czwartek, 29 maja 2014

wydanie szóste, skorygowane

Kiedyś mówiło się, że w Polsce mafia skończy się wówczas, gdy zabraknie nazw mięs na ksywki dla bossów. Niniejszy cykl działa na podobnej zasadzie - będzie się ukazywał, dopóki wystarczy przymiotników na tytuły. Bo liczebników raczej nie zabraknie nigdy. Podobnie jak tematów.
  • Licealistka z Gorzowa Wielkopolskiego nawrzucała premierowi Tuskowi od zdrajców Polski. Jej rodzinne miasto, które zresztą z szefami Rządu ma wiele wspólnego (stamtąd pochodził przecież premier Marcinkiewicz, znany szerzej jako "Atrakcyjny Kazimierz"), promuje się hasłem "Gorzów. Przystań". Nie sądziłem jednak, że czasem sugestia ta dotyczy również rozumu.
  • Pozostając w kręgu polityki, nieoczekiwanie obserwujemy ostatnio powrót do instytucji monarchii. W niedawnych wyborach do Parlamentu Europejskiego, spory sukces odniósł Janusz Korwin-Mikke, rojalista (czyli zwolennik władzy królewskiej). Z kolei wybory na Ukrainie obsadziły w roli głowy państwa niejakiego Króla Czekolady. Na fali tych przemian Król Julian obejmie tron na Madagaskarze, Król Edyp w Grecji, Król Olch w Niemczech, a Król Lew w Kenii. Wtedy pozostanie już tylko znaleźć jakąś państwowość dla Króla Ubu, ale nie powinno to być trudnością. Skoro Makbet mógł zostać królem Ekwadoru (jak dowodził jeden z błyskotliwszych maturzystów), to naprawdę wszystko się może zdarzyć.
  • A'propos wyborów - były, minęły, a politycy nie dają o sobie zapomnieć. Raz na ekranie pojawia się nawiązanie do kobiety z brodą (która w dodatku ma oczy Donalda Tuska; kobieta, nie broda na szczęście), innym razem - tłuste nóżki rzecznika prasowego Prawa i Sprawiedliwości (tego samego zresztą, który chwalił się kiedyś wielkością innej swojej części ciała, i nie były to bynajmniej nogi, ani - tym bardziej - mózg). I jak tu bez torsji zjeść kolację...
  • Z wielką pompą ukończono wreszcie sztandarową inwestycję autostradową, czyli potężny most w Mszanie Dolnej, przerzucony nad niewielkim potokiem, który można przeskoczyć bez większego wysiłku. Budowa futurystycznej konstrukcji z efektownymi pylonami, trwała siedem lat. Było to siedem lat tłustych (dla inwestorów) i chudych (dla kierowców) jednocześnie. Dla porównania - Most nad Sundem, jedną z najdłuższych tego typu konstrukcji na świecie, łączącą ponad morską cieśniną Danię ze Szwecją, budowano lat pięć. Gdyby Polscy inwestorzy byli odpowiedzialni za budowę mostów nad morzami, prędzej te morza by wyschły, niż mosty by powstały. I to w dobie globalnego ocieplenia.
  • Zimowych igrzysk olimpijskich w Krakowie nie będzie. Mieszkańcy spod Wawelu odrzucili ten pomysł w referendum. W zamian za to opowiedzieli się za budową metra. Dziwne te Krakusy... Zamiast chodzić z księżycem w butonierce, zachciewa się im warszawskich wynalazków. Poza tym igrzyska to parę lat budowy, potem trzy tygodnie zamieszania i po sprawie. A metro to zapadające się ulice, pękające budynki, Wisła płynąca pod ziemią... I do tego wysokie prawdopodobieństwo, że mieszkańcy Krakowa w ogóle tego metra nie doczekają. Nie, wcale nie ci najstarsi. Ale ci, którzy jeszcze się w ogóle nie narodzili.
  • Nie wyjeżdżamy jeszcze z Galicji. Niedawno media doniosły, że jeden z szefów Małopolskiego Ośrodka Ruchu Drogowego (w skrócie: MORD) załatwiał prawo jazdy w zamian za łapówki. Cóż, przykre to, nieuczciwe i nielegalne. Ale biorąc pod uwagę skrót nazwy instytucji, ów dyrektor mógł się przecież dopuścić znacznie gorszego przestępstwa.
  • Telewizja Polska anonsuje zupełnie nowy show na swojej antenie. Show będzie nosił tytuł: "Rolnik szuka żony", a Pudelek donosi, że będzie to hit niesłychany. Co w tym jednak nowatorskiego? Już przedszkolaki śpiewają, że "Rolnik sam w dolinie". Nic zatem dziwnego, że szuka żony. Chyba, że na fali wszechobecnego dżender, szukałby męża. Słowa, że każdy orze jak może, nabrałyby zupełnie nowego znaczenia.
  • W czekoladkach firmy Cadbury odnaleziono ponoć DNA świni. Nie tylko termin "żywność modyfikowana genetycznie" zmienia swoje oblicze. Spełnia się również czarny sen amatorów słodyczy, przeciwników GMO oraz muzułmanów. Kiedyś mówiono, że "czekolada Terravita to trucizna znakomita". Może więc i nazwa Cadbury ma też swoje drugie dno? Gdyby pisano ją jako "Cat Bury" - nie byłoby już żadnych wątpliwości.
  • Pod Poznaniem działa Klub Sportów Walki "Czerwony Smok". Czekamy teraz na Restaurację "Hannibal" albo Zakład Krawiecki "Milczenie owiec".
  • W minionym tygodniu niektóre z polskich mediów napisały - cytuję - "Behemoth deportowany z Rosji". Wiedziałem, że prezydent Putin wiele może, a Rosjanie żadnych duchów ani spirytusów się nie boją, ale żeby posiedli władzę nawet nad mrocznymi demonami? Dopiero potem okazało się, że chodzi o zespół muzyczny...
(rysunek: "Angora", nr 22/2014)

29. maja 2014, 19:21 DST, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego 

środa, 21 maja 2014

Michael Jackson i kamień filozoficzny

Nie dalej jak kilka dni temu, podczas rozdania amerykańskich nagród muzycznych, których nazwa nie ma tutaj nic do rzeczy, wystąpił z recitalem sam Michael Jackson. Nie sobowtór, nie naśladowca, ale on, we własnej osobie. Jak nam oczywiście wiadomo, artysta ów od dobrych paru lat istnieje wyłącznie w postaci bezcielesnej, nie może zatem dziwić, że wystąpił on na wspomnianym rozdaniu w postaci hologramu. Nałożonego na prawdziwego tancerza z krwi i kości, aczkolwiek - w tym przypadku - jednak bezimiennego statystę, którego imienia nie pomnie historia. Może to i zresztą dobrze dla niego, ostatecznie cóż to za przyjemność być pomiętym przez jakąś skostniałą historię...

Z pewnością natomiast dobrze dla Michaela J. Facet nie je, nie pije, a tańczy i śpiewa. No żyć, nie umierać! Ostatnim wątpiącym w życie pozagrobowe, powinny odpaść teraz łuski z oczu. Michaelowi na pewno odpadły, jemu już za życia odpadł nos (i to w trakcie koncertu), a podczas wizyty w Polsce - na widok tuszy Aleksandra Kwaśniewskiego - to nawet i inne części ciała. A jednak facet nie przejmuje się takimi drobnymi defektami, wychodzi i śpiewa. W dodatku wydał właśnie nową płytę i podbija YouTube. Uczcie się od niego wy wszyscy, którzy długie godziny spędzacie w charakteryzatorniach, dopieszczając każdy szczegół swojego wizerunku... Na szczęście w tej drobiazgowości idzie ku lepszemu. Ostatnio jeden Austriak zapomniał się ogolić, ale mimo to wyszedł na scenę, zaśpiewał i nawet wygrał festiwal Eurowizji.

Pora wrócić jednak do artystów, którzy nie przejmują się takimi szczegółami jak zakończenie ziemskiego żywota. Bo jest ich wielu! Dał im przykład Michael Jackson jak zwyciężać... pardon... jak kontynuować karierę po śmierci mają. A oni z niego wszyscy. Ot, taki Freddie Mercury. Właśnie nagrywa nową płytę, z Jacksonem właśnie, premiera wkrótce. Dobrze mają się również Elvis, Jimi Hendrix, a także Lennon (nie mylić z Leninem, bo jego żywe są tylko idee, ale za to wiecznie). Każdy z nich był widziany wielokrotnie w różnych miejscach globu, co niech wystarcza za dowód. Nie każdy jest przecież Ojcem Pio albo duetem Los Del Rio (to ci dwaj od "Macareny"), żeby posiadać zdolność pojawiania się w dwóch miejscach o jednej porze. Co nie oznacza jeszcze, że sztuka unieśmiertelnia. Aczkolwiek ku tej tezie skłaniam się ostatnio szczególnie mocno, odkąd ze dwa miesiące temu Oscar Wilde dodał kilka swoich nowych zdjęć na Fejsbuku.

Legendarny kamień filozoficzny nie tylko pozwalał przemieniać dowolny metal w złoto (bo odwrotnie to akurat żadna filozofia), ale również dostarczał przepisu na nieśmiertelność. Niestety, wygląda na to, że znani nam artyści jednak go nie posiedli i chyba prawdą jest co powiadają, że ów kamień zniszczył niejaki profesor Dumbledore, ksywa "Chrabąszcz", do spółki z Harry Potterem, ksywa "Garncarz". Występ Jacksona podczas amerykańskiej gali to była bowiem czysta technika, a nie żadne czary ani kamienie. Wyświetlono hologram - ot, i cała filozofia. W ten sposób ożywić można każdego artystę, w każdej chwili, a nawet powielić go dowolną ilość razy (więc genetyka z tym swoim klonowaniem też już jest średnio potrzebna). Podobno są zresztą takie plany. Że śpiewać na tym ziemskim padole mają całe chóry i występować mają całe orkiestry muzyków, którzy w ostatnim czasie udzielali się wyłącznie w chórach anielskich, tudzież grali diabłom na nerwach. Wystarczą hologramy i mnóstwo nowoczesnej techniki.

Chociaż akurat temu się dziwię. Cała ta holograficzna technologia kosztuje pewnie kosmiczne pieniądze. Nie taniej byłoby zatrudnić medium? Łapiąc się pospołu za ręce i znajdując odpowiednio duży stolik na jednej nodze, można wywołać dowolną ilość duchów zmarłych artystów, a potem przemówić im do rozsądku i niech śpiewają, tańczą, wycinają hołubce ku uciesze gawiedzi. A co najważniejsze - to wszystko praktycznie za darmo. Bo jedynym wydatkiem byłaby gaża dla medium. Niemała zapewne, ale gdzie tam tej gaży do kosztów technologii...

Zwłaszcza, że technologia też ma swoje ograniczenia. Jeden z ekspertów od nowej metody zauważył w wywiadzie, że aby wyświetlić dobry wizualnie hologram zmarłego artysty, potrzebne są jego nagrania wykonanie za życia. I to najlepiej na czarnym tle.

Pewnie jeszcze nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale te słowa pociągną za sobą ogromne konsekwencje. Już wkrótce każdy z żyjących artystów, sławny czy podrzędny (no co, Van Gogha doceniono dopiero po śmierci...), otrzyma od swojego wydawcy zapis w kontrakcie, zobowiązujący tego artystę do wykonania odpowiedniej ilości nagrań swoich występów na czarnym tle. Dobra wiadomość jest taka, że nawet gdy ów szansonista przeniesie się na łono Abrahama, koncerny wydawnicze nadal będą mogły na nim zarabiać żywą gotówkę. Zła informacja jest natomiast taka, że nawet grobowa deska nie uchroni nas od występów "na żywo" niektórych gwiazd...

I to jest prawdziwy przepis na nieśmiertelność.

21. maja 2014, 16:19 DST, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego