niedziela, 12 stycznia 2014

bitwa nad bzdurą

Przecudne rzeczy opowiadał w piątek premier Tusk przed kamerami telewizyjnymi. Wystąpił pan Prezes RM (to skrót od Rady Ministrów, nie od Radia Maryja, a wolę uściślić, bo w internecie różni ludzie czytają, nawet tacy co poza tym w ogóle nie czytają...) w czymś, co nazywało się "plany rządu na 2014 rok", wyglądało jak expose (to by chyba czwarte już było...), ale przypominało najbardziej baśnie z tysiąca i jednej nocy. Tyle było pięknych słów, lukru na serca słuchaczy, kiczu oratorskiego. Brakowało tylko dżina, który by spełnił te wszystkie obietnice. A może i był dżin...? Gdzieś na zapleczu, w lampce, którą wychylono za pomyślność w wyborach do europarlamentu?

Zaraz zresztą wszystkie partie opozycyjne się uaktywniły, perorując, że to przecież ich pomysły, że te szczytne idee szef rządu zaczerpnął z ich programu, więc mógł chociaż podać właściwe autorstwo. W ten sposób partie te w najpraktyczniejszy sposób zaznaczyły zasadę, zgodnie z którą nieistotne jak mówią, byle mówili i nie przekręcili nazwiska. Ja na miejscu przedstawicieli tych partii wstydziłbym się przyznawać, że te banialuki i androny, które plótł pan premier, to tak naprawdę nie on wymyślił, tylko my. Ale cóż, teraz panują przedziwne obyczaje...

A gdy premier opowiadał ze swadą o tym podręczniku, który każdy pierwszoklasista otrzyma od państwa za darmo, to zaraz przypomniałem sobie owe komputery, które trzy lata temu ten sam pan premier obiecał każdemu dziecku (w ramach słynnego podówczas rządowego programu "Laptop dla każdego ucznia"). Niestety, realia finansowe są nieubłagane. Najpierw uczeń miał otrzymać ten sprzęt na własność, potem miał mu być jedynie wypożyczony, a na końcu okazało się, że laptopów wystarczyło tylko dla posłów...

Nic to! Dzieci ucieszą się i z darmowego podręcznika, ileż on im frajdy pewnie sprawi. Sto razy więcej niż jakiś tam komputer! Biedna rodzina, której nie stać na opał, to i wtórnie książkę spożytkuje, paląc nią w piecu po wykorzystaniu. A bardzo biedna to nawet przed wykorzystaniem. Zaś takim laptopem, tabletem czy innym ajpadem to jak napalić...?

Żeby już nie sięgać do tradycji prezydenta Wałęsy i jego milionów, które miał rozdawać niczym wyborcze bułeczki, jest też na podorędziu odpowiednia anegdota bez politycznych aluzji. Dziecko prosi ojca:
- Tato, tato, kup mi loda!
- Nie mogę, synku - odpowiada niezmiennie dorosły
- Ale tato, proszę, kup mi loda, tylko jednego - namawia dalej dziecko
- Synku, chętnie kupiłbym ci loda, nawet dwa, i sobie też. Ale pieniędzy mamy tylko na wódkę...

I nie piszę tego wszystkiego w środku nocy, aby po raz kolejny propagować swoje mało popularne przekonania polityczne, zgodnie z którymi państwo nie powinno niczego dawać obywatelom "za darmo". Wystarczy, żeby bardzo niewiele zabierało nam w podatkach, a my już sobie sami odpowiednio wydamy to, co nam w kieszeniach dodatkowo zostanie.

Piszę dlatego, ponieważ tydzień temu wyraziłem tu przypuszczenie, że gdyby cały Parlament nasz polski, najwspanialszy, obsadzić gorylami, to niewiele by się w kraju zmieniło. W komentarzach dopisano, że może i nic by się nie zmieniło, ale też mniej szkód by narobili. I może te słowa są w jakiś sposób prorocze? Bo głębsza prawda leży w nich na pewno. Goryl wprawdzie więcej od człowieka musi zjeść, ale też - jak dotąd - nie potrzebuje laptopa.

12. stycznia 2014, 01:58 CET, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

A może wystarczy kupić 1 elementarz dla wszystkich dzieci w kraju i w ramach akcji czytania dzieciom odczytywać go w radiu lub telewizji

Piotrek pisze...

Może, kwestia jednak w tym, żeby to był dobry elementarz (jak ten Falskiego). Gdyby miał być tylko jeden, to - skoro wydawców jest wielu - ktoś musiałby zadecydować, który wybrać i dopuścić jako ten jeden. Zapewne zadecydowałoby Ministerstwo Edukacji. A w tym kraju skończyłoby się to tak, że dopuszczony zostałby nie ten elementarz, który obiektywnie jest najlepszy, ale ten, którego wydawca najwięcej dał w łapę wysokim urzędnikom Ministerstwa...