piątek, 4 marca 2016

listy z dzikich pól

Bracia i Siostry,

Oto piąty Rok Pański mija już, odkąd ostatnie słowa do Was skierowałem z kraju nad Wisłą. Wtenczas list owy pisałem, kiedyż to wielkie swary na tych ziemiach się rozpleniły po tym, jak to pojazd powietrzny latający Najjaśniejszego Władcy Lecha z dynastii Kaczyńskich o ziemię uderzył z wysokości wielkiej, gdy Władca, wraz ze świtą swoją, do Smoleńska na Rusi podążał. Lecha brat rodzony - Jarosław herbu Kaczor - utrzymywał, jakoby sprawką wszystko to było rosyjskiego cara Putinina, z którym podłe knowania zawiązał namiestnik ówczesny Lechistanu - imć Tusk. Rusini jednakowoż twierdzić poczęli, iż winę za zajście owo polscy powożący pojazdem latającym ponoszą, azaliż bowiem mowy ruskiej nie znali i we mgle - gęstej ni oko wykol - pojazdu narowistego okiełznać nie potrafili. Do tego dowódca ich, mocą okowity otumaniony, na postój w Smoleńsku bardzo nastawać miał i lekkomyślność tę powożącym narzucał, o czym zaświadczyli uczeni w tajemnej sztuce psychologii.

Swary te naród Lechistanu podzieliły i zaprawdę zaprawdę powiadam Wam - do dziś rzecz ta wyjaśnienia swego nie doczekała... Nic to jednak, albowiem czasy teraz bardziej jeszcze niespokojne niż wówczas. Oto już szósty raz księżyc w nowiu ujrzano, jak nowa władza na tronie nad Wisłą zasiada. Wszystko od tego początek swój wzięło, gdy o majowych miesiącach roku zeszłego tron swój stracił Wielmoża z Komorowa, druh wierny imć Tuska, tak wielce w swoją potęgę zadufany, iż przegranej do myśli nie dopuszczał. Zamknął się on tedy w zamczysku białym, w stawów otoczeniu, których wody smagłe łabędzie przemierzały, a kampanii żadnej prowadzić nie raczył. Natenczas wejrzał na to wszystko Jarosław herbu Kaczor, a jest to człek wielkiej chytrości i przebiegłości. Wezwał on z Grodu Kraka niejakiego Andrzeja od Dud, w sztukach prawniczych uczonego, i zamyślił, aby jego na tronie osadzić. Mąż ten, o obliczu pucołowatym, spojrzeniu maślanym i manierach wytwornych, lud prosty zjednał sobie, a ten na tron Lechistanu wyniósł go, strącając z piedestału Wielmożę z Komorowa i wypędzając go do puszczy, co by tam, na dzikiego zwierza polując, dni swoich doczekał. Jako że wcześniej już do Brukseli zbiegł imć Tusk i od czasu tego stopy nad Wisłą nie postawił, stronnictwo jego w rozsypkę popadło. Pozostała jedynie namaszczona przez imć Tuska Twarda Doktorowa, jednak nawet ona przed klęską w jesiennym plebiscycie uchronić swego stronnictwa nie mogła. Tak to Jarosław herbu Kaczor tryumfalnie podbił całą stolicę, wszystkie rady poplecznikami swemi obsadzając. Aby samemu zaś w cieniu pozostać, choć na stanowisko namiestnika oskomę wielką miał, na posadę tę powołał przyboczną swą - jejmość Beatę, co w rzemiośle krawieckim jest biegła. "Ogłaszam ci radość wielką" - tako rzecze jej Jarosław. "Oto ja, służebnica Twoja, niechaj się stanie według słowa Twego" - odpowiada ona, pąsowiejąc na obliczu. I dość powiedzieć, że nie tylko jejmość Beata stanowisko godne piastować poczęła, ale i w Radzie Wielkiej zasiadł cały jej fraucymer: i żaków uczycielka Krystyna, co przed nikim karku nie zgina, i litości nie znający okrutny Sędzia Zet, czy wreszcie szalony Wojak bez piątej klepki, o którym wieść niesie, że na Moskala wojska poprowadziłby z ochotą wielką. Jest to bowiem mąż w gorącej wodzie kąpany, a krew u niego bystra, niźli myśl bystrzejsza nawet.

Inne stronnictwa również do Rady Wielkiej posłów swoich wprowadziły. Nie podołał wprawdzie hrabia Janusz z Muszką, klęskę ponieśli też libertyni gorzelnika, który kotów sympatią nie darzy, oraz rewolucjoniści starca, który mężów wielkość mierzy po tym, jak bardzo w stosunkach z białogłowymi są zapamiętali. Za to wyczynu wielkiego pieśniarz spod grodu opolskiego dokonał, który jako trybun ludowy występując, w szrankach do tronu tylko Andrzejowi od Dud oraz Wielmoży z Komorowa ustąpić musiał. Także lichwiarz Ryszard, trzosem pękatym mocno potrząsając, szlachtę swoją na stolicę wprowadził. Nic jednak ich siła nie znaczy, wobec mocy wielkiej Jarosława posłów. Zaraz też począł on stronników swych na każdym urzędzie osadzać. Burzyć się tedy tłuszcza poczęła, niezbyt mocno wszak, każdy nowy władca przeto czyni tym sposobem, gdy trony obejmie. Zaprawdę, przyznać jednakowoż należy, iż Jarosław z wielkim zapałem i bez opamiętania wymiany te dokonywał, na radach i urzędach najważniejszych nie poprzestając, ale i heroldów, kronikarzy, a nawet koniuszy i stajennych ze swego nadania wprowadzając. I chociaż zarówno poddani Doktorowej jak i stronnicy lichwiarza Ryszarda za każdym razem racje przeciwne wygłaszali, tak za każdym razem otrzymywali rekuzę.

Aby zaś pospólstwo ułagodzić, przykazał Jarosław jejmości Beacie, co by obietnice swe plebiscytowe realizować poczęła. Takim to sposobem, władza najpierw ludowi użyczyła po 500 talarów na każde pacholę (chyba że kto majętny, to tylko na drugie i trzecie). Co się jeszcze dziatwy tyczy, to zrządzenie wydano, iż o rok później nauki w szkole powszechnej pobierać się będzie. Podatki niższe władza też ma zamiar ściągać, mikstury lecznicze starcom niedołężnym darmo wydawać, wreszcie od znoju pracy w polu o lat kilka wcześniej lud prosty uwalniać. I choć niektórzy uczeni w rachunkach dowodzić poczęli, iż w skarbcu królewskim dukatów na wszystko to braknie, władza z wielką zapamiętałością zamierzenia swe czyniła, zaś uczonym tym odrzekła, iż to ludzie małej wiary. Zaś gdy grosza zasoby przetrzebiono, kupców zagranicznych, co na wielkich targowiskach handlują, podatkiem dodatkowym obłożono, a jeszcze większy domiar przydzielono tym, co w Dzień Pański kramarzyć czelność mają. Międzyczasem pakt zawarto, na wielką sumę złota, z zakonnikiem z toruńskiego grodu, który akademię przedziwną postawił, ucząc tam żaków na kronikarzy i heroldów, a jednocześnie wodę gorącą spod ziemi wielkimi ilościami wykopując, co każe podejrzewać go o konszachty z Lucyperem samym. Na zwieńczenie zaś tych nowych rządów wreszcie, archiwa tajemne otwarto. Tam zaś wyczytano, jakoby Człowiek z Wąsem, co cztery dekady temu rebelią tych, którzy okręty wodne konstruować potrafią dowodził, sam knowania podłe prowadził z okupantem podówczesnym. Tak to zaświadczać mają księgi w pałacu dawnego namiestnika Lechistanu - Wszechwładnego Czesława - odnalezione. Wszak jednak ani on, ani zwierzchnik jego - generał o wielkich czarnych oczach, słowa prawdy nam nie wyjawią, obaj bowiem na tamtym świecie już z łaski Pana przebywają. Przystąpili zatem w gazetach piszący do Człowieka z Wąsem i jemu wieścili, że dla niego to już ostatnia wieczerza. On jednak rozmawiać z nimi nie chciał, tylko za ocean się udał i tam tydzień cały przebywał, odpoczywając. I świadectwo tylko dał takie, iż księgi rzeczone kłamstwa wierutne zawierają, a wszystko to dlatego, iż między Jarosławem herbu Kaczor a Człowiekiem z Wąsem złość wielka była, gdy ten drugi na tronie zasiadał, przez co ten pierwszy, gdy władzy dostąpił, zaraz na banicję umyślił go wygnać.

Zaprawdę, widzicie zatem Bracia i Siostry, jak niespokojne czasy nastały. A jakby i tego było mało, świat cały drży w posadach. Oto nie dalej jak dwa lata, gdy niepokoje wielkie na Zaporożu i Rusi Kijowskiej powstały. Wojna domowa lud ten waleczny przetrzebiła, z czego car moskiewski Putinin skorzystał, wschodnie ziemie tej krainy najeżdżając i do swego cesarstwa wcielając. Ani jednak Unia Brukselska oburzyć się nie zdążyła, gdy większe jeszcze niebezpieczeństwo u jej wrót stanęło. Oto bowiem rzesze ludów niewiernych od morza wielkiego do krajów Unii Brukselskiej wdzierać się poczęły. Turcy Osmańscy i Seldżuccy, Saraceni, Bisurmanie, Arabowie brodaci, mieszkańcy Babilonu, a nawet i Mamelukowie. Tysiącami nadciągając, granice kolejne przemierzały, w proch obracając stary porządek. Wszędzie, gdziekolwiek się pojawiać poczęli, trwoga, gwałty, mordy i pożoga nastały. Ich marsz, niczym Hunów i Wandalów na Rzym Starożytny, zatrwożył możnych tego świata. W panice zbierać się poczęli i radzić, jak konkwiście tej naprzeciw działać. Żadnej jednakowoż mądrości nie uradzili. Ani imć Tusk, który radą Unii Brukselskiej wtenczas sterował, ani Dawid Niezłomny - monarchini brytyjskiej wysłannik, ani cesarz Francuzów - Oląd I, ani nawet Czarny Władca zza Oceanu. Ba, najeźdźcy islamscy tronem najmocniejszej bodaj władczyni tego świata zatrzęśli. Oto bowiem pruskiej hrabiny Anieli potęga tym sposobem przebrzmiała, a w przeszłość odeszła. I choć dzierży ona jeszcze władzę w Germanii i Unię Brukselską żelaznym pętem trzyma, szemrania wśród ludu wielkie się na nią podniosły.

A nie wszystkie to przecież frasunki ludu współczesnego. Oto i powietrze zatrute, i wody niespokojne. Lody polarne znikają, po oceanach tajfuny i wichry nigdy nie widziane szaleją, na lądy się wdzierając, domostwa ludzkie w perzynę obracając. Zwierzyna dzika przeciw człowieczej przewadze łeb swój podnosi. Morowe zarazy krążą niczym widmo mroczne, jak plagi egipskie ludy wszelkie doświadczając. Roku zeszłego małpy nadrzewne śmiercionośny pomór przyniosły, jeszcze wcześniej ptactwo powietrzne, zaś teraz świń gospodarski ludność Lechistanu, Germanii i Rusi Kijowskiej wygubił. Zaś za oceanem robactwo fruwające zarazę rozprowadza, od której wszak nie przenosi się człek na łono Abrahama, jednakowoż dzieci zdeformowane na świat przychodzą, niczym potwora jakaś. A na to wszystko lud prosty medyków jeszcze nie chce słuchać i mikstur leczniczych przyjmować, w zadufaniu i zarozumialstwie swoim wyznając, iż leczyć się wolą cukrem zwykłem we wodzie najpospolitszej rozpuszczonym albo i zielem niezwykłem, którego dym palony długowłosi odmieńcy w nozdrza swoje wdychają, co by wizje przedziwne na nich zstąpiły i wesołość wielka.

I nic w tym wszystkim nieszczęściu nie pomogą rozrywki wielkie, które dla gawiedzi na czas najbliższy są przewidywane. Oto już w czerwcu, na francuskiej ziemi konkury wielkie tych, co skórzaną kulę po zielonej łące kopią, miejsce mieć będą. Miesiąc po nich nie minie, a pod gród krakowski dziatwa ze świata całego zjedzie, co by z Wielkim Białym Ojcem z Watykanu pospołu ucztować i pieśni wznosić ad maiorem Dei gloriam. Zaś gdy tylko się rozjadą, za Oceanem, na plażach Brazylii Królestwa w szranki wielkie staną ci atleci, co skaczą, biegają i pływają.

W kraju nad Wisłą marna to jednak pociecha. W atletycznych zawodach lud Lechistanu od klęski do klęski ostatnim czasem kroczy. Wszak nawet wojsko nasze zaciężne - junacy, co pod wodzą dumnego Franków syna, skórzaną kulę nad taśmą bawełnianą z wielką mocą przerzucają, rezon ostatnimi czasy stracili i nie wygrywają już bitew największych. Kopiący skórzaną kulę po zielonej łące w grach wstępnych zawżdy poczynają sobie ochoczo, gdy jednak gry przychodzą poważne, tchórzą oni i cięgi zbierają, zatem i tak samo pewnie się ziści na francuskiej ziemi, jeszcze przed dniem świętego Jana. Tak i też młodzian butny, co pojazdy mechaniczne do gorącości wielkiej rozpędzał, odkąd poturbował się okrutnie, rezon i śmiałość stracił, a i ciało słuchać nie chce go, jako drzewiej bywało. Córa pierworodna górala spod Tater, która uganiając się po śnieżnych pagórach na dwóch kawałkach sztachety w proch rozbijała onegdaj królestwa znamienite, najpierw zbałamucić się dała, a wnet we frasunek wielki wpadła i bojowości do dziś dnia odzyskać nie poradziła. Nawet dzielny Kamil, terminator mistrza swego Adama o którym pieśni pisano, w powietrzu mroźnym fruwający, odkąd dwie zimy temu na ruskiej ziemi w pokonanym polu świat cały zostawił, tak na laurach spoczął. A że kamraci jego podobnie zachowywać się poczęli, i czy to na małej czy dużej konstrukcji niczym kurczaki opasłe spadają, zebrali się tedy uczeni w skokach i radzić poczęli, co by tu uczynić, aby śmiałków tych na zatracenie dalsze nie posyłać. Uradzili jeno, pod radą światłego Apoloniusza, iż kruczy trener niegodny jest mistrza dalej radą wspomagać, następcy jego jednakowoż wskazać nie potrafili. Stąd aby tylko dziewczę młode, co z równą śmiałością szaty odsłoniwszy wdzięki swoje ku gawiedzi uciesze okazuje, jak i za kulą niepozorną po klepisku z pałką płaską goni, gańby we świecie nie przynosi.

Zaprawdę zaprawdę, macie teraz świadectwo Bracia moi i Siostry moje umiłowane, że ciężki żywot wiedzie człek prosty w kraju nad Wisłą, i w Germanii, i we Franków stolicy, i w Unii Brukselskiej całej, od mórz niezmierzonych brzegów aż po szczyty gór. I jedno tylko w królestwie Lechistanu od czasów najdawniejszych nie zmienia postaci swej. Czy to człek prosty, czy pan na urzędzie, czy szlachcic na włościach, każdy w wodzie ognistej smutki swe topi i radości obmywa. Alboż to i okowita odwieczna, albo piwo pospolite czy wino z darów sadu pozyskane, albo i trunek co w księżyca blasku go wytwarzać radzą. A jak kto majętny, to grog czy miód, rum czy nawet anglosaskich panów specjały, na myszach ponoć warzone, co się łyską zwą. I niechaj narodowie wżdy postronni znają, że w sztuce napoju ognistego popijania, ludy Lechistanu biegłe tak są, co tylko Rusin może im dorównać i kroku w tym dotrzymać. A niech tam się więc na stolicach za łby biorą, a wojenne surmy niech za granicami dmą, niech wschodzi i przemija potęga królów i blask kościołów, tak w tafli okowity człek prosty jedynej swej stałości na tym świecie poszukiwał będzie...

Zawżdy tak było, tako jest teraz i tak też pozostanie po czasy wszystkie, aż do Dnia Sądnego. A to wszystko spisał, na wieczne dla Was i dzieci Waszych świadectwo, kronikarz niżej podpisany, w sztuce liter stawiania biegły, co na oczy własne wszystko owo widział, a podpisem swem o tym zaświadcza.

Lawrence z Besarabii

4. marca 2016, 23:57 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego