sobota, 31 grudnia 2016

krowi ogon

Z nieintencjonalnej ekstrawagancji nie posiadam tak zwanego smartfona. Zatem gdy jestem poza dostępem do konwencjonalnego internetu, z mediów wizualnych pozostaje mi do dyspozycji jedynie telewizja. Tym zatem sposobem obejrzałem wreszcie w całości odcinek programu "W tyle wizji", emitowanego od pewnego czasu (tj. od momentu nastania tej zmiany, która ponoć jest dobra) na kanale TVP INFO.

Jeśli ktoś zupełnie nie wie o czym mowa, to spieszę wyjaśnić, że "W tyle wizji" to mniej więcej takie coś jak "Szkło Kontaktowe" znane z TVN24, tyle że bardziej. I na odwrót. Poza tym jednak wszystko jest tak samo jak w tefałenowskim pierwowzorze - dwóch dżentelmenów siedzi i komentuje bieżące wydarzenia polityczne. Odcinek, który mi się trafił, prowadzili: red. Stanisław Janecki (jeśli nie wiecie który to, wówczas podpowiem, że to ten pan, który wygląda jak przedwojenny belfer), oraz świetny onegdaj autor tekstów o kulturze w "Rzepie" Krzysztof Feusette (on z kolei przypomina fana Metalliki na emeryturze). A dzięki temu, że media pisane zamienił częściowo na wizualne, dowiedziałem się wreszcie jak prawidłowo wymawiać jego nazwisko (wiecie jak? ha, nie powiem Wam, sami się pomęczcie i obejrzyjcie "W tyle...").

Są w programie również telefony od widzów i wrzucane na ekran SMS-y od tychże. Przy czym, jak zdążyłem się zorientować, te drugie zazwyczaj komentują treść i jakość tych pierwszych. Gdy bowiem starsza pani z Kościana w swojej emocjonalnej wypowiedzi nazwała Mateusza Kijowskiego "łajzą", autorzy kolejnych SMS-ów gratulowali jej odwagi i szczerości, obwoływali zwyciężczynią dnia, gwiazdą programu i jedyną sprawiedliwą, a niektórzy wręcz zapraszali na kawę i ciacho. Grad tych pochwalnych wiadomości musiał być zresztą spory, bo po niedługim czasie realizatorzy programu zaczęli ponownie pokazywać te wiadomości, które już były na ekranie parę minut wcześniej. Kto by jednak zwracał na to uwagę, zwłaszcza że zadzwonił do studia pewien jegomość z Mazur i swoje zdanie o sytuacji politycznej w kraju wyraził w języku nie znanym lingwistyce. Po tym wydarzeniu autorzy SMS-ów zastanawiali się, ile "radośników" na odwagę wchłonął przed wykręceniem numeru do studia ów delikwent. Telefonowała również pewna pani, która dowodziła, że wszystko to, co robi aktualnie opozycja, jest "proste jak krowi ogon". Zaraz potem w SMS-ie ktoś stwierdził, że to bzdura, gdyż wrócił on właśnie z szopki bożonarodzeniowej, gdzie naocznie (a może i organoleptycznie) stwierdził, że krowie ogony wcale proste nie są. Albo zatem ów ktoś również łyknął coś rozszerzającego wyobraźnię (choć nie w takiej ilości jak chłop z Mazur), albo oglądał w szopce nie krowę, ale na przykład trzodę chlewną. Nie brak współcześnie ludzi, którzy zwierzęta gospodarskie widzieli tylko w telewizji lub na książkowych ilustracjach, zatem o pomyłki nietrudno.

Wreszcie, są w programie i przerwy reklamowe. I wtedy dopiero się dzieje! W czasie jednej, pięciominutowej przerwy, poszły cztery (!) reklamy środków farmaceutycznych, które mają na celu... hmm... jakby to powiedzieć przed dwudziestą trzecią...?, które mają na celu to, żeby coś co jest bardzo ważne dla mężczyzn było również proste jak krowi ogon. Chociaż niekoniecznie tak wiotkie. Jeden z producentów takiego specyfiku musi być wręcz sponsorem całego "W tyle wizji" (chociaż jeszcze nie tytularnym, bo wówczas nie byłoby to "w tyle"), gdyż ledwie zdążą zniknąć z ekranu twarze redaktorów Janeckiego i Feusette, a już pojawia się mężczyzna o fizjonomii Artura Gadowskiego po face-liftingu, obejmujący na tapczanie seksowną blondynę. W następnej scenie oboje leżą pod kocem, zasłaniając co trzeba, blondyna mruczy z podziwem: "byłeś wspaniały", a facet ma taki wyraz twarzy jakby mu powiedziano, że ciasto jego własnego wypieku zdobyło główną nagrodę w lokalnym konkursie cukierników-amatorów o puchar naczelnika gminy. I tak było w każdej przerwie reklamowej i po programie też! Być może to taki podprogowy przekaz do telewidzów, mający w długofalowej perspektywie (około dziewięciu miesięcy) zwiększenie liczby beneficjentów programu 500+, ale kwestia wymagałaby dalszych i bardziej dogłębnych badań. Na przykład w formie obserwacji uczestniczącej, ale to już socjologowie wiedzą najlepiej, jak się takie badania prowadzi.

A może zauważyliście też, że wszystkie reklamy tego typu specyfików wyglądają tak bliźniaczo, jak gdyby tworzył je ten sam, kiepski zresztą, reżyser. Jest blondwłosa "piękność", jest facet nie pierwszej młodości (bywa, że i szpakowaty, ale też do emerytury, nawet tej ostatnio skróconej, również sporo mu jeszcze brakuje), który kupuje kwiaty, potem jest kolacja przy świecach w domu tudzież w restauracji, cięcie, on zażywa pastylkę, cięcie, ona jest wniebowzięta, on urzeczony, uśmiech do kamery, a potem już obraz się rozmywa, jako że piguła pozwala pokazać na co cię stać, ale nie jeden raz, ale - jak w innej przyśpiewce - co najmniej cztery razy po dwa razy.

Generalnie, w przeciwieństwie do tytułu omawianego programu z TVP INFO, zabawa jest przednia jak europejski orzeł. Za to zadanie proste już nie jak krowi ogon, ale wręcz jak sznurek w kieszeni, mają twórcy tych reklamówek, jako że program "idzie" przed dwudziestą trzecią i w związku z tym mogą go oglądać nieletni. Przekaz zatem, chociaż musi być trochę wprost, to jednocześnie tak, żeby wszystko nie było za bardzo oczywiste. Szkoła ostatnimi czasy, niezależnie od tego kto w niej robi reformę, myślenia abstrakcyjnego uczyć bowiem nie potrafi. Dzieci zatem widzą świat czarno-biało (znowu ta krowa!) i dosłownie. Skąd potem biorą się takie rzeczy jak na owym słynnym rysunku opublikowanym w "Angorze" jakiś rok czy dwa lata temu (wklejam poniżej). Kiedyś mawiało się, że dzieci plus zapałki równa się pożar. A dzieci plus braveran?


30. grudnia 2016, 23:58 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

sobota, 17 grudnia 2016

sekretne życie gwiazd i kwazarów (1)

Grudniowy wieczór, Monachium, willa na przedmieściach. 
Anna nerwowo gniecie w dłoniach pół kilograma tofu, stojąc przy kuchennym oknie i wyglądając przez nie na zewnątrz. Po chwili odchodzi od okna, bez celu przechadza się po kuchni i zaraz wraca do przerwanej czynności, wciąż jakby wypatrując czegoś przez szybę. 

Mija kolejna dłuższa chwila, Anna kieruje się do salonu, siada przy niskim stoliku i z nieobecnym wzrokiem przerzuca szybko kilka kartek kolorowej broszury pt. "Rozwód z glutenem - jak po nim żyć, pozostać sobą, nie stracić przyjaciół i nie zwariować. 166 pytań i odpowiedzi". Ale po paru minutach ponownie podrywa się, podchodzi do okna i wpatruje się w przestrzeń za szybą.

W tym momencie Robert nie wytrzymuje i odrywa wzrok od ekranu wklęsłego telewizora HajDefiniszyn HiperUltraHD 4K 10G H5N1 o przekątnej ekranu 9 metrów, do którego podłączona jest najnowsza konsola XXX BOX MegaBoombastic StationPlay 3000, z grą FIFA 2246. Chwilę śledzi poczynania żony, po czym odzywa się niecierpliwym tonem:
- No usiądźże wreszcie na dłużej! W ogóle czemu ty tak ciągle wyglądasz przez to okno?
- Spodziewam się dziecka.


17. grudnia 2016, 20:14 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

sobota, 30 lipca 2016

The Speech

Pokemony wszystkich krajów, łączcie się!... Synowie lodu i ognia, synowie Krainy Kwitnącej Wiśni, synowie ziemi, tej ziemi, bracia moi...

Widzę w waszych oczach ten sam strach, który pożera mi serce! Być może przyjdzie dzień, gdy odwaga Pokemonów zginie, gdy porzucimy druhów, rwąc więzy przyjaźni! Ale to nie jest ten dzień! Godzina ludzi i strzaskanych szkiełek smartfonów, gdy Era Mangi chyli się ku upadkowi. Ale to nie jest ten dzień! Dziś stajemy do walki! Na wszystko, co wam na tej dobrej ziemi drogie, wzywam was do walki, Pokemony!...

"Pokemony". To słowo dzisiaj dla nas wszystkich nabiera nowego znaczenia. Nie możemy być dłużej zżerani przez nasze błahe różnice... Pikachu, Ditto, Pidgey, wszyscy znani z imienia i bezimienni bohaterowie... Zjednoczymy się we wspólnym interesie. Może to przeznaczenie, że dziś mamy Święto Narodowe. I po raz kolejny będziecie walczyli o naszą wolność. Nie od tyranii, opresji czy prześladowania. Ale od unicestwienia. Walczymy o nasze prawo do bytu. Do istnienia. I jeśli zwyciężymy, ten dzień, już dłużej nie będzie znany jako tylko nasze święto, ale jako dzień, w którym cały świat Mangi jednym głosem zadeklarował:
"Nie odejdziemy cichutko w nicość!"
"Nie znikniemy bez walki!"
"Będziemy żyli nadal!"
"Przetrwamy!"
"Dziś świętujemy nasz Dzień Niepodległości!"

I jeszcze w GO gramy, chęć życia nam nie zbrzydła,
Jeszcze na strychu każdy klei połamane skrzydła,
I myśli sobie Wingull, co nieraz już w dół runął,
Jakby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął,
W najróżniejszych anime gramy, lecz w tej, co się skończy źle,
Jeszcze nie, długo nie!

Wzywam także was, Pokemony, które nie możecie być tu z nami... Wszystkie Pokemony dopadnięte i pochwycone. Wyłapane sitkami, czerpakami, durszlakami, siatkami na motyle, chochlami, nabierakami i warząchwiami. Złapane w sieci rybackie, w niewody, w płaszcze nieprzemakalne i w peleryny, w sidła, wnyki i wędzidła. Czy nie słyszycie?! Larum grają! Nieprzyjaciel człowieczy na was się zasadza. A wy nic nie czynicie?! Mocy swej nie używacie?! Od ścian się nie odbijacie?! Wzywam was wszystkie! Stańcie do apelu!

Zrzućcie jarzmo waszych ciemiężycieli!

Bo nie skończyła się obława, i nie śpią smartfony... I znikają ciągle Pokemony na całym świecie... Nie dajcie ludziom pojmać się! Brońcie się nim wyginiecie. I wznieście w górę swoją pieśń: "Wszystkich nas nie wyłapiecie!"


30. lipca 2016, 23:48 DST,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego
(grafika: "Angora" nr 31/2016, tekst: własny, przy wydatnej pomocy słynnych fraz (pop)kultury)

wtorek, 5 lipca 2016

horror na sezon ogórkowy

Reprezentacja Walii jest rewelacją piłkarskich Mistrzostw Europy. W jej składzie znajduje się piłkarz, którego przypadek jest czymś z pogranicza historii spod pióra Stephena Kinga i spiskowej teorii ocierającej się o ciężką groteskę. Zawodnik nazywa się Aaron Ramsey, jest pomocnikiem, gra w londyńskim Arsenalu i rzadko zdobywa bramki. Ale gdy już strzeli, to w ciągu 24 godzin od tego faktu... umiera ktoś znany.

Reguła sprawdziła się w przypadku m.in. Osamy bin Ladena, Muammara Kadafiego, Richarda Attenborough, Alana Rickmana, Robina Williamsa, Davida Bowie, Paula Walkera, Whitney Houston, Steve'a Jobsa i jeszcze kilku pomniejszych celebrytów. A gdy Ramsey trafił dla reprezentacji, podczas "Euro 2016", to wprawdzie nikt nie opuścił tego łez padołu, ale niedługo potem cała Wielka Brytania wyszła z Unii.

Pamiętajcie o tym, podejmując decyzję komu kibicować jutro w półfinale. Jeśli facet ustrzeli hat-tricka w finale Mistrzostw Europy, to cała planeta może tego nie przetrwać.

5. lipca 2016, 21:02 DST,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

środa, 15 czerwca 2016

a co na to szczyt NATO ?

Tak zgrabnie mi to wyszło (pomysł, nie wykonanie), że aż tutaj też wkleję.


(Jednocześnie uspokajam, że Franciszek Poddrzewny jeszcze wróci, tak jak zostało zapowiedziane. Chyba, że nie ciekawi Was kto siedział w fotelu, w willi Prezesa)

15. czerwca 2016, 22:22 DST,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

sobota, 21 maja 2016

house of cats (część 1.)

Akt 1.
Wewnętrzny telefon zadzwonił krótko po tym, jak Franciszek Poddrzewny po raz pierwszy wszedł do swojego nowego gabinetu w siedzibie partii Plandeka Obywatelska.
- Szefie, przyszedł pan Piotr Rusek - w słuchawce rozbrzmiał głos asystentki - Mówi, że pan go wzywał.
- Tak, niech wejdzie - rzucił Poddrzewny
Zanim rozległo się pukanie do drzwi, zdążył jeszcze tylko krótko omieść wzrokiem pokój, szczególnie pogardliwym spojrzeniem obdarzając wiszący na ścianie landszaft oraz stojące na biurku zdjęcie rodzinne, którego najwyraźniej nie zdążył zabrać odchodzący w pośpiechu poprzednik. Gdy jednak drzwi otworzyły się, Franciszek natychmiast przywołał na twarz sztuczny uśmiech i szerokim gestem zaprosił gościa do środka.
- Witaj i rozgość się - wskazał przybyłemu wygodne fotele a'la Król Słońce, stojące przy ścianie z nieszczęsnym landszaftem
- Dziękuję - trochę niepewnym głosem powiedział Piotr Rusek, a zauważając dzieło na ścianie dodał - Piękny obraz!
- W rzeczy samej, w rzeczy samej - Franciszek Poddrzewny był mistrzem kłamstwa - Siadaj, siadaj, przyjacielu. I pozwól, że się oficjalnie przedstawię. Nie wiem czy wiesz, ale zostałem właśnie mianowany...
- ... nowym szefem dyscypliny partyjnej w naszej partii - dokończył Piotr Rusek korzystając z tego, że Poddrzewny zawiesił na moment głos (celowo rzecz jasna, ale skąd biedny Rusek mógł to wiedzieć)
- Ha, młodość! W lot chwyta wszystkie nowości. Uwielbiam takich ludzi! - zakrzyknął Poddrzewny - Tak, to prawda. Przedwczoraj wróciłem ze Stanów i istotnie, zgodziłem się przyjąć tę funkcję. Greg Scheda i Ewa Piłkarz prosili mnie o to osobiście. Ale powiem ci, przyjacielu, w zaufaniu, że to jest tylko wersja oficjalna, ściema - jak to mówią młodzi. Przykrywka dla mediów. W największym sekrecie zdradzę ci, że tak naprawdę moja najważniejsza funkcja to szef kampanii wyborczej naszej partii. Oczywiście dopóki nie ma kampanii wyborczej, trudno by było oficjalnie ogłaszać jej szefa. Dlatego na razie ta zmyłka z dyscypliną partyjną. Ale ja już teraz, mimo że wybory dopiero za trzy lata, zaczynam w tajemnicy opracowywać strategię. Musimy wygrać te wybory. I wygramy! Prawda?
- Tak... wygramy! - potaknął zaskoczony Rusek, ale w jego głosie pewność siebie istniała jedynie w ilościach homeopatycznych
- Tak jest! To mi się podoba! - nie przestawał "urabiać" gościa Poddrzewny, udając akceptację dla jego nikłego entuzjazmu - I właśnie dlatego zaprosiłem dziś ciebie. Wczoraj przeglądałem biogramy wszystkich członków naszej partii i od razu zwróciłem uwagę na ciebie. Spodobało mi się twoje zaangażowanie w młodzieżówce i postanowiłem, że zostaniesz kluczowym elementem mojej strategii, jej kamieniem węgielnym można by rzec. Musimy bowiem już dziś zacząć niwelować społeczne poparcie dla obecnego rządu. Musimy już dziś nastawić społeczeństwo przeciw partii Brawo Niesprawiedliwość!
- Tak, i ja właśnie mam kilka pomysłów jak to zro... - zaczął niepewnie Piotr Rusek, aczkolwiek ośmielony trochę komplementami szefa
- Musimy to zrobić, bo do tej pory każde ich działanie, nawet ewidentne błędy i wpadki, nie powodują tego, na czym nam zależy, czyli spadku ich społecznego poparcia - Franciszek Poddrzewny "nie usłyszał" tego, co mówi Rusek, gdyż w tym samym momencie zerwał się gwałtownie z fotela i zaczął chodzić po całym gabinecie, wymachując zamaszyście rękoma - Na pewno to dostrzegasz, prawda?
- Eee... tak, faktycznie - Rusek był kompletnie zbity z tropu - Na przykład sprawa Trybunału...
- Właśnie! - klasnął dłońmi Poddrzewny - Wydawało by się, że ludzie powinni zaprotestować, wyjść setkami tysięcy. A tu nie, protestuje jakaś garstka prowadzonych przez tego hippisa Mateusza Ukraińskiego i naszego kumpla Ryśka. Ale my sami wiemy, że jest ich nawet mniej niż twierdzą "Wiadromości". Dlaczego tak jest...?
- Bo...
- Bo ludzi nie obchodzą żadne Trybunały - sam sobie odpowiedział Poddrzewny - Bo uważają sędziów i te trybunały za oderwaną od społeczeństwa władzę, za panów magnatów co to mają gdzieś społeczeństwo i nie mają pojęcia o problemach zwykłych ludzi. I tak samo jest ze wszystkim. Brawo Niesprawiedliwość gra tą kartą - problemami zwykłych ludzi. Dlatego nawet ta opłata audiowizualna nie zniweluje poparcia dla nich. Bo owszem, doliczy ludziom do rachunku za prąd kilkanaście złotych, ale znacznie więcej, dziesięciokrotnie więcej, zapłacą właściciele firm, przedsiębiorcy, którzy mają wiele liczników elektrycznych. A szarym ludziom się to podoba - że ktoś się wreszcie bogaczom, wyzyskiwaczom do dupy dobierze! Tu jest pies pogrzebany! A jak z początkiem kwietnia wejdzie ten ich sztandarowy program, 500 wiadomo czego, to już nigdy ich nie dogonimy, tak im poparcie wystrzeli. Dlatego musimy zrobić coś, co ludzi otrzeźwi, co zwróci większość społeczeństwa przeciw Rządowi!
- No więc ja mam właśnie kilka...
- I ja coś takiego wymyśliłem! Uderzymy w nich całkowitym zakazem aborcji! - Franciszek Poddrzewny powiedział to takim tonem, jakby zdradzał właśnie komuś lokalizację Bursztynowej Komnaty.
- Ale oni wcale nie mają zamiaru wprowadzać całkowitego zakazu aborcji... - zdziwił się Rusek - Mój kumpel z liceum jest u nich w strukturach lokalnych i podobno od samego Prezesa ma takie informacje, że w pierwszym roku rządów w ogóle nie będą ruszać kontrowersyjnych tematów. A aborcją jeśli w ogóle się zajmą, to ewentualnie dopiero jak wygrają kolejne wybory, ale na pewno nie przed końcem tej kadencji...
- Oczywiście że nie mają zamiaru, myślisz że tego nie wiem? - Poddrzewny spojrzał mu prosto w oczy - Ale my musimy zrobić tak, żeby LUDZIE MYŚLELI, że oni chcą już teraz ten zakaz wprowadzić. Rozumiesz? To jest polityka, tu fakty nie mają żadnego znaczenia.
- Aha... no tak... rozumiem - wydukał Rusek - Ale jak...?
- Już wszystko obmyśliłem. Posłuchaj, trzeba uruchomić grupy nacisku, które zrobią wokół tej sprawy szum. Są dwie takie grupy: biskupi oraz te jakieś ruchy pro-life. Do biskupów nie mamy dojścia, przynajmniej do tych co trzeba, dlatego zostają te ruchy. I tu się pojawia twoja rola. Ty masz kilku znajomych ze szkolnych czasów, którzy działają w tych grupach - w tym momencie Poddrzewny wyjął z teczki kilka fotografii i położył je przed Ruskiem
- Ale skąd wy...?! Poza tym ja te znajomości już dawno zerwałem.
- To je odnowisz. A skąd wiemy? Proszę cię... Mówiłem, że sprawdzałem wczoraj każdego członka partii? Mówiłem. Myślisz, że sprawdzałem to jaką kto kuchnię lubi, jakiej drużynie kibicuje, albo jakie miał oceny na studiach? Przecież takie informacje nie mają w polityce żadnej przydatności. Zatem słuchaj. Pójdziesz do tych ludzi i powiesz im dokładne przeciwieństwo tego, co tu przed chwilą mówiliśmy. Powiesz im, że właśnie TERAZ jest dobry moment, ostatni moment, żeby naciskać na rząd w sprawie zakazu aborcji, bo im bliżej wyborów tym mniejsza szansa, że będzie się chciał zająć trudnymi tematami. To są łatwowierni ludzie, powinni od razu złapać haczyk. A jak oni to ruszą, to jeszcze uruchomimy media, zadzwonimy do kogo trzeba, i zrobi się taki kocioł, że Brawu Niesprawiedliwości od razu zacznie spadać w sondażach.
- Ale przecież ci moi znajomi na pewno wiedzą, że ja jestem w Plandece Obywatelskiej!
- To im powiesz, że po klęsce w wyborach atmosfera w partii jest fatalna, że zaczyna się szukanie winnych, polowanie na czarownice i takie tam... I że po cichu szukasz sobie miejsca wśród zwycięzców, a żeby się wkupić w łaski partii rządzącej, potrzebujesz jakiejś głośnej inicjatywy. I prosisz ich żeby ci pomogli, żeby cię pociągnęli. Jak mówiłem, to są naiwniacy, oni są święcie przekonani, że Brawo Niesprawiedliwość ma podobne poglądy, że tylko czeka na ich oddolny sygnał i natychmiast poprze ich głos. Nie mają pojęcia, że Prezes jest sprytnym politykiem i nie będzie się bawił w takie kontrowersyjne rzeczy.
- Może to i prawda, ale...
- Przyjacielu, nie ma żadnego "ale". Musimy teraz zwrócić społeczeństwo przeciw Rządowi, bo za chwilę już będzie za późno. To jest ostatnia szansa! - perorował Poddrzewny - Poza tym, opłaci ci się to.
- A jak?
- Miejsce biorące na listach w stolicy w następnych wyborach. Stuprocentowo biorące. U nas, albo u Ryśka, zależy która partia będzie przed wyborami wyżej w sondażach.
- I on się zgodzi?
- Mi nie odmówi - powiedział stanowczo Poddrzewny - A do tego może nawet teka wiceministra, jak będzie fajny wynik w wyborach.
- To wszystko jest bardzo kuszące, ale... - wzbraniał się Rusek - Nie wiem czy jestem na to gotowy. Może jednak zastanowić się nad którymś z moich pomysłów...?
- KAŻDY z twoich pomysłów mi najniżej zwisa! - Poddrzewny dopiero teraz zaczynał pokazywać swoją prawdziwą, bezwzględną twarz - Zrealizujesz mój plan, czy ci się to podoba czy nie.
- Przecież mogę odmówić. Nawet... nawet gdyby ceną była utrata członkostwa w partii.
- Oczywiście, że możesz. Ale wtedy... Cóż, sądziłem, że jednak do tego nie dojdzie, ale skoro nalegasz... - rzekł jadowicie Poddrzewny, po czym wyciągnął z torby laptop, kilka razy przejechał palcami po touchpadzie i odwrócił ekran w kierunku Ruska - Wtedy do mediów, do wielu mediów, "przypadkiem" wycieknie nagranie tego, co robiłeś z córką prezydenta Kobzy w motelu "Jaśminowy Sen", dnia 11.listopada 2015 roku.

Twarz Piotra Ruska w okamgnieniu stała się bielsza niż ściana na której wisiał niesławny landszaft.
- Ale... ale... skąd...? Jak to...? - dukał tylko
- Cóż, żyjemy w czasach powszechnej inwigilacji, kamery są wszędzie, te ukryte również... - rozbawiony Poddrzewny zaplótł dłonie i położył je na brzuchu, rozsiadając się wygodnie - Szef recepcji tego motelu, niejaki pan Puchacz, oraz jego przyjaciele na takich nagraniach dorobili się paru willi w Konstancinie.
- Ale to jest kryminał! - krzyknął Rusek
- Może i tak, ale sprawy w sądach, apelacje, kasacje, będą się ciągnąć latami, nam i tak nikt nie udowodni że to my byliśmy źródłem "wycieku", za to ty będziesz skończony w jednej chwili.
- Córka prezydenta jest pełnoletnia i może robić co chce i kiedy... - bronił się jeszcze desperacko Rusek
- Ależ oczywiście, że tak! Tylko wytłumacz to szarym zjadaczom chleba. Ach, już widzę te tytuły w brukowcu "News" albo na portalu "Chihuahua". "Młody działacz partii opozycyjnej i córka prezydenta przyłapani na... Zobacz pikantne zdjęcia!", albo coś w tym stylu: "W dzień udawani wrogowie, a nocami spółkują - tak się brata klasa polityczna!". Ależ ci się dostanie, przyjacielu. Takie bezeceństwa i to w dniu święta narodowego, mój Boże... Prawie ci zazdroszczę, przez jakiś czas będziesz słynniejszy niż Clinton! - Poddrzewny bawił się doskonale
- To jest... to jest... - kompletnie skołowany Rusek chyba powoli tracił kontakt z rzeczywistością
- To jest polityka, mój drogi. W miłości, na wojnie i w polityce wszystko jest dozwolone. Ale nie martw się. Z tego filmu wynika, że masz jeszcze inne zdolności niż polityczne. I może nawet zrobisz karierę w zupełnie innej branży. Wiesz co, pokażę ci moje ulubione fragmenty! - polityk pochylił się gwałtownie do laptopa i przesunął suwak pliku wideo, a na ekranie zaczęły przeskakiwać klatki filmu.
- Nie! - wrzasnął Rusek jak oparzony - Zrobię to! Zrealizuję pana plan...
- Nigdy w to nie zwątpiłem - uśmiechnął się sardonicznie Poddrzewny, zamykając komputer


Akt 2.
Atmosfera w willi na Żoliborzu była czarna jak smoła, którą uszczelniano dach pobliskiego garażu, w związku z czym nieznośny zapach niósł się ponad dachami niewysokiej zabudowy i zmusił mieszkańców do pozamykania okien. Tylko w rzeczonej willi okno pozostawało otwarte. A po drugiej jego stronie, sam Prezes chodził po pokoju tam i z powrotem, wciąż trzymając się za głowę i tarmosząc resztki posiwiałych włosów.
- Taka klęska! Taka katastrofa! - biadolił - I to akurat teraz, gdy właśnie ruszył nasz sztandarowy program...
- MÓJ sztandarowy program - odezwał się lodowaty głos z wysokiego fotela, stojącego przy drzwiach wejściowych - Nie zapominaj, kto ten program wymyślił od pierwszej do ostatniej literki.
- Tak tak, oczywiście, twój program - zmitygował się Prezes - Miałem tylko na myśli, że nasz rząd...
- A co do klęski - przerwał mu ten sam głos - To kto ci kazał kłapać dziobem po telewizjach, że jesteś katolikiem i masz obowiązek słuchać biskupów? Myślałby kto, że ty kiedykolwiek posłuchałeś zdania tych pasibrzuchów...
- No prawda, prawda, człowiek jest głupi na stare lata... - topił się w samokrytyce Prezes - Zaskoczyli mnie ci dziennikarze, a ja zamiast się zastanowić, odesłać ich do rzecznika, to o ojcu Podgrzybku pomyślałem i tak mi się jakoś samo powiedziało...
- Tobie się powiedziało, a ja teraz będę musiał myśleć za was wszystkich, jak to odkręcić!
- Mój Boże, taka klęska, taka katastrofa...
- Już przestań się mazać! - zażądał właściciel zimnego, przenikliwego głosu - Coś się wymyśli. Od jutra wszyscy podobno najważniejsi, od premier Ptaszydło i ciebie począwszy, na każde pytanie do tego tematu macie odpowiadać, że to jest kwestia sumienia, a w kwestiach sumienia w Brawie Niesprawiedliwości nie ma dyscypliny głosowania i takie tam. Zamieciemy to pod dywan i za jakiś czas sprawa ucichnie.
- Ale piorunujący start naszego... przepraszam... twojego sztandarowego programu został bezpowrotnie zaprzepaszczony - smutno skonstatował Prezes - Przez pierwszy tydzień wszyscy mieli mówić tylko o tym, wszystkie media, że pięćset...
- Zgadza się, tego już nie cofniemy - ponownie przerwał mu lodowaty głos - I ktoś musi ponieść za to odpowiedzialność. Trzeba znaleźć i ukarać winnego. Tego, kto puścił tę plotkę.
- Ale kto to mógł być? - podrapał się w głowę Prezes - Na pewno nikt z naszej partii, ręczę za tych ludzi. To na pewno ktoś z Plandeki, albo od Ryszarda Trupe.
- Szukanie winnego zostaw mi - powiedział tajemniczy osobnik siedzący w fotelu - Wy zajmijcie się odkręcaniem tego burdelu, coście go zmajstrowali...
- Tak jest - zapewnił Prezes - A czy... czy mogę zamknąć okno? Ta smoła...
- Nie możesz. Piękny aromat... - rozmarzył się głos

Akt 3.
Wysoki, szczupły mężczyzna w czarnym kapeluszu i długim płaszczu z postawionym kołnierzem, szedł pospiesznie przez spowite ciemnością zaułki warszawskiej Sadyby, co rusz oglądając się za siebie. Dotarł wreszcie do celu swojej wędrówki, zatrzymując się przed furtką płotu, za którym w oddali majaczył kontur piętrowego "bliźniaka". Przez chwilę jakby się zastanawiał, rozejrzał się jeszcze raz dookoła, ostatecznie jednak otworzył furtkę i ruszył naprzód. Drzwi otworzyły się dopiero po trzecim dzwonku. Franciszek Poddrzewny wyjrzał ostrożnie przez uchylone skrzydło i przez dłuższy moment lustrował wzrokiem dziwnego gościa. Dopiero gdy poznał przybysza, wyszedł poza próg, ale i tak niepewnie rozglądał się na boki.
- Rusek?! Co ty tu, do cholery, robisz?! I to w dodatku ubrany jak szpieg z taniego filmu...
- Zakazał mi pan telefonować, a to nie może czekać do jutra. Mam problem - powiedział konspiracyjnym szeptem Piotr Rusek
- Wszyscy mamy, i to od paru miesięcy - syknął Poddrzewny - Ale to nie powód, żebyś tu przyłaził osobiście. Zrobiłeś dobrą rzecz, ruszyłeś lawinę i właśnie teraz nikt nie powinien zobaczyć nas razem.
- Właśnie, zrobiłem dobrą rzecz i to przez to mam teraz problem - zdenerwował się Rusek
- Jaki problem, do diabła, gadaj szybko, bo nas naprawdę ktoś zobaczy!
- Od wczoraj mam wrażenie, że ktoś za mną chodzi, jakby mnie śledził. Cały czas czuję czyjś wzrok na sobie, nigdy tak nie miałem, już mam tego dość!
- Odkąd podjąłeś się tego zadania, działasz w silnym stresie, jesteś przewrażliwiony i pewnie ci się wydaje - Poddrzewny położył mu rękę na ramieniu, ale Rusek natychmiast ją strącił
- Nic mi się nie wydaje! - warknął - Mówię panu, ktoś za mną łazi, oni coś wiedzą, wiedzą że to ja...
- Ale kto? - zdziwił się Poddrzewny
- Nie wiem! Agenci jacyś z Brawa Niesprawiedliwości. Albo od prezydenta Kobzy. Przecież to ja doprowadziłem do tego, że ich sztandarowy program nie wypalił medialnie i w ogóle... Będą się mścić!
- Mścić? Niby jak? Za dużo się naoglądałeś "Gry o Trąd" - prychnął Poddrzewny - Albo tego serialu o bezwzględnym prezydencie USA.
- Ja wiem swoje - przerwał mu Rusek - Podobno Prezes, aby wreszcie wygrać wybory, nawiązał współpracę z jakimiś potężnymi sprzymierzeńcami. Pana nie było w kraju, ale ludzie różne rzeczy mówią. Nawet takie, że to wcale nie Prezes pociąga za wszystkie sznurki. A w związku z tym boję się o swoje bezpieczeństwo. I żądam ochrony!
- Ochrony?! Na mózg ci pad...
- A tak! Oddałem ogromną przysługę partii i oczekuję, że partia teraz o mnie zadba. W dupie mam te wszystkie miejsca biorące i wiceministry. Ja chcę żyć! A jak pan mi odmówi, to opowiem w mediach skąd się wzięła ta cała historia z zakazem aborcji!
- Nikt ci nie... - zaczął Poddrzewny, ale zaraz ugryzł się w język - Dobrze, nie potrzebujemy teraz więcej kwasu niż mamy. Dostaniesz ochronę. Zajmie się tym mój najbliższy współpracownik. Jest najlepszy w branży. Zgłosi się do ciebie jutro, o 6:00 rano. Przedstawi się jako Stempel, tak się będziesz do niego zwracać i to wszystko co musisz o nim wiedzieć. Pasuje?
- Tak, dziękuję szefie - ucieszył się Rusek - To ja... To ja już pójdę.

Poddrzewny zamknął drzwi jeszcze zanim Rusek odwrócił się na pięcie. Młody polityk postawił ponownie kołnierz, zsunął niżej kapelusz i ruszył w powrotną drogę przez słabo oświetloną boczną drogę. Chciał jak najszybciej znaleźć się na głównej ulicy, gdzie czuł się znacznie bezpieczniej, w zgiełku ruchu samochodowego, który w stolicy nie ustawał nawet tak późnym wieczorem. Przez chwilę zastanawiał się wręcz, czy nie skrócić sobie drogi przez zapuszczony park, ale uznał, że jednak bezpieczniej będzie poruszać się po asfalcie, gdzie od czasu do czasu minie go jakiś samochód czy wracający z drugiej zmiany pracownik. Był już mniej więcej w połowie drogi, gdy za sobą usłyszał warkot silnika. Zza zakrętu z piskiem opon wyłonił się czarny samochód. Rusek w ostatniej chwili uskoczył z asfaltu na wąski chodnik, gdy auto, z wnętrza którego dobiegały potężne basy muzyki techno, przemknęło obok niego i zniknęło za kolejnym zakrętem. Polityk złapał się za serce, zatoczył i oparł plecami o ścianę najbliższego budynku - jakiejś zrujnowanej, opuszczonej kamienicy. "Uff, a już myślałem, że jadą po mnie...". Odetchnął i chciał ruszyć w dalszą drogę, gdy w tej samej chwili z góry spadło mu coś na głowę. Wszystko wydarzyło się tak błyskawicznie, że Rusek zanotował tylko, iż to coś było ciężkie, ale nie twarde. Nie ogłuszyło go, ale ścięło z nóg tak, że upadając uderzył potylicą w krawężnik. Trochę oszołomiony próbował się pozbierać, ale uderzenie o chodnik jednak zamroczyło go na tyle, że nie był w stanie się podnieść, a kołyszący się w oczach obraz nie ułatwiał zadania. I wtedy dobiegł go zimny, lodowaty wręcz głos. Cichy, ale tak wyraźny, że Rusek słyszał dokładnie każde słowo.
- Popełniłeś wczoraj wielki błąd. Nie powinieneś ruszać tej sprawy. Ale już za późno - głos cedził poszczególne zdania
Ktokolwiek to mówił, musiał być bardzo blisko, ale polityk nie potrafił go dostrzec, bo okolicę oświetlała tylko jedna latarnia, a róg kamienicy zasłaniał przed światłem ten fragment chodnika, gdzie musiał stać teraz tajemniczy napastnik. Znikąd nie można było też spodziewać się pomocy - ulica była opustoszała, okoliczne domy-rudery zapewne niezamieszkane, a jeśli nawet zamieszkane, to od ich lokatorów prędzej należało się spodziewać dodatkowych kłopotów niż pomocy. Oszołomiony i zapewne nie myślący trzeźwo Rusek, zdołał jednak wydobyć z siebie dość odważne pytanie:
- Kim ty jesteś?
- Ja? - odezwał się ów lodowaty głos, po czym zamilkł na chwilę - Jam częścią jest tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni.

I zanim polityk zdołał pomyśleć, czy gdzieś już słyszał te słowa, dostrzegł tuż przed sobą jakieś poruszenie. Z mrocznego cienia, w nikłe światło latarni w którym leżał, zbliżał się napastnik. Gdy zbliżył się na odległość może półtora metra, Rusek wreszcie go zobaczył. Widok, który ujrzał, miał zapamiętać do końca swojego życia. Czyli zaledwie przez kolejne trzy sekundy. Coś błysnęło i dla Piotra Ruska, młodego działacza Plandeki Obywatelskiej, zapadła wieczna ciemność.

CDN

21. maja 2016, 00:22 DST,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

piątek, 4 marca 2016

listy z dzikich pól

Bracia i Siostry,

Oto piąty Rok Pański mija już, odkąd ostatnie słowa do Was skierowałem z kraju nad Wisłą. Wtenczas list owy pisałem, kiedyż to wielkie swary na tych ziemiach się rozpleniły po tym, jak to pojazd powietrzny latający Najjaśniejszego Władcy Lecha z dynastii Kaczyńskich o ziemię uderzył z wysokości wielkiej, gdy Władca, wraz ze świtą swoją, do Smoleńska na Rusi podążał. Lecha brat rodzony - Jarosław herbu Kaczor - utrzymywał, jakoby sprawką wszystko to było rosyjskiego cara Putinina, z którym podłe knowania zawiązał namiestnik ówczesny Lechistanu - imć Tusk. Rusini jednakowoż twierdzić poczęli, iż winę za zajście owo polscy powożący pojazdem latającym ponoszą, azaliż bowiem mowy ruskiej nie znali i we mgle - gęstej ni oko wykol - pojazdu narowistego okiełznać nie potrafili. Do tego dowódca ich, mocą okowity otumaniony, na postój w Smoleńsku bardzo nastawać miał i lekkomyślność tę powożącym narzucał, o czym zaświadczyli uczeni w tajemnej sztuce psychologii.

Swary te naród Lechistanu podzieliły i zaprawdę zaprawdę powiadam Wam - do dziś rzecz ta wyjaśnienia swego nie doczekała... Nic to jednak, albowiem czasy teraz bardziej jeszcze niespokojne niż wówczas. Oto już szósty raz księżyc w nowiu ujrzano, jak nowa władza na tronie nad Wisłą zasiada. Wszystko od tego początek swój wzięło, gdy o majowych miesiącach roku zeszłego tron swój stracił Wielmoża z Komorowa, druh wierny imć Tuska, tak wielce w swoją potęgę zadufany, iż przegranej do myśli nie dopuszczał. Zamknął się on tedy w zamczysku białym, w stawów otoczeniu, których wody smagłe łabędzie przemierzały, a kampanii żadnej prowadzić nie raczył. Natenczas wejrzał na to wszystko Jarosław herbu Kaczor, a jest to człek wielkiej chytrości i przebiegłości. Wezwał on z Grodu Kraka niejakiego Andrzeja od Dud, w sztukach prawniczych uczonego, i zamyślił, aby jego na tronie osadzić. Mąż ten, o obliczu pucołowatym, spojrzeniu maślanym i manierach wytwornych, lud prosty zjednał sobie, a ten na tron Lechistanu wyniósł go, strącając z piedestału Wielmożę z Komorowa i wypędzając go do puszczy, co by tam, na dzikiego zwierza polując, dni swoich doczekał. Jako że wcześniej już do Brukseli zbiegł imć Tusk i od czasu tego stopy nad Wisłą nie postawił, stronnictwo jego w rozsypkę popadło. Pozostała jedynie namaszczona przez imć Tuska Twarda Doktorowa, jednak nawet ona przed klęską w jesiennym plebiscycie uchronić swego stronnictwa nie mogła. Tak to Jarosław herbu Kaczor tryumfalnie podbił całą stolicę, wszystkie rady poplecznikami swemi obsadzając. Aby samemu zaś w cieniu pozostać, choć na stanowisko namiestnika oskomę wielką miał, na posadę tę powołał przyboczną swą - jejmość Beatę, co w rzemiośle krawieckim jest biegła. "Ogłaszam ci radość wielką" - tako rzecze jej Jarosław. "Oto ja, służebnica Twoja, niechaj się stanie według słowa Twego" - odpowiada ona, pąsowiejąc na obliczu. I dość powiedzieć, że nie tylko jejmość Beata stanowisko godne piastować poczęła, ale i w Radzie Wielkiej zasiadł cały jej fraucymer: i żaków uczycielka Krystyna, co przed nikim karku nie zgina, i litości nie znający okrutny Sędzia Zet, czy wreszcie szalony Wojak bez piątej klepki, o którym wieść niesie, że na Moskala wojska poprowadziłby z ochotą wielką. Jest to bowiem mąż w gorącej wodzie kąpany, a krew u niego bystra, niźli myśl bystrzejsza nawet.

Inne stronnictwa również do Rady Wielkiej posłów swoich wprowadziły. Nie podołał wprawdzie hrabia Janusz z Muszką, klęskę ponieśli też libertyni gorzelnika, który kotów sympatią nie darzy, oraz rewolucjoniści starca, który mężów wielkość mierzy po tym, jak bardzo w stosunkach z białogłowymi są zapamiętali. Za to wyczynu wielkiego pieśniarz spod grodu opolskiego dokonał, który jako trybun ludowy występując, w szrankach do tronu tylko Andrzejowi od Dud oraz Wielmoży z Komorowa ustąpić musiał. Także lichwiarz Ryszard, trzosem pękatym mocno potrząsając, szlachtę swoją na stolicę wprowadził. Nic jednak ich siła nie znaczy, wobec mocy wielkiej Jarosława posłów. Zaraz też począł on stronników swych na każdym urzędzie osadzać. Burzyć się tedy tłuszcza poczęła, niezbyt mocno wszak, każdy nowy władca przeto czyni tym sposobem, gdy trony obejmie. Zaprawdę, przyznać jednakowoż należy, iż Jarosław z wielkim zapałem i bez opamiętania wymiany te dokonywał, na radach i urzędach najważniejszych nie poprzestając, ale i heroldów, kronikarzy, a nawet koniuszy i stajennych ze swego nadania wprowadzając. I chociaż zarówno poddani Doktorowej jak i stronnicy lichwiarza Ryszarda za każdym razem racje przeciwne wygłaszali, tak za każdym razem otrzymywali rekuzę.

Aby zaś pospólstwo ułagodzić, przykazał Jarosław jejmości Beacie, co by obietnice swe plebiscytowe realizować poczęła. Takim to sposobem, władza najpierw ludowi użyczyła po 500 talarów na każde pacholę (chyba że kto majętny, to tylko na drugie i trzecie). Co się jeszcze dziatwy tyczy, to zrządzenie wydano, iż o rok później nauki w szkole powszechnej pobierać się będzie. Podatki niższe władza też ma zamiar ściągać, mikstury lecznicze starcom niedołężnym darmo wydawać, wreszcie od znoju pracy w polu o lat kilka wcześniej lud prosty uwalniać. I choć niektórzy uczeni w rachunkach dowodzić poczęli, iż w skarbcu królewskim dukatów na wszystko to braknie, władza z wielką zapamiętałością zamierzenia swe czyniła, zaś uczonym tym odrzekła, iż to ludzie małej wiary. Zaś gdy grosza zasoby przetrzebiono, kupców zagranicznych, co na wielkich targowiskach handlują, podatkiem dodatkowym obłożono, a jeszcze większy domiar przydzielono tym, co w Dzień Pański kramarzyć czelność mają. Międzyczasem pakt zawarto, na wielką sumę złota, z zakonnikiem z toruńskiego grodu, który akademię przedziwną postawił, ucząc tam żaków na kronikarzy i heroldów, a jednocześnie wodę gorącą spod ziemi wielkimi ilościami wykopując, co każe podejrzewać go o konszachty z Lucyperem samym. Na zwieńczenie zaś tych nowych rządów wreszcie, archiwa tajemne otwarto. Tam zaś wyczytano, jakoby Człowiek z Wąsem, co cztery dekady temu rebelią tych, którzy okręty wodne konstruować potrafią dowodził, sam knowania podłe prowadził z okupantem podówczesnym. Tak to zaświadczać mają księgi w pałacu dawnego namiestnika Lechistanu - Wszechwładnego Czesława - odnalezione. Wszak jednak ani on, ani zwierzchnik jego - generał o wielkich czarnych oczach, słowa prawdy nam nie wyjawią, obaj bowiem na tamtym świecie już z łaski Pana przebywają. Przystąpili zatem w gazetach piszący do Człowieka z Wąsem i jemu wieścili, że dla niego to już ostatnia wieczerza. On jednak rozmawiać z nimi nie chciał, tylko za ocean się udał i tam tydzień cały przebywał, odpoczywając. I świadectwo tylko dał takie, iż księgi rzeczone kłamstwa wierutne zawierają, a wszystko to dlatego, iż między Jarosławem herbu Kaczor a Człowiekiem z Wąsem złość wielka była, gdy ten drugi na tronie zasiadał, przez co ten pierwszy, gdy władzy dostąpił, zaraz na banicję umyślił go wygnać.

Zaprawdę, widzicie zatem Bracia i Siostry, jak niespokojne czasy nastały. A jakby i tego było mało, świat cały drży w posadach. Oto nie dalej jak dwa lata, gdy niepokoje wielkie na Zaporożu i Rusi Kijowskiej powstały. Wojna domowa lud ten waleczny przetrzebiła, z czego car moskiewski Putinin skorzystał, wschodnie ziemie tej krainy najeżdżając i do swego cesarstwa wcielając. Ani jednak Unia Brukselska oburzyć się nie zdążyła, gdy większe jeszcze niebezpieczeństwo u jej wrót stanęło. Oto bowiem rzesze ludów niewiernych od morza wielkiego do krajów Unii Brukselskiej wdzierać się poczęły. Turcy Osmańscy i Seldżuccy, Saraceni, Bisurmanie, Arabowie brodaci, mieszkańcy Babilonu, a nawet i Mamelukowie. Tysiącami nadciągając, granice kolejne przemierzały, w proch obracając stary porządek. Wszędzie, gdziekolwiek się pojawiać poczęli, trwoga, gwałty, mordy i pożoga nastały. Ich marsz, niczym Hunów i Wandalów na Rzym Starożytny, zatrwożył możnych tego świata. W panice zbierać się poczęli i radzić, jak konkwiście tej naprzeciw działać. Żadnej jednakowoż mądrości nie uradzili. Ani imć Tusk, który radą Unii Brukselskiej wtenczas sterował, ani Dawid Niezłomny - monarchini brytyjskiej wysłannik, ani cesarz Francuzów - Oląd I, ani nawet Czarny Władca zza Oceanu. Ba, najeźdźcy islamscy tronem najmocniejszej bodaj władczyni tego świata zatrzęśli. Oto bowiem pruskiej hrabiny Anieli potęga tym sposobem przebrzmiała, a w przeszłość odeszła. I choć dzierży ona jeszcze władzę w Germanii i Unię Brukselską żelaznym pętem trzyma, szemrania wśród ludu wielkie się na nią podniosły.

A nie wszystkie to przecież frasunki ludu współczesnego. Oto i powietrze zatrute, i wody niespokojne. Lody polarne znikają, po oceanach tajfuny i wichry nigdy nie widziane szaleją, na lądy się wdzierając, domostwa ludzkie w perzynę obracając. Zwierzyna dzika przeciw człowieczej przewadze łeb swój podnosi. Morowe zarazy krążą niczym widmo mroczne, jak plagi egipskie ludy wszelkie doświadczając. Roku zeszłego małpy nadrzewne śmiercionośny pomór przyniosły, jeszcze wcześniej ptactwo powietrzne, zaś teraz świń gospodarski ludność Lechistanu, Germanii i Rusi Kijowskiej wygubił. Zaś za oceanem robactwo fruwające zarazę rozprowadza, od której wszak nie przenosi się człek na łono Abrahama, jednakowoż dzieci zdeformowane na świat przychodzą, niczym potwora jakaś. A na to wszystko lud prosty medyków jeszcze nie chce słuchać i mikstur leczniczych przyjmować, w zadufaniu i zarozumialstwie swoim wyznając, iż leczyć się wolą cukrem zwykłem we wodzie najpospolitszej rozpuszczonym albo i zielem niezwykłem, którego dym palony długowłosi odmieńcy w nozdrza swoje wdychają, co by wizje przedziwne na nich zstąpiły i wesołość wielka.

I nic w tym wszystkim nieszczęściu nie pomogą rozrywki wielkie, które dla gawiedzi na czas najbliższy są przewidywane. Oto już w czerwcu, na francuskiej ziemi konkury wielkie tych, co skórzaną kulę po zielonej łące kopią, miejsce mieć będą. Miesiąc po nich nie minie, a pod gród krakowski dziatwa ze świata całego zjedzie, co by z Wielkim Białym Ojcem z Watykanu pospołu ucztować i pieśni wznosić ad maiorem Dei gloriam. Zaś gdy tylko się rozjadą, za Oceanem, na plażach Brazylii Królestwa w szranki wielkie staną ci atleci, co skaczą, biegają i pływają.

W kraju nad Wisłą marna to jednak pociecha. W atletycznych zawodach lud Lechistanu od klęski do klęski ostatnim czasem kroczy. Wszak nawet wojsko nasze zaciężne - junacy, co pod wodzą dumnego Franków syna, skórzaną kulę nad taśmą bawełnianą z wielką mocą przerzucają, rezon ostatnimi czasy stracili i nie wygrywają już bitew największych. Kopiący skórzaną kulę po zielonej łące w grach wstępnych zawżdy poczynają sobie ochoczo, gdy jednak gry przychodzą poważne, tchórzą oni i cięgi zbierają, zatem i tak samo pewnie się ziści na francuskiej ziemi, jeszcze przed dniem świętego Jana. Tak i też młodzian butny, co pojazdy mechaniczne do gorącości wielkiej rozpędzał, odkąd poturbował się okrutnie, rezon i śmiałość stracił, a i ciało słuchać nie chce go, jako drzewiej bywało. Córa pierworodna górala spod Tater, która uganiając się po śnieżnych pagórach na dwóch kawałkach sztachety w proch rozbijała onegdaj królestwa znamienite, najpierw zbałamucić się dała, a wnet we frasunek wielki wpadła i bojowości do dziś dnia odzyskać nie poradziła. Nawet dzielny Kamil, terminator mistrza swego Adama o którym pieśni pisano, w powietrzu mroźnym fruwający, odkąd dwie zimy temu na ruskiej ziemi w pokonanym polu świat cały zostawił, tak na laurach spoczął. A że kamraci jego podobnie zachowywać się poczęli, i czy to na małej czy dużej konstrukcji niczym kurczaki opasłe spadają, zebrali się tedy uczeni w skokach i radzić poczęli, co by tu uczynić, aby śmiałków tych na zatracenie dalsze nie posyłać. Uradzili jeno, pod radą światłego Apoloniusza, iż kruczy trener niegodny jest mistrza dalej radą wspomagać, następcy jego jednakowoż wskazać nie potrafili. Stąd aby tylko dziewczę młode, co z równą śmiałością szaty odsłoniwszy wdzięki swoje ku gawiedzi uciesze okazuje, jak i za kulą niepozorną po klepisku z pałką płaską goni, gańby we świecie nie przynosi.

Zaprawdę zaprawdę, macie teraz świadectwo Bracia moi i Siostry moje umiłowane, że ciężki żywot wiedzie człek prosty w kraju nad Wisłą, i w Germanii, i we Franków stolicy, i w Unii Brukselskiej całej, od mórz niezmierzonych brzegów aż po szczyty gór. I jedno tylko w królestwie Lechistanu od czasów najdawniejszych nie zmienia postaci swej. Czy to człek prosty, czy pan na urzędzie, czy szlachcic na włościach, każdy w wodzie ognistej smutki swe topi i radości obmywa. Alboż to i okowita odwieczna, albo piwo pospolite czy wino z darów sadu pozyskane, albo i trunek co w księżyca blasku go wytwarzać radzą. A jak kto majętny, to grog czy miód, rum czy nawet anglosaskich panów specjały, na myszach ponoć warzone, co się łyską zwą. I niechaj narodowie wżdy postronni znają, że w sztuce napoju ognistego popijania, ludy Lechistanu biegłe tak są, co tylko Rusin może im dorównać i kroku w tym dotrzymać. A niech tam się więc na stolicach za łby biorą, a wojenne surmy niech za granicami dmą, niech wschodzi i przemija potęga królów i blask kościołów, tak w tafli okowity człek prosty jedynej swej stałości na tym świecie poszukiwał będzie...

Zawżdy tak było, tako jest teraz i tak też pozostanie po czasy wszystkie, aż do Dnia Sądnego. A to wszystko spisał, na wieczne dla Was i dzieci Waszych świadectwo, kronikarz niżej podpisany, w sztuce liter stawiania biegły, co na oczy własne wszystko owo widział, a podpisem swem o tym zaświadcza.

Lawrence z Besarabii

4. marca 2016, 23:57 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

sobota, 9 stycznia 2016

o roku ów!

Sytuacja społeczno-polityczna za oknami aż prosi się o teksty w nurcie "aszdziennikowej" fiction, a ja paradoksalnie nie mam aktualnie na tę stylistykę pomysłów. Zresztą, przełom roku to akuratniejszy czas na mniej i bardziej egzaltowane podsumowania minionych dwunastu miesięcy. Te w sferze kultury zawsze wywołują u mnie podejrzenia o podwójną pretensjonalność ich autorów. Nie sposób przecież obejrzeć/przeczytać/wysłuchać wszystkich filmów/książek/płyt/dzieł pozostałych najróżniejszego autoramentu, jakie się w danym roku ukazały. Nie sposób też wyzbyć się do cna wszystkich pokładów subiektywizmu (by nie przywoływać myślicieli, którzy na gruncie filozofii dowodzili, że to wręcz fizycznie niemożliwe). Bezcelowe jest jednak drążenie, ile książek przeczytali autorzy rankingu "10 najlepszych książek 2015 roku" w medium dowolnym, i w związku z tym stawianie pytań na ile rzetelny jest ich ranking, skoro nie obejmuje całości materii (nie uwierzę, że przeczytali wszystkie wydane). W gatunku zabaw umysłowych pozostaje wyobrażanie sobie hipotetycznej sytuacji, jak to po fakcie (czyli po opublikowaniu rankingu) jednemu z jego twórców wpada w ręce książka, która ukazała się w roku rzeczonym, a która tym rankingiem teraz poważnie chwieje...

Blog z definicji subiektywizmem przesiąka tak, że wirtualny papier na którym spisane są niniejsze słowa należałoby suszyć przynajmniej raz w tygodniu. Dlatego jest idyllicznie wręcz wolny od przytoczonych wyżej dylematów. Co więcej, autor bloga może sobie aspirować do czego mu się żywnie podoba, a powszechnie przyjęte założenie, że bloger pisze sobie tylko "internetowy pamiętnik", broni go od wszystkich zarzutów o jakiekolwiek uzurpatorstwo. Oczywiście, tej władzy która teraz jest, zapewne niespecjalnie taki stan rzeczy się podoba. I być może wskrzeszą stary pomysł, aby każdy blog traktować jak gazetę drukowaną, a co za tym idzie - nad każdym blogerem ustanowić nadredaktora pilnującego, ale zanim do tego dojdzie, to jeszcze trochę członków zarządów i rad nadzorczych nad Wisłą popłynie. A gdy wreszcie moją pisaninę będzie cenzu... pardon... redagował merytoryczny opiekun z "Frondy Lux", zacznę składać zdania tak, żeby nikt nie zrozumiał. Joycem się oczywiście (jeszcze) nie tytułuję, a strata dla ogółu będzie i tak niewielka.

Tymczasem mam ochotę stworzyć ranking czegoś, na czym niespecjalnie się znam, ale co jest mi szczególnie bliskie. Pod względem pierwszego warunku, nie odbiegam znacznie od wielu autorów medialnych podsumowań, a drugi warunek, niczym pani Ordonówna, mi wszystko wybaczy.

Rok 2015 był na fińskim rynku muzycznym okresem wyjątkowym. Oto bowiem już dawno się nie zdarzyło, aby w jednym roku nowe albumy wydali niemal wszyscy giganci tamtej sceny, zespoły które dźwignęły fińską muzykę na ponadlokalny poziom, ludzie którzy osiągnęli sukces w Europie, a niektórzy i na świecie, mimo że to, co grają, nie jest kierowane do stacji radiowych i nie schlebia gustom (ależ to śliczna fraza) najbardziej masowego widza. Zachwycamy się bowiem casusem naszego Behemotha czy Vadera, które grają wprawdzie coś, czego nikt nie rozumie, ale mają rzesze fanów na całym świecie. Gdy tymczasem po drugiej stronie Bałtyku leży sobie państwo o ośmiokrotnie mniejszej od Polski liczbie ludności, gdzie tych zespołów podbijających płytowe półki i koncertowe sale all over the world, są całkiem pokaźne dziesiątki. I właśnie tak się teraz wydarzyło, że większość z owych eksportowych fińskich produktów, w 2015 roku nagrało nowe materiały. Amorphis, Nightwish, Children of Bodom, Ensiferum, Stratovarius czy Waltari sprzedały na świecie pewnie kilkakrotnie więcej krążków niż ich ojczyzna liczy mieszkańców, a przede wszystkim otworzyły drzwi dla swoich następców. Z istniejących jeszcze (czyli nie rozwiązanych) grup, zabrakło w minionym roku nowych płyt zaledwie kilku wybijających się grup. Przede wszystkim największej sensacji ostatnich lat czyli Ghost Brigade (bodaj najbardziej dojrzałego aktualnie zespołu z Kraju Tysiąca Jezior; może tylko Amorphis mógłby się z nimi równać); zabrakło jeszcze Finntrolla, Amoral, Wintersun (na ich kolejne dokonania trzeba będzie pewnie czekać dłużej niż na "Chinese Democracy" Guns'n'Roses, ale nic to) i już bardziej skierowanych do masowego odbiorcy HIM, The Rasmus, The 69 Eyes, Sunrise Avenue czy Lordi.

Kogo zatem stać było na odkrywcze pomysły, a kto tylko odcinał kupony od minionych sukcesów?

10. Ensiferum - "One Man Army" (Metal Blade, styczeń 2015)
Trawestując stary mem, Ensiferum skończyło się na "From Afar", czyli ponad sześć lat temu. Trochę przykro, bo stało się to jakby samo z siebie. Ani nie było większych roszad w składzie, ani żadnemu z liderów nie ukazał się w przypływie mocy twórczej Chrystus czy Hitler (jak to niektórym wybitnym muzykom w tamtym rejonie się przytrafiało). Wygląda więc na to, że Markus Toivonen i jego koledzy się twórczo wypalili. Po wspomnianym "From Afar", które zmuszało do szukania godzinami własnej szczęki na podłodze, było jeszcze "Unsung Heroes" - coś na granicy pomiędzy "przyzwoite" a "przeciętne", ale "One Man Army", mimo podniosłej - jak zwykle - oprawy, jest po prostu dość słabą płytą. Szkoda.

9. Waltari - "You Are Waltari" (Rodeostar Records, luty 2015)
O Waltari można by napisać niejedną książkę i jedna, zdaje się, już powstała. W trzech słowach: najbardziej zwariowany zespół świata, który w okresie niemal 30 lat na scenie zdążył już wymieszać ze sobą wszystkie (sic!) istniejące gatunki muzyczne i wymyślić do tego jeszcze kilka własnych. Co jednak równie istotne, nigdy nie brakowało im także pozamuzycznych pomysłów. Na najnowszej płycie też ich nie brakuje: od tytułu płyty (który wydaje się hołdem dla fanów), przez okładkę (na której Kartsy wygląda jak milion dolarów po denominacji) i fakt zatrudnienia aż czterech gitarzystów, aż po występ w teledysku do "Only The Truth" legendy filmów porno - Rona Jeremy'ego (i to w jakiej roli!). A muzycznie jest tak sobie. Są dobre momenty, chociaż wolę ostatnie solowe projekty Kartsy'ego. A te zwariowane pomysły też zresztą jakieś 15-20 lat temu były jakby bardziej zwariowane.

8. Children Of Bodom - "I Worship Chaos" (Nuclear Blast, październik 2015)
Może to i najostrzejsza ich płyta od lat, jak głosiły recenzje. Może zwolnienie drugiego gitarzysty i fakt, że Alexi Laiho wziął na siebie całą robotę w tej kwestii nawet wyszło grupie na dobre, jak twierdzą niektórzy. Ja do obiektywności w temacie kultury i sztuki nigdy nie aspirowałem, ale w przypadku "Dzieciaków" nie ma mowy nawet o jej szczypcie. Jeśli bowiem pierwszą usłyszaną metalową płytą było "Follow The Reaper", jeśli kilka lat później zakochało się w każdym dźwięku z "Hate Crew Deathroll", jeśli na cały regulator słuchało się swego czasu początku "Living Dead Beat", to już wszystko później, czegokolwiek by nie stworzyli, będzie "nie takie jak kiedyś". Mimo, że najnowsze dzieło jest naprawdę solidne.

7. Stratovarius - "Eternal" (Edel, wrzesień 2015)
Oni z kolei przeżywają już nie drugą, a trzecią albo i czwartą młodość. Z najodleglejszych początków grupy nie ma już nie tylko nikogo z muzyków, ale nawet nazwy i stylu. Najstarszy stażem jest chyba Kotipelto, który przyszedł przed nagraniem czwartego albumu. "Eternal" jest piętnasty. W międzyczasie, jak w dobrym hollywoodzkim filmie, zespół zaliczył bodaj wszystkie życiowe zakręty i koleje losu. W tej sytuacji sukcesem byłoby już to, gdyby grali tak, że dałoby się tego słuchać bez większego bólu zębów. A oni grają znacznie lepiej. Poprzednia płyta ("Nemesis") była wręcz rewelacyjna. "Eternal" jest jednak małym zwrotem, jakby ukłonem w stronę czasów Tolkkiego. Nie jest to złe, produkcja jest świetna, słucha się lekko, łatwo i przyjemnie, wolałem jednak chyba, aby nadal kroczyli drogą brzmieniowych eksperymentów z trzech poprzednich albumów.

6. Nightwish - "Endless Forms Most Beautiful"  (Nuclear Blast, marzec 2015)
Krytycy przyjęli rzecz entuzjastycznie, ja - znacznie gorzej. Chociaż to nie jest zła płyta, skądże! Momentami jest znakomita, przynajmniej połowa ścieżek to przeboje z miejsca, po pierwszym przesłuchaniu ("Elan", "My Walden", "Alpenglow", "Shudder Before The Beautiful"). Problem jednak w tym, że Tuomas Holopainen poprzednimi dokonaniami zawiesił sobie poprzeczkę tak wysoko, że nawet ktoś o jego skali geniuszu, zaczął mieć problem, aby ją przeskoczyć bez wyrżnięcia głową w szklany sufit. Pies pogrzebany mówi, że najnowszy album to nie jest krok naprzód. Że niektóre pomysły aż kłują w oczy wtórnością (vide zamykający album, kilkunastominutowy kombajn). Pytanie tylko, czy na ścieżce, którą obrał Tuomas jest jeszcze możliwość wymyślenia czegokolwiek nowatorskiego, zrobienia jakiegokolwiek kroku do przodu...? Ten album dowodzi, że nie, ale jeśli wbrew temu jednak jest jeszcze jakiś proch do wymyślenia, to właśnie ten facet go wymyśli.

5. Wolfheart - "Shadow World" (Spinefarm, sierpień 2015)
Wolfheart ma, wbrew słowo i intencjom lidera i założyciela, jedno proste zadanie. Koić smutek po nieodżałowanym Before The Dawn. I wprawdzie nie ma już unikalnego, niedoścignionego przenikania się wokali Tuomasa i Larsa (bo nie ma Larsa), ale dźwięki są podobne. A niektórym, jak niżej podpisany, to w dużym stopniu wystarcza. Chociaż ani muzyka Wolfheart, ani płyta (ani nawet nazwa) odkrywcze nie są, to charyzma i techniczne umiejętności Tuomasa robią tak zwaną różnicę. Mi się tego bardzo dobrze słucha. Wam jednak nie daję gwarancji.

4. Swallow The Sun - "Songs From The North I, II i III"  (Century Media, listopad 2015)
Jaką trzeba mieć pewność siebie (albo tupet), żeby w tych czasach, gdzie gros płyt trwa krócej niż szkolna lekcja, a do radia nie ma szans przedostać się cokolwiek, co trwa dłużej niż cztery minuty, nagrać album potrójny. Niemal trzy bite godziny muzyki! W dodatku z pomysłem, bo każda odsłona trochę się od pozostałych różni stylem i przesłaniem. Chociaż oczywiście o większych zaskoczeniach nie może być mowy. Swallow The Sun to nadal niedoścignieni mistrzowie melancholii, Mikko Kotamaki nadal śpiewa tak, że ludzie z depresją powinni unikać jego głosu jak ognia. Jeśli komuś spodobała się którakolwiek z poprzednich płyt STS, spodoba się i najnowsza. Aczkolwiek ocierające się niemal o akustyczne granie "Pray For The Winds To Come" (nawiasem mówiąc, jedna z najciekawszych pozycji w albumie), to strona, od jakiej wcześniej panów z STS nie znaliśmy.

3. The Man-Eating Tree - "In The Absence Of Light"  (Ranka Kustannus, luty 2015)
Ależ to jest zaskoczenie! Zespół, jakich obecnie jest na pęczki, a w Finlandii to i na całe stragany, nagrał znakomity album. Tym większe brawa, że nie jest to debiut, a płyta bodaj czwarta, gdy pewne symptomy braku kreatywności lubią się już uwidaczniać. Grupy nie tworzą wprawdzie ludzie znikąd. Za perkusją zasiada Vesa Ranta - prywatnie zdolny grafik komputerowy, szerzej jednak znany z faktu tworzenia przez lata jednego z fińskich zespołów wszech czasów, legendarnego Sentenced. Z kolei za gitary odpowiada Janne Markus, wcześniej współpracujący z wokalistą Sentenced Ville Laihialą w całkiem dobrze przyjętym projekcie pod nazwą Poisonblack. Man-Eating Tree muzycznej Ameryki nie odkrywa. Coś dla siebie znajdą tu i fani Sentenced, i niemal wszystkich zespołów spod znaku melodyjnego metalu z fińskiej grządki. A przebojowy "Death Parade" przypomniał mi nawet dokonania zapomnianego już chyba Suburban Tribe.

2. Amorphis - "Under The Red Cloud"  (Nuclear Blast, wrzesień 2015)
To powinno być miejsce pierwsze, ale Esa Holopainen i jego drużyna mieli pecha nagrać ten album w roku, w którym twórczo uaktywnił się Jani Liimatainen, o czym poniżej. Amorphis też przeżywa trzecią młodość, ale jeszcze wznioślej niż wzmiankowany Stratovarius. Ich dojrzałość, pewność siebie, dopracowanie stylu, pomysły - trudno znaleźć słowa uznania. Ćwierć wieku na scenie, trzeci wokalista, dwunasta płyta, a niewiele pomyliłbym się, gdybym zaryzykował stwierdzenie, że nigdy nie grali lepiej niż dziś. Owszem, jak niemal każdy zespół mieli w karierze zakręty, ale pokażcie mi tego, kto wyszedł z nich bardziej wzmocniony niż Amorphis. Tomi Joutsen jest losem na loterii wygranym przez Esę H., wokalną ekstraklasą w skali światowej (a ja kiedyś płakałem po Pasim Koskinenie...). Najnowsze dzieło jest za to jeszcze bardziej dopracowaną wersją "Circle", którą obwołałem przecież płytą 2013 roku. Zaczyna się marzycielską melodią i wprowadza słuchacza w taki stan, który trudno opisać słowami. Delicje, po prostu delicje i tyle w tym temacie.

1. Cain's Offering - "Stormcrow"  (Frontiers Records, maj 2015)
Napisać, że Jani Liimatainen jest genialnym kompozytorem (i gitarzystą zresztą też) będzie banalnie naiwne, niczym wypracowanie wziętego gimnazjalisty, ale co można poradzić na fakt, że to prawda. Czegokolwiek się facet nie dotknie, zamienia się w czyste złoto. Lista zespołów, które spadły z piedestału w otchłań gdy tylko Jani je opuścił, jest długa niczym paragon z "Biedronki" (by na Sonacie Arctica i Altarii poprzestać). Długo wydawało się, że Cain's Offering będzie jednorazowym wystrzałem, że na wydanym w 2009 roku "Gather The Faithful" kariera tego projektu rozpocznie się i zamknie zarazem. Tym większe było zaskoczenie, że "Stromcrow" w ogóle przyszedł na świat. Na płycie zaskoczenia już być nie mogło. Jani potwierdza, że nie ma w tej chwili konkurencji. Tworzy swój własny, niedościgniony, dopracowany w każdym calu styl. Płyta jest perfekcyjna od pierwszej do ostatniej sekundy, produkcja powala na kolana. Pod względem melodii, energii, przebojowości, warstwy tekstowej, w stosunku do znakomitego przecież debiutu grupy, "Stormcrow" jest milowym krokiem naprzód. Nie jest to ani styl Stratovariusa, ani Sonaty czy Altarii. Z każdego z tych zespołów Jani wziął to, co najlepsze, niczym te dwa herbaciane listki z samego czubka krzewu, doprawił rzecz własnym, ponadczasowym, talentem, i tym właśnie jest "Stormcrow" (skoro już podejmuję się jakiegokolwiek opisu słowami, choć to z góry skazane na klęskę). Nawet ludziom "uczulonym" na wokal Kotipelto, których przecież nie brakuje, rzecz powinna się spodobać. Wziętym fanom, jak niżej podpisany, taki na przykład "On The Shore" może wręcz wycisnąć z oczu łzy. O obiektywności, jak wspomniałem wyżej kilkukrotnie, nie może być mowy, ale dla mnie to będzie pewnie album dekady. Chyba, że przed jej końcem Liimatainen jeszcze coś wyczaruje...

9. stycznia 2016, 23:07 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego