sobota, 3 grudnia 2022

męczy nas piłka

 Dziesięć lat temu, tuż przed Mistrzostwami Europy w piłce nożnej (znanymi lepiej pod ksywą "Euro 2012"), napisałem tekst o mizernym stylu gry polskiej reprezentacji w tej dyscyplinie sportu. I przekonywałem, że każdy kibic, który udowodni, że potrafi obejrzeć bez bólu zębów choćby jeden mecz naszych piłkarzy od pierwszej do ostatniej minuty, powinien dostawać od sponsora reprezentacji - sieci Biedronka - jakąś rekompensatę. Na przykład w postaci bonu na zakupy o wartości - powiedzmy - stu złotych. "Adamiakowe" by się to nazywało, na zasadzie analogii z "becikowym" czy "kosiniakowym", a każdy kto pamięta kim była Adamiakowa, nie powinien pytać dlaczego.


Minęła dekada i jest jeszcze gorzej. Powiedzieć, że teraz nasi piłkarze grają nieatrakcyjnie i brzydko to naprawdę nic nie powiedzieć. Torba wiktuałów z Biedronki jako rekompensata dziś już by nie wystarczyła. Teraz powinni zadośćuczynienie za oglądanie tych popisów wypłacać w jakiejś naprawdę twardej walucie, jak węgiel (kamienny), cukier, masło albo olej rzepakowy. Dość powiedzieć, że uważani za topornych Niemcy w dwadzieścia minut spotkania z Kostaryką zdobyli więcej goli i oddali więcej celnych strzałów na bramkę rywala niż Polacy we wszystkich swoich trzech meczach razem wziętych! Niemcy jednak z grupy nie wyszli, a Polska i owszem, co powinno być przyczynkiem do dyskusji na temat rewolucyjnych zmian w futbolu i wprowadzenia czegoś na kształt kar za grę pasywną znanych z piłki ręcznej.

Mecz z Arabią jakoś przetrwałem, obserwując najpierw jak brodaci Saudyjczycy biją w nas kolejnymi atakami niczym w afrykański bęben, a potem - gdy się już zmęczyli - podają polskim graczom piłkę pod nogi, by ci mogli strzelić średnio zasłużone bramki. W meczu z Argentyną poddałem się w dziesiątej minucie drugiej połowy, gdy na boisku działo się coś, przy czym "obrona Częstochowy" mogłaby być uznana za podręcznikowy przykład sztuki ofensywnej. Wyłączyłem telewizor i poszedłem spać. Przede wszystkim dlatego, że kibicem piłkarskim nie jestem wytrawnym, mecze oglądam ostatnio raz na ruski... sorry... raz na serowo-ziemniaczany rok i dla mojego nieprzystosowanego organizmu mogło się to skończyć poważnymi konsekwencjami natury psychicznej.

Kto jednak prognozuje, że nadchodzący mecz z Francją zakończy się wielobramkową klęską, może być w głębokim błędzie. Bo ów mecz z Francją najprawdopodobniej będzie wyglądał tak samo jak ten z Argentyną, tylko że bardziej. Ustawienie taktyczne 1-9-1, autobus w polu karnym i TIR w polu bramkowym. I wybijanie piłek na auty oraz "Panu Bogu w okno", aby jakoś dotrwać do karnych w nadziei, że tam Wojciech Szczęsny coś wybroni. W najlepszym razie będzie to powtórka z meczu Francja - Paragwaj w 1/8 finału MŚ 1998 (gdzie faworyci męczyli się przez bite dwie godziny, rywale tylko przeszkadzali, a jedyną bramkę w dogrywce wcisnął w końcu obrońca). Wspomnicie moje słowa, zwłaszcza gdy w pomeczowych wywiadach będzie mielone, że to w sumie sukces, bo "z mistrzami świata przegraliśmy tylko 0-1".

Aha, leżącego się podobno nie kopie. Ale nasi piłkarze wcale nie wyglądają na leżących. Owszem, jakiejś dzikiej radości nie ma, ale jest ogólne zadowolenie, bo "zrealizowali cel", "osiągnęli sukces", "jest awans". "Dlaczego mamy się nie cieszyć?" - pyta retorycznie pan Rzecznik PZPN, człowiek od którego samozachwytu i dobrego samopoczucia mógłby się uczyć sam Donald Trump. Nic to, że śmieje się z nas cały świat (prasowe epitety o żenadzie, o tym, że Polacy nie potrafią grać w piłkę i prezentują brak szacunku dla futbolu, należą do najłagodniejszych). Nic, że Maroko wygrywa grupę z Belgią i Chorwacją (aktualnie trzecią i drugą drużyną świata!), a Japonia - z Hiszpanią i Niemcami, grając ładnie i ofensywnie, więc jednak można, nawet nie posiadając wybitnych piłkarzy (a my ponoć mamy przynajmniej jednego takiego).

Po takim występie wszyscy piłkarze (poza bramkarzem), z trenerem i rzecznikiem na czele, powinni pieszo wracać do kraju i wpław przez Morze Czerwone, a nie rozpowiadać w mediach, że "jest sukces". Ale ważne, że wpadły na konta sowite premie, o jakich nasi siatkarze (płaczący ze smutku po zdobyciu - uwaga! - wicemistrzostwa świata, bo taką mają ambicję) mogą tylko pomarzyć. 

Ważne, że Niemcy odpadli wcześniej od nas.

I ważne, że trzeci mecz na turnieju wreszcie nie był meczem o honor, chociaż paradoksalnie honor w nim nasza reprezentacja straciła.
 

2. grudnia 2022, 19:04 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego