sobota, 7 marca 2015

aviator

Przed godziną 11:00 do Sali Kongresowej w Warszawie wjechał wóz strażacki i chwilę potem mogła już rozpocząć się z wielką pompą uroczystość inauguracji kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego.

"Bronek, Bronek, Bronek!!!" - ochrypłym głosem skandowała cała sala już drugą godzinę, aż wreszcie główny bohater uroczystości wkroczył na scenę dziarskim krokiem, ubrany w koszulkę z napisem "Let Me Entertain Yoó!". Niezbyt czytelny przekaz hasła wyjaśnił się chwilę potem, gdy Prezydent zapewnił, że potrafi wyciągać wnioski z popełnionych gaf i odtąd już żadne krzyki i płacze nie przekonają go, że tam gdzie jest "ó" powinno być "u".

Bronisław Komorowski w krótkich żołnierskich słowach podziękował przybyłym gościom, po czym zapewnił, że motywem przewodnim jego kampanii będą zgoda i bezpieczeństwo, a następnie zaintonował oficjalną pieśń swojej kampanii. Song zaczyna się od słów: "Pojedziemy na łów, na łów, towarzyszu mój; Dorżniemy watahy, dorżniemy też sfory i dorżniemy rój".

Po tym jakże podniosłym i majestatycznym wykonaniu kampanijnego hymnu, na mównicę zaproszono znane osoby ze świata mediów, sportu i kultury, które oficjalnie udzieliły swego poparcia Bronisławowi Komorowskiemu. Wśród owych cenionych postaci znaleźli się między innymi: bokser Przemysław Saletra, żużlowiec Tomasz Gołąb, satyryk Maciej Szczur, reżyser Agnieszka Niderland, kuchenny autorytet Magda Gęśler, piosenkarz spod samiuśkich Tater - Sebastian Kurpiel-Bagietka, aktorka światowego formatu - Alicja Gąsienica-Dżdżownica, dziennikarka znana z programu "Rozmowy w mroku" - Ewa Strzyga, oraz wreszcie muzykalni bliźniacy - bracia Stolec, znani z przebojowej kapeli "Stolec Orkiestra".

Każda z tych osób krótko opowiedziała, dlaczego popiera Bronisława Komorowskiego w jego staraniach o Mały Biały Domek. Jednak dopiero chwilę potem miała miejsce prawdziwa niespodzianka tej konwencji. Zza kulis, przy aplauzie publiczności, wybiegł sam Gaweł Gawlikowski - reżyser, twórca najgłośniejszego polskiego filmu ostatnich miesięcy, dzieła pod tytułem "Id", opowiadającego o odradzaniu się polskiego nurtu psychoanalizy w trudnych latach powojennych. Prowadzący uroczystość przez dobre pięć minut wymieniał wszystkie nagrody, którymi wyróżniono film Gawlikowskiego na najważniejszych światowych festiwalach. Od najbardziej prestiżowej, czyli Oskarda, po nie mniej znaczące Złote Groby, Złote Lwice, Złote Kaczki oraz nagrodę NAFTA.

Prezydent podziwiał statuetki przyniesione przez reżysera, po czym w swoim stylu skomentował wielkość figurki Złotej Kaczki:
"Niezbyt duża jest ta kaczka, jakoś taka niedożywiona chyba... A za moich czasów to były kaczki! Jak się szło na polowanie, to jak one się wzbijały w powietrze, to słońce potrafiły zasłonić na długie godziny. Olbrzymie okazy, dorodne, tak tak, tak to drzewiej bywało... A u każdej szpony jak u orła, zęby wielkie i ostre jak u wilka. Jak raz jednego uczestnika nagonki trzepnęła skrzydłem, to chłopak był jedną nogą u Abrahama. A innym razem, posłuchajcie Państwo, bo to jest ciekawa historia, doniesiono mi, że podziemia Warszawy terroryzuje pewna wyjątkowo złośliwa złota kaczka. Mieszkańcom stolicy, porządnym obywatelom, nakradła mnóstwo złota i kosztowności, śmiercią groziła, niewiasty i dziatwę więziła, no straszne historie, dajcie państwo wiarę. A ja wtedy akurat na polowaniu w Budzie Ruskiej przebywałem, mamuta tropiliśmy z kolegą z bractwa kurkowego już trzeci tydzień, wyjątkowo przebiegłe stworzenie... Ten mamut znaczy się, nie kolega. Bo kolega wyjątkowo porządny człowiek, Dimitrij, Rosjanin spod Ufy. Ale o czym to ja...? Aha, i wtedy przybiega ten posłaniec z Warszawy, że ta kaczka tam... No to ja na koń wsiadłem i do stolicy co koń wyskoczy. I schodzę w podziemia. Pięć dni proszę państwa, pięć dni bez jedzenia i kropli wody tą bestię tropiłem po warszawskich kazamatach. Szczury z piskiem uciekały mi spod stóp, bezdomni ostatnią kromką chleba się dzielili. I raz, jak byłem gdzieś pod Starym Rynkiem, to wyłazi nagle takie paskudztwo, zielone całe, oczy wilcze, ruchy kocie, ogon długi jak dług publiczny. No mówię państwu, do kaczki niepodobne, więc się go pytam: "Ktoś ty?". A to mi mówi, że on jest Bazyl i coś tam dalej, nazwisko już zapomniałem, Liszek czy Lisiak, i mi mówi jeszcze - posłuchajcie państwo - że on mnie w kamień zamieni. A ja mu na to, że w kamień to mnie dopiero po moim trupie zamienią i na Krakowskim Przedmieściu przed Pałacem ustawią na wiekuistą dla narodu pamiątkę. Wtedy jak on się - uwierzcie państwo - przeraził, jak ogon podwinął, jak czmychnął w te czeluście na oślep, to mówię państwu - takie korytarze wydrążył, że pani Hania nasza kochana, jak metro budowała, to już miała ułatwione zadanie. Tak tak, to - nie chwaląc się - również dzięki mnie nasze metro warszawskie w tak błyskawicznym tempie mogło powstać... Ale ta kaczka, no właśnie... No więc idę ja dalej, u kresu sił i wytrzymałości, i nagle światło takie złote w oddali. Widzę ją. Siedzi sobie na górze złotych dukatów, puszy się jak oligarcha jakaś, jak nabab turecki, wyobraźcie sobie państwo. I mi jeszcze grozić zaczyna, że ona mnie przed Trybunał Stanu postawi, że mnie zamknie w więzieniu, od zdrajców i agentów wyzywa. A kły u niej jak szable, mówię państwu! I skrzydłami jeszcze bije. Ale ja wtedy jak fuzję z pleców zdjąłem, jak wypaliłem jej w te złowieszcze ślepia! Tak - za przeproszeniem - pieprznęło, proszę państwa, tak ziemia zadrżała, tak zatrzęsło, tak wielkie nastąpiły ruchy podłoża, że od tej chwili ulica Tamka w Warszawie jest cała pochyła! Ho ho!"

Zakończenie przemówienia niespodziewanym okrzykiem sprawiło, że cztery osoby na widowni aż podskoczyły na swoich krzesłach. Wszyscy pozostali natomiast mniej lub bardziej gwałtownie wybudzili się tymczasem z drzemki i aplauzem nagrodzili opowieść Pana Prezydenta.

Nie był to jednak koniec emocji. Prowadzący konwencję przedstawił bowiem trzy najważniejsze osoby w sztabie wyborczym Bronisława Komorowskiego. Towarzystwo niezwykle międzynarodowe. Szefem sztabu został Raymond Tusk, lobbysta i człek obyty w polityce, który musiał w trybie pilnym emigrować ze Stanów Zjednoczonych do kraju swoich przodków, ponieważ popadł w jakieś zatargi z wiceprezydentem USA Frankiem Underwoodem. Głównym strategiem kampanii został natomiast pochodzący z Rosji radzieckiej zakonnik, brat Anastazy Słupkow-Sondażow z bractwa Pijarów, jak wieść niesie - podobno potomek samego Raz Putina. Wreszcie, rzecznikiem prasowym sztabu Bronisława Komorowskiego ogłoszono panią Małgorzatę Pomidor. Jej znakiem rozpoznawczym ma być fakt, że na każde pytanie dziennikarzy będzie odpowiadać: "pomidor!".

A potem nastąpiło najbardziej wyczekiwane wydarzenie dnia. Ogłoszenie hasła kampanii wyborczej Bronisława Komorowskiego. Tekst odsłonił uroczyście Pan Prezydent wraz z Małżonką. Pociągnęli za sznurki i oczom widzów ukazało się wypisane olbrzymią czcionką hasło: "HO HO HO".

- Oto jest hasło na trudne i niebezpieczne czasy! - z dumą stwierdziła Agnieszka Niderland

- Proste, a ileż treści niesie w sobie! - wtórował jej Maciej Szczur

O komentarz specjalnie dla nas pokusił się też sam Raymond Tusk, który - jak się okazało - doskonale pamięta ojczystą mowę. Nowy szef sztabu zauważył, że hasło to doskonale łączy wszystkie grupy społeczne, a właśnie jedność oraz integracja narodu są myślą przewodnią tej kampanii. Tusk dodał również, że hasło to stanowi uniwersalną odpowiedź na wiele trudnych pytań, które mogą się pojawić w trakcie kampanii wyborczej:

- Co Pan Prezydent zamierza zrobić dla kraju w kolejnej kadencji? - HO HO HO!
- Jak żyć, Panie Prezydencie? - HO HO HO!
- Ile pieniędzy wydał Pan na kampanię wyborczą? - HO HO HO!
- Jak długo jeszcze dług publiczny będzie rosnąć? - HO HO HO!
- Jak bardzo zadłużony jest ZUS? - HO HO HO!
- Co będzie jeśli Rosja na nas napadnie? - HO HO HO!
- Podoba się Panu pani kanclerz Niemiec? - HO HO HO!

I wydawałoby się, że w tym momencie uroczystość można by już zakończyć. Przemówili najważniejsi goście. Znamy hymn, hasło oraz skład sztabu wyborczego. W niebo wzbiły się setki balonów, chińskie lampiony oraz białe gołębie (w ostatniej chwili ktoś powstrzymał Prezydenta, który na ten widok odruchowo zaczął szukać swojej dubeltówki). Na gości runęły kilogramy konfetti, wyprodukowanego z list podpisów pod obywatelskimi projektami ustaw o jednomandatowych okręgach wyborczych i o przywróceniu wieku szkolnego od siódmego roku życia.

Ale nie! To jeszcze nie koniec! Zadymiło, zakopciło i na salę wtoczył się olbrzymi autobus. "Oto jest BRONCHOBUS!!!" - prowadzący uroczystość ledwo przekrzyczał rozentuzjazmowany tłum. Jak się po chwili dowiedzieliśmy, w Polskę ruszy 314 takich pojazdów, po jednym na każdy powiat. Wszystkie będą wieźć na pokładzie działaczy partyjnych, członków sztabu i wolontariuszy, którzy mają za zadanie agitować i nakłaniać do głosowania na Bronisława Komorowskiego wszędzie tam, gdzie Bronchobus zajedzie. A nazwa pojazdu bierze się stąd, że nie spełnia on europejskiej normy emisji spalin EURO3, w związku z czym zatruwa powietrze tak bardzo, że każdy kto spotka ten autobus na szosie, będzie się musiał natychmiast poddać zabiegowi bronchoskopii...

... a wtedy - zgodnie z dewizą "Smog w każdym powiecie" - spłoszony swego czasu przez Prezydenta Bazyliszek nie będzie już jedynym smokiem w kraju (jedynym, bo ten wawelski to jednak dinozaur, co udowodnił swego czasu profesor dendrologii stosowanej - pan Giertych senior).

Oczywiście, Bronchobusy nie będą jedynie wozić działaczy i zmieniać składu chemicznego polskiego powietrza. Zaplanowano szereg atrakcji dla ludu wszędzie tam, gdzie się pojawią. Będzie rzecz jasna poczęstunek, z tym że nie będzie to - jak nas solennie zapewniono w sztabie - żadna kiełbasa wyborcza. Będzie za to rosół z dziada-pradziada oraz dziczyzna upolowana osobiście przez Bronisława Komorowskiego, a dla ochłody piwo "Cień kniei". Przygrywać będzie muzyka zespołu "Łowiecka Dawać". Dzieci będą mogły napisać dyktando, a dorośli wziąć udział w teście o Radzie Bezpieczeństwa Narodowego lub postrzelać z fuzji. Każdy kto trafi "dziesiątkę" trzy razy z rzędu otrzyma zdjęcie Prezydenta z autografem, a jeśli dodatkowo uczyni to z zawiązanymi oczami, będzie mógł zadać osobiste pytanie Małgorzacie Pomidor. Wreszcie, w Bronchobusach będzie można nabyć polecaną osobiście przez Bronisława Komorowskiego bestsellerową pozycję książkową pt. "Jak złowić jelenia - myślistwo i polityka dla średniozaawansowanych".

Po tych zapowiedziach, pojazdy oklejone podobiznami Prezydenta oraz reklamami sponsorów kampanii ("OSIKAM - lampy i żyrandole, profesjonalne oświetlenie pałaców i zabytkowych wnętrz"; "GRUBY ZWIERZ - sklep internetowy, wszystko dla myśliwych", "WĄS-KILLER - trymery do zarostu tak ostre, że ścinają z nóg!"), ruszyły w Polskę.

A gdy kurz opadł, na osypanym konfetti podeście zobaczyliśmy sylwetkę Bronisława Komorowskiego.
- Jak to, Panie Prezydencie, to pan nie pojechał Bronchobusem? - pytamy
- Bynajmniej! Słyszeliście, że jeden z moich konkurentów będzie prowadził kampanię z samolotu?
- Tak, to Janusz Korwin-Mikke - odpowiadamy
- No właśnie! Więc ja nie mogę być gorszy! Za chwilę zakładam gogle, pilotkę i ruszam w Polskę drogą powietrzną. Na drzwiach od stodoły!
- Ach tak... A daleko pan na tych drzwiach od stodoły zaleci?
- Ho ho ho!

7. marca 2015, 23:05 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: