Jan Józef Lipski pisał swego czasu, iż istnieją dwa różne patriotyzmy. Te słowa przywołują dziś różni publicyści, dla poparcia tworzonego przez siebie podziału na ludzi, którzy prezentują patriotyzm "otwarty" i ludzi, którzy prezentują patriotyzm "wojujący" (narodowcy, Młodzież Wszechpolska etc.). Bzdura do sześcianu. Nie ma żadnych dwóch patriotyzmów. Jest kontinuum jednej cechy - przywiązania do własnego narodu i ojczyzny, która na tym kontinuum przybiera różne wartości. A to skutkuje różnymi manifestacjami tzw. patriotyzmu.
W szkołach naucza się pięknej regułki, że patriotyzm to postawa cechująca się poszanowaniem dla innych narodów i ich praw, kompletne przeciwieństwo szowinizmu. Idea może ładna, szlachetna, ale nie biorąca pod uwagę ludzkiej natury. Nie od dziś - zaryzykuję stwierdzenie - tzw. patriotyzm ma bliżej do szowinizmu niż do czegokolwiek innego. Ponad sto lat temu Oscar Wilde napisał, że "patriotyzm jest cechą ludzi chorych na nienawiść". Trafił w sedno.
Nieco później, w latach 50. XX wieku, cwany psycholog Muzafer Sherif przeprowadził jeden z najsłynniejszych eksperymentów w dziejach psychologii społecznej. Wybrał się na obóz skautów i podzielił - w przypadkowy sposób - jego uczestników (niewiele różniących się od siebie 12-letnich chłopców) na dwie grupy. Następne kilka dni obydwie grupy spędziły we własnym gronie. W tym czasie wybrały sobie nazwę (Orły i Grzechotniki), ustaliły wewnątrzgrupowe zasady, sporządziły symbole. Później grupy powróciły do obozu, a psycholog oczekiwał, co się wydarzy. Spodziewał się niechęci i rywalizacji, ale pomiędzy uczestnikami wystąpiły tak daleko idące przejawy wrogości, złośliwości i nienawiści, że eksperyment zakończono przed czasem. Podstawowym podłożem tych konfliktów było myślenie, że ci drudzy to są "oni", "tamci", "obcy", czyli "gorsi". Taka jest ludzka natura. Identyfikujemy się z własną grupą, choćby była ona stworzona w oparciu o najbardziej banalne kryterium (np. kolor włosów, preferencje muzyczne etc.). I zwróćcie uwagę, jak wielka wrogość wykształciła się u nastolatków po zaledwie kilku dniach przynależności do stworzonych na poczekaniu grup. Co zatem może wykształcić się na poczuciu odrębności narodowej, do której przywiązane są przecież wielowiekowe zaszłości historyczne, uprzedzenia, różnice kulturowe, religijne, gospodarcze?
Współcześnie młotkiem z napisem "patriotyzm" można przyłożyć każdemu. Pod każdym pozorem. Jestem przeciwnikiem, ba, wrogiem tzw. patriotyzmu, bo dla mnie słowo to nic nie oznacza. Mądrość ludowa głosi, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Jak można poważnie traktować pojęcie, w którym mieszczą się zarówno bohaterskie oddanie życia na polu bitwy za własny kraj, jak i wykonywanie z kolorowej bibuły koszmarnych biało-czerwonych "kotylionów" zgodnie z zaleceniem WCzc. Pana Prezydenta.
Jedną sprawą jest to, że nie bardzo wiemy, jak obchodzić święta narodowe i łapiemy się każdego, choćby najbardziej absurdalnego, pomysłu. Sporządzić "kotylion", obejrzeć film o "zawikłanej historii Polski" i posłuchać "patriotycznej" (a co to w ogóle znaczy?) muzyki tylko dlatego, że dziś przypada święto narodowe. Można, pewnie, ale ja serdecznie dziękuję, to nie dla mnie. Poważniejszym problemem jest jednak, jak pogodzić przywiązanie do własnego narodu z ułomnością ludzkiej natury, która lubi dzielić świat społeczny na "nas" i "ich". "Ich" czyli tych gorszych. A skoro gorszych, to można ich wygwizdać, wyzwać od neo-faszystów i powiedzieć o sobie z dumą: "Ja jestem większym patriotą od nich".
11. listopada 2010, 18:34 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego
P.S. Wyjątkowo proszę, aby w komentarzach pamiętać o prawie Godwina.