sobota, 25 września 2021

cyniczna młodzież wieku atomowego

Niczym małż świętego Jakuba w karcie dań u Magdy Gessler, zabłysnął ostatnio Wielce Czcigodny Minister Edukacji Przemysław Czarnek, mówiąc że w przyrodzie nie istnieją małżeństwa jednopłciowe. I właściwie nie byłoby powodu, aby nad tym faktem strzępić klawiaturę, ale jest okazja, aby uzyskać kilka eskapistycznych "lajków" za trochę grafomańskiej pisaniny.

I rzecz nawet nie w tym, że minister niczego odkrywczego nie powiedział, bo w przyrodzie nie istnieją przecież małżeństwa w jakiejkolwiek konfiguracji, co usilnie starali się panu Czarnkowi udowodnić komentatorzy z Twittera. A przy tej okazji poseł Franciszek Sterczewski z Koalicji czy Platformy Obywatelskiej (jakkolwiek się ona nazywa) przydzwonił niczym przysłowiowy dzik w sosnę obwieszczając, że "sarna nie jest żoną jelenia", czym znakomicie zilustrował tezę, iż politycy niezależnie od frakcji mają niepohamowaną tendencję do wypowiadania się w kwestiach, o których nie mają kolorowego pojęcia. Bo sarna i jeleń, panie Franku, to dwa odrębne gatunki, a samicą jelenia jest łania. A co do stosunków płciowych, to u jednych zwierząt osobniki łączą się w pary na całe życie, u innych na sezon, a i homoseksualizm się zdarzy (czy to u osłów, czy u słoni, czy nawet u - za przeproszeniem - kaczek). Żadna to rewelacja i takie stwierdzenie nie wymaga wcale konsultacji z profesorem zoologii. 

Bardziej chodzi o to, że pan minister użył niezwykle ryzykownej taktyki, aby usankcjonować to, co jest "naturalne" lub "normalne". Bo jeśli za takowe ma uchodzić wyłącznie to, co "występuje w przyrodzie", to okaże się, że stąpamy po cienkim - excusez-moi! - lodzie. Są bowiem w przyrodzie gatunki, gdzie normą jest, że po ekhm... kopulacji (mam nadzieję, że panu ministrowi nie zapłoni się przy tym słowie zacne lico) partnerka zjada partnera, i to tak zwanym żywcem (niestety, nie wieprzowym). Są zwierzęta, i to wcale nie jakieś bezkręgowe robactwo, ale nasi starsi bracia w ewolucji - szympansy karłowate (znane lepiej pod ksywą "bonobo"), u których powszechnie praktykuje się promiskuityzm. Co to oznacza, pan minister sprawdzi sobie w Słowniku Wyrazów Obcych i Zwrotów Obcojęzycznych, a tymczasem czas postawić pytanie fundamentalne: czy skoro w przyrodzie występuje promiskuityzm, to gdy ktoś zwróci się z odpowiednim wnioskiem, stworzy to asumpt, aby promiskuityzm zalegalizować i promować w podstawie programowej szkół średnich?  

Odpowiedź jest oczywista, podobnie jak oczywiste jest to, że pan minister swojej wypowiedzi nie przemyślał. Chciał na szybko, pierwszym z brzegu przykładem i trochę demagogicznie, obronić swoją tezę, ale tak to już jest, gdy się coś robi na przysłowiowy chłopski rozum. A domyślam się, że chciał pan minister w ten sposób nakreślić znacznie głębszą analizę. Podług której małżeństwa jednopłciowe i sam homoseksualizm jako taki są współczesnym wymysłem cynicznej młodzieży wieku atomowego, zaczadzonej dobrami doczesnymi i zblazowanej szeroko pojętą dekadencją. Bo ani zwierzęta w lesie, ani nasi przodkowie, którzy nie mieli dostępu do Netfliksa, TikToka i piosenek Billie Eilish, na takie bezeceństwa nie wpadli.  

Ale to też pudło. Może pan minister nie czytał słynnej książki naszego wielkiego rodaka Bronisława Malinowskiego (tytułu nie wymienię, bo lico pana ministra zamiast spąsowieć zapłonęłoby szlachetnym cynobrem) o rdzennych mieszkańcach wysp południowego Pacyfiku, ale dzieją się tam rzeczy takie, że strach o nich rozprawiać przed dwudziestą trzecią.  

A starożytni filozofowie greccy? Na czele z Platonem (dla niezorientowanych - to nie był pies Myszki Miki). Których dorobek, obok religii chrześcijańskiej i prawa rzymskiego, stawiają niektórzy jako fundament naszej, europejskiej cywilizacji. Przecież oni, gdy przyszło co do czego, nie tylko nie zwracali uwagi na ostatnią cyfrę w PESEL-u (to ta, która - jak pan minister z pewnością wie - określa płeć), ale często również niespecjalnie interesowały ich dwie pierwsze... I nie tylko nie widzieli w tym niczego zdrożnego, ale wręcz uważali to za coś chwalebnego, za najbardziej doskonały szczebel relacji mistrz-uczeń, za przekazywanie swoim protegowanym bezcennych łyków ze studni życiowej mądrości... 

Mimo wszystko, postanawiam jednak pana ministra bronić. Mamy bowiem teraz takie czasy, że ministrem zdrowia nie musi już być lekarz (wystarczy ekonomista), a w roli ministra sprawiedliwości prawnika z powodzeniem wyręczy filozof. Co zatem stoi na przeszkodzie, aby minister edukacji nie musiał być wyedukowany, a minister nauki mógł być nieukiem?

20. września 2021, 19:01 CEST,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego