sobota, 8 lutego 2025

bajecznie bogaci Azjaci

Do tej pory myślałem o Donaldzie Trumpie jako o kimś pomiędzy megalomanem i blagierem a bufonem i prostakiem, który nawet jeśli wie, jak się właściwie zachować w towarzystwie, to nie robi tego, uważając, że takie reguły nie dotyczą tych, którzy mają pieniądze lub władzę (albo jedno i drugie). Zatem wolno mu publicznie głosić, że kobiety można łapać za ci*ki, albo z dumą przyznawać się, że nie czyta książek. Czyli trochę chodzący przykład Efektu Dunninga-Krugera, a trochę żałosny pajac, który swoim zachowaniem sam wystawia sobie świadectwo.

Ale wczoraj coś się zmieniło. Niby niewiele, bo pomysłów wziętych z dupy miał ten pan już sporo. A to chce wystąpić z NATO czy WHO. A to deportować każdego, kto nie jest rdzennym mieszkańcem terenów USA (w takim razie niedługo zostaną tam tylko bizony...). A to płacze, że Europa traktuje jego kraj "niedobrze", gdyż nie chce od niego kupować towarów (widocznie są zbyt drogie albo zbyt słabej jakości...; and you call yourself a businessman?). A to wreszcie pragnie przyłączyć do Stanów Kanadę czy Grenlandię (w imię - rzecz jasna - bezpieczeństwa USA i świata - w tej właśnie kolejności; cóż jednak, jeśli któregoś dnia zechce w imię tego samego bezpieczeństwa przyłączyć sobie Japonię, Norwegię albo Wyspy Brytyjskie...?).

Gdy jednak wczoraj oświadczył, że należy wysiedlić całą Strefę Gazy (oczywiście na koszt krajów, które miałyby jej mieszkańców przyjąć, bo przecież że nie na koszt USA), a następnie zrównać ją z ziemią i zbudować tam luksusową riwierę dla bogatych turystów z USA i całego świata (w tej właśnie kolejności), wszystko co wyobrażałem sobie o Trumpie poszło do kosza na odpady zmieszane. Albo - w jego ojczystym języku - everything I knew about stupidity was a lie

Bo po tej wczorajszej rewelacji już bez żadnych wątpliwości można przyjąć, że Donald Trump nie tylko jest pozbawionym rozumu troglodytą, ale też, że z całą pewnością nie jest normalny. Ba, on musi być tak mocno niezrównoważony i obłąkany, że w podręcznikach DSM-V wywala bezpieczniki. Nie wiem czy w tak osobliwy sposób objawia się u niego starcza demencja, która w przypadku większości populacji wywołuje pogorszenie funkcji poznawczych i spowolnienie psychoruchowe, natomiast u prezydenta - z bożej łaski - USA, wywołuje niekontrolowaną umysłową laksację coraz bardziej idiotycznych wypowiedzi, ścigających się w morderczym rajdzie, która pierwsza opuści ten pusty czerep. A może w trakcie służby wojskowej kopnął go w głowę koń (tak, jego ekscelencja Donald był w wojsku, w czasach gdy jego ojciec, wszechwładny Fred Trump, jeszcze hołubił starszego brata Donalda i to w nim, a nie w Donaldzie, widział spadkobiercę swojej fortuny i firmy; by potem zresztą zniszczyć mu życie) i fakt ten jest po dziś dzień ukrywany, a dowody wraz z truchłem konia leżą w najgłębszej szufladzie na dnie Strefy 51.

Żeby bowiem zabłysnąć taką wypowiedzią o Strefie Gazy, która jest aktualnie na granicy katastrofy humanitarnej, to trzeba nie tylko mieć iloraz inteligencji o takiej wartości, gdzie jakakolwiek cyfra inna niż zero występuje dopiero na szóstym miejscu po przecinku, ale też trzeba być kompletnie oderwanym od rzeczywistości. I faktycznie uważać się za imperatora, który może zrobić z kimkolwiek i czymkolwiek wszystko cokolwiek tylko zapragnie, pod dowolnym pozorem i wyłącznie dlatego, że może i że go na to stać.

Najpierw przypomniała mi się karuzela przy murach getta z "Campo di Fiori" Czesława Miłosza. Potem przez moment przemknął mi w pamięci bohater filmu "Poszukiwany, Poszukiwana", grany przez Jerzego Dobrowolskiego. Ten, który "był z zawodu dyrektorem" i na makiecie nowego osiedla przestawiał z miejsca na miejsce jeziora i budynki. W filmie Barei postać ta jednak miała jedynie wykpiwać bufonadę pozbawionych kompetencji partyjnych aparatczyków, natomiast Donald Zza Oceanu niebezpiecznie przypomina kogoś znacznie od nich groźniejszego.

Bo czymże jego dążąca do jednowładztwa najnowsza kadencja, jego wybujałe ego i przekonanie o własnym geniuszu oraz wypowiedzi pozbawione cienia refleksji (oraz nadziei na jakiekolwiek szare komórki pod czaszką) różnią Trumpa od gościa, który rezyduje na Kremlu? Okej, tamten ze Wschodu w praktyce pokazuje, że za nic ma życie ludzkie i tysiącami wysyła na śmierć własnych obywateli, a setkami tysięcy morduje obywateli, których uważa za wrogów. Ten z Zachodu pokazuje to na razie tylko teoretycznie (chociaż zdaniem ekspertów plan przekształcenia Strefy Gazy w riwierę Mar Del Trump kosztowałby życie tysięcy żołnierzy amerykańskich, bo wywołałby na Bliskim Wschodzie rebelię, jakiej nie widziano tam od czasów Starego Testamentu).

Natomiast największy paradoks nie polega wcale na tym, że chociaż przygłup z Białego Domu nie zasługuje ani na trzy zdania tekstu, to poświęcam mu już drugi tekst w ciągu tygodnia (pierwszy był na Facebooku). A jakby tego było mało, poświęciłem też parę ładnych godzin życia na przeczytanie trzech książek o Donaldzie Trumpie... Największy paradoks polega na tym, że gość został wybrany w demokratycznym głosowaniu (niczym pewien wzięty austriacki malarz) i że tak wielu wciąż widzi w nim męża stanu oraz wybitnego biznesmena. A to chyba George Santayana powiedział kiedyś, że ci, którzy nie wyciągają wniosków z historii będą skazani na jej powtarzanie...

6. lutego 2025, 18:51 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: