niedziela, 27 listopada 2022

1899

Amerykański politolog Glenn Tinder przywołał we wstępie do jednej ze swoich książek starą maksymę mówiącą o tym, iż każdy, kto daje ludziom złudzenie, że myślą, będzie przez nich kochany, każdy zaś, kto rzeczywiście sprowokuje ich do myślenia, zostanie znienawidzony. Szwajcarski reżyser Baran Bo Odar i jego partnerka Jantje Friese - twórcy serialowego objawienia ostatnich lat, jakim był "Dark" - wracają właśnie z nowym dziełem o enigmatycznym tytule "1899". I wygląda na to, że zaczęli hołdować pierwszej części przywołanej zasady. 


Gdyby chcieć wypisać z ilu zgranych schematów i odwiecznych kalk "1899" się składa, to zabrakłoby stron w MS Word. (Czy naprawdę zawsze musi się gdzieś po drodze pojawić szalony naukowiec "z misją", który chce naprawić błędy jakie popełnił w przeszłości?). 
 
Zaczyna się może i interesująco, ale pomysłu i napięcia wystarcza na trzy pierwsze odcinki. Potem jest już tylko męcząca zbitka ciemnych kadrów, płytkich dialogów, koszmarnych klisz (zgodnie z którymi na pewnym etapie akcji okazuje się, że pozornie obcy sobie bohaterowie z pierwszego planu są tak naprawdę rodziną) i pop-psychologicznego bełkotu (zabrakło chyba tylko tej koronnej bredni o wykorzystywaniu zaledwie 10% własnego mózgu) łamanego przez pop-filozofię (Platon i jego jaskinia). Akcja nie ma tempa, pootwieranych niepotrzebnie wątków jest zbyt wiele, scenariuszowe braki są tuszowane efektami specjalnymi, a zakończenie jest przewidywalnie banalne (i wręcz pozbawione sensu).
 
"Dark" się w miarę bronił do końca, bo był jednak zdecydowanie bardziej "kameralny". Tutaj żona pana Barana pociągnęła za zbyt wiele wstążek i sama wsadziła się na minę, jeszcze w pierwszym sezonie. Oby nie było kolejnego, bo z każdym odcinkiem oglądało się ten serial coraz gorzej.
Słowem: wielkie rozczarowanie.

19. listopada 2022, 23:03 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

 

Brak komentarzy: