Jednym z pomniejszych wydarzeń medialnych minionego tygodnia była afera wokół niespełnionego aktora o króliczym nazwisku, który postanowił zorganizować w Opolu walkę "bokserską" pomiędzy sobowtórami prezydentów Wołodymyra Zełenskiego i Władimira Putina. Powszechne oburzenie z tego powodu było o tyle zrozumiałe, co również naiwne i egzaltowane.
Walki bokserskie już od dawna trzeba traktować w kategoriach znacznie szerszych niż tylko jako psychodynamiczna sublimacja wrodzonego nam popędu agresji. Jednak od pewnego momentu w dziejach (dziwnie tożsamego z momentem upowszechnienia się szerokopasmowego internetu), kiedyś nawet stateczna i nawiązująca do korzeni antycznych igrzysk dyscyplina sportu, przepoczwarza się w kierunku czegoś, co każe zastanowić się, czy drugi człon terminu "homo sapiens" jest nadal zgodny z rzeczywistością empiryczną.
Co więcej, wyobraźnia ludzka jest nieograniczona, więc pomysłów na uczestników i specyfikę takich walk nie powinno zabraknąć przez najbliższe sześć tysięcy lat. Łysi kontra blondynki, gość bez ręki versus gość bez nogi, ślepy against głuchy, pięciu na jednego, rękawice z kolcami na kłykciach przeciw kastetom i bejsbolom, właściwie nic z tego nie potrafiłoby zdziwić już teraz...
Nasz mózg ma to do siebie, że bodźce powtarzane w tej samej dawce w końcu przestają mu wystarczać. I domaga się więcej, mocniej, szybciej, gwałtowniej. Chce konsekwentnego przesuwania granic, a gdy dojdzie się w końcu do ściany - wyburzenia tej ściany. Jak narkoman, któremu z upływem czasu potrzebne są coraz większe albo coraz silniejsze dawki. Jak widz reality-show, który startował od "Big Brothera" a doszedł przez "Hotel Paradise" do "Warsaw Shore". Jak uzależniony od pornografii, który zaczynał od "różowej landrynki" i "Twojego Weekendu", a skończył w miejscach, na widok których nawet PornHub płoni się rumieńcem niczym dziewiętnastowieczna pensjonarka. Ćwierć wieku temu za frywolny uważany był nawet niewinny talk-show "Na każdy temat" Mariusza Szczygła. Trzynaście lat temu oburzenie wywoływał "Moment prawdy", gdzie można było wygrać pieniądze, o ile przyznało się Zygmuntowi Chajzerowi ile razy zdradziło się żonę czy męża. Dzisiejsze "standardy" zaspokoiłaby chyba dopiero publiczna (w studiu) kopulacja zdradzających się, a i co do tego nie ma pewności.
Głównym problemem nie jest bowiem ta niedoszła, opolska gala z naparzaniem się sobowtórów Zełenskiego i Putina, ale fakt, że od lat pieczołowicie spulchnialiśmy podłoże pod uprawy, które teraz wysiewa ten czy inny "Królik", "Popek" albo "Kasjusz".
Czy jednak wciąż jesteśmy na trzeciej planecie od Słońca, czy jest to już planeta małp, to nadal źle postawione pytanie. Refleksja musi być znacznie bardziej gorzka, bo nie jesteśmy aż tak cywilizowani jak by nam się wydawało, a zbieżność naszych genów z genami tak zwanych naczelnych jest nie tylko ciekawostką dla biologów. Nasz "lizard brain" wciąż siedzi na tej samej gałęzi, na której siedzieli kilkadziesiąt tysięcy lat temu wspólni przodkowie człowieka i szympansa. A naszym zachowaniem wciąż rządzą te same mechanizmy, które rządziły zachowaniem tych, od których tak bardzo chcemy się odróżniać. Tych, którzy chadzali do Koloseum oglądać jak gladiatorzy odcinają sobie kończyny i jak lwy rozrywają skazańców; tych którzy tłumnie gromadzili się przy publicznych egzekucjach, niezależnie czy było to na granicy amazońskiej dżungli, w ponurej krainie Włada Palownika, czy w dystyngowanej i odnowionej "wielką rewolucją" osiemnastowiecznej Francji. My z chęcią oglądamy drastyczne "filmiki" na chronionych barierą 18+ kontach na YouTube, szukamy po szemranych zakamarkach sieci zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej albo nagrań z egzekucji przez dekapitację dokonywanych maczetą przez arabskich fundamentalistów. Kto nigdy w duchu nie zżymał się na fakt, że telewizje cenzurują nagrania z katastrof, zamazując "kwadracikami" "najlepsze" fragmenty, albo urywając w "kluczowym momencie"? Kto nie żałował, że kamera przemysłowa czy samochodowa nie nagrały ze szczegółami, jak zbyt szybko jadący pojazd widowiskowo rozbija się o drzewo, a jego pasażer wylatuje przez przednią szybę i wyziewa ducha gdzieś na asfalcie? Na pokazy lotnicze chodzimy przecież dlatego, że gdzieś po cichu mamy nadzieję, iż samoloty się zderzą, albo rozbije się chociaż jeden. Na walkach MMA czekamy aż jeden drugiemu tak przy***oli, że skończy się to przynajmniej trwałym, a najlepiej do tego spektakularnym kalectwem.
Dlatego nie ma sensu oburzać się ani na tępotę aktora, który chciał zabłysnąć organizowaniem idiotycznej gali, ani na emfatyczne protesty przeciw niej. Zawodzi też socjologia, bo każde, absolutnie każde badanie społeczne w tej kwestii będzie tak potężnie obciążone "efektem ankietera", że jego wyniki od razu można przerobić na kiełbasę albo spuścić do oczyszczalni "Czajka". Wdrukowana nam w procesie tak zwanej socjalizacji społeczna moralność każe nam cenzurować popędy naszego mózgu, ale szczere odpowiedzi na wiele pytań w tak kontrowersyjnych kwestiach mogłyby nas szalenie zaskoczyć. To trochę tak jak z disco-polo: wszyscy znali najsłynniejsze teksty, ale mało kto się przyznawał do słuchania. Tak jak z PiS-em po wyborach: kogo by nie zapytać, na tę partię nie głosował, ale te 40 punktów procentowych z Księżyca nie spadło.
8. kwietnia 2022, 18:24 CEST, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz