Serial o "polskim Titanicu" rozpoczyna się dość niemrawo (chociaż sceną katastrofy, więc niejaki Hitchcock byłby kontent), ale w miarę upływu czasu ekranowy sztorm narasta do wartości Beauforta nieznanych współczesnej nauce. Ostatni odcinek to już arcydzieło kompletne, co najmniej równorzędne z finałem brytyjskiego "Czarnobyla", słusznie uznawanego za - jak dotąd - najlepszy serial XXI wieku. Długa sekwencja załadunku i wyjścia promu w morze, wstrząsająca kronika zapowiedzianej śmierci przeplatana mową mecenasa przed Izbą Morską, gdy wszystkie klocki wskakują na swoje miejsca, jest wy-bit-na. Wszystko tam się zgadza. Każdy kadr, każde ujęcie, każde słowo, posępna muzyka, zimne białe światło, absolutnie wszystko. Człowiek siedzi jak na przyjęciu u fakira i momentami wręcz zapomina oddychać.
poniedziałek, 10 listopada 2025
the cold white light
Porównania z "Czarnobylem" można zresztą multiplikować, nie tylko dlatego że obydwa dzieła kończą się na sali sądowej. Obydwa są też wzorcem jeśli chodzi o odtwarzanie epoki co do najdrobniejszych detali. W tym zresztą reżyser Jan Holoubek jest w Polsce mistrzem na poziomie dla innych nieosiągalnym. A w "Heweliuszu" pokazuje dodatkowo, że wyciąga wnioski z własnych błędów. Bo jeśli w "Wielkiej wodzie" efekty specjalne wyglądały sztucznie i tanio, tak tutaj zatonięcie promu sprawia niesamowite wrażenie. Bardziej realistyczne i po prostu lepsze niż w hollywoodzkich produkcjach za gorylion dolarów.
Nie o spektakularne sceny rozbija się, nomen omen, polski prom (tak jak w "Oppenheimerze" sercem filmu wcale nie były momenty gdy ta bomba pierdyknęła; i stąd zawód co niektórych widzów przyzwyczajonych do kina spod znaku awendżersów). Serial jest bowiem przede wszystkim gęstą i ponurą, ale jednocześnie znakomitą i drobiazgową wiwisekcją tej partycji ludzkiej mentalności, która od stuleci doprowadza do takich katastrof (w Polsce choćby kolejowej pod Szczekocinami, autobusu PKS pod Gdańskiem i wreszcie słynnego Tupolewa) i doprowadzać nadal będzie. Tego znamiennego "śmiało, zmieścisz się!", tego ponadczasowego "jakoś to będzie", tego "eee tam, przesadzają z tym zagrożeniem..." i tego "Jędruś jest swój chłop, da se rade w każdych warunkach!".
Może jedynie momentami za dużo jest łopatologicznego tłumaczenia widzowi o co w tym wszystkim chodzi i do czego zmierzają zachowania antybohaterów. Ale w epoce "nieczytelnictwa", kultury obrazkowej i renesansu funkcjonalnego analfabetyzmu, gdy internet oraz AI wszystko tłumaczą jak krowie na pastwisku, a umiejętność czytania między wierszami i wychwytywania niedopowiedzeń kuleje jak żołnierz napoleońskiej Wielkiej Armii cofający się spod Moskwy, pisanie bardziej subtelnych dialogów zakrawałoby na biznesowe samobójstwo (i tak należy podziwiać scenarzystę Kaspra Bajona za bardzo alinearną fabułę). Ale to żaden mankament ani zarzut, bo "Heweliusz" praktycznie nie ma słabych punktów. To nie tylko najlepszy polski serial od czasów "Watahy", ale być może jeden z najlepszych w tym roku na całym świecie.
"Heweliusz"
miniserial (5 odcinków)
Polska, 2025
reżyseria: Jan Holoubek
scenariusz: Kasper Bajon
produkcja: Netflix
9. listopada 2025, 18:04 CET, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
