piątek, 28 maja 2010

ciężki żywot Zygmunta Żyżyńskiego

Słowo "alfabetyzm", choć relatywnie rzadko używane w mowie potocznej, normalnie funkcjonuje w języku polskim. I oznacza zjawisko, które jest przeciwieństwem analfabetyzmu, czyli braku umiejętności czytania i pisania (w węższym znaczeniu), lub braku jakiejkolwiek zdolności niezbędnej w życiu codziennym (w znaczeniu szerszym). W języku angielskim natomiast "alfabetyzm" to nie "alphabetism" tylko "literacy" ("analfabetyzm" to "illiteracy"). A słowo "alphabetism"ma zupełnie odmienne znaczenie. Jest zbudowane na zasadzie analogii do "racism", "sexism" i pozostałych słów z końcówką -ism, oznaczających jakiś rodzaj dyskryminacji. Gdy racism to dyskryminacja na tle rasowym, sexism - z powodu płci, tak alphabetism to dyskryminacja ze względu na alfabet. Konkretnie - na pierwszą literę posiadanego nazwiska. Poważnie! Jest coś takiego.

Alphabetism "wymyślił" dobre kilkanaście lat temu pewien naukowiec piszący dla magazynu "New Scientist". Trudno określić, ile było w tym rzetelnej analizy, a ile chęci wyśmiania amerykańskiej poprawności politycznej, generującej wciąż nowe "-izmy" (co jest niedźwiedzią przysługą wyświadczaną ludziom faktycznie dyskryminowanym). W każdym razie naukowiec ten stwierdził w szeregu artykułów, które opublikował, że alphabetism jest dyskryminacją ze względu na fakt posiadania nazwiska zaczynającego się na jedną z ostatnich liter alfabetu. Czyli: jeśli nazywasz się Władysława Zwolińska, albo Zenon Żurowski, to - mówiąc krótko - masz prze***ne.

Tezę tą podchwycili inni dziennikarze i naukowcy. Po polsku nie znalazłem niczego na ten temat (może za krótko szukałem), ale kilka tygodni temu zdobyłem angielski artykuł o alphabetismie, w którym autor wylicza, jaką przewagę we władzy, polityce, gospodarce, finansach etc. mają ludzie, których nazwisko zaczyna się na literę z pierwszej połowy alfabetu. I tak: 26 z 43 poprzednich prezydentów USA miało nazwisko na literę z pierwszej połówki. Zresztą, wystarczy spojrzeć na ostatnie kilkanaście lat: Bush, Clinton, "Dablju" Bush, a uwzględniając wiceprezydentów to jeszcze: Biden, Cheney, Gore... Ale w sumie 26 do 17 to jeszcze nie jest różnica powalająca statystyczną istotnością. Autor tekstu wylicza więc dalej. Otóż, nazwisko z pierwszej połowy alfabetu miało w momencie pisania owego artykułu: sześciu spośród siedmiu przywódców państw z Grupy G7, szefowie trzech największych banków świata, oraz pięciu wówczas najbogatszych ludzi świata (Gates, Buffet, Allen, Ellison i Albrecht).

Zacząłem szukać podobnych przykładów. Wśród bogaczy to niemal na pewno jest reguła (są jeszcze przecież chociażby Richard Branson, Bob Geldof, Ingvar Kamprad czy śp. Steve Fossett). Niedawno uzmysłowiłem sobie, że podejrzanie wielu wybitnych reżyserów filmowych z całego świata ma nazwisko na literę "K". Alphabetism panoszy się też w dziedzinie komputerów i nowoczesnych technologii, ale co ciekawe tylko w zakresie legalnego oprogramowania (Gates, Jobs, Dell, wspomniany Ellison), bo w open-source jest wręcz przeciwnie (Stallman, Torvalds).

Ale najbardziej uderzające było, jak zestawiłem sobie listę kandydatów w tegorocznych wyborach prezydenckich. 9 spośród 10 tych polityków ma nazwiska na literę z przedziału J-P. I - co jeszcze ciekawsze - na każdą literę przypada jeden kandydat (z wyjątkiem "K" - jest aż trzech). Zresztą, spójrzcie sami:
J - Jurek
K - Kaczyński, Komorowski, Korwin-Mikke
L - Lepper
M - Morawiecki
N - Napieralski
O - Olechowski
P - Pawlak

OK, zwykły przypadek - powiecie. Podobnie jak z tymi miliarderami, prezydentami USA itd. Bardzo możliwe. Jak jednak trafnie niejedna osoba powiedziała na mój temat - mam skłonność do patologicznego wręcz drążenia różnych nieistotnych zagadnień i zastanawiania się nad tym, co nie interesuje kompletnie nikogo. Dlatego zadałem sobie pytanie - a gdyby to nie był przypadek, to co sprawiałoby, że ludzie mający nazwiska na literę z pierwszej połowy alfabetu, mają większe szanse zostać wybitnymi osobami i osiągnąć sukces? Na razie żadne spójne wyjaśnienie nie przychodzi mi do głowy, poza paroma mało konkretnymi pomysłami. Psychologiczna heurystyka dostępności? Prawidłowość, że gdy intensywnie szukamy czegoś w pamięci, to często "lecimy" alfabetycznie? A może fakt, że książki telefoniczne i listy adresowe np. w necie są alfabetyczne, więc uprzywilejowani są przedsiębiorcy z początku alfabetu? Bo przecież - trochę upraszczając - gdy nasz przykładowy Zygmunt Żyżyński założy firmę hydrauliczną, a przeciętny Kowalski wertuje w pośpiechu książkę telefoniczną, bo mu zalewa łazienkę, to zanim dotrze do Żyżyńskiego, po drodze zadzwoni do piętnastu innych hydraulików tylko dlatego, że nazywają się Adamski, Iksiński, Kowalski itd.

Apologeci alphabetismu przywołują własne propozycje rozwiązania tego problemu. Jedno z nich odwołuje się do faktu, iż często w amerykańskich Primary Schools, nauczyciele w najmłodszych klasach rozsadzają dzieciaki w sali alfabetycznie, żeby łatwiej zapamiętać ich nazwiska. I wówczas Adams, Brown i Campbell siedzą w pierwszych rzędach, a nauczyciele poświęcają im w ten sposób więcej uwagi, ignorując Wilsona, Younga i Zysmana, którzy tkwią gdzieś na szarym końcu. Inna koncepcja mówi o tym, że podczas uroczystych ceremonii rozdania dyplomów, czy to w zwykłym college-u, czy na uczelni z Ivy League, studentów wywołuje się również alfabetycznie. Więc Adamsa, Browna i Campbella zapamiętają wszyscy zgromadzeni, a zanim przyjdzie kolej na Wilsona i Younga, to połowa audytorium już śpi, a przedstawiciele renomowanych pracodawców i head-hunterzy dawno wyszli, bo spieszyli się na samolot.

Wiem, że takie rozważania brzmią może nawet śmiesznie. Wiem, że bardzo prawdopodobne jest, iż ta uprzywilejowana pozycja ludzi z pierwszej połowy alfabetu może być tylko złudzeniem. I wiem też, że to wszystko bardzo przypomina jakąś żałosną teorię spiskową. Tajne ponadpaństwowe stowarzyszenie podpisało pakt, aby nie dopuszczać ludzi mających nazwiska na ostatnie litery alfabetu do sukcesów i zaszczytów. Hahaha, scenariusz kiepskiego filmu klasy C. Ale mimo wszystko wolę się pogłowić nad takimi teoriami spiskowymi, które mają w sobie chociaż promil naukowości i prawdopodobieństwa, niż rozgłaszać, że Tusk do spółki z Putinem zestrzelili w Smoleńsku samolot z polskim prezydentem, który (ten samolot, nie prezydent) spadając rąbnął w drzewo zasadzone w czasie wojny osobiście przez Stalina i Berię. O wszystkim uprzedzeni byli politycy Platformy Obywatelskiej (i naturalnie Żydzi), dlatego nie było ich zbyt wielu w samolocie. Aha, a tuż po katastrofie Ruscy pospiesznie dobijali tych, którzy przeżyli, kradli tajne akta, laptopy posłów z poufnymi materiałami, oraz polskie symbole narodowe, a teraz perfidnie utrudniają śledztwo...

To ja jednak będę się zastanawiać, co dla mojej przyszłości oznacza fakt, iż mam nazwisko na literę L.

28. maja 2010, 21:11 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

niedziela, 23 maja 2010

fear stricken

"For a brief time I served in a small parish in England. Every Sunday after mass, I would see a young boy waiting at the back of the church. And then, one day the boy confessed to me that he had beaten his dog to death with the shovel. He said the dog had bitten his baby sister on the cheek. And he needed to protect her. And he wanted to know whether he would go to hell for this. I told him that God would understand. That he would be forgiven. As long as he was sorry. But the boy did not care about forgiveness. He was only afraid that if he did go to hell, that dog would be there, waiting for him..."

We all are like that boy, more or less. In a way, we are nothing more than a sack full of fear...

Amen.

23. maja 2010, 20:10 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

piątek, 21 maja 2010

wodny świat (2)































































Fot. 1 i 2 - Odra w Opolu wczoraj wieczorem, poziom wody: 796 cm
Fot. 3 - Odra pod Krapkowicami wczoraj popołudniu, poziom wody: 817 cm
Fot. 4 i 5 - zalana ulica Ks.Koziołka w Krapkowicach - przez główną drogę wyjazdową z miasta w kierunku wschodnim i południowym przelewa się woda o głębokości ok. 1,7 metra (sądząc po znakach drogowych i słupie ogłoszeniowym po prawej)

(kliknięcie w fotografię powoduje jej wyświetlenie w pełnym rozmiarze)

więcej zdjęć w mojej galerii - link po prawej stronie, pod ramką z moim profilem

środa, 19 maja 2010

wodny świat

Krapkowice, dzisiaj. Dwa pierwsze zrobiłem rano, jeszcze z mostu. Teraz (ok. 19.30) na most już nie można wejść.






wtorek, 18 maja 2010

wszystkie ręce na pokład

Powódź rozwija się w tempie zastraszającym. Media w kółko powtarzają: Małopolska, Śląsk, Małopolska, Śląsk... A na Opolszczyźnie również jest dramatycznie. Odra w Miedoni ma blisko 9 metrów. Racibórz się broni, ale w Koźlu panika. Pierwsza fala kulminacyjna dotrze tam dziś w nocy. Na pewno przekroczy 8 metrów. W mieście ogłoszono krytyczny alarm. Ewakuowano szpital, syreny wyją na okrągło, gdzie można - tam ustawiane są szandory. W 1997 roku w Koźlu było niewiele ponad 8,5 metra, a zalało 90% powierzchni miasta. Polder Buków pod Raciborzem jest już wypełniony po brzegi i nie jest w stanie przyjąć więcej wody. Jeśli Czesi spuszczą wodę ze swoich zbiorników retencyjnych, gigantyczna fala ruszy Odrą i wtedy dopiero nastąpi prawdziwa apokalipsa...

Do walki z powodzią pełną parą zbroi się Opole. Dziś uczestniczyłem w jednej z najdziwniejszych akcji mojego życia. Przychodzimy na popołudniowy wykład z psychologii dysfunkcji psychomotorycznych, a tu mobilizacja. Ewakuacja centralnej biblioteki uniwersyteckiej! Studentów z wszystkich wydziałów ściągają na pomoc, bo pracownicy nie dają sobie rady. Magazyn biblioteki mieści się w piwnicy budynku na wyspie, 200 metrów od Odry. Do wyniesienia - kilkadziesiąt tysięcy książek. Na korytarzach "węże" złożone ze studentów, bibliotekarzy, portierów, sprzątaczek... I metodą "podaj cegłę" w górę wędrują książki. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Potem wynosiliśmy w koszach książki z podziemi, dzięki czemu miałem okazję zobaczyć miejsca, które normalnie są niedostępne dla zwykłego śmiertelnika. Szybko pojawiły się nawet media. Mam nadzieję, że napiszą jutro w gazetach coś w rodzaju: "Setki studentów spontanicznie ruszyły na pomoc, aby ratować księgozbiór uczelni". Zdjęcia są tutaj:

http://www.nto.pl/apps/pbcs.dll/gallery?Site=NO&Date=20100518&Category=POWIAT01&ArtNo=495892001&Ref=PH

Zagrożenie niesie nie tylko Odra czy Osobłoga, ale nawet niewielka Mała Panew. Wieczorem "strzelił" tam wał przeciwpowodziowy i woda wdarła się do Zawadzkiego. Połowa tego dziesięciotysięcznego miasta i niemal cała wieś Kielcza są pod wodą.

W moich Krapkowicach poważnie zagrożona jest ulica Ks.Koziołka - jedyna droga, która łączy prawo- i lewobrzeżną część miasta. Dziś wieczorem wzdłuż tej ulicy wszyscy ludzie jak jeden mąż napełniali worki piaskiem. Ale i tak jest niemal pewne, że jutro (może rano, może około południa) Odra się przez nią przeleje. Nie mam pojęcia, w jaki sposób wrócę jutro do domu z Opola...

18. maja 2010, 22:25 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

poniedziałek, 17 maja 2010

powódź

Pamiętam doskonale powódź tysiąclecia z 1997 roku. Miałem wówczas 13 lat i nawet dla umysłu nastolatka było to coś tak totalnie odrealnionego, że dzisiaj wydaje mi się wręcz nierzeczywiste. Ale co ważniejsze - nie sądziłem, że doczekam jeszcze czegoś podobnego. Owszem, były później też duże powodzie: marzec 2006, wrzesień 2007, czerwiec 2009... Ale przecież taki kataklizm zdarza się raz na tysiąc lat.

Otóż niekoniecznie. Pisząc te słowa słyszę, jak za oknem ulewny deszcz bije o parapet. Przed sobą mam najnowszy raport o poziomach wody w rzekach Opolszczyzny. Odkąd wprowadzono ten kompleksowy monitoring, takich cyfr jeszcze nie widziałem. W 23 z 35 wodowskazów jest przekroczony stan alarmowy. Najgorsza jest naturalnie sytuacja na Odrze. W Krzyżanowicach poziom wody to blisko 9 metrów - o 4 metry powyżej stanu alarmowego (wyobraźcie sobie 9 metrów wody przelewającej się w tempie 1800 m3/sekundę). W Miedoni o godz. 20.00 było 817 cm, a przecież "fala kulminacyjna" jeszcze daleko. Najgorsze jest to, że leje również w czeskich Morawach, a tamtejsze rzeki to właśnie zlewnia Odry. Na wodowskazie we wspomnianej Miedoni poziom wody rośnie średnio o 15 cm na godzinę. W tym tempie naprawdę możemy się spodziewać wyniku zbliżonego do rekordowego poziomu 1045 cm z 1997 roku. Zresztą zdają sobie sprawę z tego władze pobliskiego Raciborza. TVN24 poinformował przed chwilą, że zarządzono ewakuację 3 dzielnic miasta (9 tysięcy mieszkańców) - nawet w 1997 nie było akcji na tak szeroką skalę. Polder Buków (część planowanego zbiornika Racibórz Dolny) jest podobno przygotowany na przyjęcie wody odpowiadającej poziomowi maksymalnie 10 metrów na wodowskazie. Jeśli będzie więcej...

W mediach trąbi się głównie o Małopolsce. Owszem, tam również jest krytycznie. W zbiorniku Dobczyce na Rabie jest aktualnie więcej wody niż wynosi jego całkowita pojemność (po ludzku: przelewa się przez wały). Jeśli nie daj Boże nie wytrzyma stara zapora - Kraków zamieni się w Wenecję.

Premier Tusk uspokaja, służby kryzysowe są zdania, że powtórka z 1997 roku raczej nam nie grozi, ale tak naprawdę wszystko zależy od tego, jak intensywne będą opady deszczu w górnych biegach rzek. A radary meteorologiczne i meteorogramy są na chwilę obecną bezlitosne. Jedno jest pewne: to największa powódź od 1997 roku. A warto pamiętać, że wówczas podobne uspokajanie, jakie prezentuje premier, zaowocowało tym, że ludzie pozostali w domach licząc, że nic strasznego się nie wydarzy. Wiem, straszenie na wyrost to również nie jest właściwa metoda, ale akurat w tym przypadku lepiej przygotować się na najgorsze i później pozytywnie się zaskoczyć niż...

17. maja 2010, 23:30 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

niedziela, 16 maja 2010

hydropiekłowstąpienie

Może zauważyliście interesującą prawidłowość. Za każdym razem, gdy większa powódź przetacza się przez Polskę, można zaobserwować pewne rozgraniczenie. Gdy wylewa Wisła, San i pozostałe rzeki wschodniej części kraju, zwykle najpoważniej dotknięte są wioski, ewentualnie małe miasteczka. Przez Kraków, Tarnów, Rzeszów, Warszawę, Płock, a potem Toruń i Bydgoszcz, wysoka fala przechodzi nie czyniąc poważniejszych szkód. Natomiast gdy wylewa Odra i jej dopływy, oprócz wsi również poważnie zagrożone jest jakieś duże miasto. Nawet słynna powódź z 1997 roku, w dorzeczu Wisły nie spustoszyła właściwie żadnej większej miejscowości. Tymczasem wzdłuż Odry i Nysy Kłodzkiej to był wręcz szlak zrujnowanych miast: Kłodzko, Nysa, Racibórz, Kędzierzyn-Koźle, Opole, Brzeg, Wrocław, Legnica, Głogów, Słubice...

Ciekawe, prawda? Ale gdzie szukać rozwiązania tej hydrozagadki? Że nad Odrą jest usytuowanych statystycznie więcej miast? Otóż nie, wręcz przeciwnie. A może dlatego, że Wisła jest spokojniejszą, bardziej uregulowaną rzeką? Znowu pudło. Właśnie Odra jest bardziej uregulowana, na całej jej długości jest możliwa żegluga śródlądowa, podczas gdy Wisła jest pod tym względem bardziej "dzika", nieokiełznana.

Wydaje się, że odpowiedź jest ukryta w historii. Najogólniej mówiąc, ta część Polski przez którą przepływa Wisła, na przestrzeni wieków zdecydowanie rzadziej podlegała zmianom przynależności państwowej. Owszem, w XVIII wieku pojawili się zaborcy, ale nie wpłynęło to szczególnie na migracje ludności i jakieś rewolucyjne przemiany. A to oznacza, że od "dziada pradziada" ludzie mieszkali w tej samej, dobrze znanej okolicy i wiedzieli, które rzeki, kiedy i w których miejscach corocznie wylewają, czyli gdzie nie należy budować domostw i osiedli mieszkalnych. Tymczasem Śląsk (zarówno Dolny, Górny, jak i Opolski) miał pecha znaleźć się na styku ścierania się wpływów wielu państw. Przez wieki był dzielony w różnych konfiguracjach i podlegał a to Polsce, a to Niemcom, Czechom, Austrii, Austro-Węgrom, Prusom etc. Tygiel kulturowy, jaki był tego efektem został dodatkowo spotęgowany przez ogromne migracje ludności. Nawet jeszcze w XX wieku przesiedlały się tu rzesze ludzi (akcja "Wisła", potem słynna operacja "łączenia rodzin", gdy do Niemiec wyjechały tysiące Ślązaków). Na tej podstawie trudno było o jakiś przekaz pokoleniowy na szerszą skalę. Zgoda, byli tacy, którzy mieszkali tu od lat. I oni wiedzieli, gdzie się budować nie należy, bo tam zawsze na wiosnę Odra wylewa. Ale gdy osiedlali się tu przybysze z odległych rejonów, nie mieli pojęcia, że tam gdzie stawiają dom może być niebezpiecznie.

Oczywiście, nie można wszystkiego zrzucać na nieświadomość wynikającą z takiej, a nie innej przeszłości. Gros tragedii powodziowych ma swoje źródło tylko i wyłącznie w głupocie. Głupocie zarówno zbiorowej (ile wielkich socjalistycznych osiedli mieszkaniowych - vide wrocławski Kozanów - zostało zbudowanych wręcz na polderach), jak i indywidualnej (bo tu takie ładne miejsce na dom, z jednej strony lasek, z drugiej rzeczka - a potem jest: "O Boże, bo nas zalało!").

Kilka lat temu tabloidy zlinczowały pewnego wiceministra za to, iż odważył się powiedzieć, że w Polsce nie ma autostrad takich jak na Zachodzie, gdyż u nas dominuje religia katolicka. Owszem, było to spore uproszczenie, ale też dla każdej myślącej osoby (w redakcjach brukowców takich osób jest duży deficyt) oczywiste i jasne jest przełożenie dominującej w społeczeństwie religii na gospodarkę państwa. Przypuszczam, że podobnie byłoby teraz. Gdyby postawić hipotezę, że coroczne zniszczenia powodziowe są funkcją historii i głupoty, spotkałoby się to zapewne z przewidywalną reakcją. Że "rząd powinien" przeznaczyć większe środki na zabezpieczenia przeciwpowodziowe, że posłowie na swoje diety to mają, a na ochronę prostych ludzi przed żywiołem to już nie. Pewnie, też nie jestem zwolennikiem obecnego systemu politycznego, ale z całym szacunkiem - nie tędy droga. Jeśli nawet powstanie długo oczekiwany zbiornik "Racibórz", jeśli nawet wydamy na ochronę przeciwpowodziową cały roczny PKB i jeśli nawet pobudujemy zapory wielkości Tamy Trzech Przełomów, to w pewnych miejscach zalania i zniszczeń po prostu nie da się uniknąć. Walka człowieka z naturą już niejednokrotnie kończyła się spektakularną klęską tego pierwszego. Prostą receptą jest zatem nie budować się na terenach zalewowych. I pod tym adresem należy kierować pretensje. Za socjalizmu to Partia akurat miała w dupie, czy kogoś zaleje czy nie, bo liczyło się, żeby budować więcej, wyżej i szybciej. A szary człowiek jak wówczas dostał mieszkanie, to już był head over heels, niezależnie czy było ono na terenie zalewowym, czy nie. Ale jeśli ktoś się buduje "nad rzeczką" w naiwnej nadziei, że jego nieszczęście nie spotka, a potem ma żal do całego świata, że stracił dobytek życia, to taką postawę zrozumieć już trudniej. Wybitny filozof Nicola Davila mawiał, że ludzie o wiele częściej uderzaliby się młotkiem w palec, gdyby ból tym spowodowany następował dopiero po roku...

16. maja 2010, 17:50 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

P.S. Od kilku dni pada, a prognozy nie są optymistyczne. Najpierw mówiono o opadach do poniedziałku, teraz już - do środy. Najnowsze ostrzeżenie hydrologiczne przewiduje wzrost stanu wody na Odrze w Miedoni do 900 cm (dla niezorientowanych - to jest bardzo dużo). Z nutką czarnego humoru mówię, że przy takich prognozach to pozostaje tylko budować arkę, ale faktycznie może być nieciekawie. Jeśli bowiem sprawdzi się to 900 cm, to będzie to najwyższy stan Odry na tym wodowskazie (to najbardziej miarodajny punkt pomiaru na całej długości Odry) od pamiętnego 1997 roku. Znamienne jest, że również okoliczności są podobne - tak jak wówczas, tak i teraz od kilku dni ulewy są także w Czechach...

czwartek, 13 maja 2010

post mortem

Przedwczoraj zmarł Maciej Kozłowski. Dobry aktor. I ciekawy człowiek. Zauważyłem, że we wszystkich serwisach ogólnotematycznych (nie mam tu na myśli specjalistycznych portali) informację tą podawano mniej więcej według takiego wzoru: "W wieku 52 lat zmarł Maciej Kozłowski, polski aktor, któremu największą popularność przyniosła rola Jaroszego w serialu M jak Miłość".

Co za kraj... Chociaż w zasadzie nie orientuję się dobrze w kinematografii, nie wiem czy za granicą jest podobnie. Jednak raczej nie wyobrażam sobie, że po śmierci np. George'a Clooneya, CNN ogłosi: "Nie żyje George Clooney - aktor, którego wielka kariera rozpoczęła się od roli doktora Rossa w serialu ER". Pewnie wspomniano by o nagrodach, Oscarach, znakomitych kreacjach filmowych, o pracy również w roli reżysera czy scenarzysty. Wydaje mi się więc, że tylko u nas karierę kogoś nawet najbardziej wyjątkowego sprowadza się w mediach do tego, co przyniosło mu największą popularność. Nie chcę tu być źle zrozumiany. Nie przeczę, że Maciejowi Kozłowskiemu ta nieszczęsna rola owego Jaroszego zagwarantowała ogromną rozpoznawalność (wszak ten "serial" posiada więcej widzów niż niejedna religia wyznawców). Podobnie jak prawdą jest, iż kariera George'a Clooneya nabrała rozpędu od jego udziału w produkcji, którą w Polsce znamy jako "Ostry dyżur". Chodzi mi natomiast o to, że po śmierci znanej osoby powinno się raczej wspominać jej wybitne osiągnięcia, niezwykłe, niepowtarzalne dokonania. Maciej Kozłowski był naprawdę aktorem nieprzeciętnym. Jego kreacje (głównie "czarnych charakterów") miały w sobie to "coś", co jednoznacznie wskazywało na talent i charyzmę artysty. Występował również w wielu teatrach, także w niezapomnianym Teatrze Telewizji; prowadził interesującą działalność pozaaktorską.

Tymczasem w powszechnej świadomości, całą jego wyjątkową karierę zaetykietkowano drugoplanową rolą w tandetnej, telewizyjnej szmirze, którą w dodatku nazwać "serialem" byłoby obrazą dla setek prawdziwych seriali. Smutne trochę...

13. maja 2010, 23:23 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

wtorek, 11 maja 2010

taka gmina!

Miejscowość, która wciąż jeszcze daje mi adres stałego zameldowania, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ale jak już trafi na łamy lokalnej prasy, to trzeba przyznać, że z fasonem. A wczoraj nawet - uwaga, uwaga! - Krapkowice przebiły się na stronę główną Wirtualnej Polski. Tak, tak, tej samej Wirtualnej Polski która każdego dnia zaszczyca nas śmiertelnie poważnym breaking-newsem w stylu: "Zdeterminowana Kasia Cichopek paradowała w majtkach na scenie!". Aż dziwne, że w logo WP.pl nie zamieszkał jeszcze charakterystyczny biały piesek o kędzierzawej sierści. Ale, jak mawiali Rzymianie, ad rem:

1) Wspomniana Wirtualna Polska doniosła wczoraj, iż właśnie w moich Krapkowicach policjanci zatrzymali do kontroli dziwnie zachowującego się kierowcę. Facet uczciwie (a co!) przyznał, że od kilku dni pił alkohol, ale ręczny alkomat, który posiadali mundurowi, wciąż wykazywał jakiś błąd. Mężczyznę przewieziono na komisariat i zbadano mądrzejszym urządzeniem, które wykazało 4,33 promila. I wszystko się wyjaśniło. Skala przenośnego alkomatu kończy się bowiem na 4,2 promila, więc WP.pl mogła uroczyście ogłosić w chwytliwym headlinie: "Kierował autem i był tak pijany, że zabrakło skali". Na pewno informacja ta doda Krapkowicom splendoru i rozreklamuje godnie naszą miejscowość. Ale najciekawszy jest ciąg dalszy tej historii, którego już WP.pl przytoczyć nie raczyła. Zawsze jednak można liczyć na nieocenioną "Nową Trybunę Opolską", która nb. do poziomu gazet typu "Fakt" zbliża się ostatnio super ekspresem. Otóż, policjanci zatrzymali niedysponowanego kierowcę (nie było to pewnie specjalnie trudne), a samochód przekazano jego żonie, która jechała wraz z mężem. Kobieta była trzeźwa i - uwaga! - miała przy sobie prawo jazdy.

Cóż, ja chciałbym tylko przypomnieć, że Krzysztof Daukszewicz w legendarnych "listach do pana Hrabiego" ogłaszał dawno temu, iż "w Polsce padł rekord świata w prowadzeniu auta po pijaku. Facet miał 14 promili we krwi, i mimo że dawka śmiertelna wynosi 4 promile, on zabił się dopiero o drzewo". My, Krapkowiczanie, jeszcze wprawdzie nie porywamy się na ten rekord, ale po latach odosobnienia od macierzy, pod panowaniem Niemca, teraz szybko nadrabiamy zaległości. Jeszcze o nas usłyszycie!

2) W tej samej kolumnie dzisiejsza "NTO" zamieszcza też inną informację kryminalną. Jak czytamy, mieszkanka jednej z miejscowości w gminie Krapkowice, "bardzo bała się złodziei. Dlatego zaoszczędzone 600 zł schowała do stojącej we wsi kapliczki, którą się opiekowała. Pieniądze ukradł w niedzielę jej 17-letni wnuk. Jego babcia w tym czasie była w kościele". No proszę - a podobno strzeżonego Pan Bóg strzeże... Chociaż w tym miejscu przydałoby się inne powiedzenie, którego autorstwo przypisuje się Einsteinowi. To o nieskończoności Wszechświata i pewnej ludzkiej przypadłości zarazem... Natomiast mieszkańcy tej wioski powinni być dozgonnie wdzięczni gazecie, że nie podała publicznie nazwy ich miejscowości. Zaraz zjechaliby się tu z całego kraju amatorzy łatwego zarobku, aby pielgrzymować szlakiem zabytkowych kapliczek Śląska Opolskiego. Zresztą, jeśli tok myślenia bohaterki tego tekstu jest zaraźliwy, to pewnie co sprytniejsi złodzieje już siedzą w pociągach do Opola.

3) Uwagę przyciąga również kolejny artykuł z tej gazety. O przebudowie drogi w innej wiosce należącej do gminy Krapkowice. Jak informuje specjalna wysłanniczka na miejsce akcji, główna szosa wiodąca przez wieś, została w całości rozebrana. Zbulwersowani mieszkańcy opowiadają, jak to drogowcy kazali im samochody zostawić przed wioską. Koszmar! Ale lektura dalszej części tekstu dopiero mrozi krew w żyłach. Korespondentka "NTO" pisze: "Wykonawca nie układa kładek, aby można było bezpiecznie przejść przez wykopy. Aby dojść do przedszkola, matki przeskakują przez metrowe wyrwy z dziećmi na rękach. Skaczą też uczniowie idący do szkoły - zdarza się, że któryś wpada do wykopu!". No, jak w krajach Trzeciego Świata po prostu. Specjalna wysłanniczka nie informuje, jak głębokie są te przerażające wykopy, ale w artykule nie ma żadne wzmianki o jakimkolwiek uczniu uratowanym z tej przepaści. Zatem pewnie tych, którzy nie przykładali się do lekcji WF-u i nie dali rady bohatersko przeskoczyć tej morderczej odległości, spotkał marny los. A ponieważ to dopiero początek remontu i wykopy będą się powiększać, czarno widzę demograficzną przyszłość tej wioski.

Pozdrowienia z rubieży cywilizacji...

11. maja 2010, 22:03 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

niedziela, 9 maja 2010

Skoczek (1998-2010)














"Zwierzę jest nam bliższe niźli anioł, choć bardziej niepojęte"
(ks. Jan Twardowski)

9. maja 2010, 00:02 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

piątek, 7 maja 2010

cisza

Jaka schizofrenia... Radość i smutek. Sukces i strata. Zwycięstwo i śmierć. Zadziwiające, jak zupełnie przeciwstawne wydarzenia czasami zbiegają się w jednym czasie. Jak oddziałują na siebie emocje z dwóch przeciwległych biegunów. To naprawdę pachnie tandetnym amerykańskim scenariuszem, gdy w trakcie najbardziej chyba zwariowanych zajęć akademickich, jakie pamiętam, kończy się jednocześnie pewna epoka. I gdy potem wielowymiarowy sukces zderza się brutalnie z nie dającą się wypełnić pustką.

To nie jest śmiech przez łzy. To jest jakaś totalna psychoza. Chcesz się szczerze cieszyć, ale nie potrafisz, bo wrażenie ogromnej straty jest zbyt dojmujące. Chcesz się smucić, ale irracjonalnie akurat w tej chwili jesteś w za***ście dobrym nastroju.

Prawdziwe jest tylko to poczucie odrealnienia. I cisza, która potem nadchodzi...

7. maja 2010, 13:07 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego