sobota, 13 września 2025

I want chicken, I want liver...

Kalki z angielskiego w polskim języku bardzo niefajne są. Przy czym istnieją wśród nich takie, które po wielu latach egzystencji, jak każdy poczciwy uzus, za bardzo już nie rażą (np. "Jak mogę pomóc?" utworzone z "How can I help you?") i takie, które nie mają swojego dokładnego polskiego odpowiednika (np. "Zrobić komuś dzień" żywcem przepisane z "to make someone's day"), więc ostatecznie niech sobie żyją tym swoim mizernym i godnym pożałowania żywotem. 
 
Istnieją jednak również takie, na widok których ma się ochotę rzucać mięsem, kiełbasą podwawelską, nożami szefa kuchni i czymś ciężkim (najlepiej "Słownikiem Poprawnej Polszczyzny") naraz. Długo byłem przekonany, że podium tych najobrzydliwszych z obrzydliwych po wsze czasy obsadzą: "dedykować" (w sensie "przeznaczać", np. "ten pojemnik jest dedykowany na odpady zmieszane"), "mapa drogowa" (jako plan działania: "mapa drogowa działań pokojowych na Bliskim Wschodzie"), oraz – wrażliwych proszę o zamknięcie oczu i zatkanie uszu, bo będzie wyjątkowo ohydnie – "być/zostać zaopiekowanym" (ten, kto tak spolszczył "be taken care of" powinien pukać do najniższego kręgu piekła od spodu, bo nie ma i do siódmej nieskończoności nie będzie dla niego przebaczenia). 
 
Od pewnego czasu jest jednak dla tej odrażającej trójcy poważny konkurent. Ściślej: od czasu, gdy wszyscy zaczęli nagle DOWOZIĆ. Co konkretnie? Nic, po prostu "dowozić" w znaczeniu: realizować cele, wypełniać dobrze swoje zadania, utrzymywać wysoką jakość swojej pracy etc. 
 
 
Pobrane z angielskiego “to deliver” nawet w oryginalnym języku brzmi w tym kontekście prostacko, a przepoczwarzone na polski jako “dowozić”… no nie, nie i po milion razy NIE!.
 
Za używanie tego przyprawiającego o lingwistyczne mdłości koszmarka powinno się skazywać na ciężkie roboty. Bo dowozić można towar do sklepu jeśli się jest zaopatrzeniowcem, pizzę do klienta, może jeszcze surowiec na budowę albo paczki do paczkomatu. I tyle. Gdyby powiedzieć na przykład o kierowcy Formuły 1, że "dowozi" (bo de facto istotnie dowozi - solidne wyniki do mety i bolid w jednym kawałku), to byłaby jakaś okoliczność łagodząca i przy oceanie dobrej woli dałoby się tego obmierzłego językowego potwora obronić. Ale cała reszta, dziennikarz, polityk, aktor etc., którzy “po prostu dowożą” (bo dobrze wykonują swoją robotę) to morderstwo ze szczególnym okrucieństwem na lingwistyce. Językowy koszmar przy którym Freddy Krueger to odznaczający się alabastrową cerą cherubinek ze szkółki niedzielnej. I zasługuje na najwyższy wymiar kary. Dożywocie w Azkabanie, spalenie na stosie, ostracyzm towarzyski, łamanie kołem, odebranie TikToka na rok, przepisanie ręcznie całej Biblii Gutenberga ołówkiem kopiowym na czerpanym papierze.
 
Kiedyś, gdy ktoś chciał językowo wykazać się powyżej swojego poziomu, mówił na przykład: “nie zdążyliśmy zobaczyć wszystkiego w ZOO, ale bynajmniej widzieliśmy niedźwiedzie i lwy”. Patrząc na te współczesne, obrzydliwe kalki z angielskiego, swojskie “bynajmniej” w znaczeniu “przynajmniej”, chociaż też zgrzytało w uszach jak kot w butach stepujący na żużlu, wydawało się wręcz anielsko niewinne…
 
7. sierpnia 2025, 17:20 CEST,  54.210 °N, 18.400 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego 

Brak komentarzy: