Dziesięć lat temu, tuż przed Mistrzostwami Europy w piłce nożnej (znanymi lepiej pod ksywą "Euro 2012"), napisałem tekst o mizernym stylu gry polskiej reprezentacji w tej dyscyplinie sportu. I przekonywałem, że każdy kibic, który udowodni, że potrafi obejrzeć bez bólu zębów choćby jeden mecz naszych piłkarzy od pierwszej do ostatniej minuty, powinien dostawać od sponsora reprezentacji - sieci Biedronka - jakąś rekompensatę. Na przykład w postaci bonu na zakupy o wartości - powiedzmy - stu złotych. "Adamiakowe" by się to nazywało, na zasadzie analogii z "becikowym" czy "kosiniakowym", a każdy kto pamięta kim była Adamiakowa, nie powinien pytać dlaczego.
Minęła dekada i jest jeszcze gorzej. Powiedzieć,
że teraz nasi piłkarze grają nieatrakcyjnie i brzydko to naprawdę nic
nie powiedzieć. Torba wiktuałów z Biedronki jako rekompensata dziś już
by nie wystarczyła. Teraz powinni zadośćuczynienie za oglądanie tych
popisów wypłacać w jakiejś naprawdę twardej walucie, jak węgiel
(kamienny), cukier, masło albo olej rzepakowy. Dość powiedzieć, że
uważani za topornych Niemcy w dwadzieścia minut spotkania z Kostaryką
zdobyli więcej goli i oddali więcej celnych strzałów na bramkę rywala
niż Polacy we wszystkich swoich trzech meczach razem wziętych! Niemcy jednak z
grupy nie wyszli, a Polska i owszem, co powinno być przyczynkiem do
dyskusji na temat rewolucyjnych zmian w futbolu i wprowadzenia czegoś na
kształt kar za grę pasywną znanych z piłki ręcznej.
Mecz z
Arabią jakoś przetrwałem, obserwując najpierw jak brodaci Saudyjczycy
biją w nas kolejnymi atakami niczym w afrykański bęben, a potem - gdy
się już zmęczyli - podają polskim graczom piłkę pod nogi, by ci mogli
strzelić średnio zasłużone bramki. W meczu z Argentyną poddałem się w
dziesiątej minucie drugiej połowy, gdy na boisku działo się coś, przy
czym "obrona Częstochowy" mogłaby być uznana za podręcznikowy przykład
sztuki ofensywnej. Wyłączyłem telewizor i poszedłem spać. Przede
wszystkim dlatego, że kibicem piłkarskim nie jestem wytrawnym, mecze
oglądam ostatnio raz na ruski... sorry... raz na serowo-ziemniaczany rok
i dla mojego nieprzystosowanego organizmu mogło się to skończyć
poważnymi konsekwencjami natury psychicznej.
Kto jednak
prognozuje, że nadchodzący mecz z Francją zakończy się wielobramkową
klęską, może być w głębokim błędzie. Bo ów mecz z Francją
najprawdopodobniej będzie wyglądał tak samo jak ten z Argentyną, tylko
że bardziej. Ustawienie taktyczne 1-9-1, autobus w polu karnym i TIR w
polu bramkowym. I wybijanie piłek na auty oraz "Panu Bogu w okno", aby
jakoś dotrwać do karnych w nadziei, że tam Wojciech Szczęsny coś
wybroni. W najlepszym razie będzie to powtórka z meczu Francja -
Paragwaj w 1/8 finału MŚ 1998 (gdzie faworyci męczyli się przez bite
dwie godziny, rywale tylko przeszkadzali, a jedyną bramkę w dogrywce wcisnął w
końcu obrońca). Wspomnicie moje słowa, zwłaszcza gdy w pomeczowych
wywiadach będzie mielone, że to w sumie sukces, bo "z mistrzami świata
przegraliśmy tylko 0-1".
Aha, leżącego się podobno nie kopie. Ale
nasi piłkarze wcale nie wyglądają na leżących. Owszem, jakiejś dzikiej
radości nie ma, ale jest ogólne zadowolenie, bo "zrealizowali cel",
"osiągnęli sukces", "jest awans". "Dlaczego mamy się nie cieszyć?" -
pyta retorycznie pan Rzecznik PZPN, człowiek od którego samozachwytu i
dobrego samopoczucia mógłby się uczyć sam Donald Trump. Nic to, że
śmieje się z nas cały świat (prasowe epitety o żenadzie, o tym, że
Polacy nie potrafią grać w piłkę i prezentują brak szacunku dla futbolu,
należą do najłagodniejszych). Nic, że Maroko wygrywa grupę z Belgią i
Chorwacją (aktualnie trzecią i drugą drużyną świata!), a Japonia - z
Hiszpanią i Niemcami, grając ładnie i ofensywnie, więc jednak można,
nawet nie posiadając wybitnych piłkarzy (a my ponoć mamy przynajmniej
jednego takiego).
Po takim występie wszyscy piłkarze (poza bramkarzem), z
trenerem i rzecznikiem na czele, powinni pieszo wracać do kraju i wpław
przez Morze Czerwone, a nie rozpowiadać w mediach, że "jest sukces". Ale
ważne, że wpadły na konta sowite premie, o jakich nasi siatkarze
(płaczący ze smutku po zdobyciu - uwaga! - wicemistrzostwa świata, bo
taką mają ambicję) mogą tylko pomarzyć.
Ważne, że Niemcy odpadli wcześniej od nas.
I
ważne, że trzeci mecz na turnieju wreszcie nie był meczem o honor,
chociaż paradoksalnie honor w nim nasza reprezentacja straciła.
2. grudnia 2022, 19:04 CET, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz