środa, 31 grudnia 2008

Podsumowanie roku 2008 (3)

To będzie, tak jak zapowiadałem, najbardziej osobista część podsumowania mijającego roku. W przypadkowej kolejności wypiszę to wszystko, co zapamiętam z ostatnich 12 miesięcy. Oczywiście lista z pewnością jest niepełna, a kolejność losowa, bez żadnej chronologii i wartościowania. No, może poza jednym - najważniejsze wydarzenie jest na samym początku :)

A zatem - to wszystko, co zapamiętam z 2008 roku:

To, co zaczęło się 21. lutego i trwa nadal:) :* ; dwa filmy w MovieMakerze; malowanie światłem; górniczy kufel; Ragazzo da Napoli; styczniowy eskapizm z Ensiferum; Cosmo Bowling; Jożin z Bażin; drugie zdjęcie z rogami; 4 sezony Lost w 3 miesiące; długa podróż na lotnisko w Pyrzowicach; kabaret DABZ w styczniu w Skrzacie; śnieg w Wielki Czwartek; laboratorium z wąchania cebuli; Żywot Briana; rozmowy trollowane; Brandon Lee; "dziewczynka" z Medeiros; akcja Coty z Odenem; Elvir Laković i Sebastian Tellier na Eurowizji; ostatnie zwycięstwo Janne Ahonena; wykład JKM na UO; pobudki o 4.30 w zimnym namiocie; ostatnia prosta przed Jasną Górą; Johnny B. Goode; dogrywka w ćwierćfinale hokejowych MŚ Finlandia-USA; letnia sesja (szczególnie oczekiwanie na ustny z filozofii); mecze Holendrów na EURO'08; Karma Killer; 8. czerwca; Spirala Śmierci; festyn sportowy w ostatnią niedzielę czerwca; wspinaczka na dach; rolki na asfaltówce za stodołą; czaszka tajemniczej istoty; lis przebiegający drogę; zimny, zielony Redd's w przerwach; jedyne ognisko; juice; exatel na Chabrach; tornado 15. sierpnia; zmieciony las przy autostradzie; kalendarze Maersk; warszawskie eliminacje; Czesław Śpiewa; ostatni cesarz Chin; wiedźma zza wschodniej granicy; Mroczny Rycerz; koniec kariery Hannu; noc 17. grudnia przed komputerem; Karolinka; KSU; list warty 15.000 PLN; płeć; kolekcja butelek; Projekt Tatry; PKS o 5.15; Mam Talent; niebieskie sznureczki; zając wieprzowy; świątynia Matyldy; powrót KOCa; przymierze robotniczo-chłopskie; Journey Man; wszyscy fantastyczni ludzie, których poznałem na studiach... I jeszcze zachód słońca nad Starą Kuźnicą...

"Wszystkie te chwile przepadną w czasie, jak łzy w deszczu..." napisał klasyk. Może jednak nie wszystkie...

I może jednak kolejny rok będzie jeszcze ciekawszy, mimo, że nic tak naprawdę się przecież nie zmieni. Mimo, że te wszystkie ozdobniki jak "sylwester", mające nadawać czasowi wrażenie cykliczności, są w oczywisty sposób sztuczne i symboliczne, bo przecież jutro będzie taki sam dzień jak dzisiaj. Ale jednak tak bardzo ich potrzebujemy. Dlaczego? Po to, żeby robić takie różne podsumowania? Wątpię... Raczej po to, aby mieć poczucie pewności i kontroli nad czasem. Bo co innego nam pozostaje?...

Jak napisał felietonista Nieznanego Świata, ukrywający się pod pseudonimem "Byk":
"Za nami nic... przed nami nic... prawie Zen..."

31. grudnia 2008, 13:15 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

wtorek, 30 grudnia 2008

Podsumowanie roku 2008 (2)

Tak to jest planować ;] Wczoraj zakładałem, że przedstawię dziś 3 najbardziej udane moje fotografie wykonane w mijającym roku, ale tak trudno było mi wybrać trzy, więc będzie ich aż dziesięć. Mimo wszystko, nie był to jednak rok obfitujący w dobre zdjęcia, poniższy wybór na pewno też idealny nie jest. Pominąłem fotografie z dwóch sesji malowania światłem - o nich napiszę przy innej okazji. Zatem subiektywne fotograficzne podsumowanie roku 2008 wygląda następująco:












10. Tęcza - to jest raczej "ciekawostka przyrodnicza" niż dobre ujęcie. Jechałem z Wujkiem samochodem i ten widok - tęcza wyrastająca jakby nad kościołem, za świetnie oświetlonym polem - ukazał się nagle, gdy słońce na chwilę wyszło zza chmur. Tyle udało się uzyskać z wolno jadącego samochodu i po wycięciu pewnych niepotrzebnych detali ;]



















9. Memento mori
- też niedopracowane, ale taka sceneria ukazała się tylko na moment, więc trzeba było działać szybko.



















8. Drewniana świątynia - w dniu Wszystkich Świętych światło wpadło przez boczne okna do zabytkowego, drewnianego kościoła na cmentarzu w Strzelcach Opolskich.



















7. Kiedy ranne wstają zorze - kościół w Zębowicach ok. 5.00 rano. Kto wcześnie wstaje... itd. ;]



















6. Mikrokosmos - nie mogło zabraknąć w podsumowaniu przynajmniej jednego makro. To może nie jest akurat najlepsze technicznie - fragment stokrotki na pierwszym planie zupełnie rozbił ostrość, ale w tym przypadku bardziej chodziło o uchwycenie chwili.



















5. Po burzy - po burzy zwykle jest bardzo dobre światło, ale tym razem było wręcz wybitne. Zawodowiec stworzyłby wtedy arcydzieło.



















4. Kalwaria - słońce przebijające się pomiędzy drzewami wzdłuż kalwarii na Górze św.Anny. Podobnych obrazów było wtedy mnóstwo, ale to spodobało mi się najbardziej. Owszem, są drobne przepalenia, ale klimat pozostał ;)



















3. Zachód słońca
- zachody słońca to mój temat przewodni, więc w tym roku też było ich sporo ;] Najciekawszy wydaje mi się ten, chociaż akurat większa tu zasługa natury niż fotografa.



















2. Powrót do obory - w promieniach zachodzącego słońca krowa sama, bez poganiania, wraca dobrze znaną ścieżką do obory. Nie wiem dlaczego tak bardzo lubię to zdjęcie, bo technicznie wybitne oczywiście nie jest. Wydaje mi się, że wtedy właśnie udało mi się uchwycić widok dokładnie tak jak chciałem, a to jest - moim skromnym zdaniem - istota fotografowania.



















1. Jezioro marzeń - do dziś nie wiem, w jaki sposób udało mi się wtedy - przy takim słabym oświetleniu, bez lampy i statywu - uzyskać tak przyzwoitą ostrość. Uwierzcie, że na pełnym ekranie ten widok wygląda naprawdę niesamowicie. Mogłem uchwycić z przodu kawałek brzegu, mogłyby być jakieś chmurki na niebie, ale i tak jest całkiem nieźle. Jak na moje możliwości chyba nawet za dobrze, ale - jak powiadają - raz do roku nawet nienabity rewolwer wystrzeli ;]

30. grudnia 2008, 22:15 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

P.S. Uwaga! po kliknięciu lewym przyciskiem myszki na miniaturkę zdjęcia, można zobaczyć je w pełnej rozdzielczości. W niektórych przypadkach to jest wręcz wskazane ;]

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Podsumowanie roku 2008 (1)

Koniec grudnia to tradycyjny czas podsumowań mijającego roku. Wszelakie media podsumowują obecnie wszystko: od znanych osób, które w tym roku opuściły ten świat, po lapsusy językowe prezydenta Kaczyńskiego. Moje hipersubiektywne podsumowanie roku 2008 składać się będzie z trzech części. Dziś rozpatrzę mijający rok w kilkunastu, stworzonych przeze mnie na użytek tego posta, kategoriach. Nie zawsze całkiem poważnie, ale stopień przymrużenia oka pozostawiam do oceny tylko i wyłącznie Wam ;] Jutro natomiast przedstawię 3 najbardziej udane fotografie wykonane przeze mnie w 2008 roku. Trzecia część, która ukaże się w środę, będzie najbardziej osobistym podsumowaniem mijającego roku. Jeszcze nie zdecydowałem, jaką przybierze formę. A zatem - let's the game begin.

Oto wyróżnienia dla najlepszych w 2008 roku:

Człowiek roku:
kpt.pil. Grzegorz Pietruczuk - za jednoznaczne opowiedzenie się po stronie prawa i obowiązujących reguł w obliczu politycznych nacisków i zachcianek.
Polityk: Vaclav Klaus - za bezkompromisowość i odważne przeciwstawienie się ogólnoświatowej głupocie.
Sportowiec: Janne Ahonen - "trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym..." i za dwie symboliczne wygrane na pożegnanie: w Bischofshoffen (koronujące zwycięski Turniej 4 Skoczni) i w Kuopio.
Drużyna: Boston Celtics - czyli bostońska masakra piłką koszykową (copyright: Supergigant), ś.p. Red Auerbach byłby dumny.
Książka: Robert K. Leśniakiewicz "Projekt Tatry" - co z tego, że pierwsze wydanie było parę lat temu ;] ja przeczytałem ją dopiero w tym roku ;P - za odrzucenie schematów i odważne hipotezy.
Film: "REC." (Hiszpania, reż. Jaume Balaguero) - za genialną atmosferę napięcia i strachu, ale też za "dziewczynkę" z Medeiros.
Płyta:
- w Polsce: Czesław Śpiewa "Debiut" - magiczna muzyka, jeśli faktycznie - tak jak powiadają - ten facet jest nie z tej ziemi, to ja się przeprowadzam na jego planetę. Od zaraz :)
- na świecie: Negative "Karma Killer" - żywe potwierdzenie przysłowia, że nie należy oceniać książki po okładce. Wyglądają jak uciekinierzy z Parady Miłości, a grają z energią jeśli nie z piekła, to conajmniej z czyśćca rodem ;] z każdą płytą coraz wyżej wieszają sobie poprzeczkę i za każdym razem ją przeskakują.
Przebój: Negative "A Devil On My Shoulder" - jak wyżej, ten singiel powinno się sprzedawać w metalowym opakowaniu i z ostrzeżeniem "grozi eksplozją".
Powrót: Sławomir Szcześniak i Grzegorz Wasowski (czyli legendarny KOC) - na razie tylko w reklamie ubezpieczalni, ale - jak widać - ciągnie wilka do lasu.
Kabaret: DABZ - za "Taksówkarza", "Na lotnisku", "Zabić szefa" etc., ale należałoby się choćby już za tekst: "Jesteś dla mnie tym, czym trzydziestolatka dla pedofila" :D
Telewizja: Superstacja - za dostrzeganie WSZYSTKICH opcji politycznych.
Dziennikarz: Tomasz Lis - można go nie lubić, można się z nim nie zgadzać, ale zaangażowania, uporu i pracowitości nie sposób nie docenić.
Osobowość telewizyjna: Kuba Wojewódzki - nie ma w tym kraju konkurencji.
Szara eminencja: Ron Asmus - nie znasz go?! ;]
Wydarzenie:
- w Polsce: ukończenie [fanfary!] budowy pierwszej nitki warszawskiego metra, i - już całkiem poważnie - imponujące centrum przesiadkowe na węźle Młociny.
- na świecie: efekt motyla w gospodarce, czyli jak krótkowzroczni Amerykanie swoim życiem na kredyt wprawili w panikę pół świata.
Farsa:
prezydent Kaczyński ostrzelany w Gruzji, prezydent Kaczyński w samolocie do Brukseli, prezydent Kaczyński na balu niepodległościowym, prezydent Kaczyński...
Kompromitacja: Patryk Jaki - opolski radny podszył się w e-mailu do lokalnych mediów pod anonimowego czytelnika wychwalającego działania radnego Jakiego, ale wysłał ów list... ze swojego konta e-mailowego.
Cud: Isiah Thomas zwolniony z funkcji menedżera New York Knicks - nawet nieżyjący kibice Knicks odetchnęli z ulgą.
Techniczna nowinka: Casio Exilim Pro EX-F1 - najszybszy aparat cyfrowy świata. 60 klatek na sekundę i sekwencje video nawet do 1200 kl./s - komentarz zbędny.
Najbardziej idiotyczny tytuł: "Nocny pociąg z mięsem" (film prod. USA)
Najdziwniejszy tytuł: "Ile waży dusza, a ile kilogram kota" (wywiad prasowy z prof. A.Szczeklikiem)
Pomysł: strona internetowa gratyzchaty.pl
Toast: "za flotę rosyjską! do dna!" - znowu aktualne.
Cytat: "Media nazywają go Szatanem. Ubiera się na czarno, ma samochód z rejestracją 666, a jego wuj zwykł spać na cmentarzu. Kuzyn, drugoligowy piłkarz, po powrocie z jednego z meczów wszedł do wanny i zmarł. [Ale] na Euro [2008] postawiono przed nim zadanie, któremu nie dałby rady sam diabeł." (Gazeta Wyborcza o trenerze piłkarskiej reprezentacji Rumunii)
Opis GG: "wóda, koks i smażone świnie"
Krótki dżouk: "Jak się modlą mieszkańcy Komodo? Waranku Boży"
Kawał: Głucha rosyjska wioska. Do chałupy podchodzi młody człowiek z plikiem papierów. Siedzący na ganku staruszek pyta:
- Co, emerytura?
- Nie dziadku. Próbujemy określić, ilu ludzi żyje w Rosji.
- No to chłopcze niepotrzebnie tracisz tu czas, bo ja nie mam zielonego pojęcia.
Anegdota: Dawno, dawno temu, w pewnej wiosce w Indiach pewien mężczyzna obwieścił, że będzie kupował małpy płacąc po $10 za sztukę.
Wieśniacy, widząc, że małp dookoła jest pod dostatkiem, wyruszyli do lasu, aby je łapać.
Mężczyzna kupił tysiące małp po $10, ale kiedy ich populacja zaczęła się zmniejszać, wieśniacy zaprzestali starań.
Mężczyzna zatem ogłosił, że zapłaci za małpę po $20. To sprawiło, że wieśniacy wzmogli starania i znowu zaczęli łapać małpy.
Wkrótce populacja małp jednak spadła jeszcze bardziej i ludzie zaczęli wracać do swoich gospodarstw.
Stawka została podniesiona do $25 , ale małp zrobiło się tak mało, że problemem było w ogóle zobaczyć jakaś małpę, a co dopiero ją złapać.
Mężczyzna zatem ogłosił, że kupi małpy po $50 za sztukę!
Ponieważ jednak musiał udać się do miasta w ważnych interesach, jego asystent pozostał w wiosce, aby prowadzić skup w jego imieniu.
Pod jego nieobecność asystent zaproponował wieśniakom:
Popatrzcie na tę ogromną klatkę i te wszystkie małpy, które skupił.
Sprzedam je wam po $25 , a gdy mężczyzna wróci z miasta, odsprzedacie mu je po $50 .
Wieśniacy wydobyli swoje oszczędności i wykupili wszystkie małpy.
I nigdy więcej nie zobaczyli już ani owego mężczyzny ani jego asystenta - tylko same małpy.
Witajcie na WALL STREET!
Wielkie pożegnania:
- w Polsce: Gustaw Holoubek, Stefan Meller, Bronisław Geremek, Mieczysław Rakowski, Irena Sendler, Ryszard Kulesza, Stanisław S. Paszczyk, Janusz Christa, Jan Machulski, Maciej Kuroń...
- na świecie: Heath Ledger, Sydney Pollack, Aleksander Sołżenicyn, Paul Newman, Joerg Haider, Charlton Heston, William Wharton, Michael Crichton, Aleksy II, Samuel P. Huntington...

29. grudnia 2008, 22:45 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

środa, 24 grudnia 2008

czas świąteczny :)

Podobno radiesteci zauważyli, że nawet naturalne promieniowanie Ziemi staje się intensywniejsze w Tym dniu. I pomimo, że dzień ten pod względem kalendarzowym nie różni się od 364 pozostałych, to niezależnie od tego, jakiego jesteśmy wyznania i jaki mamy stosunek do Świąt Bożego Narodzenia, niemal wszyscy przyjmujemy, że 24. grudnia to dzień niezwykły, taki, którego nie sposób spędzić inaczej niż pielęgnując tradycje odziedziczone po poprzednich pokoleniach. Zresztą, cokolwiek napisać w tym miejscu o wieczorze wigilijnym, i tak będzie zbyt mało, i tak zabraknie odpowiednio wielkich słów. Ogrom zwyczajów, wspomnień, niesamowity ładunek emocjonalny, jaki niesie ze sobą ten dzień - wszystko to sprawia, że dla bardzo wielu ludzi to praktycznie najważniejszy dzień w roku.

Idiotycznie byłoby więc w tym dniu wygłaszać tyrady i prostować nieścisłości. Zżymać się, że te święta to chrześcijańska "nakładka" na pogańskie Gody, przypominać, że Chrystus najprawdopodobniej urodził się 6 albo 9 lat przed narodzeniem Chrystusa, narzekać na komercjalizację świąt przy pomocy coca-colowego Mikołaja, i hipokryzję tych, którzy dostosowują tradycje wigilijne do współczesnych realiów, zapominając o tym, że owe tak barwnie opisywane i znane wszystkim obyczaje wykształciły się na wsiach (gdzie wówczas mieszkała większość społeczeństwa). Ergo: mieszkańcy wsi mieli zdecydowanie więcej (niż wielkomiejski człowiek epoki postindustrialnej) czasu na gotowanie litrów barszczu, klejenie tysięcy uszek, przygotowywanie 12 potraw, strojenie domostwa, kolędowanie po sąsiadach i wypełnianie wszystkich pozostałych świątecznych zwyczajów. Byłoby idiotycznie, ponieważ Dzień ten żyje już zdecydowanie własnym życiem. Ale głównie dlatego, że wszyscy tego dnia potrzebujemy...

To właśnie miał na myśli słynny rumuński kulturoznawca Mircea Eliade pisząc, że czas dzieli się na religijny i świecki. Czas religijny to właśnie czas świąteczny, powtarzalny i odtwarzalny, pewny i niezawodny. Potrzebny człowiekowi, by utrzymać orientację w upływającym czasie świeckim, aby mieć stałe punkty odniesienia. I chyba tak faktycznie jest. Na Święta czekamy, odliczamy tygodnie, dni, mówimy "Byle do Świąt", "po świętach", "przed świętami" coś się wydarzyło. A gdyby nie było świąt? Może orientowalibyśmy się latami. A gdyby nie było lat?... Wyobrażacie sobie czas ciągły, prostoliniowy? Czas składający się z jednakowych tygodni i miesięcy, nawet nie nazwanych, bez chwili "oddechu"? Jak szybko stracilibyście orientację?... To właśnie święta nadają czasowi wrażenie cykliczności.

Konfrontacja wyidealizowanych już świąt z dzieciństwa ze skrzeczącą rzeczywistością, wzmocniona dodatkowo wyczerpującymi przygotowaniami, często rodzi frustracje (i świąteczny nastrój diabli biorą). Adam Nowak, w wywiadzie-rzece opublikowanym kilka lat temu jako książka przyznał, że przez wiele lat marzył o przeżyciu wielkiej radości ze Świąt Bożego Narodzenia. Ale za każdym razem czegoś brakowało, po każdych świętach pozostawał niedosyt, uczucie, że czas ten tak szybko zleciał, a wszystko w zasadzie było nie tak, jak miało być. Aż wreszcie, gdy zobaczył w oczach swoich dzieci radość z choinki, prezentów, świątecznej atmosfery, ta radość udzieliła się także jemu. Zrozumiał, że wcześniej nie mógł odnaleźć tej prawdziwej radości, ponieważ szukał jej dla siebie, nie dla innych...

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam zatem przeżycia tej prawdziwej, świątecznej radości. Nieważne czy jej podłożem będzie narodzony Jezus Chrystus, czy wigilijny karp. Spróbujcie odnaleźć tą radość w radości Waszych bliskich z Waszej obecności, ze świątecznego nastroju jaki razem tworzycie, a wtedy ich radość udzieli się także Wam. Szczęśliwych Świąt :)

24. grudnia 2008, 15:06 CET, 50.679 °N, 17.940 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego /tekst pisany na kolanie - dosłownie ;] /

poniedziałek, 15 grudnia 2008

obudźcie się!

Swoją drogą, ciekawy przypadek. Dokładnie tydzień temu pisałem o problemach szkolnictwa wyższego i konieczności jego prywatyzacji, dziś przeglądam sobie bezpłatne "Metro", a tam - pod relacją z debaty o pokoleniu wyżu demograficznego - list od czytelniczki. Pani Kamila J. nie bez racji zauważa, że wśród młodych panuje trend na bezwzględne zdobycie tytułu magistra. Generalnie, obojętnie jakiego, "byle go mieć, bo się może przydać". W związku z czym "namnożyło się" rozmaitych uczelni i dziwnych kierunków, które pracy bynajmniej nie gwarantują. Rzeczywiście, nie trzeba być szczególnie przewidującym, żeby domyśleć się, że rekruterzy mają niezły kabaret, widząc magistrów rybactwa śródlądowego, kosmonautyki czy muzyki kościelnej (są takie kierunki!). Jednak wystarczył ostatni akapit, żeby całe, przyjemne nawet wrażenie listu pani Kamili, diabli wzięli... Albowiem pisze ona takimi słowy: "Państwo mnoży, a nie powinno mnożyć nadal wydumanych kierunków i wypuszczać na rynek absolwentów z najdziwniejszymi tytułami. Państwo powinno utrzymywać solidną i rozbudowaną edukację..." I tak dalej w tej konwencji...

No, ile można mówić, pisać, przekonywać, a to wszystko jak grochem o ścianę... Pani Kamilo, po jakiego grzyba państwo ma się w ogóle mieszać do szkolnictwa i ustalać jakie kierunki promować, a jakie skasować? (chyba tylko po to, żeby urzędnicy z Ministerstwa Edukacji, czy jak się ten twór teraz nazywa, mogli się nakraść) A jeśli ktoś chce studiować muzykę kościelną, to co? Rozwiązanie jest nadzwyczaj proste. Jeśli sprywatyzujemy szkolnictwo wyższe (a najlepiej wszelkie), to każda uczelnia sama sobie wybierze, jakie kierunki prowadzić. Może utrzymywać różne osobliwe specjalności, ale gdy studenci po pewnym czasie zobaczą, że po takim czymś można zrobić karierę jedynie jako ochroniarz w "Biedronce", to nikt na takie studia się nie zgłosi i problem rozwiąże się sam. A na kierunki potrzebne, gwarantujące interesującą pracę, studenci będą się pchać drzwiami i oknami, dochody będą rosły, zatrudni się dodatkową kadrę, lepiej wyposaży pracownie, poszerzy ofertę i interes się kręci. Ale jeśli uczelnia chce (i ją na to stać!), to przecież może prowdzić rybactwo śródlądowe i muzykę kościelną. Rynek wszystko ureguluje. Rynek!

Właśnie, rynek. Ale Pani by chciała, żeby państwo wydało zestaw przepisów, żeby urzędnicy (którzy żyją przecież z naszych podatków) wszystko uregulowali, że ma być tak, a nie inaczej. Niestety, wciąż u nas pokutuje takie socjalistyczne myślenie. Państwo zrobi, państwo załatwi za mnie, państwo poprowadzi za rączkę...

Ludzie! Zrozumcie, że pozwalając państwu mieszać się w każdy element naszego życia i za pomocą tysięcy przepisów regulować naszą codzienność, strzelamy sobie w stopę. Krok po kroku, po cichu, ONI budują nam system totalitarny. Tak, tak, totalitaryzm to nie jest jakiś odległy ustrój, gdzieś za wschodnią granicą, gdzie na każdym rogu ulicy stoi Sasza z karabinem. Totalitaryzm jest tu i teraz. Przykłady? Proszę bardzo. Nie mogę we WŁASNYM ogródku wybudować płotu czy altanki bez zgody państwa. Nie mogę ściąć drzewa rosnącego na MOIM terenie. Państwo mówi mi, co mogę jeść, a czego nie i gdzie mam się ubierać. Państwo tak o mnie dba, że nakazuje mi ubezpieczać się obowiązkowo i odkładać na MOJĄ emeryturę obligatoryjnie, w państwowym ZUSie (a może ja wolę w skarpecie). Państwo nakazuje mi zapinać pasy w samochodzie i jeździć w kasku na motocyklu, mimo że w razie wypadku TYLKO JA się z tego powodu zabiję. Doprawdy, zadziwiająca troska... Państwo nawet zakazuje mi popływać gdzie mi się podoba, pograć z kumplami w pokera na pieniądze (hazard w Polsce jest nielegalny poza kasynami) i zapalić sobie jakąś trawkę czy inny haszysz, a przecież jestem dorosłym, odpowiedzialnym człowiekiem i to ja powinienem decydować o tym, co robię ze swoim życiem. Ale nie - państwo lepiej wie, co jest dla mnie dobre. Ludzie! Obudźcie się! Nie widzicie, że oni nie traktują nas jak dorosłych ludzi, tylko jak stado bydła?! I będzie coraz gorzej. Nie wierzycie?! A słyszeliście o obowiązkowych badaniach cytologicznych (i podobno mammograficznych też), jakie będzie musiała już wkrótce przejść KAŻDA pracująca kobieta (podobny projekt odnośnie kolonoskopii dla mężczyzn już podobno jest przygotowywany), pod karą zwolnienia dla tej kobiety, plus gigantycznej grzywny dla pracodawcy, w przypadku gdy zaświadczenia o przeprowadzeniu takiego badania wśród swoich pracowników nie będzie mógł przedłożyć odpowiednim służbom. Już nie jest tak śmiesznie, prawda...? Nie słyszeliście o tym? Nic dziwnego. Bo w mediach mówi się raczej o idiotycznie bezsensownych sporach któregoś Kaczyńskiego z Tuskiem, albo o kolejnych ekstrawagancjach rodzimych celebrities. A Wy się tym emocjonujecie i będziecie nadal, aż pewnego dnia obudzicie się w Orwellowskim świecie pełnym obowiązków, nakazów i zakazów. Ktoś Wam będzie mówił o której godzinie wstać, o której przeprowadzić obowiązkową gimnastykę i zaplanuje Wam całe życie co do minuty, a każdy Wasz ruch i każda myśl będą monitorowane...

Pocieszające jest tylko to, że dopóki nie powstała formalnie Unia Europejska, mamy w Polsce jeszcze i tak całkiem sporo wolności, w porównaniu z Francją czy Szwecją (tam dopiero się dzieje i dziać będzie). Jeszcze...

15. grudnia 2008, 16:45 CET, 50.679 °N, 17.940 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

poniedziałek, 8 grudnia 2008

refleksje z Kraju Rad ;]

1. Już dawno nie miałem poczucia, że zmarnowałem bezsensownie tak wiele czasu... Już dawno nie spotkałem kogoś tak niereformowalnego i zapatrzonego w siebie... Już dawno nie brałem udziału w czymś, co nie przynosiłoby praktycznie żadnych korzyści intelektualnych, a jedynym efektem była bezsilność, złość i frustracja... Już dawno nie miałem wrażenia, że tak wiele zaangażowania i pracy wkładam w coś tak absurdalnie bezsensownego, że nie da się tego wręcz wyrazić słowami... W zasadzie jedynym w miarę porównywalnym przykładem mogłyby być lekcje przysposobienia obronnego w I klasie Liceum (ale to było 10 lat temu ;] ), gdzie sprawdziany z owego przedmiotu ograniczały się do jednej umiejętności - napisania jak najwięcej (na zadany temat już niekoniecznie). Otóż podejrzewam, że nauczyciel w ogóle tych prac nie czytał, tylko sprawdzał jak wiele jest napisane. 3 strony formatu A5 (takie "z zeszytu") - ocena 3, 4 strony - ocena 4, 5 stron - ocena 5 itd. na tej zasadzie. Uwierzcie mi, że to była reguła bezwyjątkowa! :D No więc ludzie pisali trzy pierwsze i trzy ostatnie zdania w miarę sensownie, natomiast w środku było "bicie piany" i "lanie wody", można było pisać Zdrowaś Mario i Litwo, Ojczyzno Moja... Autentycznie! W tej sytuacji ocena mogła być tylko wynikiem optycznego oglądu pracy, bo wątpię, że ów nauczyciel - jak podejrzewali niektórzy - dokonywał analiz i pomiaru ilości i zagęszczenia atramentu na centymetrze kwadratowym kartki ;]

2. Polski system szkolnictwa wyższego jest chory. Odgórne regulacje odnośnie minimalnej liczby wykładowców z odpowiednim tytułem niezbędnych dla "utrzymania" danego kierunku studiów spowodowały, że coraz częściej słyszymy o przypadkach pracowników naukowych prowadzących fikcyjne zajęcia, popełniających plagiaty, molestujących kogoś, czy wreszcie mylących salę wykładową ze zgromadzeniem sekty lub z przedszkolem. Czują się bezkarni, gdyż wiedzą, że są "nie do ruszenia" - bo kierunek zostanie zamknięty. Moje poglądy polityczne są - jak pewnie zdążyliście zauważyć - jednoznacznie prawicowe (trochę jestem libertarianinem, trochę konserwatywnym liberałem). Dlatego moim zdaniem uzdrawianie polskiego systemu szkolnictwa powinno się rozpocząć od zabrania państwu jakiejkolwiek kontroli nad wszelką edukacją (od przedszkoli po Uniwersytety Trzeciego Wieku). I w zasadzie tylko do tego owo uzdrawianie ograniczyć się powinno. Resztę ureguluje rynek. Nie wiem, czy studia powinny być płatne czy bezpłatne, ale wiem, że wszystkie powinny być prywatne! I niech sobie każda uczelnia sama decyduje, czy prowadzi edukację płatną czy nie, niech sama ustala swoje stawki stypendium, niech nawet daje zniżki za zielone włosy, czy za przynależność religijną, whatever. OK, odpowiecie, że jak nie będzie żadnej kontroli z góry, to uczelnie się zmówią i wywindują sobie gigantyczne stawki. Wątpię. Jeśli będą konkurować ze sobą, bo od tego będzie zależeć ich przetrwanie, to w ich interesie będzie zatrudniać jak najlepszych wykładowców i oferować jak najniższe stawki (albo bezpłatne studia nawet, dlaczego nie?), aby pozyskać jak najwięcej studentów. Podobnie jak hipermarkety konkurują o klienta, sprzedając proszek do prania czy biały ser. A jak któraś uczelnia zdecyduje się nie zatrudnić na przykład żadnego profesora, a jedynie samych magistrów czy domorosłych szarlatanów (jej prawo!), to studentów raczej nie zachęci i upadnie. Proste prawo rynku.

I have a dream...

8. grudnia 2008, 17:55 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

piątek, 5 grudnia 2008

"Langoliery" (recenzja)


Czy zastanawiałeś się kiedyś jaki charakter ma czas? Czy jest liniowy, stadialny, a może cykliczny, jak wierzą ludzie Wschodu...? A gdyby czas był spiralą, która zwijając się zabiera ze sobą materię, niszczy ten fragment świata, który ludzie, doświadczający przestrzeń tylko "tu i teraz", zostawili już za sobą...? Kilka sekund, kilka minut, kilka godzin... Niszczy bezpowrotnie... A czy myślałeś może o tym, jak ważny jest dla człowieka sen, fakt zaśnięcia akurat w TEJ kluczowej chwili...? Na wagę życia...

Wyobraź sobie, że wsiadasz do samolotu; rutynowy lot, z Los Angeles do Bostonu (albo z Warszawy do Londynu, whatever). Zaraz po starcie zasypiasz, zmęczony ciężkim dniem. Budzisz się w pewnej chwili i uświadamiasz sobie, że potężny samolot jest prawie pusty. Z pełnego pasażerów liniowca na pokładzie znajduje się, oprócz Ciebie, tylko 9 osób. Poznajesz ich, kim są, czym się zajmują. Uświadamiacie sobie, że wszyscy spaliście w chwili, gdy coś musiało się stać z pozostałymi pasażerami i całą załogą. Wygląda na to, że zniknęli. Ale nie zniknęli bez śladu. Pozostały po nich wszystkie ich rzeczy osobiste i metalowe przedmioty, łańcuszki, zegarki, sztuczne zęby, a nawet peruki, rozruszniki serca i metalowe spoiwa kości! Na szczęście wśród was jest doświadczony pilot, który leciał jako pasażer, w prywatnej sprawie. On siada za sterami samolotu, który jest w pełni sprawny, wszystkie urządzenia działają bez zarzutu. Mimo to nie udaje się nawiązać łączności z żadnym lotniskiem na Ziemi, nawet przez pasma wojskowe. W eterze panuje kompletna cisza, zupełnie jakby cała ludzkość nagle przestała istnieć. Ale Wy przecież żyjecie...

Pilot twierdzi, że samolot nie mógł wylądować, gdy spaliście i wystartować znowu. Ponieważ paliwo kończy się, kieruje się w stronę najbliższego dużego lotniska. Gdy schodzi poniżej warstwy chmur, przez okienka widać świat, jaki znasz: domy, ulice, drzewa i góry. Ale nie widać śladu ruchu, śladu życia... Wysiadacie na lotnisku. Jest tak samo puste, nie ma ludzi, ale nie czuć też żadnych zapachów, nie słychać żadnych odgłosów, nawet stukania Twoimi obcasami o beton. Wszechogarniająca cisza... Wchodzicie do terminalu. Pusty. Komputery, telefony, elektryczność - nic nie działa. Jedzenie jest bez smaku, napoje zwietrzałe, zapałki nie palą się, nabity rewolwer nie strzela. Czas wydaje się płynąć szybciej niż na Waszych zegarkach. Nagle robi się ciemno, ale noc trwa tylko 40 minut. Tych Twoich minut. Ale czy te minuty coś jeszcze znaczą...? Wśród Was jest niewidoma nastolatka, która ma doskonale wyczulony słuch. Twierdzi, że słyszy przerażający dźwięk, niepodobny do niczego znanego, zbliżający się z każdą chwilą. Groźny, niebezpieczny... Tymczasem inny z pasażerów - doświadczony pisarz horrorów - ze strzępków informacji zaczyna budować spójny obraz Waszej sytuacji. Tylko czy prawdziwy? I po co Wam ta wiedza, skoro ten dźwięk zbliża się cora szybciej, słyszycie go już wszyscy, wiecie, że trzeba uciekać, szybko, bardzo szybko, ale jak...? W samolocie prawie nie ma już paliwa, a to które jest w lotniskowych zbiornikach, jest tyle warte, co te owoce, napoje i zapałki...

Nie wierzę, że nie chcesz wiedzieć, co wydarzyło się dalej...

Taki scenariusz mógł napisać tylko sam Mistrz - Stephen King. Na podstawie jego opowiadania powstał ten film. Trzymający w niesamowitym napięciu przez pełne 180 minut, z fantastycznym klimatem, atmosferą tajemnicy i niedopowiedzenia, świetną, minimalistyczną muzyką, rewelacyjną grą aktorską, niepozbawiony głębi psychologicznej (Craig Toomy i jego przeżycia), oraz wątków miłosnych. A to wszystko i tak blednie przy jednym ujęciu: wielokrotnie eksponowanym widoku linii wysokiego napięcia na odległym wzgórzu, za którym...

Film genialny. Arcydzieło.

Langoliery (The Langoliers)
USA, 1995
reż.: Tom Holland
wyk.: David Morse, Patricia Wettig
ocena: 10/10

5. grudnia 2008, 12:35 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego