sobota, 30 grudnia 2023

Tomasz Różycki - "Złodzieje żarówek"

Nigdy pewnie nie będę potrafił rozstrzygnąć, na ile mój ekstremalny zachwyt nad tą książką wynika z tego, że jest ona obiektywnie tak znakomita, a na ile z faktu, że w dużej mierze wychowałem się na tym właśnie osiedlu, na którym Tomasz Różycki umieścił akcję "Złodziei żarówek". Że zjeżdżałem z tych samych co Autor górek do zjeżdżania, za trupem rampy od czegoś, co kiedyś miało być kręgielnią "pod chmurką". Że przechodziłem przez te same dziury w płocie nad stromą skarpę kamieniołomu, który - wbity w serce osiedla - był niemal jak krater kosmiczny w oczach 10-latka. Że robiłem zakupy w tym samym "megasamie", do którego Autor stał w kolejkach ciągnących się aż do przystanku MPK, aby mieć szansę kupić kawę w formie niezmielonych ziaren (z tą różnicą, że ja robiłem zakupy wiele lat później, gdy tak długie kolejki były już tylko tchnącym PRL-owską naftaliną wspomnieniem).

Każda tajemnicza dla postronnych nazwa, którą przywołuje Autor, dla mnie ma setki sentymentalnych asocjacji. Każdy obraz, który kreśli przy pomocy zestawu liter, ja mam przed oczami tak wyraźnie, jakbym go widział ostatnio zaledwie wczoraj.

Umysł ludzki nigdy nie jest doskonale obiektywny, a zwłaszcza wtedy, gdy w grę wchodzą emocje i wspomnienia. To, co dla krytyków jest tylko i aż "doskonałą prozą", dla mnie jest biopsją jednego z najważniejszych kawałków życiorysu. Mam jednak sporo argumentów na potwierdzenie tezy, że "Złodzieje żarówek" nawet po odwirowaniu z sentymentu to piekielnie dobra książka, być może najlepsza jaką czytałem od wielu lat. Z tą niezwykłą konstrukcją (jak wygląda aspekt niedokonany do potęgi absolutnej przekonacie się czytając). Z tą fantazją, z jaką Tomasz Różycki przydzielił sąsiadom i mieszkańcom osiedla nazwiska (nie zdradzę tu ani jednego). Z obrazem PRL-u równie atrakcyjnym jak u Barei, ale skrzętnie odsączonym z tych najbardziej absurdalnych "bareizmów". Z osiedlowymi opowieściami, blokowymi legendami, mieszkaniowymi miniaturami. Które nawet odfiltrowane z sentymentalnych przeżyć, wciąż ociekają wspomnieniami. Pachnącymi nadal tak intensywnie jak ta kawa, którą Tadeusz niósł do zmielenia u sąsiada i gęstymi jak ten zacier, który "wyglądał przerażająco, jak wszystko co już żyje, lecz wciąż stara się uzyskać swą dojrzałą formę".

Tomasz Różycki "Złodzieje żarówek"
Wołowiec, 2023
wydawnictwo Czarne
stron: 256
moja ocena: 9/10

28. grudnia 2023, 18:46 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

niedziela, 24 grudnia 2023

Jarmark Świętego Bakutila

Są miejsca, których stanowczo wystrzegać się należy (publiczne toalety, nielicencjonowane taksówki, koncerty zespołu Enej), ale wśród nich najszerszym łukiem omijać trzeba placówki Narodowego Sklepu "Mysz, Mydło i Powidło" lepiej znane jako placówki pocztowe Poczty Polskiej.

W 1996 roku udało mi się odwiedzić sławetny Jarmark Europa na legendarnym Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie (a nawet nabyć tam piłkę do koszykówki za złotych dziesięć oraz podróbę elektronicznej gry "Tetris" za taką samą kwotę). I chociaż można tam było podobno kupić wszystko (wódkę bez akcyzy, broń dowolnego kalibru, a nawet kasety wideo z filmem jeszcze przed jego kinową premierą), jednak to, co obecnie dzieje się na Poczcie zawstydziłoby najbardziej wytrawnych handlarzy ze Stadionu.
 
Raz na serowo-ziemniaczany rok zdarza mi się jeszcze wysłać tradycyjny list i tym sposobem mogłem dzisiaj przyjrzeć się ogromowi tego chłamu, dziadostwa i - jak to trafnie ujął Michał Zaczyński - "bakutilu" zgromadzonego w szeregowym urzędzie pocztowym...
 
Chiński Boże, czegoż tam nie ma! Vege wazelina, mydło z oliwy z oliwek ze srebrem, słodycze Pszczółka, pasta do butów, "Znachor" w twardej i miękkiej oprawie, odświeżacze do kibla, czerwone czapki tego krasnala z Atlanty nie wiedzieć czemu zwanego "świętym Mikołajem", Zioła Mnicha na oczyszczenie (może duchowe?), na trawienie i na cholesterol, Ekologiczny Poradnik Księżycowy 2024, żel pod prysznic dla dzieci ze Świnką Peppa i z Pingwinami z Madagaskaru, najnowszy numer periodyka "Cukrzyca i Życie" (kiedyś wychodziła "Kobieta i Życie", ot, signum temporis...), lampa-sztormówka z którą Tatuś Muminka zdobywał samotną wyspę z opuszczoną latarnią morską, galanteria męska marki Always Wild (to chyba taki skórzany odpowiednik wody po goleniu Bond). I wreszcie torebki damskie różnego autoramentu. Nie mam pewności czy to te od Gucciego, ale miały metkę z ceną 131,50 PLN, więc bardzo prawdopodobne, że to te.
 
Właściwie brakowało tylko haczyków na ryby, szynki "od Szwagra" i piwa Kulfon...
 
Aha, a po coś takiego jak Cennik Usług Pocztowych odsyłają do internetu. Ale na tablicy ogłoszeń zwisa obwieszczenie formatu A4, że dzięki Rządowej Tarczy Antyinflacyjnej do końca 2023 roku obowiązuje zerowy VAT na żywność. Ogłoszenie ze wszech miar potrzebne - ostatecznie znajdujemy się przecież w wielobranżowym spożywczaku...

19. grudnia 2023, 18:21 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

niedziela, 8 października 2023

latarnik wyborczy

Już za tydzień nastanie błoga cisza (wyborcza), a dzień później wielu z nas pójdzie do urn za życia. Oprócz przykrego wyboru naszych.... excusez moi... przedstawicieli do Parlamentu, będzie można również wziąć udział w referendum. I właśnie o tym referendum naprodukowano już tyle bezprzedmiotowych dyskusji, że gdyby mierzyć je w objętościach papieru toaletowego, wystarczyłoby tego bezcennego surowca niewielkiemu miasteczku na całą dekadę.

 
 
Bo też i trują z każdej strony, czy owo nieszczęsne referendum jest polityczną hucpą i demagogią, czy pułapką zastawioną przez rządzących aby zwiększyć frekwencję, czy niszczeniem demokracji czy może jej stawianiem na tak zwany piedestał. I radzą czy kartę do głosowania wziąć czy nie wziąć, czy udawać głuchego, czy podrzeć ją ostentacyjnie, czy narysować na niej penisy albo - za przeproszeniem - kaczkę, czy może wyrazić sprzeciw tak głośno, aby usłyszeli go nie tylko członkowie Komisji, ale też gołąb na gzymsie za oknem.
 
Tymczasem nikt nie zabrał się do tego referendum od strony najbardziej oczywistej i najważniejszej, czyli z perspektywy naukowej. Czekam na to tygodniami we łzach i trwodze, a gdy wygląda na to, że się jednak nie doczekam - muszę się do tego zabrać osobiście (co współgra z tą odwieczną prawdą, podług której jeśli chcemy aby coś było zrobione dobrze - musimy zrobić to samemu).
 
A zatem - jak mawiał jeden z moich Profesorów - przelecimy się teraz po kolei. I to od tyłu. (Po referendalnych pytaniach rzecz jasna).
 
4. "Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?"
--> Mogłoby być ciut bardziej precyzyjne, ale generalnie jest okej. Trochę ta "biurokracja europejska" jest za bardzo pejoratywnym określeniem jak na najważniejszy z sondaży społecznych, ale wobec tego co nas za chwilę czeka - nie rozmieniajmy się na drobne.
 
3. "Czy popierasz likwidację bariery na granicy Rzeczypospolitej Polskiej z Republiką Białorusi?"
--> Najlepsze pytanie z tego zestawu. Można by uściślić tę "barierę", można by dodać coś w rodzaju: "hipotetyczną likwidację" (bo oficjalnie nikt jej jeszcze nie chce burzyć), ale właściwie poza tym nie ma się do czego przyczepić.
 
2. "Czy popierasz podniesienie wieku emerytalnego, w tym przywrócenie podwyższonego do 67 lat wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn?"
--> I zaczynają się tak zwane schody.
Tu mamy do czynienia z dwoma pytaniami w jednym (1. o podniesieniu wieku emerytalnego; 2. o przywrócenie wieku emerytalnego na poziomie 67 lat), połączonymi magicznym spójnikiem "w tym". Student nauk społecznych powiedziałby, że to klasyczne "podwójne pytanie", a jego wykładowca - żeby zabłysnąć - że to pytanie odnoszące się do "podwójnego indicatum".
W każdym razie, na tak postawione pytanie NIE DA SIĘ ODPOWIEDZIEĆ, mając do dyspozycji dychotomiczną kafeterię "TAK" i "NIE". Bo na ten przykład jeśli ktoś uważa, że wiek emerytalny podnieść należy, ale do innego poziomu niż ten nieszczęsny 67 lat - co powinien wówczas zakreślić?
Albo gdy ktoś uważa - jak niżej podpisany - że takiego wynalazku jak "wiek emerytalny" nie powinno w ogóle sprowadzać się na ten nędzny padół? A w referendum nie przewidziano ukochanej przez respondentów i znienawidzonej przez badaczy opcji "Trudno powiedzieć"...
 
1. "Czy popierasz wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, prowadzącą do utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki?"
--> A na wielki finał jest naprawdę "grubo". Jeśli byłby konkurs na pytanie sondażowe, które łamie wszystkie reguły naukowe, to autor tegoż powinien dostać nagrodę przez aklamację. Właściwie dyskwalifikuje je już sam fakt, że to pytanie sugerujące, które przynajmniej na dwa sposoby zawiera w sobie tezę (że wyprzedaż prowadzi do utraty kontroli nad określonymi sektorami gospodarki). A to jest już nawet nie metodologiczne przestępstwo, a zbrodnia przeciw ludzkości.
A poza tym, pytanie numer jeden:
- miesza przynajmniej dwa (a jakby się uprzeć to i wszystkie trzy) klasyczne komponenty postawy
- nie precyzuje czym się różni "wyprzedaż" od "sprzedaży" (fajnie, że "gadające głowy" w publicystycznych programach tłumaczą, że ta pierwsza to za "bezcen" i poniżej rzeczywistej wartości, ale to powinno być w pytaniu, a nie przy śniadaniu u Rymanowskiego)
- problem podwójnego wskaźnika doprowadza wręcz do wrzenia. Bo co ma zaznaczyć na przykład delikwent, który uważa, że wyprzedaż majątku państwowego nie prowadzi do utraty kontroli Polek i Polaków nad gospodarką, ale jednocześnie jest przeciwny tej wyprzedaży? A takich logicznych konfliktów jest w tym pytaniu przynajmniej pięć...
 
Ostatecznie, każdy sam nad urną zadecyduje jakie karty do niej wkładać. I każdy od miesiąca informowany jest w "Wyborczej" jakie prawa mu przysługują i co ma zrobić, żeby nie wziąć udziału w referendum. Brakuje jednak jeszcze ważniejszej informacji. O tym, że dwa z tych pytań referendalnych są naukowo poprawne, a dwa kolejne - wręcz przeciwnie. Tak bardzo przeciwnie, że gdyby wyskoczył z nimi student na jakimkolwiek egzaminie z jakiejkolwiek nauki społecznej, to wyleciałby z tego egzaminu drzwiami, a jego indeks - jeszcze szybciej - wyleciałby oknem. Na pytania numer jeden i dwa w takim ich brzmieniu NIEMOŻLIWE jest udzielenie odpowiedzi, nie tylko dlatego, że obydwa ociekają populizmem (chociaż faktycznie ociekają), ale przede wszystkim dlatego, że obydwa są metodologiczną zbrodnią na nauce.
Amen.

07. października 2023, 18:17 CEST,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

sobota, 4 marca 2023

Front Wyzwolenia Kotletów Schabowych

Najpotężniejsze influencerki marzą o tym, żeby mieć takie zasięgi, jakie w ostatnich dniach ma poniższa grafika. Powielana we wszelkich mediach, drukowana w formacie przynajmniej A0 i wieszana na sztalugach podczas partyjnych "briefingów" i "spontanicznych" konferencji prasowych jako rekwizyt demonstracyjny...

A zaczęło się chyba od tekstu "Dziennika Gazety Prawnej", lecz gdy temat podchwyciła TVP i zrobiła serię materiałów, które mogłyby uchodzić za satyryczne, gdyby nie był to śmiech przez łzy, internet zawrzał niczym przepalony olej w nadmorskiej smażalni ryb. Nic to, że raport o którym mowa pochodzi sprzed czterech lat i przeszedł wówczas kompletnie bez żadnego echa. Nic, że cele tam wyszczególnione to tylko sugestie i zalecenia, a nie przykłady przyszłych regulacji prawnych, bo też i jak wyegzekwować spożycie mięsa nie przekraczające 16 kilogramów rocznie, nabycie nie więcej niż 8 sztuk ciucha i niemożność podróży lotniczej częściej niż raz na dwa lata? Wprowadzić kartki na mięso, bony odzieżowe i odbierać paszporty jak za peerelu? 

Sytuacja jest zatem z gatunku tych, gdzie jakakolwiek merytoryczna dyskusja jest niemożliwa, bo kończy się okładaniem adwersarza ideologicznym młotkiem i zapisywaniem go do określonej partii politycznej. Temat za to doskonale nadaje się na zajęcia z psychomanipulacji, socjotechniki czy psychologii poznawczej, żeby unaocznić na żywym przykładzie, jak komponent emocjonalny przekazu potrafi przykryć wszystkie jego pozostałe elementy.

Są jednak też inne ciekawe aspekty. Na przykład fascynujący dysonans, który powstaje gdy ludzie, którzy są przekonani (częściowo nie bez racji) o tym, jak wysoki poziom rozwoju osiągnął ludzki gatunek i jak bardzo zdominował życie na Ziemi, konfrontują się z tematyką zmian klimatu. Ci wszyscy, którzy dowodzą, że człowiek tak wysoko wdrapał się po drabinie ewolucji, że jego potrzeby i ambicje powinny mieć pierwszeństwo (a nie żadne tam "ptaszki i roślinki"), zadziwiająco często twierdzą jednocześnie, że ten sam człowiek ma praktycznie mikroskopijny wpływ na zmiany klimatu w ostatnich dziesięcioleciach.
 
Przepraszam bardzo, ale kto się w takim razie przyczynił do tych zmian, jeśli nie gatunek który w błyskawicznym tempie (jeśli historię naszej planety przedstawić w postaci jednej doby, człowiek funkcjonuje na niej ledwie od kilkudziesięciu sekund!) i w tak gigantycznym stopniu zdominował praktycznie całe życie na Ziemi? Muchy owocówki? Szopy pracze? No pozostaje tylko człowiek, albo kosmici (chyba, że ktoś wierzy w istnienie Motomyszy z Marsa, to ewentualnie jeszcze one).
 
Obserwowanie, jak ludzie redukują sobie dysonans poznawczy właśnie w tej dziedzinie, jakich uroczych operacji myślowych dokonują i jak pokrętne fakty potrafią naprędce konstruować, byłoby nawet zabawne, gdyby nie dotyczyło kwestii tak poważnych dla naszej przyszłości. To tak jak z tym strusiem, który gdy wciśnie łeb w piasek, nie sprawi przecież, że niebezpieczeństwo nagle zniknie. Tak również to, że wmówimy sobie i innym (oraz zgrabnie, spójnie i logicznie to uargumentujemy), że zmiany klimatu to wymysł radykalnych lewackich bojówek ekologicznych pospołu z wielkimi koncernami, nie sprawi, że klimat przestanie się zmieniać. 
 
Jeśli ktoś patologicznie nie dowierza naukowcom (którzy - co przecież wiadomo - są przekupieni przez koncerny i masońskie siły, pragnące na nowo ułożyć nam życie), niech spojrzy po prostu za okno. Gdy chodziłem do podstawówki (naprawdę, to nie było aż tak dawno temu, ostatnie pterodaktyle już wtedy nie latały) w połowie grudnia straż pożarna zalewała asfaltowe (sic!) boisko za szkołą wodą z węża. Woda zamarzała i było gdzie jeździć na łyżwach w "krótkie popołudnia grudnia" (korzystając z okazji, pozdrawiam Agnieszkę Osiecką w zaświatach i dziękuję za ten cudowny tekst do piosenki "Jeszcze zima"). Prowizoryczne lodowisko utrzymywało się przez długie tygodnie, do ferii zimowych przynajmniej. W dzisiejsze zimy roztopiłoby się po trzech dniach, bo od dawna nie pamiętam choćby jednego tygodnia z temperaturą przez całą dobę utrzymującą się poniżej zera. Lata też kiedyś były jakby łagodniejsze, takie przyjemne +25 stopni bez większych wahań, a nie te piekielne +36, które teraz potrafi się zdarzyć i na początku czerwca, i w połowie września.
 
To, jak patrzymy na świat, jest kwestią perspektywy. Można trzymać się optymistycznej wersji, że to w sumie fajnie, że się klimat ociepla. Bo mniej wydamy na ogrzewanie zimą, w Bałtyku będzie ciepło jak w Morzu Czerwonym, na Kaszubach będą rosły pomarańcze i ananasy, a na Mazurach pobudujemy takie kurorty, że w Sharm-el-Sheikh Arabowie zzielenieją z zazdrości. W tej wersji zapomina się jednak, że jeśli u nas będzie regularnie +30, od kwietnia do października, żeby rosły te ananasy i żeby jeziora miały temperaturę jak w dobrym akwarium, to tam gdzie aktualnie rosną te ananasy będzie +50 i nie będzie się tam dało żyć, o jakiejkolwiek gospodarce czy wydobyciu surowców nie mówiąc (koszt prowadzenia tego wydobycia, chłodzenia, klimatyzacji etc. przekroczy zyski z niego). A ludzie, którzy na tamtych szerokościach geograficznych mieszkają, przyjdą do nas, jako że tam się żyć nie będzie dało, quod erat demonstrandum. A nie jest tych ludzi mało, oj nie...
 
I wujaszek Marks mógł sobie twierdzić, że byt określa świadomość, ale nie każda świadomość zmieni rzeczywistość. A wszystko rozbija się właśnie o tę kwestię. Podobnie jak wszystkie naprędce konstruowane ideologie rozbiją się o kant klasycznej teorii ekonomii. Zgodnie z którą, jeśli podaż maleje, to rosną ceny. Jeśli czegoś jest mało, to jest to drogie. I jak bardzo byśmy nie zaklinali, inaczej nie będzie. Oczywiście, że jest możliwe - jak przekonują posłowie Konfederacji - żeby każdy chcący i ciężko pracujący Polak (a także Bułgar czy Słowak) miał dom, dwa samochody i latał na wakacje trzy razy w roku. Nawet bez zapożyczania się jak za starego, poczciwego Gierka. Tylko, że - to akurat jak w każdym dobrym kredycie - to, co się przejadło dzisiaj, trzeba będzie oddać jutro. A jeśli poddamy się dzisiaj rozbuchanej konsumpcji, argumentując to tym, że skoro inni (na Zachodzie) mieli (i mają) swoje pięć minut, to "teraz k**** my", teraz nasza kolej, jutro może nie być już z czego oddać.
 
W internecie łatwo znaleźć malownicze grafiki, które ilustrują ile zasobów naturalnych (często nieodnawialnych) potrzeba, aby wyprodukować coś, czego używamy na co dzień. Ile wody pochłania zrobienie jednej bawełnianej koszulki albo jednego wołowego burgera (niektórzy do mycia się nie zużyją tyle wody przez cały rok!). Jak gargantuiczne rozmiary i liczby przybiera przemysłowa hodowla, która ma zaspokoić nasze zapotrzebowanie na mięso. W jednym tylko powiecie żuromińskim (niedaleko Warszawy) mieszka ponoć więcej kurczaków niż jest ludzi w Polsce i Francji razem wziętych!
 
I do tego powinna sprowadzać się dyskusja, która aktualnie przetacza się przez media (te zwykłe i te "soszal"), zamiast do przyklejania ideologicznych łatek interlokutorom. Bo to nie jest tak, że ktoś (zapewne gej, bo oni - wiadomo - dzieci nie mają, a czasu wolnego aż po kokardę, więc z nudów pijają te sojowe latte i tylko knują, jak tu podkopać podstawy konserwatywnego ustroju społecznego i zamachnąć się na korzenie ojców mowy) nam zakaże jeść mięsa, nabiału, kupować ubrań i latać samolotem. Zakaże ustawą, dyrektywą unijną, albo po prostu wprowadzeniem podatków tak drakońskich, że na kacze udko będzie stać tylko tych, którzy pracują w Dubaju. Nie, to zupełnie nie tak. My się konsekwentnie, każdego dnia, sami pozbawiamy tych dóbr w przyszłości. Przemysłowa hodowla i przemysłowa produkcja pochłaniają takie ilości zasobów i energii, wytwarzając jednocześnie takie hałdy odpadów, że za chwilę te pierwsze się zaczną kończyć, a te drugie nakryją nas przysłowiowymi czapkami. I to nie wymysł zaczadzonego eko-religią lewaka z Brukseli. Tak po prostu jest, że gdy dzisiaj będziemy zużywać horrendalne ilości wody, zasobów kopalnych etc., to jutro tych zasobów będzie mało, więc produkty przy ich użyciu powstające będą ekstremalnie drogie. Rozumie to każde dziecko. A nie rozumieją dorośli, często racjonalni ludzie, którzy odpowiednio zmanipulowani sprowadzeniem sporu do podstawowych emocjonalnych reakcji, plotą dziś brednie o tym, że Unia wprowadzi kartki na mięso, a Trzaskowski każe Polakom jeść karaluchy.
 
Nie ma niczego złego czy niewłaściwego w jedzeniu mięsa (chociaż z tym czerwonym trzeba mocno uważać), nabiału, kupowaniu sobie ciuchów i lataniu samolotem. Złe i niewłaściwe jest zakrywanie oczu i udawanie, że nie dostrzega się tego, jak wiele zasobów to pochłania i jak bardzo niekorzystnie wpływa to na całokształt środowiska naturalnego (na banał o tym, że nie mamy zapasowej planety szkoda mi literek na klawiaturze). Złe i niewłaściwe jest nierobienie niczego, aby chociaż trochę ten stan zmienić. Coś ograniczyć, z czegoś zrezygnować, gdzieś zastosować przyjaźniejsze dla Ziemi "zastępniki". Sposobów są tysiące, każdy znajdzie coś dla siebie. I to nawet w sytuacji, gdy tego co nawywijaliśmy już nie cofniemy, pewne niekorzystne zmiany są nieuniknione i nieodwracalne. Ale gra toczy się teraz o to, czy globalna temperatura podniesie się o trzy, dwa, czy tylko o półtora stopnia Celsjusza. To podobno nadal ogromna różnica.

19. lutego 2023, 19:30 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

sobota, 28 stycznia 2023

apokalipsa według świętego Wita

Bracia,

Wiele wody w Kaczawie upłynęło odkąd ostatni raz słowa me do Was spisałem. Zwlekać dłużej jednak nie mogę. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że kres jest już bliski. I zaprawdę powiadam Wam, że oto nadchodzić muszą czasy ostateczne, jako że rok miniony naznaczony został okrutnie piętnem śmierci.

Zaledwie bowiem kresu swego, z łaski Pana, dobiegła zaraza morowa, którą myszy latające na człeka prostego sprowadziły, a już kolejne nieszczęścia padół ten ziemski nawiedziły. Nie był to wszakże jedyny pomór w ostatnich latach, jako że wcześniej i ptactwo powietrzne, i świń gospodarski, a w czarnej Afryce takowoż małpy nadrzewne przypadłości bolesne w ludziach powodowały, a jeszcze wcześniej bydło rogate bakcyle infernalne wzbudziło, od których mózg człowieka na podobieństwo galarety się stawał i szaleństwo nieujarzmione biedaka ogarniało. Poślednia zaraza była jednak z nich wszystkich najpotężniejsza i dziesiątą część ludzkości palcem swym spróchniałym dotknęła, a pozostałych do zasłaniania tkaniną oblicza swego zmusiła, jako też do moczenia rąk swych w okowity roztworach, co by się przed zarażeniem wirusem owym strasznym ustrzec.

A gdy tylko zaraza ustąpiła, car ruski Putinin wojnę okrutną sąsiadowi swemu z Kijowskiej Rusi wydał. I oto morza ludności nieprzebrane ze stepów Zaporoża i żyznych pól kozackich, najsampierw kobiet, pacholąt i starców niedołężnych, na zachód ruszyły, przez granice Lechistanu, co by się ustrzec wojennej pożogi. Zaraz też radzić poczęli możni świata tego, jakie czyny powziąć, aby się szaleńczej żądzy cara Putinina przeciwstawić. Jedni radzili, co by tylko kupiectwa z carem zaprzestać i nie pozyskiwać już od niego węgla czarnego, gazu srebrzystych oparów i płynu tego drogocennego, co maszyny parowe i pojazdy samobieżne w ruch wprawiać potrafi. Inni trzosy złota w zamorskich bankach przez cara i popleczników jego zgromadzone, na własność swą przejęli. A jeszcze inni zgodzić się nie mogli, czy kozackich wojaków wspomóc potężnymi Leopardami, dzikimi Krabami czy dzielnymi Rosomakami, a może zwierzami jeszcze inkszymi.

Dumny hrabia niemiecki Olaf, spadkobierca poprzedniczki swej długowiecznej Anieli, najbardziej niechętny temu był, same jeno szyszaki pancerne, i to bez przyłbicy, zamiarował żołdakom z Ukrainy przekazać. Inaczej niźli władca Lechistanu, Andrzej od Dud, mąż o pucołowatym obliczu, maślanym spojrzeniu i manierach wytwornych. Rządca to doświadczony, na Rusina od lat okiem podejrzliwym patrzący. Jego to wszak stronnictwo, za namową Jarosława herbu Kaczor i lichwiarza Mateusza, trzosem obficie potrząsając, mur potężny na rubieżach Lechistanu roku zeszłego wystawiło, co by się ustrzec, gdy tłumy bezbrzeżne Saracenów, Bisurmanów i Mameluków, a nawet i Maurów o cerze hebanowej, od Białej Rusi na kraj nasz nastawały. I tenże to Andrzej sąsiadom swem wszelkiego oręża gotów był teraz użyczyć. Pomnym jednak być należy, że choć w sztukach prawniczych on biegły, ale w mowie obcej za grosz nie okrzepły i do omyłki jakiejś dość mogło podczas dysput pomiędzy nim a możnymi świata tego.

Natenczas wejrzał na to wszystko Sędziwy Władca zza Oceanu. On to nie dalej jak trzy wiosny temu, po niegodnym poprzedniku swym Donaldzie tron amerykański przejął, przez co radość wielka w całym wolnym świecie zapanowała. Rychło jednak okazać się miało, że ów sprawiedliwy z pozoru władca, uwiądem starczym dotknięty, dokumenta sekretne z zamku wynosił i w stajni swej prywatnej, pomiędzy końmi mechanicznymi, ukrywał. Co jednak się tyczy pomocy walczącym Kozakom, grosza Sędziwy Władca nie szczędzi od zarania wojny. On też pancerne pojazdy przekazać im przyobiecał, a za przykładem jego inni, co jeszcze rozterki jakiekolwiek mieli, jak gęsi pójść musieli, z samym hrabią Olafem na czele. I ludy nordyckie, z Rusią blisko sąsiadujące, do aliansu wojskowego z Zachodem wstąpić zechciały, ale na to zgodę turecki sułtan Czerep wyrazić musi jeszcze, a nie jest mu to w smak, bo sam knowania potajemne z carem Putininem prowadzi. Podobnie jak kalifowie perscy, którzy do Rusi metalowe owady latające ekspediują, a szarańcza ta pancerna uczucia trwogi na polu bitwy nie zna i straszliwe sieje zniszczenie pośród wojaków zaporoskich i kijowskich.

Nic to jednakowoż nie zmienia w chwili, gdy piszę Wam te słowa. Na Wschodzie bez zmian - jako rzecze poeta. Na Rusi ludzi mnogość wielka, a car Putinin z życiem człeka prostego nie licząc się za rubla złamanego, do bitwy rzuca sołdatów kompanie wielkie na stracenie. I wojnę tę daremną toczyć będzie po kres czasu swego na tronie kremlowym, jako że przyznać się do błędu i porażki nie leży w naturze jego. I wróżbici ze świata całego wywieszczyć nie są władni, jak wiele czasu jeszcze zawierucha ta szaleć będzie, cieniem swym na Wschodzie się kładąc i zamęt w całym wolnym świecie wywołując.

Oto bowiem bieda i głód w oczy ludzkości zajrzały, która do tej pory chleb swój powszedni ze zboża kozackiego wypiekała. Odkąd jednak żyzne pola orężem Rusina splugawione zostały, nie uświadczysz na Zachodzie ani chleba z Ukrainy, ani węgla czarnego, ani gazu szlachetnego oparów srebrzystych. A taksy na dobra wszelkie kramarze podnieść musieli, najsrożej zaś na krowie przetwory, na mięsiwo i pieczyste oraz na sacharyd i frukta pozyskiwane przy pomocy jego. Głębiej trzeba takowoż do sakwy sięgnąć, jeśli chce się pojazdem samobieżnym po duktach utwardzonych poruszać oraz gdy ciepłotę w chałupie pragnie się utrzymać. I w nędzę popadło obywateli Lechistanu wielu, i jak muchy padać poczęły kolejne oberże, szynki, tancbudy jak i wszelkie inne handlowe interesa.

I w sytuacji tej lud prosty we władzy nadziei upatrywać począł, ale nie każdy ratunku doczekał. Oto bowiem rzekli ludzie małej wiary, że kasa królestwa nad Wisłą pusta jest jako ten bęben murzyński, odkąd wiosen temu siedem Jarosław herbu Kaczor pospólstwo przekupywać zamyślił, co by przy wyborach powszechnych stronnictwo jego już po wsze czasy obierano. Takim to konceptem, władza najpierw ludowi użyczyła po 500 talarów na każde pacholę (chyba że kto majętny, to tylko na drugie i trzecie). Co się jeszcze dziatwy tyczy, to zrządzenie wydano, iż o rok później nauki w szkole powszechnej pobierać się będzie. Podatki niższe władza też poczęła ściągać, mikstury lecznicze starcom niedołężnym darmo wydawać, wreszcie od znoju pracy w polu o lat kilka wcześniej lud prosty uwalniać. Zaś gdy grosza zasoby przetrzebiono, kupców zagranicznych, co na wielkich targowiskach handlują, podatkiem dodatkowym obłożono, a im kto bogatszy, tym większy domiar mu przydzielono. Wreszcie, tym co w Dzień Pański kramarzyć czelność mają, czynić tego zakazano, przez co jeszcze mniej grosza w królewskiej kasie z owego tytułu zebrano.

A gdy grosza dla potrzebujących zabrakło, oto jeno mądrość swą całą miast złota rządzący tłuszczy rozgniewanej przekazywać poczęli. Gdy ziąb się zbliżał, oto lichwiarz Mateusz guano i błoto po polach zbierać radził, aby chałupy swe na potęgę ocieplać. Z kolei Jarosław herbu Kaczor w piecu palić nakazał wszystkim, za wyjątkiem gumowych okładzin, które pojazdy samobieżne na kołach stosują. Jadła mniej do garnka wkładać polecił przełożony uczycieli i bakałarzy, zaś niewiasta ze stronnictwa jego rzekła, by miast się na wybrzeżach mórz południowych wylegiwać, z brezentu barak zakupić i do pobliskiego boru na wypoczynek udać się.

Nie dziwota zatem, że do władzy takiej ludność przestała mieć upodobanie. A oto powrócił z zagranicznej poniewierki imć Tusk, cały w akselbantach i brokatach, na koniu maści białej jak śnieg. I przystąpili do niego w gazetach piszący, a imć Tusk oświadczył podówczas Jarosławowi herbu Kaczor, że zbliża się już jego ostatnia wieczerza. I że skarbnika skarbca królewskiego, który raz na miesiąc androny okrutne w telewizyji opowiada, pochwycić należy czym prędzej i wybatożyć. 

Nie sam jeden imć Tusk na władzę w Lechistanie ma jednak oskomę. Moc wielką namiestnik Warszawy o imieniu Rafał swego czasu reprezentował, ale gdy władzę w stronnictwie imć Tuska przejąć zapragnął, otrzymał rekuzę od popleczników jego. A gdy jeszcze gnój obmierzły z jego przyczyny stolicę zalał i Wisłę całą, polską pradawną rzekę aż do jej ujścia, tak i jego pozycja spadła niczym z drzewa ulęgałka. Jest jeszcze młody znachor nazwisk obojga, starą rolniczą koterią zawiadujący. Jest Szymon Przystojny, niegdysiejszy kronikarz, a wcześniej nauki kościelne w zakonach świątobliwych pobierający. Jest Adrian Brodaty, biegły w Marksa i Engelsa naukach. Jest rewolucjonista Włodzimierz w kamizelce się prowadzać lubujący, który jednak charyzmy nie ma poprzednika swego Leszka, co to mężów wielkość mierzył po tym, jak bardzo w stosunkach z białogłowymi są zapamiętali. Jest wreszcie były kasztelan z grodu nadmorskiego, z tego znany, że miłować woli męża swojego zamiast niewiasty, jak to odwieczne prawo natury stanowi.

Mężowie ci jednak nie są frasunkiem jedynym Jarosława herbu Kaczor. Oto bowiem kark coraz częściej podnosi w buntu geście były zausznik jego - okrutny sędzia Zet. Który to ani myśli złota gór niezmierzonych przyjmować, jakie z Unii Brukselskiej dla kraju nad Wisłą wytargował lichwiarz Mateusz.

I wszyscy oni swary prowadzą krzykliwe w telewizyjach i przy użyciu wróblego wynalazku, co słów pozwala wykaligrafować zaledwie kilkanaście, a potem puścić to w świata cztery strony szybciej niźli telegramem. A rejwach jest przy tym donośniejszy niż w żydowskiej herbaciarni, a co rusz draka większa niźli w chińskiej dzielnicy. I lud prosty coraz bardziej zniechęcony do tego, zarazą dodatkowo i wzrostem taks ciężko ostatnio doświadczony, ku uciechom innym wzrok swój kieruje.

Oto coraz więcej znaków na niebie i ziemi wskazuje, że dla telewizyji ostatnia wybiła już godzina. Pospólstwo grodów przeogromnych wysoko kształcone, na ekranie już ani myśli oglądać co dlań zaplanowano, a miast tego samo woli program ustalić sobie. I cyrograf z kompaniją podpisać, co ruchome obrazy prosto do domu wysyłać będzie po internetowej sieci, takie na jakie każdemu przyjdzie ochota. Kompanii takowych wielka mnogość się oto narodziła. Jedną zawiaduje Wielka Zachłanna Mysz o uszach czarnych i okrągłych jako ten staw tatrzański, na inną Królik Cwany ma oskomę, jeszcze inną Jeff Największy Kupiec posiada, a z nich wszystkich najpotężniejszą Gal Okrutny (i spaślejszy niż sam Obeliks) prowadzi, który się Netfliks zowie.

Inkszą bezwstydną rozrywką ludu prostego jest coś, co Tinder ma na imię, a co pozwala we własnym chytrym telefonie, w kieszeni sukmany skrywanym, w chwil parę znaleźć niewiastę urodziwą lub junaka jurnego, chętnych na chędożenie jedyne lub i na znajomość dłuższą, co w dzieci owocna będzie.

I nic zatem dziwnego, że lud w stronę nowocześniejszych rozrywek się zwraca, odkąd w atletycznych zawodach bezkrwawych, wybrańcy Lechistanu od klęski do klęski ostatnim czasem kroczą. Wszak nawet wojsko nasze zaciężne - junacy, co skórzaną kulę nad taśmą bawełnianą z wielką mocą przerzucają, werwę ostatnimi czasy utracili i nie wygrywają już bitew największych. Tak i też młodzian butny, co pojazdy mechaniczne do gorącości wielkiej rozpędzał, odkąd poturbował się okrutnie, rezon i śmiałość porzucił, a i ciało słuchać nie chce go, jako drzewiej bywało, tak też karierę swą zakończył bezpowrotnie. Zestarzał się i dzielny Kamil, terminator mistrza swego Adama o którym pieśni pisano, w powietrzu mroźnym fruwający jak ptak, choć bez skrzydeł, a z dwiema jeno deskami do nóg swoich przysposobionymi. A że kamraci jego, ze Złotowłosym Dawidem i z Piotrem Bez Piątej Klepki, czy to na małej czy dużej konstrukcji niczym kurczaki opasłe spadali, zebrali się tedy uczeni w skokach i radzić poczęli, co by tu uczynić, aby śmiałków tych na zatracenie dalsze nie posyłać. Uradzili jeno, pod radą światłego Apoloniusza Spod Gór, iż knedlikowy trener niegodny jest mistrza dalej radą wspomagać, a w miejsce jego Austryjaka młodego osadzili. Zimy nowej początek obiecujące rezultaty przynosił, wszakże poczekajmy jeszcze do zawodów najprzedniejszych.

Od wiek wieków jednakże, dla Lachów najpierwsze konkury to te, gdzie skórzaną kulę po zielonej łące się kopie. I oto właśnie pod koniec roku pańskiego minionego, w zimowym miesiącu, a nie jak dotąd w środku letniej kanikuły, na arabskiej ziemi w szranki światowe stanęli Lechistanu reprezentanci i gańby okrutnej narodowi przynieśli. W potyczce ze śniadymi Metysami jeno bramki swojej bronili, a sami zaatakować ani myśleli. A że i rywalom biegać się nie radziło, nudne widowisko zerowym wynikiem koniec swój obwieściło. Zaraz i z brodatymi Saracenami z Saudyjskiego Kalifatu nieporadność wielką pokazali, ale szczęście na swoją korzyść przeciągnęli, dzięki gibkiemu Wojciechowi - Maciejowemu synowi, który dostęp do bramki własnej zatrzymał. Szybkonogich Argentyńczyków wszak już powstrzymać nie poradził, a reszta graczy naszych bojaźliwych trwożnie błagała rywali, co by im więcej niż dwóch ciosów nie wymierzyli, co zaś sprawić miało, że jednak Metysów w tabeli przeskoczymy. I gdy faktycznie stało się tak, jak się stać miało, zamiast do boju z Franków synami sposobić się, gracze Lechistanu o podział mamony pośród siebie, przyobiecanej przez lichwiarza Mateusza, swarzyć się poczęli. A gdy grać im przyszło o zaszczyty większe, zupełnie głowy i siły do tego nie zachowali, gdyż wcześniej dysputy jałowe po nocach prowadzili i sam diabeł wie, czy może nie okowitą zakrapiane... Wyszli przeto na łąkę zieloną, pośrodku pustyni posadowioną, a naprzeciw nich jedenastu wojowników stanęło, dumnych Franków z dziada-pradziada. A lico u każdego czarne jak smoła! Zlękli się tedy gracze nasi, jako dzieci we mgle nogami powłócząc, trzy bramki wbić sobie pozwolili bez kłopotu większego i do domu jak niepyszni powrócili.

Stąd aby jedno dziewczę młode, co za kulą niepozorną po klepisku z pałką płaską goni, sromoty we świecie nie przynosi. I tylko nadzieję pokładać należy w bóstwach pól uprawnych i borów nieprzeniknionych, że nie poweźmie ona przykładu ze starszej koleżanki swojej, która u szczytu sławy będąc, wdzięki swoje kobiece odsłoniła ku uciesze gawiedzi, a gdy tylko rzyć nagą ukazała, zaraz potem zwyciężać na kortach przestała.

I gdy już rok stary oczekiwał na przesilenie swoje, w ostatnich jego godzinach Wielki Biały Ojciec z Watykanu na łono Abrahama był się przeniósł. Tenże sam to Wielki Biały Ojciec, który dziesięć wiosen temu z Tronu Piotrowego ustąpić raczył, niedołężnością swoją zlęknięty. I zły to znak, orzekli faryzeusze w spiskowych teoryjach uczeni. Przepowiednię straszliwą przywołał niejeden, głoszącą, że po papieżu Karolusie, który wywodził się z ziemi, tej ziemi, Niemiec na watykańskich włościach osiędzie, i tak też się wypełniło to prorocze słowo. Po germańskim zaś panowaniu jeden tylko jeszcze namiestnik watykański się ostanie (wieszczyli poniektórzy, że sam Maur miał się nim okazać), a później kres nastąpi ostateczny i Sąd takowoż ostateczny.

Co by oznaczało, że żyjemy właśnie w ostatniej świata godzinie. I wiele znaków potwierdza wizje te szkaradne. Oto wojna okrutna, którą car moskiewski na wschodzie prowadzi. Oto i powietrze zatrute, i wody niespokojne. Lody polarne znikają, po oceanach tajfuny i wichry nigdy nie widziane szaleją, na lądy się wdzierając, domostwa ludzkie w perzynę obracając. Skwar czerwcowy w zimy środku na ziemię zstępuje. Zwierzyna dzika przeciw człowieczej przewadze łeb swój kosmaty podnosi. W sobotnie wieczory lud prosty wodą ognistą gardło swoje na umór zalewa, taniec świętego Wita przy tym uskuteczniając. Mordobicia dzikie ku gawiedzi uciesze urządza się w klatkach o wychodka wielkości, sztuką walki szlachetną to nazywając. Morowe zarazy krążą niczym widmo mroczne, jak plagi egipskie narody wszelkie doświadczając. A na to wszystko lud prosty medyków jeszcze nie chce słuchać i mikstur leczniczych przyjmować, w zadufaniu i zarozumialstwie swoim wyznając, iż leczyć się wolą cukrem zwykłem we wodzie najpospolitszej rozpuszczonym, zielem niezwykłem, którego dym palony długowłosi odmieńcy w nozdrza swoje wdychają, co by wizje przedziwne na nich zstąpiły i wesołość wielka, albo też tańcem z drzewami i medytacją jako te Indianery.

I ostatnia już chyba ludzkości nadzieja w Królestwie Brytyjskim pozostała. Wszak roku tego koszmarnego nie przeżyła Królowa jego niezłomna, którą już wielu za nieśmiertelną poczytywało, jako że przetrwała pięciu Białych Ojców z Watykanu, piętnastu swych Kanclerzy na Brytyjskim Urzędzie, oraz psów rasy Corgi sztuk trzysta osiemnaście. Nadzieja ta jednak w innych rękach spoczywa. Oto bowiem królewicz rudy Henryk, Harrym przez pospólstwo zwany, ze skrybą swoim pakt na czterech ksiąg wydanie podpisał. I zaledwie jedna z nich się drukiem czarnym ukazała, a już zatrzęsło się w posadach Królestwo Brytyjskie całe. Zanim jednak królewicz cyrograf swój wypełni, wiele jeszcze wody wszawej w Tamizie upłynie. I zaprawdę, powiadam Wam, że nie może się wcześniej skończyć świat ten, zanim nie ujrzymy jak tysiącletnią monarchię bękart królewski, niczym lis szczwany, piórem swoim ryżym obali. Od wieków bowiem lud prosty tęże regułę zna i z ojca na syna przekazuje, że pióro o wiele potężniejsze jest od miecza.
Amen.

a spisał dla potomnych prawdy te objawione
Lawrence z Besarabii

28. stycznia 2023, 12:19 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

czwartek, 26 stycznia 2023

przysługi niedźwiedzie

Zaryzykuję tezę, że nikt nie zrobił tak wiele złego dla społecznego postrzegania chorób i problemów psychicznych, jak tak zwani celebryci.
 
Pionierem za czasów nowych mediów był chyba śp. Kamil Durczok, który po samobójstwie Robina Williamsa, w rozmowie z psychologiem Jackiem Santorskim pytał tonem naiwnego dziecięcia: "Ale jak może na depresję zachorować ktoś, kto ma prawie wszystko?!" (w domyśle: sławę, uznanie, pieniądze).
Subtelności zabrakło również Marii Peszek, która opowiadała z hamaka na jakichś Wyspach Kokosowych o swoich zmaganiach z depresją. Zapominając, że w społeczną przestrzeń w pierwszej kolejności trafią poboczne (właśnie te kokosowe) elementy owego wywodu, a nie istota sprawy.
 
Naprawdę przesadził jednak dopiero niejaki Rafał Kamiński (znany lepiej pod ksywą: Ralph Kaminski). Wykorzystując pięć minut, w których jego twarz wyskakuje z każdego ekranu i z każdej restauracji fast-food, postanowił opowiedzieć w piśmie poniżej zaprezentowanym o swoich przejściach z depresją. I nie wiem jak bardzo trzeba być lekkomyślnym, żeby wierzyć, iż przy tej okazji internet nie przypomni wypowiedzi pana artysty sprzed dwóch lat dla CGM ("... Też chodzę na terapię i uważam, że to powinien być obowiązek, jeżeli jest się w biznesie artystycznym. Wtedy, kiedy ma się jakieś ciężkie, skrajne emocje. Co innego, jak pracujesz w jakimś sklepie...").
 

Czytam sporo i sporo widziałem w mediach, ale nie przypominam sobie wypowiedzi tak ociekającej "klasową" wyższością, idiolatrią, przekonaniem o własnej wyjątkowości i niemal pogardą dla "pospólstwa". Sama Maria Antonina zakrzyknęłaby z zachwytu i przytuliła chłopaka do swej bujnej piersi.
 
Co ciekawe, niemal identyczny tekst dwie dekady temu włożył śp. Robert Brutter w usta Alutki - jednej z bohaterek znakomitego serialu "Rodzina Zastępcza". Szło to tak: "Żeby mieć depresję, to najpierw trzeba jakąś osobowość mieć, jakieś życie wewnętrzne, emocjonalne (...) A Jadzia? [sprzątaczka] Jadzia to może mieć co najwyżej chandrę".
 
To jednak był serial komediowy, a ta kwestia miała zilustrować oderwanie od rzeczywistości zblazowanej poetki, która traktowała gosposię francuskim pudrem, gdy ta obijała się o wystający kawałek okapu i nabijała sobie sińce, żeby "znajomi nie pomyśleli, że ja kogoś z marginesu zatrudniam". Natomiast wydaje się, że pan Ralph naprawdę uważa tak, jak powiedział (albo jest na tyle nierozgarniętą osobą, że w wywiadach plecie co mu ślina na język przyniesie; i w sumie nie wiem, co gorsze...). Najbardziej zastanawiające jest jednak, że medialny szum zrobił się dopiero teraz, gdy artysta postanowił zostać samozwańczym "rzecznikiem" osób z depresją na pierwszych stronach kolorowej prasy, a nie wówczas, gdy autorytarnie zaliczył się do kasty mogącej cierpieć na choroby nie przystające plebsowi. Gdyby podobną opinię wyraził w odniesieniu nie do "pracowników jakichś sklepów", ale do osób o odmiennej orientacji seksualnej albo o wyraźnie ciemniejszym kolorze skóry, to już wtedy spotkałby się z takim ostracyzmem, że skisłby mu ten upiorny grzybek, który nosi na głowie w charakterze fryzury.
 
Od lat psychologowie walczą ze stereotypami dotyczącymi depresji, w tym z naczelnym, głoszącym, że to fanaberia bogatych, znanych i znudzonych celebrytów. Na wszelkie sposoby przekonują, że depresja to choroba taka jak inne i jest niezależna od tego, ile ktoś posiada, kim jest i co w życiu uzyskał. A jedna nieprzemyślana wypowiedź medialnej efemerydy potrafi zburzyć efekty ciężkiej, długoletniej pracy. Polska transplantologia długo podnosiła się po nonszalanckiej konferencji prasowej ministra Ziobry ("już nikt przez tego pana życia pozbawiony nie będzie") sprzed piętnastu lat. O panu Kaminskim jutro też wszyscy zapomną, ale szkody dla psychologii i psychiatrii, które sprowokował bezmyślnym paplaniem, jeszcze długo pozostaną w miejscach, których nie widać na pierwszy rzut oka.

A że nieszczęścia chodzą przysłowiowymi parami, to nie opadł jeszcze kurz po aferze wokół wynurzeń na ten temat wyżej wzmiankowanego piosenkarza, który swoją fryzurą robi to samo, co diabeł u Mickiewicza w "Pani Twardowskiej" (czyli śmieszy, tumani i przestrasza), a już pojawiła się nowa draka, nie tylko w mediach pudlopodobnych, ale też tych poważniejszych. Beata Pawlikowska wypuściła film, w którym przekonuje, że leki antydepresyjne nie działają, szkodzą i w ogóle są natchnionym dziełem Szatana. I chociaż podróżniczka nie powiedziała niczego ponad to, czego można się było spodziewać, znając jej dotychczasową twórczość w kwestiach nie-podróżniczych i nie-językowych, afera mimo to jest na "cały internet". Nie warto się zresztą na ten temat specjalnie produkować.

Ciekawszym jest zwrócenie na uwagi fakt, że ta sytuacja doskonale wpisuje się w to, co kiedyś zgrabnie nazwano "nonkonformistycznym konformizmem". Ci, którzy wypowiadają brednie w dziedzinach o których nie mają kolorowego pojęcia, potęgują teorie spiskowe, "włączają myślenie" i szczycą się w ten sposób swoją opozycją do "głównego nurtu" i nonkonformizmem właśnie, gdy tylko znajdą się w środowisku osób podobnie do nich myślących, wówczas ich poglądy fascynująco zbliżają się do siebie, różniąc się tylko detalami i konkretnymi przejawami. 
 
Światem rządzą konspiracyjne układy wielkich koncernów, potężnych indywiduów i tajnych stowarzyszeń, manipulujących ludzkością głównie za pomocą mediów (TV i internetu). Wszelka chemia jest zła (a zwłaszcza szczepienia ochronne!) i ma za zadanie albo nas uśmiercić, albo podtrzymywać przy życiu, abyśmy mogli nabijać im kabzę kupując leki (czyli też uśmiercać, tylko na raty). Zagrożenie to dostrzega jedynie niewielka grupka tych, którzy wyzwolili się spod manipulacji. Ratunkiem przed tym, do czego zmierza świat, jest powrót do natury (różnorako rozumianej). Wszelka prawda i poznanie jest wewnątrz nas, mamy immanentne zasoby aby poradzić sobie ze wszystkim i dokonać wszystkiego, trzeba je tylko odblokować (i tu padają różne sposoby jak to zrobić). Każdy problem i każdą chorobę (z tymi najpoważniejszymi włącznie, jak depresja czy rak) można zwalczyć czy to pozytywnym myśleniem, czy wsłuchaniem się w potrzeby swojego serca (inne niż te kardiologiczne, jak należy się domyślać), czy przytulaniem się do drzew, czy połączeniem się z Energią Kosmosu, czy odstawieniem pszenicy i przejściem na full vege, czy wreszcie witaminą C w proszku lub w płynie (ważne, żeby była "lewoskrętna").
 
Pani Pawlikowska ze swoimi tezami o tym, że leki antydepresyjne nie działają (i zmieniają osobowość!), że chemia szkodzi, że depresję można pokonać wewnętrzną siłą i motywacją, "wzięciem się w garść", posprzątaniem w ogródku swojej duszy (czy jakoś tak), doskonale wpisuje się w ten schemat. Podobnie jak jaśnie oświecony inżynier maszyn górniczych PanJerzy czy znakomita skądinąd wokalistka spod Opola (okej, może repertuar ma ostatnio nie najlepiej dobrany, ale śpiewać naprawdę potrafi, a jej polska wersja piosenki do "Pocahontas" to jest bomba atomowa!), która gdy akurat nie śpiewa, to opowiada takie dyrdymały, że kora mózgowa zwija się w kłębek.
 
I coś w tym jest, że wszelkie bzdury wypisywane przez ludzi w przestrzeni publicznej wpadają nam jednym okiem a wypadają drugim do momentu, gdy zaczynają dotyczyć czegoś, na czym odrobinę lepiej się znamy. Wtedy zamiast nieszkodliwej ciekawostki do przeczytania na przykład w przerwie pracy, stają się ogniskiem zapalnym złości, frustracji i zbulwersowania, czasami nawet zbyt dużym w stosunku do zainteresowania na jakie zasługuje ten, kto ów stan wywołał.
 
Dlatego wku***a ta nieszczęsna pani Beata, bo uzurpuje sobie prawo do autorytarnego wypowiadania się na tematy naukowe na równi z fachowcami, nie mając ku temu żadnych formalnych podstaw. Nigdzie nie precyzując, że to jej prywatne przemyślenia, opinie laika. A nawet przeciwnie, podkreślając, że ta "alternatywna wiedza" i to "holistyczne podejście" powinny funkcjonować na równych prawach. Wku***a zwłaszcza tych, którzy na naukę pokrewnych tematów poświęcili lat trzy, pięć (jak niżej podpisany), dziesięć, albo jeszcze więcej, podczas gdy kobita nie ma żadnego przygotowania medycznego (choćby nawet technikum pielęgniarskiego) czy naukowego (zaczęła studia lingwistyczne, ale nie ukończyła).
 
Gdy zrobił się burdel w cyberprzestrzeni, pani Pawlikowska przeprosiła, tak jak wcześniej pan Kaminski. Czy przeprosiła szczerze, czy tylko po to, aby wygasić medialny kryzys wokół siebie a nadal wie i twierdzi swoje, to już odrębna historia. Załóżmy jednak z dobrego serca, że szczerze. W związku z tym należałoby teraz życzyć jej kolejnego kroku na drodze do pełni samoświadomości. Żeby publicznie wypowiadała się raczej tylko o tym, na czym się zna i co jej dobrze wychodzi. A interpretowanie nowych badań naukowych zostawiła specjalistom.
 
Wygląda jednak na to, że będzie wręcz przeciwnie. Kilkanaście dni po aferze Beata Pawlikowska zabrała kolejny głos i oświadczyła, że oprócz nienawistnych komentarzy, otrzymała również mnóstwo wsparcia od sympatyków, co z kolei pchnęło ją do decyzji, żeby nadal się tym tematem zajmować i promować holistyczne podejście do zdrowia, aby "nieść wiedzę i nadzieję osobom z depresją i schizofrenią".  
W tej sytuacji można spokojnie udać się po popcorn i wygodnie rozsiąść w fotelu. Jeśli ktoś nie chce się dalej denerwować i frustrować przez celebrycką ignorancję i dorównującą jej chęć do naprawiania świata na własnych warunkach (będąc jednocześnie dogłębnie przekonanym o swojej racji), nic innego nie pozostaje.

26. stycznia 2023, 12:08 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego