpliwej reputacji. Zresztą nie trzeba się stawiać na miejscu tej kobiety. Nawet gdy ktoś jest słusznej postury facetem, to podróż ze Szczecina do Przemyśla w śmierdzącym przedziale, albo wśród podejrzanych lub głośno zachowujących się typów, do największych przyjemności z pewnością nie należy. Ale za to w kieszeni - uwaga, sarkazm! - jeden blankiet zamiast dwóch.

Jasne, wymądrzać się każdy potrafi, a spróbuj - cwaniaczku - wymyślić lepszy system! Jeśli już miałbym coś podpowiadać, to - skoro rezerwacja fakultatywna się nie sprawdziła - niech chociaż łatwiej się te "miejscówki" wymienia na inne, w przypadku gdy w przedziale jest niefajnie. Albo niech ten system obowiązuje wyłącznie w okresach, gdy są naprawdę duże obłożenia składów, na przykład przed świętami, czy w tzw. "długie weekendy". Po pierwsze jednak, nie ja za wymyślenie "Po prostu BILET" wziąłem całkiem spore pieniądze. Natomiast jeżdżę pociągami wystarczająco często, aby dostrzegać wszystkie jego mankamenty. A ktoś, kto wprowadził ten system, być może posiada biret po jakiejś administracji czy marketingu, ale pociągi ogląda pewnie tylko wtedy, gdy przejeżdżają za zamkniętymi szlabanami, a on akurat stoi na przejeździe kolejowym w swojej błyszczącej, klimatyzowanej limuzynie. Bon voyage!

26. marca 2013, 19:29 CET, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

piątek, 15 marca 2013

gaudium magnum


Narzekania redaktora Mikołajewskiego na rezygnację Benedykta XVI, która podobno odarła sprawowaną przez niego funkcję z klimatu i wyjątkowości, a już na pewno nie dorównywała mistyką ostatnim dniom Jana Pawła II, były nie mniej irytujące niż spekulacje przed tzw. konklawe. Dlatego tym bardziej odetchnąć można, że i jedne i drugie wreszcie odejdą w zapomnienie.

To, co działo się przez ostatnie tygodnie w związku z urzędem głowy Kościoła rzymskokatolickiego, powoli stawało się nie do zniesienia. Niecierpliwie czekam spełnienia się przepowiedni Szymona Hołowni, która głosi, że już wkrótce katolicy będą zwartą, maksymalnie 30-procentową mniejszością, funkcjonującą sobie jak wiele innych wspólnot i nie rodzącą niezdrowego zainteresowania mediów i ludzi spoza. Nie chodzi mi o zmniejszanie znaczenia Kościoła dla jego członków, ale o to, aby należeli do niego ludzie faktycznie przekonani, że chcą w tej wspólnocie być. Co nie znaczy, rzecz jasna, że perfekcyjnie stosujący się do wszystkich jej reguł, bo widzę Kościół jako miejsce dla wciąż poszukujących, ale poszukujących prawdziwie, z wewnętrznej potrzeby. I marzę o tym dniu, bo wydaje mi się, że uczestnictwo w tak skonstruowanej wspólnocie to naprawdę będzie coś.

A dopóki jest tak, jak jest, trzeba pogodzić się z tym, że zainteresowanie Kościołem budzi się w mediach i wśród tych mniej poszukujących członków, od wielkiego dzwonu. Naprawdę miałem już dość tych jałowych dyskusji o tym, czy Joseph Ratzinger słusznie czy niesłusznie zrezygnował ze swojej funkcji. Zwłaszcza z ust ludzi, którzy gotowi są powiesić premiera Tuska za uszy, bo podniósł im wiek emerytalny. No na Teutatesa, człowiek zrezygnował z roboty w wieku 86 lat (podjął ją - a przecież nie musiał - mając lat 78) i jeszcze macie mu za złe? Chociaż sami twierdzicie, że nie dożyjecie do tych marnych 67 lat, którymi was uszczęśliwił pan Donald? Zgoda, nie zmienia się reguł w trakcie gry (to kamyczek do ogródka premiera), ale jeśli z tej okazji macie żal do Benedykta XVI, że nie czując się już na siłach, nie chciał tkwić w Watykanie do siódmej nieskończoności, to połóżcie sobie zimny ręcznik na potylicy i idźcie spać.

Podobnie jak takich utyskiwań, dość miałem spekulacji dotyczących wyboru następcy Benedykta. Zwłaszcza z ust osób publicznych, którym Kościół rzymskokatolicki zwiewa i powisa, jak choćby pan Biedroń, który wypalił, że najlepszym papieżem byłaby afroamerykańska lesbijka. Cóż, ja panu Biedroniowi nie wybieram kandydatów do jego gejowskich organizacji i nie sugeruję, że najlepszym szefem Kampanii Przeciw Homofobii byłaby profesor Krystyna Pawłowicz, więc niech on się od mojej wspólnoty odfasoli. Ale na szczęście już koniec. Jeszcze tylko kilka dni i już na ekranie telewizora nie powita mnie z Watykanu rozwiany włos Piotra Kraśko. Jeszcze kilka tygodni i o Kościele znowu zrobi się w mediach cicho, zwłaszcza w tych, które mówią teraz o nim tylko dlatego, że to chwytliwy i biorący temat.

Produkuję się w tak ideologicznych i grząskich kwestiach, bo pewien gatunek przejawianych wobec religii postaw mnie zwyczajnie irytuje, chociaż może nie powinien. Moja droga z Kościołem jest często wyboista, ale nie mogę sobie zarzucić, że nie próbuję. Jestem tak zwaną osobą wierzącą, nie kryję się z tym, a w kwestiach, w których moje zdanie nie zgadza się z nauką Kościoła, staram się poznać i zrozumieć argumentację drugiej strony, znaleźć miejsce dla jakiegokolwiek spotkania, nawiązania dialogu. Dlatego pewnie nie ułatwia mi sprawy fakt, że wkurza mnie gros osób deklarujących się jako wierzące i praktykujące, które sprawami swojej - rzekomo dla nich ważnej - wiary interesują się mniej więcej tak, jak ja pogłowiem bydła mlecznego w Tajlandii. Dla których najważniejszymi oczekiwaniami wobec nowego papieża są: czy i kiedy przyjedzie do Polski, czy będzie wesoło machał do wiernych z okna bazyliki św. Piotra i czy w swoich wypowiedziach nawiąże do Jana Pawła II. Zwyczajnie nudne jest zwłaszcza to ostatnie - Karol Wojtyła zrobił mnóstwo jako Ojciec Święty (może mógł więcej, może mniej, nieistotne), ale umarł i nie żyje. Dajmy mu już spokój. Zadziwiające jest, że ludzie krytykują środowiska PiS-owe za ciągłe odgrzebywanie historii, ale gdy sami to robią, z tą tylko różnicą, że odgrzebują kogoś innego, to już jest okej.

I owszem, nie mój interes zaglądać w buty czyichś przekonań religijnych, jednak boję się, że z takimi powierzchownymi katolikami, ciężko mi będzie znaleźć wspólny język. Mnie, któremu do gorliwości religijnej wciąż daleko niczym na Księżyc, mimo wielkich chęci i szczerej potrzeby. Dlatego łudzę się, że gdy z Kościołem dadzą sobie spokój te osoby, które słuchają papieży tylko wtedy, gdy ci mówią gdzie i kiedy jadali kremówki, będzie mi łatwiej. Choć to pewnie złudna nadzieja, a może i nieuzasadniona pycha...

Dlatego bardzo liczę na papieża Franciszka. Liczę, że będzie potrafił dotrzeć do ludzi i unaocznić im, w czym tak naprawdę mają możliwość uczestniczyć. Że powie: "To jest nasza wspólnota, nie zmuszamy was, ale jeśli się wam podoba, jeśli chcecie - chodźcie z nami!". Że zmieni obraz i społeczny odbiór tej wspólnoty. Tak, właśnie wspólnoty, a nie instytucji, bo przeciętnemu katolikowi Kuria Rzymska i Bank Watykański są potrzebne jak zającowi dzwonek. Że nauczy, iż sercem i duszą Kościoła jest służba. Rozumiana jednak nie tylko w ten sposób, gdzie księża mają służyć ludziom, ale jako służba na wszystkich poziomach (księża - księżom, księża - ludziom, ludzie - księżom i być może najważniejszym: ludzie - ludziom). Że będzie potrafił przekazać, co naprawdę miał na myśli Chrystus mówiąc: "Jedni drugich brzemiona noście". Że za przykładem św. Franciszka z Asyżu zmieni stosunek gatunku homo sapiens do pozostałych gatunków zwierząt, które - po tym, co im robi człowiek - już dawno powinny wszcząć uzasadnioną rebelię. I że pokaże, iż Kościół nie jest instytucją do świadczenia usług w ciągu: chrzest - komunia - ślub - pogrzeb, fabryką świętych i błogosławionych, muzeum do przechowywania relikwii, ani urzędem od wystawiania papierków. Które bez czegoś więcej, co za nimi stoi, nadają się wyłącznie na makulaturę.

Jednak pierwsze dni pontyfikatu to spekulacje, kiedy nowy papież przyjedzie do naszego kraju (czy w 2015 roku na Święto Młodzieży, czy może w 2016 na 150-lecie chrztu Polski...), to dywagacje o tym, czy będzie potrafił powiedzieć coś zabawnego do tłumu, to wreszcie list gratulacyjny prezydenta Komorowskiego, w którym jest więcej odniesień do Jana Pawła II niż gratulacji pod adresem papieża Franciszka. I w związku z tym, mam coraz mniej złudzeń, że coś się jednak zmieni. Ale jeśli mimo to, mimo tak banalnego nastawienia swoich "wyznawców", papież Franciszek sobie poradzi, będę pierwszym, który okrzyknie go świętym.

15. marca 2013, 23:24 CET, 52.435 °N, 15.142 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

piątek, 1 marca 2013

wydanie pierwsze, przedostatnie

Deklaracji już żadnych nie będzie. Nawet SMOK umarł śmiercią naturalną i podobny los czeka każdy z kolejnych projektów, które - tak jak niniejszy - zdradzają jakiekolwiek znamiona cykliczności. Kubę Wojewódzkiego pragnę uspokoić, że nie aspiruję do miana konkurencji dla jego rubryki w "Polityce", mimo pewnych - widocznych w grubych szkłach i po pięciu piwach - podobieństw tego, co poniżej następuje do "Mea Pulpa". Zamiast tego proponuję, aby - walcząc z deficytem absurdu w narodowym postrzeganiu świata - przyjrzeć się, czym żyło telewizyjne społeczeństwo w minionych tygodniach.

  • Lech Wałęsa bawi już dłuższy czas w Miami na Florydzie, korzystając z rozrywek i uroków życia w gorącym klimacie. Miasto, które dotąd uznawane było za mekkę Latynosów, coraz wyraźniej otwiera się zatem na Wschód. Już w poprzednim sezonie "Dextera" niebanalną rolę odgrywał ukraiński szef mafii. Pobyt na Florydzie elektrycznego Noblisty tym bardziej nie pozostanie bez wpływu na fabułę słynnego serialu. Najbliższy sezon "Dextera" będzie stał pod znakiem strajku, jaki ogłoszą utworzone właśnie związki zawodowe Miami Metro PD. Masuka - idąc za hasłem budowania "trzeciej Japonii" - zgłosi swoją kandydaturę na gubernatora Florydy. A sam Dexter przeskoczy przez płot. 
  • Wyjaśniła się sprawa niedawnego ataku meteorytów na terytorium Rosji. Otóż dzień przed kosmicznym bombardowaniem, rosyjski zespół Rubin Kazań pokonał w rozgrywkach Ligi Europejskiej słynny Atletico Madryt i to na jego stadionie. Po usłyszeniu tej wieści, nowobogacki miliarder z Czelabińska złapał się z zachwytu za głowę i krzyknął: "Niech mnie kule biją!". I kto bogatemu zabroni?
  • Telewizja Polska przygotowuje swoich widzów do wiosennej ramówki. Najczęściej na kanale TVP INFO można ostatnio usłyszeć komunikat: "Drodzy widzowie, od marca nasze stałe programy zmieniają godziny emisji". Znając Telewizję Polską, zmiany będą kosmetyczne: "Wieczorynka" zostanie przeniesiona na rano, program publicystyczny "Minęła dwudziesta" będzie emitowany o 18:00, "Tomasz Lis na żywo" poleci z odtworzenia, a "Teleexpress" będzie się wlókł przez całą godzinę.
  • A'propos TVP, jej szefowie błysnęli ostatnio niczym sam Koh-i-noor. Prezes Juliusz Braun będąc w pełni władz umysłowych stwierdził w "Wyborczej", że misję telewizji publicznej znakomicie realizuje serial "M jak Miłość". Od swojego pryncypała nie chciał być gorszy szef Programu Drugiego TVP Jerzy Kapuściński i w wywiadzie dla "Wprost" wypalił, że serialem misyjnym jest także "Czas Honoru". Dowcip mają Panowie ostry jak te kabarety, które tak uporczywie promują się na antenie TVP2. Nie sądziłem jednak, że koszmarne poczucie humoru jest aż tak zaraźliwe.
  • Roman Giertych, Michał Kamiński i Kazimierz Marcinkiewicz znany również jako Atrakcyjny Kazimierz, względnie Premier z Gorzowa, założyli ostatnio think tank. "Tank" tłumaczy się w tym przypadku z angielskiego jako "zbiornik", a nie "czołg", ale nie robi to większej różnicy, bo jedno i drugie jest ciężkie, niezgrabne i puste w środku. Politycy z bocznicy sobie w tym zbiorniku pomyślą, pomyślą i może w końcu zostaną myśliwymi. Będzie to niewątpliwie nowatorska droga kariery, bo do tej pory w Polsce robiono ją w przeciwnym kierunku - od myśliwego do polityka. Aczkolwiek trzeba przyznać, że z sukcesami sięgającymi najwyższych urzędów.
  • Po przeciwnej stronie sceny politycznej ukonstytuowała się Europa Plus, czyli Ruch Palikota plus dieta Kwaśniewskiego. Plusy tej decyzji są wyłącznie ujemne, a że w dodatku były Pan Prezydent preferuje inne sposoby na odchudzanie niż ruch, trudno więc wróżyć nowej inicjatywie powodzenie.
  • Papież Benedykt XVI zrezygnował ze swojej posady, czym nie tylko zrobił na złość premierowi technicznemu Glińskiemu (głupia nazwa, bo to tak jakby byli jeszcze premierzy plastyczni, muzyczni i medyczni), ale też narobił kłopotów redaktorowi Piotrowi Kraśko. Biedak spędza teraz więcej czasu w samolotach do Rzymu niż na antenie. W iście błyskawicznym tempie udał się do Watykanu, aby stamtąd relacjonować samą rezygnację, wrócił z ziemi włoskiej do Polski, by dwa tygodnie później polecieć ponownie - na zakończenie pontyfikatu. A przecież podczas konklawe również nie może go zabraknąć na placu świętego - nomen omen - Piotra. Oczywiście po to, aby po raz trzeci w ciągu miesiąca zakomunikować nam nadejście historycznej chwili.
  • Na razie jednak watykańska gra o tron dopiero się rozpoczęła. Krótki przegląd przepowiedni dla ludzkości przekonuje, że nie jest dobrze. Ktokolwiek by nowym Papieżem nie został, bez różnicy czy Murzyn, Włoch czy Indianin, i tak będzie koniec świata, albo jakaś inna katastrofa, bo wszelkie znaki na niebie i pod ziemią wskazują, że będzie to ostatni Papież. Skoro tak i klamka już zapadła, to niech chociaż kardynałowie - dla wspólnego pożytku - wybiorą na Ojca Świętego kogoś świeżo po seminarium. Albo najlepiej jeszcze kleryka.
  • W ogóle we Włoszech ostatnio sporo się dzieje niedobrego. A to Papież rezygnuje, a to Silvio Berlusconi powraca do polityki, a to wreszcie naszą Justynę biją niedobre rywalki i drogę jej zabiegają podczas narciarskich zawodów. Jeśli komuś mało było dowodów w postaci Fiata 500 i festiwalu w San Remo, że w państwie o kształcie buta można skopać niemal wszystko, to teraz znak widomy ma.
  • Z Polaków na włoskich mistrzostwach pozytywnie wyróżnił się jedynie Kamil Stoch, zdobywając złoty medal w skokach narciarskich. Wśród licznych przydomków, jakimi obsypywali go telewizyjni komentatorzy, wynotowałem jeden szczególnie wyróżniający się - "Rakieta z Zębu". Cóż, McGyver konstruował helikoptery ze sznurowadeł, ale Polak to jednak potrafi. Rakieta z uzębienia potwierdza tylko, że gdyby górale odpowiadali za narodowy program podboju Kosmosu, to już dawno opanowalibyśmy nie tylko Drogę Mleczną, ale i dwie sąsiednie galaktyki. Jest przecież jakieś życie we Wszechświecie, a skoro tak, to dutki same się nie policzą.
  • Mieliśmy już pasztet drobiowy z wieprzowiny, sól drogową na stole, a teraz wołowinę ktoś zrobił w konia. Końskie mięso wykryto w karkówkach, udźcach i łopatkach na terenie województw mazowieckiego, łódzkiego i warmińsko-mazurskiego. Choć koń jaki jest, każdy widzi, to śledczy i tak poszukują, co za osioł odpowiada za tą aferę. Trzeba mieć końskie zdrowie do tej roboty, ale podejrzewam, że wszystkie tropy doprowadzą ich do Konina.
  • Daniel Olbrychski dwa lata temu reklamował CIF. Teraz zaczął reklamować "Biedronkę". Jednak będzie ten koniec świata...
1. marca 2013, 22:31 CET, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego