piątek, 13 stycznia 2017

Remigiusz Mróz - "Behawiorysta"

Od dłuższego czasu nie mam już ochoty pisać recenzji, bo to czcze zadanie; pojawiają się jednak czasem książki warte mszy. Dwa tygodnie temu z hakiem dowiedziałem się przypadkiem, że istnieje ktoś taki jak Remigiusz Mróz. Liczy sobie zaledwie trzydzieści lat i ma na koncie 16 (szesnaście!) książek, w tym "Behawiorystę", która jest przedmiotem niniejszego wypracowania, a ponoć pojawiła się już siedemnasta (reklamowana zresztą jako polskie "House of Cards"). Takiej statystyki nie mają Pilipiuk, Coelho, King, a nawet Chodakowska. Czy muszę dodawać, jak cholernie mu zazdroszczę...

Ale dygresjom stop. Przez te dwa tygodnie zdążyłem książkę kupić w promocji, zdążyłem zarwać noc żeby przeczytać całość prawie jednym ciągiem, zdążyłem nawet pozbierać zęby z podłogi, chociaż jednej ósemki wciąż nie mogę się doliczyć. "Behawiorysta" to rasowy kryminał, jakie do tej pory znaliśmy raczej z dorobku autorów ze Skandynawii czy zza wielkiej wody. Że fabuła jest wciągająca, że akcja pędzi tak ostro jak chłop w Puszczy Knyszyńskiej, że pod koniec książki jest taki twist (a nawet dwa!) że kapcie spadają, to wszystko prawda, ale i banały. Nie pierwszy to kryminał, o którym można takie laurki pisać, chociaż mało o którym z takim przekonaniem. Różnica leży jednak w tym, czym treść jest inkrustowana. Autor musi być oczytany jak geek w Bibliotece Narodowej. Zgrabne nawiązania do historii terroryzmu, filozofii (i to takiej dla bardzo zepsutych dzieci), psychologii (dylemat zwrotnicy!), o kryminologii i prawie już nie wspominając, czynią z tej książki ucztę przez wielkie, otwarte "u".

Są wreszcie bohaterowie z krwi i kości. A zwłaszcza z tego pierwszego - nutka na okładce z charakterystycznym ogonkiem nie jest tam przypadkowo, nie wpadła tam dlatego, że grafik chwilę wcześniej drukował książeczki do nowego albumu Children of Bodom (z etykietą "zagraniczna płyta - polska cena", której pomysłodawców należałoby skazywać na galery). Nutka nadaje krwisty ton, a organa ścigania muszą tańczyć, jak im zagra. Są bardzo dosłowne fragmenty, ale lekturę powinni przetrwać nie tylko czytelnicy o tych najmocniejszych nerwach. I nie brakuje nawet innej nutki - tej od humoru, a rozmowa śledczych ze starą Ślązaczką rozkłada na łopatki!

Natomiast protagoniści? Remigiusz Mróz znakomicie odrobił lekcje z kultury popularnej, psychopatologii i paru innych ciekawych dziedzin wiedzy. Bohater po jasnej stronie mocy - tytułowy behawiorysta - ma w sobie coś z Patricka Jane'a (wytworny ubiór, niepospolite maniery, oraz rzecz jasna wiedza, jaką włada) i zajmuje się tym, co ubóstwiam (psychomanipulacje, mowa ciała, mind games). Oczywiście jest skonstruowany według najbardziej sprawdzonych reguł gatunku (problemy rodzinne, niezrozumienie wśród współpracowników, skłonność do chodzenia własnymi ścieżkami, mroczna tajemnica z przeszłości), ale to nie wada, raczej konieczność. Za to jak skonstruowane jest jego nemezis! Czarny charakter, skrywający się pod złowieszczym pseudonimem "Kompozytor" (wspominałem, że nutka jest na swoim miejscu nie bez powodu), to psychopata jakiego w polskiej literaturze chyba jeszcze dotąd nie było. Czego w nim nie ma! Z Hannibala Lectera ma erudycję. Z Dextera Morgana skłonność do wymierzania okrutnej sprawiedliwości łagodnie potraktowanym przez prawo złoczyńcom. Z Red Johna spryt i pewność siebie, które zawsze pozwalają być o krok przed policją, a także umiłowanie do krwawej jatki. Z nolanowego Jokera wreszcie - wytrwałość w budzeniu u zwykłych ludzi zimbardowskiego "efektu Lucyfera". Aby wykorzystać go w najokrutniejszy z możliwych sposobów. Jednak porzućcie nadzieję, że "Kompozytora" da się łatwo zaszufladkować w rejestrze psychopatycznych osiągnięć kultury masowej. Breivik 2.0, Dark Defender, Mroczny Rycerz Sprawiedliwości - w żadne z tych butów ów czarny charakter się nie mieści.

Chociaż jest przede wszystkim właśnie psychopatycznym mordercą niemal wzorcowym, wynaturzonym złem chodzącym po ziemi, urządzającym takie sceny, że gdyby to, co wydarzyło się na kartach książki, miało miejsce w rzeczywistości, tabloidy codziennie wychodziłyby w wydaniach grubych jak Encyklopedia Britannica. I co najważniejsze, urządzającym je nie w Los Angeles, Miami czy choćby Londynie, ale w... Opolu. A to jest chyba to, co mnie trafiło najbardziej. Wyobraźcie sobie, że czytacie powieści: kryminały, cokolwiek, których akcja toczy się w jakichś fikcyjnych miejscach, a jeśli w realnych, to tak odległych, że też niemal nierzeczywistych. I czasem marzycie, żeby to wszystko działo się w otoczeniu, które znacie, w budynkach, w których nieraz bywaliście, na ulicach po których biegaliście jako dzieci w krótkich spodenkach. Jeśli mieszkacie w Warszawie, Wrocławiu, Gdańsku, marzenia te mają szansę przybrać czasem realną postać. Jeśli jednak los sprawił, że jak niżej podpisany pokochaliście dozgonnym uczuciem miasto Opole, to cóż... Stephen King mógł akcję większości swoich powieści umieścić w prowincjonalnym amerykańskim stanie Maine, ale Stephen King - tak pod względem pozycji na rynku literackim, jak i ilości pomysłów na centymetr kwadratowy kory mózgowej - nie jest z tego świata, więc jemu wolno. A ja jeszcze miesiąc temu zabiłbym, żeby ktoś wreszcie porządną fabułę umiejscowił właśnie tam, gdzie znam każdy kamień, każdą ulicę i każdą budowlę. Mordować na szczęście nie musiałem, wystarczyło wysupłać banknot z Bolesławem Chrobrym, parę srebrnych monet i dostać w zamian ulicę Krakowską, Reymonta, Komendę Policji na Korfantego, Młynówkę, bulwar Musioła, Malinkę i ZWM, Zaodrze, WSZĘ, a także Chmielowice, Falmirowice, Stobrawski Park Krajobrazowy, Turawę, a nawet Hitlersee. Wiernie oddane, pięknie i realistycznie sportretowane przez autora, który także się tam wychował. W tych miejscach, z których mam tyle wspaniałych wspomnień, toczy się akcja najlepszej książki minionego roku i chyba najlepszego polskiego kryminału ever. Czego chcieć więcej?

Remigiusz Mróz "Behawiorysta"
Poznań, 2016
wydawnictwo Filia
stron: 486
moja ocena: 9/10

13. stycznia 2017, 23:11 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

mroczny jeździec

Mroki średniowiecza w jakiejś równoległej rzeczywistości. Purpurowe niebo, krajobrazy jak z okładek "Mrocznej wieży" Stephena Kinga. Odludne bezdroża przemierza na swym czarnym koniu tajemniczy jeździec. Zwieszony nisko kapelusz całkowicie zakrywa jego nieodgadnioną, pozbawioną wyrazu twarz. Przenikliwy wiatr łopocze poszarpanymi połami długiego płaszcza, niosąc ze sobą upiorne odgłosy z oddali. Posępny przybysz rozgląda się czujnie i przyspiesza bieg konia. Zapadające ciemności z wolna pożerają jego sylwetkę, zmierzającą wijącym się traktem w kierunku widocznego na wzgórzu zrujnowanego zamczyska.

Mijają dni przepełnione trwogą i grozą. Asasyni polują na templariuszy. Możni prowadzą wojny o tron. Upadają królestwa. Na obrzeżach wielkiego świata toczy się zwyczajne życie. Ponury jeździec zajeżdża do wiosek i miast, zawsze z wieczora, na nocleg w jakiejś opustoszałej chacie. W podzięce za gorącą strawę uwalnia mieszczan od ich problemów, rozprawia się z rzezimieszkami grasującymi na rozstajnych drogach, zabija smoki i inne potwory nękające wycieńczoną ludność. Tym, którzy na to zasługują, okazuje łaskę. Zapuszcza się w najmroczniejsze ostępy, od wieków nietknięte ludzką stopą. Nie lęka się zjaw i przerażających demonów, które niczym koszmary z najczarniejszych snów, pojawiają się w opuszczonych posiadłościach. Wie, że Śmierć ma władzę tylko nad tymi, którzy posiadają jakiekolwiek strzępki ludzkiej duszy. A jednak wcale go to nie cieszy. On nie ma złudzeń, że kiedykolwiek będzie mu dane zobaczyć się z nią twarzą w twarz. Ze Śmiercią, która przyniosłaby mu na swym srebrnym ostrzu ukojenie w postaci kresu tej wędrówki.

Jaką tajemnicę skrywa posępny jeździec? Co aż tak przerażającego wydarzyło się w jego życiu, że wyrwało z jego ciała te ostatnie elementy człowieczeństwa, które kiedyś posiadał? Czy popełnił straszliwą zbrodnię, niewybaczalną, nie podlegającą zmazaniu nawet przez wiele chwalebnych czynów, których później dokonał? A może przygwożdżony przez nieokiełznane uczucie, przez miłość, która nie miała prawa się ziścić, sam zrzucił z siebie jarzmo ludzkich słabości, żywym ogniem wypalając swoje serce do ostatniego bierwiona? I stając się jednym z tych koszmarnych widziadeł, które sam ścigał, będąc jednocześnie przez nie ściganym, tak jak one zawieszony w mrocznej otchłani, pomiędzy życiem a śmiercią. By u wrót milczącej pamięci, gdy czar pryśnie, dym się rozwieje, a cel zamieni się w pustkę, jako skazany na potępienie w ogóle zwątpić w istnienie Elizjum...

------------------------------------
Jakoś tak mnie naszło po tysiąc dwieście siedemdziesiątym trzecim przesłuchaniu "One With Misery" zespołu Sentenced. Do tego kawałka, zresztą jednego z najbardziej niedocenianych w całej ich twórczości, nigdy nie powstał żaden teledysk, nawet amatorski, taki pokaz slajdów tworzony przez fanów na YouTube. Gdyby jednak jakikolwiek miał powstać, widziałbym go tak jak powyżej. Kiedyś chciałem nawet przełożyć na polski tekst, ale on miejscami jest nieprzetłumaczalny. Takie fragmenty jak "he's facing the curtain descending with a razorblade smile", w żadnym innym języku i w żadnym tłumaczeniu, nie zabrzmią tak mocno jak w oryginale.


13. stycznia 2017, 01:22 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

sobota, 7 stycznia 2017

sekretne życie gwiazd i kwazarów (2)

Berlin, styczeń 2017 roku, apartament przy jednej z najdroższych berlińskich ulic.

Szpakowaty mężczyzna leży na sofie, co chwilę sięgając po butelkę z ciemnego szkła i pociągając z niej spory łyk. Nagle w dźwięki jakiegoś talk-show w telewizji RTL, którą mężczyzna śledzi nieobecnym wzrokiem, wdziera się ostry odgłos dzwonka. Niemiec machinalnie naciska przycisk panelu leżącego w zasięgu jego ręki. Sztuczny głos natychmiast recytuje: "Tu berlińska rezydencja Thomasa A. W tej chwili nie ma mnie w domu. Jeśli chcesz umówić się na spotkanie, skontaktuj się z moim impresario. Każde kolejne naciśnięcie dzwonka będzie traktowane jako natarczywość i automatycznie powiadomi najbliższą jednostkę policji".
Mimo takiego komunikatu, przybysz jednak nie rezygnuje:
- Thomas, to ja, braciszek Louie, wpuść mnie, wiem że tam jesteś!
Mężczyzna na sofie prostuje się nerwowo, po czym niechętnie naciska inny przycisk. Zgrzyt zamka i gdzieś w głębi korytarza drzwi stają otworem. Po chwili do salonu wpada ekstrawagancko ubrany blondyn, w kowbojkach, czerwonych spodniach-rurkach i z futrzanym lisem owiniętym wokół szyi, którą zdobią również dwa złote łańcuchy.

- Thomas, Thomas, co się z tobą dzieje?! - gość omiata wzrokiem pomieszczenie, na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na turlających się po podłodze butelkach, które gospodarz niechlujnym ruchem usiłował właśnie wkopnąć pod sofę - Jaegermeister? Thomas, co ty sobie wyobrażasz?
- Skąd wiedziałeś, że jestem w domu? - mruknął Thomas
- Wiem o tobie wszystko. Przecież to ja jestem twoim impresario! - krzyknął radośnie Louie
- Byłeś. Zwolniłem cię piętnaście lat temu. Więc skąd?
- No, no... dobrze... Powiedziała mi ta Chinka z restauracji na dole, gdzie zamawiasz sajgonki. Jak ona ma na imię?
- Gulgun Sertap. I to nie jest Chinka.
- Oj tam. She has China in her eyes, can't you see it? I robi najlepsze chińskie żarcie w Berlinie.
- A ty skąd ją niby tak dobrze znasz?
- Bo jadłem u niej wiele razy. I nie tylko. Sexy sexy lover, braciszku! Jeśli wiesz co mam na myśli...
- You're no good, can't you see, brother Louie Louie Louie?! - wyrzuca gościowi Thomas
- Proza życia agentów gwiazd, braciszku, światła wielkiego miasta - słyszy jednak filuterną odpowiedź
- Dobra, dobra - Thomas zrezygnowany macha ręką - Tylko na drugi raz się tak nie wydzieraj jak mówisz do domofonu. Ludzie pomyślą, że naprawdę jesteśmy braćmi...
- Thomas, don't take away my heart! Ranisz moje uczucia...
- To prawdziwy lis? - zmienia temat gospodarz, wskazując na szyję przybysza
- Najprawdziwszy! Jak włosy tego tam... no... Donalda Trumpa, braciszku. Ale dajmy spokój z lisem. Ready for victory?
- Której części o nie nazywaniu mnie bracisz...
- Słuchaj braciszku, przychodzę z propozycją - Louie nawet nie zwrócił uwagi na ostatnie zdanie rozmówcy - Z mega propozycją!
- Nie jestem zainteresowany - Thomas siada na sofie, pociąga kolejny łyk z butelki i pogłaśnia telewizor
- Thomas, ogarnij się! You're not alone. Jestem tu po to, aby ci pomóc - gość nadal żywo gestykuluje, siadając na sofie obok gospodarza.
- Nie potrzebuję pomocy.
- Tak? A to wszystko dookoła? Te butelki, bajzel w mieszkaniu, tłuste włosy, codziennie chińskie żarcie z dostawą do domu? - irytuje się Louie - A tam czeka wielki świat, scena, kariera, sukcesy, życie, człowieku! Kluby Moskwy, kasyna Las Vegas, walking in the rain of Paris...
- To już nie dla mnie.
- Braciszku, uwierz w siebie. Jesteś megagwiazdą, fly to the moon! Taki na przykład Dieter teraz jest...
- Nie wymawiaj przy mnie tego imienia! I właściwie dlaczego tak ci na tym zależy, co? - Thomas podejrzliwie patrzy w oczy rozmówcy
- Bo mi zależy na tobie, braciszku. You're my heart, you're my soul. A... a te marne 35% ze stu tysięcy to tylko skromna danina... a właściwie wręcz jałmużna... zwrot kosztów za moje starania... Czym to jest wobec szansy przywrócenia cię na najwyższy top, na miejsce które ci się należy!
- Stu tysięcy? Euro? - oczy Thomasa nagle rozbłyskują
- Eee, nie euro... Tego, no... zło... GOLD! Taka silna waluta, ze złotem w nazwie, wschodnio... eee... środkowoeuropejska. Kraju rosnącego w siłę, coraz lepszy kurs wymiany, gospodarka na plusie.
- Dobrze już, dobrze. Mów co mam zrobić, a potem pogadamy o pieniądzach.
- No więc, Thomas, słuchaj. Za dwa miesiące wchodzi do kin nowy film, megahollywoodzki superprzebój! "Ciemniejsza strona", sequel hitu z zeszłego roku, "50 twarzy", pewnie widziałeś?
- Nie. O czym to?
- Eee... mniejsza o to. I słuchaj, braciszku, trzeba nagrać do niego piosenkę. Właściwie do jego wersji językowej w pewnym kraju, wiesz, do promocji w mediach społecznościowych i w ogóle. Poprzednio jakaś piosenkarka się przy tym produkowała, low low low ju lajkaj du, smęty jakby czkawki dostała... Ludzie mieli tego dość, ludzie chcą hitu! I ty, braciszku, im go dostarczysz!
- Znaczy że mam zaśpiewać po jakiemu?
- Eee, to ma być piosenka do polskiej wersji tego filmu...
- Co?! Wykluczone! - oburza się Thomas - Nie będę śpiewać po polsku! Za trudny język... i w ogóle... nie i już!
- Thomas, you can win if you want! Język ogarniesz, tekst jest prosty. A poza tym lubisz Polskę. Przecież występowałeś tam parę dni temu, na imprezie Sylwestrowej w Kattowitz!
- I ukradli mi tam auto!
- Z tego co wiem, sam przekazałeś złodziejom kluczyki...
- Skąd mogłem wiedzieć, że ci panowie w błyszczących dresach to złodzieje?! Myślałem, że to pracownicy myjni samochodowej!
- No widzisz, a za honorarium za ten hit który razem zrobimy, kupisz sobie nowy samochód. Na przykład Geronimo's Cadillac!
- Okej, w porządku, zastanowię się. Jest już gotowy tekst?
- Tak, naturalnie, braciszku!
- Kto go napisał?
- Ja! - uśmiecha się szeroko Louie
- Cudownie... - wzdycha Thomas - Pokaż.

Wokalista dłuższą chwilę wodzi wzrokiem po kartce zapisanej rzędami słów.
- Co to znaczy "Szary"? - pyta w końcu
- To jest eee... nazwisko głównego bohatera przetłumaczone na polski - wyjaśnia Louie - Wytwórnia wymaga. Żeby dotarło nawet do tych, co nie znają angielskiego. No dalej, spróbuj. Włączę muzykę,

Thomas przepłukuje gardło resztką z butelki w kolorowym szkle, odchrząkuje dwa razy, a gdy z głośnika zaczynają lecieć pierwsze takty znanej mu dobrze melodii, nie odrywając wzroku od kartki, niepewnie zaczyna śpiewać:

Szary, Szary wlej mi
użyj swego pasa
masz tak silne ręce
zwiąż mnie wnet i zbij

Szary, Szary, wlej mi
przetrzep moją pupę

kochasz mnie nad życie?
więc to okaż mi


7. stycznia 2017, 00:34 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

PS. Wszystkie pogrubione frazy to oczywiście fragmenty z tekstów zespołu, do którego podobieństwo opisanej sceny jest rzecz jasna wyłącznie przypadkowe.