piątek, 25 kwietnia 2014

wydanie piąte, poszerzone

Niniejsza rubryka doczekała się już porównania do kolumny Kuby Wojewódzkiego w "Polityce". Osobiście byłbym daleki od takich analogii. Przede wszystkim z uwagi na fakt, że Kubę Wojewódzkiego każdego tygodnia czyta dwa razy więcej osób niż mój blog odwiedziło od początku jego istnienia. Są i bardziej subtelne różnice. Dla Kuby W. sarkazm jest sposobem na życie. Dla mnie życie jest sposobem na sarkazm.

A w międzyczasie:
  • Jaki kraj, taki news. W poświąteczny wtorek większość serwisów informacyjnych rozpoczęła Donaldem Tuskiem "śpiewającym" przedpotopowy hit Beatlesów "Hey, Jude". Złośliwi skomentowali, że w ten niekonwencjonalny sposób pan premier zapowiada występ Paula McCartneya (na Stadionie Narodowym, a koncert sfinansowany będzie - rzecz jasna - ze środków Ministerstwa Sportu). Chociaż jeszcze trafniejsze byłoby, gdyby ów mini-recital Donalda Tuska zwiastował, że przyjedzie do Polski Jude Law. Ale on, z racji nazwiska, raczej przybyłby na zaproszenie największej partii opozycyjnej, a nie Rządu. I żeby już było do kompletu, mógłby mu przy okazji towarzyszyć Buford T. Justice.
  • Zdjęcia Jana Pawła II błogosławią nam - z wiadomych przyczyn - z praktycznie wszystkich gazet, jakie można nabyć w losowo wybranym kiosku. Z ostatnich doniesień wynika, że Papieża nie ma już tylko na okładkach "Tygodnika Żużlowego", periodyka "Kwietnik" i miesięcznika "Mój Pies".
  • W najbliższą niedzielę przeciętny Polak uczci kanonizację Jana Pawła II uronieniem okolicznościowej łzy wzruszenia, oraz konsumpcją papieskiej kremówki. Wychodząc naprzeciw społecznym oczekiwaniom, Tesco przygotowało z okazji historycznego wydarzenia niezwykłą ofertę - kremówki papieskie będzie można zakupić już za 1,99 zł./sztuka. Ewa Chodakowska rwie włosy z głowy.
  • A'propos powyższych - zespół De Press nagrał kilka lat temu płytę pod tytułem "Żre nas konsumpcja". Biorąc pod uwagę wspomniane przed chwilą przykłady, to już nas chyba zeżarła...
  • Pozostając jeszcze w klimacie "papieskim" - w ostatnich tygodniach wszystko co związane jest z osobą Karola Wojtyły zostało prześwietlone niczym Prezydent na badaniach w szpitalu MSWiA. Dziennikarze odkryli między innymi, że tzw. Pociąg Papieski, czyli specjalny skład kolejowy, który miał po wsze czasy kursować pomiędzy Krakowem a Wadowicami, spoczywa na bocznicy w Suchej Beskidzkiej i zbiera kurz. Żurnaliści dotarli do decydentów, którzy wyjaśnili wszem (znowu te wszy...) i wobec, iż nieprawdą jest, że w składzie zepsuła się tak prozaiczna rzecz jak toaleta. Po prostu - jak powiedziano - "Pociąg Papieski czeka na kanonizację". Cóż, wiedziałem że żyjemy w katolickim kraju. Ale żeby już nawet pociągi kanonizować, to chyba jednak lekka przesada...
  • Z innych stron świata. Właśnie poinformowano, że w Arabii Saudyjskiej powstanie kolejny najwyższy budynek globu. Będzie mierzył prawie kilometr wysokości, a budowę sfinansuje Bin Laden Group - grupa kapitałowa należąca do rodziny słynnego terrorysty. Natychmiast pojawiły się głosy, że w rewanżu za zburzenie wież WTC, teraz Amerykanie powinni wlecieć jakimś statkiem powietrznym w wieżowiec Bin Ladenów. Różnica jest jednak zasadnicza. Al-Kaida zniszczyła nowojorskie drapacze chmur przy użyciu samolotów amerykańskich (Boeingów, ściślej rzecz biorąc). Zatem aby zemsta była identyczna, Amerykanie powinni obalić wieżę Bin Ladenów przy użyciu samolotów arabskich. A z tym może być kłopot, ponieważ arabski przemysł lotniczy dopiero raczkuje i niewiele ma jeszcze osiągnięć. Gdyby zatem Jankesi zamierzali ściśle stosować się do reguł gry, musieliby zaatakować saudyjski wieżowiec przy pomocy latającego dywanu. Co nie jest, bynajmniej, niemożliwe, a w terminologii wojskowej nazywa się to nalotem dywanowym.
  • Czasami naprawdę trudno uwierzyć w przypadki. "Rzeczpospolita" rozdała właśnie swoje nagrody biznesowe, czyli "Orły". Szefem kapituły konkursowej był profesor ekonomii Witold Orłowski (a na opublikowanej równocześnie liście największych polskich firm, pierwsze miejsce zajął w tym roku "Orlen"). Ciekawe, czy gdy szefem kapituły zostanie inny znany ekonomista, na przykład Zyta Gilowska albo Mateusz Szczurek, nagrody te odpowiednio zmienią swoją nazwę? Jeśli wszystkie analogie działają, to podpowiadam, że może warto założyć na przykład sieć dyskontów "Szczur". Albo linie lotnicze "Gil".
  • Z nieskrywanym rozgłosem poinformowano, że powstanie kontynuacja wydawniczego bestsellera pt. "Resortowe dzieci. Media". I to niejedna! Ani nawet nie dwie, bo trylogie to sobie może pisać Henryk Sienkiewicz, albo inny Grey. "Resortowych dzieci" będzie w sumie pięć. Też mi coś. Ojciec Wirgiliusz miał sto dwadzieścia troje i nie robił z tego powodu takich sensacji...
  • W każdym razie, na fali rozliczeń z poprzednim systemem, zlustruje się wszystko jak leci. Jak siedzi albo stoi, to też. Zmiany czekają nazwy ulic, ludzi na najwyższych stanowiskach, a nawet kwestie językowe. Ot, na przykład takie słowo jak "ubezpieczenie". Już na pierwszy rzut oka kojarzy się z UB! Przecież to jawny skandal i zamach na fundamenty Narodu! Konkurs na nowe słowo już podobno rozpisano, a stare będzie mogło pozostać, ale w zupełnie innym kontekście. Jako "UB-spieczenie", na określenie sytuacji, gdy funkcjonariusz wiadomych służb zatrzaśnie się w solarium.
  • Głośnym echem odbił się transfer dwóch gwiazd telewizji - Marcina Prokopa i Czesława Mozila - z reklamy jednej sieci komórkowej do innej. Komentarze nie pozostawiły na nich suchej nitki - że zdrada, że wszystko dla kasy, że kpiny z widzów... Cóż, Prokopa jeszcze rozumiem, kariera na szklanym ekranie nie trwa wiecznie. Ale Czesław, z takim nazwiskiem, mógłby przecież dożywotnio reklamować Firefoxa...
  • W sklepie kosmetycznym zauważyłem na jednym z flakonów ogromny napis "Don't drink it but use it on your skin". Jeśli to nie była na przykład nazwa perfumu, ani żart, a ostrzeżenie na poważnie, to potwierdza tylko fakt, że głupota trzyma się naszego narodu mocno wbitymi pazurami. Być może rację mają ci, którzy twierdzą, że rozum był tą walutą, przy pomocy której spłaciliśmy długi Gierka. I teraz nie mamy ani jednego, ani drugiego. Zresztą, nie od dziś wiadomo, że Polak nie grzeszy inteligencją, tylko czymś zupełnie innym...
  • Słynny amerykański psycholog, profesor Phillip Zimbardo, otworzył w katowickim Nikiszowcu klub dla młodzieży sygnowany swoim nazwiskiem i autorytetem. Żeby zrozumieć, dlaczego akurat w Nikiszowcu, należy sięgnąć do bibliografii naukowca. Dwie najsłynniejsze książki profesora Zimbardo to: "Psychologia i życie", oraz "Efekt Lucyfera". Cóż, z pewnością życie można dobrze poznać zapuszczając się w ciemne bramy familoków i mroczne zaułki katowickich przedmieść. A z szybów kopalnianych to i do Lucyfera znacznie bliżej...
  • Budka Suflera kończy w tym roku swoją słowno-muzyczną działalność. Z tej okazji pożegnalna trasa, ostatnie koncerty i tego typu atrakcje. Tymczasem nieoczekiwanie rozwiązano zagadkę, nad którą głowili się fani zespołu od dziesięcioleci - o czym opowiada tekst jednego z najsłynniejszych przebojów Budki, czyli "Za ostatni grosz". I aż dziw bierze, że nikt nie wpadł na to wcześniej! "Wszystko lepszy ma smak, bo w powietrzu jest luz i muzyka wciąż gra", "Gdzie był pierwszy nasz krok, w rozpadlinę bez dna", "Kiedy dają to brać, każdy głupi to wie" - czego mogą dotyczyć te frazy, jak nie wizyty we współczesnym centrum handlowym? Wszystko się zgadza przecież. A jak się skończy ostatni grosz, to jest dogodny i przyjazny system ratalny, oraz uśmiechnięta pani konsultantka. Tylko ten "Jeden raz". I wtedy najpierw "Bal wszystkich świętych", a potem ponura refleksja "Nie wierz nigdy kobiecie" i "Kto zrobił mi ten żart?". A w rezultacie "Memu miastu na do widzenia", a w skrajnych przypadkach to nawet "Czas ołowiu"...
25. kwietnia 2014, 00:46 DST, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

środa, 16 kwietnia 2014

wydanie czwarte, skrócone

W przedświątecznym zabieganiu szkoda czasu na wstępy. Zatem bez zbędnych ceregieli, do dzieła!
  • Atmosfera Wielkiego Postu udzieliła się już niemal wszystkim. Joanna Senyszyn na żywo egzorcyzmowała posła PiS w programie telewizyjnym Moniki Olejnik. Ksiądz Małkowski wypędzał złe duchy z Pałacu Prezydenckiego (podobno uciekały tylnym wyjściem aż się kurzyło). W logo Igrzysk Olimpijskich Kraków 2022 doszukano się oczu Szatana, twarzy potwora Cthulhu i trzech szóstek. Nawet biskup Hoser zamknął opuszczony przez księdza Lemańskiego kościół w Jasienicy, żeby nie zalęgło się tam jakieś straszydło. Walka ze wszystkim co nieczyste postępuje tak prężnie, że chyba ta śmieciowa rewolucja wreszcie zaczyna działać jak należy. A Perfekcyjna Pani Domu może wreszcie odpocząć. Na Majdanie.
  • Ruszyła długo wyczekiwana polska edycja programu „Hell’s Kitchen – piekielna kuchnia”. W naszej rodzimej wersji przypomina to skrzyżowanie „MasterChefa” i „Warsaw Shore”. Że uczestnicy podkładają sobie świnie i rzucają mięsem, to jeszcze w programie kulinarnym zrozumiałe. Ale przez te teksty lektora w języku simple-tabloid style, Gordon Ramsay pewnie przewraca się w brytfannie.
  • Ratlerek donosi: za pośrednictwem mediów elektronicznych pokłócili się Maciej Dowbor i Kuba Wojewódzki. Ten pierwszy powiedział temu drugiemu, że jego twarz brzmi znajomo. Ten drugi temu pierwszemu – że jego nazwisko również.
  • Zbliża się sezon komunijny. Rodzicom chrzestnym warto podpowiedzieć, że w tym roku hitem prezentowym są puzzle z wizerunkiem Jana Pawła II. Niełatwa jest, jak widać, droga do świętości. Nie dość, że wymaga świętej cierpliwości, to jeszcze trzeba mieć kilka tysięcy kawałków.
  • Na Śląskim Uniwersytecie Medycznym otwarto studia podyplomowe z homeopatii. Złośliwi naukowcy żartują, że to filia Hogwartu, a nowym rektorem zostanie profesor Dumbledore. A choćby nawet! Odkąd w Warszawie przy Wiejskiej mamy filię Arkham Asylum, niech jest wolno otwierać, co się komu żywnie podoba. Może nowy kierunek studiów przyciągnie przy okazji na uczelnię więcej sławnych nazwisk? Psychoterapią zajmie się Bert Hellinger, słynny noblista Amartya Sen będzie leczył hipnozą, Aleksander Kwaśniewski poprowadzi wykłady o dietach, a Lech Wałęsa postawi ze sto baniek.
  • Ministrzyni Edukacji Narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska przedstawiła na konferencji prasowej pierwszą część słynnego darmowego podręcznika dla pierwszoklasistów. Sądząc po grubości przedstawionej broszury, która na oko ma tyle stron co „Tele Tydzień”, jest to część pierwsza z czterdziestu ośmiu. Chyba, że ministerstwo tak pocięło program nauczania, jak ślepy fryzjer po góralskim weselu włosy klienta. Drugą cechą podręcznika, oprócz faktu że jest darmowy, ma być to, że będzie on służył co najmniej kilku rocznikom. W to akurat wierzę – papier zaprezentowanej książki jest śliski jak interes rosyjskiego oligarchy. Więc w toalecie na pewno nie znajdzie zastosowania.
  • Odkąd bokser Tomasz Adamek został lokomotywą wyborczą Solidarnej Polski, ugrupowanie to będzie się promować przy pomocy spotów nawiązujących do filmu „The Ring”. Na tle tradycyjnie polskiego pejzażu, z bocianami, wierzbą płaczącą i chatą krytą strzechą, znajdzie się studnia z charakterystyczną, polską cembrowiną. Ze studni wyjdzie dziewczynka w stroju ludowym i będzie gonić po łące wrogów Polski, polskości i polszczyzny. Jako pierwszego porwie i ukatrupi tego gościa, który na plakacie wyborczym Solidarnej Polski zawarł hasło: „Za solidarną Europom”.
  • Tydzień po Świętach Wielkanocnych dojdzie w Watykanie do historycznego wydarzenia. Na placu świętego Piotra, podczas kanonizacji, znajdzie się w jednej chwili aż czterech papieży. Dwóch z nich będzie obecnych ciałem – Benedykt XVI i Franciszek, dwóch kolejnych (Jan XXIII i Jan Paweł II) już tylko duchem i relikwiami. Z pewnością jednak chwila będzie i tak bardzo podniosła. Mieliśmy już trzech króli, pięcioro dzieci (i coś), kucharek sześć, oraz siedmiu braci śpiących, a nawet dziesięciu małych Murzynków. Ale czterech papieży nie przewidział chyba sam Nostradamus. Będzie więc pewnie ten koniec świata.
  • W Wielkopolsce pewna nauczycielka podczas szkolnej wycieczki za karę zamknęła trzech uczniów na kwadrans w kaplicy przedpogrzebowej. Wywołało to powszechne oburzenie, sprawą zajęła się też prokuratura. Moim zdaniem niesłusznie. Nie zna życia ten, kto nigdy nie zatrzasnął się w kostnicy. 

16. kwietnia 2014, 00:08 DST, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

jaja Pandory

"Gazeta Wyborcza" z sobie właściwą pompą powtórzyła słynne badania Instytutu Gallupa nad uczciwością szarego obywatela.

Dla niezorientowanych w temacie: w latach 80-tych psychologowie społeczni ze wspomnianego Instytutu postanowili zbadać uczciwość narodów. W tym celu udali się do różnych państw i tam, w dużych miastach, na ulicy lub na targowisku, ustawili stolik, na nim koszyk z jajkami, puszkę, oraz kartkę z informacją w stylu: "Samoobsługa. Jedno jajko kosztuje (tyle i tyle), weź tyle jajek ile potrzebujesz, a należność wrzuć do puszki". Potem z ukrycia obserwowali, co się będzie działo, a po kilku godzinach zabierali puszkę i liczyli, czy jest w niej tyle pieniędzy ile powinno być za sprzedane jaja.

Co im wówczas wyszło? Nic szczególnie zaskakującego. Najbardziej uczciwi okazali się Skandynawowie (tam pieniędzy w puszce było zwykle nieco więcej niż się należało), uczciwością nie grzeszyli za to mieszkańcy Bałkanów (pieniędzy w puszce było za mało). A jak było w Polsce? Nie wiadomo, bo w Polsce eksperyment się nie powiódł. Skradziono i wszystkie jaja, i puszkę z pieniędzmi.

Nie wystawia nam to najlepszego świadectwa, ale może wcale nie jest tak źle, jak by się wydawało. Że co, że już nie może być gorzej? Skądże! Nie mam pojęcia, jaki przebieg miały te badania w Rosji i nie wiem, czy ktokolwiek to wie. Ale nie wiadomo tego być może właśnie z takiego powodu, że w Rosji - jak podejrzewam - uprowadzono nie tylko jaja i puszkę z pieniędzmi, ale też stolik, a nawet samych badaczy...


14. kwietnia 2014, 23:36 DST, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

czwartek, 10 kwietnia 2014

z awiacją przez wieki

Odpowiadając na zarzuty niejakiego Jerzego Janowicza, tenisisty, odnośnie wszystkiego, Rafał Stec dowodzi we wtorkowej "Wyborczej", że owszem i ten tego, ale mimo to "wciąż mieszkamy w jednym z 25-30 najbogatszych, najbezpieczniejszych, dających najwięcej możliwości państw świata".

Teza z którą można polemizować długo i bez sensu. Lepiej jednak przypomnieć, że właśnie dzisiejsza czarna rocznica jest najlepszym świadectwem na to, że z ową cywilizacją jest u nas różnie. Już kilka godzin po tym, jak prezydencki Tupolew runął na smoleński las, Tomasz Hypki, rozchwytywany w mediach wszelakich ekspert lotniczy, wypowiedział znamienne słowa: "Polska jest jednym z niewielu krajów na świecie, a niemal wyjątkiem w świecie cywilizowanym, w którym dochodzi do wypadków lotniczych z udziałem najwyższych rangą przedstawicieli władz. Ostatni podobny przypadek miał miejsce w 1994 w Rwandzie, kiedy w katastrofie lotniczej zginęli prezydenci Rwandy i Burundi, jednak ich samolot został zestrzelony przez bojówki opozycji". [za: onet.pl]

Bo to nie tylko Smoleńsk, odmieniany u nas przez wszystkie przypadki, okoliczniki i celowniki. To również niewiele wcześniejsza katastrofa wojskowej CASY z połową dowództwa wojskowego, to kraksa śmigłowca z premierem Leszkiem Millerem, to wreszcie trochę mniej nagłośniony przypadek Marszałek Senatu Alicji Grześkowiak, której statek powietrzny (ale to fajne określenie!) awaryjnie musiał lądować niemal na pustyni, gdzieś na Bliskim Wschodzie.

Wobec tych faktów aż dziw bierze, że którykolwiek z polityków odważa się jeszcze wsiąść na pokład maszyny latającej. Powiem więcej, posłowie powinni mieć specjalny dodatek za pracę w niebezpiecznych warunkach i podejmowanie takiego ryzyka. A polis od podróży lotniczych ubezpieczyciele powinni wystrzegać się niczym ognia piekielnego.

Bo pod względem awiacji Polska musi być krajem z niewiadomego powodu przeklętym. Może to nasi bohaterscy lotnicy, biorący udział w bitwie o Anglię, podpisali cyrograf nie z tym, z kim trzeba? A może, skoro z tej ziemi nie wyszli bracia Montgolfier ani bracia Wright, to się nie trzeba było w przestworza pchać? Nie wiem, w każdym razie to u nas lata się na drzwiach od stodoły; to u nas pilotom bije się brawa po szczęśliwym lądowaniu; to u nas kapitanowie o ptasich nazwiskach muszą przyziemiać bez podwozia; a nasze szybowce i awionetki spadają na pola i zabudowania niczym bociany zestrzeliwane w przestrzeni powietrznej Libanu; to u nas jedno z lotnisk nie bez powodu chyba nazywa się Modlin (od czynności jaką wykonujemy w czasie lotu); to u nas wreszcie zaraz po wejściu na pokład tankuje się do nieprzytomności trunki - nomen omen - wyskokowe, aby w razie katastrofy niewiele pamiętać z podróży na łono Abrahama.

Czasami wydaje mi się, że lepiej byłoby, gdyby historia polskiej awiacji zakończyła się tak, jak próby wskrzeszenia lotniczych tradycji w pewnej wsi na Opolszczyźnie, o której opowiedział mi Wujek. W czasie II wojny startowały stamtąd samoloty Luftwaffe, tuż po wojnie pielęgnowano tradycje szybowcowe, utworzono prężnie działającą szkołę dla pilotów i mechaników, ruch w powietrzu był jak na przysłowiowej Marszałkowskiej. W latach 60-tych wszystko upadło, ale kilka lat temu próbowano nawiązać do dawnej świetności. Odrestaurowano hangar, postawiono rękaw do pomiaru wiatru, wyasfaltowano na nowo krótki pas startowy. Kulminacyjnym punktem dnia miały być pokazy paralotniarzy i motolotniarzy. Wśród owacji zebranego tłumu, jeden z głównych aktorów tego przedsięwzięcia wziął rozbieg, rozpędził się, wzbił w powietrze, przeleciał kilka metrów, po czym spadł i złamał nogę...

Taki był koniec lotnictwa w miejscowości X.

10. kwietnia 2014, 20:26 DST, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

wtorek, 1 kwietnia 2014

Jarosław Kaczyński oszalał

Jarosław Kaczyński oszalał. Diagnoza ta rzecz jasna w żaden sposób nie jest uprawniona klinicznie, ale też w żadnym cywilizowanym kraju nie poddaje się polityków badaniom psychofizycznym, zatem oceniać ich stopień zdrowego rozsądku możemy li tylko na podstawie ich wypowiedzi medialnych.

Żeby na początku było jasne, czyli clear. Nie jest mi ideowo po drodze z żadną z partii tzw. głównego nurtu, z Platformą Obywatelską zwłaszcza. Również na Prawo i Sprawiedliwość w życiu nie oddałem złamanego głosu. Co jednak trzeba przyznać Jarosławowi Kaczyńskiemu to fakt, że politykiem był - w przeciwieństwie do swojego świętej pamięci brata - wybitnym. Był, bo najwyraźniej zupełnie już oszalał...

Oceniając polityków przeróżnych opcji, zbyt często kierujemy się tym, w jak dużym stopniu ich poglądy podobne są do naszych. Co nie jest niczym zaskakującym. Rzadko który zagorzały kibic Realu doceni klasę zawodnika Barcelony, a fan Lecha chwaląc gracza Legii własnoręcznie obłożyłby się infamią. Wypadałoby jednak czasem oddzielić osobiste sympatie i przekonania od trzeźwej, obiektywnej oceny. Program polityczny Prawa i Sprawiedliwości to dla mnie natchnione dzieło Szatana. Ze świecą wielkości wieży Eiffla musiałbym poszukiwać jakiegokolwiek punktu stycznego moich poglądów z linią partii Jarosława Kaczyńskiego. Udawania partii prawicowej będąc de facto partią lewicową (wyższe podatki, zwłaszcza od najlepiej zarabiających!) nigdy PiS-owi nie wybaczę, bo oddaje to niedźwiedzią przysługę prawdziwym partiom prawicowym, tworząc w opinii publicznej idiotyczne przeświadczenie, że kluczowym kryterium oddzielającym prawicę od lewicy jest stosunek do kwestii religii, wiary i Kościoła Katolickiego...

Co nie przeszkadza mi być przekonanym, że sam Jarosław Kaczyński to jeden z najlepszych polityków jakich Polska miała w ostatnim ćwierćwieczu. Genialny strateg przede wszystkim. Praktycznie z niczego stworzył Prawo i Sprawiedliwość (Platforma budowała się na solidnych gruzach Unii Wolności, na uciekinierach z AWS-u, a przede wszystkim na znakomitym wyniku Andrzeja Olechowskiego w wyborach prezydenckich 2000 roku), które w cztery lata stało się pierwszą siłą polityczną kraju. Manewr z jesieni 2005 roku, gdy na premiera desygnował człowieka znikąd - Kazimierza Marcinkiewicza, czym otworzył drogę do prezydentury swojemu bratu, powinien być opisywany we wszystkich światowych podręcznikach politologii. A bodaj jeszcze bardziej zasługującym na umieszczenie w annałach ruchem Kaczyńskiego była zgoda na przedterminowe wybory parlamentarne w 2007 roku. Mało który polityk (a w tym kraju chyba żaden, bo tu jedyną motywacją jest dorwać się do koryta, vide Michał Kamiński) miałby przysłowiowe jaja, żeby podjąć takie ryzyko, położyć na szalę tak wiele, by ewentualnie zyskać jeszcze więcej. Gdyby wówczas PiS zwyciężył w wyborach, prawdopodobnie rządziłby do dzisiaj, z ogromną przewagą sondażową. Jarosław Kaczyński zyskując tak potężną legitymację dla swojego stronnictwa, stworzyłby polityczną dynastię na długie dziesięciolecia. A o Donaldzie Tusku pewnie nikt dzisiaj by już nie słyszał, podczas gdy sam zainteresowany skończyłby jako trener trampkarzy w Huraganie Morąg i lider powiatowego koła Platformy Obywatelskiej, partyjki balansującej na granicy progu wyborczego.

Dość jednak political fiction. Jarosław Kaczyński zagrał wówczas va banque, zaryzykował wszystko i przegrał. Taki urok polityki. Gdyby jednak lider PiS-u miał fizjonomię Franka Underwooda, a nie metr pięćdziesiąt w kapeluszu, gdyby publicznie uprawiał sport, a nie afiszował się z kotem, pewnie pomimo tej porażki, zyskałby odpowiednie miejsce w masowej świadomości. Nie zyskał, stał się synonimem politycznego wariata i to jest niewybaczalny błąd historii. Tyle laurki.

Bo potem z politycznego piedestału Jarosław Kaczyński krok po kroku usuwał się sam. Głównie za sprawą własnych wypowiedzi, coraz bardziej oderwanych od rzeczywistości. Być może wiele racji mają ci, którzy twierdzą, że złamała go śmierć brata bliźniaka w katastrofie smoleńskiej. Można mieć nieszablonowe pomysły, można w swoich wypowiedziach jechać po przysłowiowej bandzie, gdy jednak wcześniej te działania Jarosława Kaczyńskiego ocierały się o geniusz (i przynosiły zamierzone skutki), teraz coraz częściej ocierały się o śmieszność. Miotał się w z góry skazanej na niepowodzenie walce o odzyskanie władzy, naciskany z wielu stron, przez najprzeróżniejsze stronnictwa, którym nie zawsze miał już argumenty, aby się przeciwstawić. Skłócił ze sobą pół Polski, czego nie uda się pewnie załatać przez dziesięciolecia. Niegdyś niepodzielny władca, znakomity mówca, coraz częściej pozwalał na siebie wpływać, dawał się wplątać w różne koszmarne przedsięwzięcia, jak owo słynne "ocieplanie wizerunku" wiosną 2010 roku. Bardzo zaczyna to przypominać scenariusz filmu "Upadek", opowiadającego ostatnie chwile Adolfa Hitlera. (Zaraz będzie, że porównuję Kaczyńskiego do Hitlera... - niech żyje wybiórcze cytowanie!)

I nie dalej jak wczoraj słyszę Jarosława Kaczyńskiego, narzekającego na wyborczej konwencji, że we francuskiej telewizji nie podają prognozy pogody dla Polski, a dla takiego Reykjaviku to i owszem. I że coś z tym trzeba zrobić... Nie wiem, czy lider PiS-u w ostatniej, desperackiej próbie odzyskania władzy chce wskrzesić narodowe sny o potędze, odwołać się do prehistorycznych marzeń o Polsce od morza do morza, perorować w jakże sarmackim stylu, że my Polacy, piękne ptacy... A potem najedziemy Francję, od Hiszpanów odzyskamy zagrabione skarby i dziedzictwa kultury, z Włoch zrobimy południową kolonię, a z Wielkiej Brytanii - województwo londyńskie?

Jeśli na takich podstawach Jarosław Kaczyński ma zamiar budować polityczną przyszłość swojego ugrupowania, to powinien raczej - i piszę to bez cienia ironii - udać się na zasłużoną emeryturę. Usiąść spokojnie w wygodnym fotelu, z ukochanym kotem, napić się gorącej herbaty, przeczytać wszystkie zaległe książki. A potem spisać historię swojej rodziny dla potomnych, albo stworzyć książkę-wspomnienie o zmarłym bracie.

I bez emocji patrzeć jak jego podwładni, pokroju pana Hofmana czy pana Błaszczaka, doprowadzają do ruiny dzieło jego życia (bo to jest nieuchronne, PiS jest politycznym trupem). Jak ci najwybitniejsi z wodzów, którzy nie otaczali się doradcami. Mogli rządzić albo jednoosobowo i niepodzielnie, albo wcale.

1. kwietnia 2014, 21:46 DST, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego