Miarą upadku i jednocześnie największą tragedią współczesnej polityki nie jest ani demagogia i radosny populizm, ani hołdowanie najniższym instynktom, szukanie haków i podkładanie konkurentom najbardziej cuchnących świń, ani nawet "sondażoza", która zamordowała tę dziedzinę nauki jaką była statystyka, która kreuje liczących się uczestników politycznej gry za pomocą robionych na zamówienie sfabrykowanych badań i która sprawiła, że bardziej wiarygodne od pomiarów opinii społecznej są obecnie zakłady bukmacherskie. (Galton w swym grobie wiruje...)
Największą tragedią współczesnej polityki jest to, że zmieniła się ona w archetypiczną walkę Dobra ze Złem o przyszłość ludzkości.
Partie polityczne, z ugrupowań, których celem było dążenie do zdobycia, a potem utrzymania władzy przy pomocy określonych narzędzi, zmieniły się we wrogie obozy jak na załączonym poniżej obrazku. Paradoksem jest jedynie to, że literalnie każdy sytuuje siebie i swoją frakcję po tej jasnej stronie mocy. Nieważne czy chodzi o tych od jednego "kaczora", czy od drugiego "kaczora", wszyscy są przekonani, że walczą w słusznej sprawie o uratowanie świata. Przeciw "złym", przeciw wrogom, którymi mogą być albo ci od zaściankowości, średniowiecza, piekła kobiet, ciemnogrodu, anachronizmu, kołtunerii i zacofania, albo ci od cywilizacji śmierci, bożka nowoczesności, tolerancji, wielokulturowości, otwartości, migracji, LGBTQcośtam, zabijania nienarodzonych, sympatycy Żydów, Ukraińców, Niemców etc.
Dwa obozy, z których każdy jest przekonany, że absolutna racja i dziejowa konieczność jest po jego stronie. A polityka jest tylko jednym z narzędzi do osiągnięcia tego celu.
A jak to w filmach o walce Dobra ze Złem, wszystko jest tam możliwe. Ludzie latają w kolorowych pelerynach, albo zmieniają się w jakiejś oślizgłe zielone paskudztwo, żółwie znają wschodnie sztuki walki, drzewa mówią, szop pracz pilotuje statki kosmiczne i pruje z pepeszy aż miło, jakąś bransoletką wysadzaną kamieniami można unicestwić pół Wszechświata, a były zapaśnik pozbawiony jakichkolwiek znamion talentu aktorskiego może zostać najlepiej opłacanym aktorem w Hollywood. A nie, sorry, to ostatnie to akurat jak najbardziej prawda...
I na tej samej zasadzie przeniesienie tego schematu na płaszczyznę polityczną skasowało wszystkie dotąd panujące tam reguły. I teraz również na niej wszystko jest już możliwe. Kandydaci w wyborach na Prezydenta państwa, w którym Konstytucja przyznaje mu tak znikome uprawnienia jakie ma malowany król, obiecują, że własnymi siłami obniżą ceny prądu, zmienią niemal każde niezdrowe prawo, wypowiedzą międzynarodowe umowy, których wypowiadać Prezydent ów nie jest władny i w ogóle zaprowadzą ustrój powszechnej szczęśliwości i dobrobytu.
Ze starego akademickiego porządku nie pozostał już kamień na kamieniu. Dychotomia lewica-prawica legła w gruzach niczym starożytny Kolos Rodyjski. Partia o programie dość mocno lewicowym jest uznawana za skrajnie prawicową (to ci od starszego "kaczora"), a żeby w ogóle znaleźć kogoś - pytając sto losowych osób na ulicy - kto potrafi podać podstawowe cechy odróżniające partię lewicową od prawicowej, trzeba by mieć szczęście trafić na studenta politologii, i to najlepiej od razu takiego z piątego roku magisterki, pobierającego w dodatku stypendium Rektora. Bo na tych z licencjatu nie postawiłbym złamanej złotówki. Zresztą, zapytajcie o to samo osobę, którą widzicie codziennie w lustrze (bez uprzedniego proszenia o radę wujka Google ani cioci Sztucznej Inteligencji). Zaznaczam jedynie, że odpowiedź iż prawica to ci, którzy dużo mówią o tradycji, patriotyzmie, "narodzie" i religii, a lewica to ci, którzy mówią o tolerancji, nowoczesności, Unii Europejskiej i wolności wyboru, jest z gruntu błędna. No, może przy życzliwym profesorze na tróję "na szynach", ale to wszystko...
A jeśli walka Dobra ze Złem, to wszystko jest czarno-białe. Nie jesteś z nami, to jesteś przeciw nam. Tertium non datur. Dlatego w ślad za orszakami ciągnącymi na pole tej odwiecznej bitwy, raźno maszerują przepastne drewniane szufladki zawierające jasny i skończony zestaw poglądów i nie tolerujące wyjątków. Jak ktoś jest od jednego "kaczora", to z definicji jest przeciw panoszeniu się Unii w naszym kraju, wierzy w zamach w Smoleńsku (albo, że przynajmniej nie wszystko tam było jasne i wyjaśnione), w życiu nie przeszedłby na wegetarianizm (przecież "kto je wege, ten ru**a kolegę", a sodomia to grzech śmiertelny), nie życzy sobie tu waluty Euro, migrantów o śniadych twarzach ani Ukraińców "pobierających nasz socjal" itd. A contrario, ci od drugiego "kaczora" to lemingi, wierzące we wszystko co głosi TVN, ta gazeta w której piszą starozakonni, oraz barista z najbliższej kawiarni, w której podają sojowe latte. Pragną pełnego multi-kulti, seksualizacji dzieci, jedzą tylko robaki i zieleninę, bo przecież "planeta płonie", dlatego też podróżują wyłącznie rowerami, nie znoszą myślistwa, a megalomańskie lotnisko wolą w Berlinie niż pod Łodzią.
Paradoksem z gatunku schizofrenicznych jest fakt, że dwadzieścia lat temu te dwa "kaczory" wyrosły z jednej siły politycznej (która różnie się nazywała na przestrzeni lat, ale zasadniczo niczym się nie różniła). I nie różni nadal, a to, że postrzegamy ich jako dwa przeciwstawne bieguny, jako emblematyczne ośrodki tej gigantycznej społeczno-politycznej dychotomii, wynika tylko i wyłącznie z akcentowania przez nich tych powierzchowności, które dwa akapity wyżej usłyszałbym (stawiam na to grube dolary do zeszłorocznych kasztanów!) od owych stu napotkanych losowo osób na ulicy. Bieguny te odpłynęły od siebie już tak daleko i w sposób tak bardzo pozbawiony jakiegokolwiek rozumnego podłoża, że można by wystawić w najbliższych wyborach dwa szympansy (albo muła i osła) ubrane w koszulki z logotypami tych dwóch opozycyjnych partii, a i tak oba zebrałyby po jakieś 20% głosów, bo tak zwany twardy elektorat kieruje się tylko tym obrazkiem wrzucając głos do urny i absolutnie niczym innym.
Z kolei miarą faktycznego upadku społecznego rozumienia polityki jest to, że ktoś, kto tym szufladkom się wymyka i idzie w poprzek zabetonowanej od dwudziestu lat dychotomii, nie jest uważany za rozsądnego, ale wręcz przeciwnie - za dziwaka o nieskonsolidowanych poglądach. Ot, choćby niżej podpisany, który uważa globalne ocieplenie za realny i groźny dla świata problem, a ograniczenie spożycia mięsa za bardzo trafny kierunek, ale nigdy jeszcze nie głosowałem ani na PO ani na jakąkolwiek postać Lewicy (a głosuję w każdych wyborach, oprócz - sic! - tych do Parlamentu Europejskiego). Wariat, prawda? Odebrać mu prawo głosu, dopóki mu się w głowie nie ułoży!
Czasami mam wrażenie, że to szarość codziennego życia, brak ambitnych celów i perspektyw sprawia, że drzemiące w każdym człowieku pokłady pragnienia odegrania jakiejś doniosłej roli w świecie są zagospodarowywane przez te dwie para-polityczne opozycje, reprezentowane przez dwa symboliczne "kaczory" (bo to nie tylko polska specyfika, spójrzmy choćby na ostatnie wybory w USA). Że nuda i kierat dzieci-praca-dom plus telewizja i Tik-tok pchają umysł do zatarcia granic pomiędzy fikcją a rzeczywistością. Który na zasadzie kompensacji niedostatku uniesień produkuje wrażenia, że świat rzeczywisty nie jest faktycznie taki nudny, ale podobnie jak w filmach sensacyjnych jest pełny spisków, tajnych stowarzyszeń nim rządzących i dybiących na jestestwo każdego człowieka. Skąd już tylko krok do zapisania się do jednej z tych armii, które walczyć będą z Żydami, Ukraińcami, Niemcami, katolikami, kołtunami czy ciemnogrodem (niepotrzebne skreślić) o duszę współczesnego Polaka lub Europejczyka.
Różnica jest taka, że infantylny film o superbohaterach, gdzie Dobro walczy ze Złem, można wyłączyć i iść spać. Ale tego "filmu" o którym jest powyższy tekst, wyłączyć się nie da. W poniedziałek po ciszy wyborczej obudzimy się i za oknem nadal będą grać requiem dla klasycznej polityki. A potwór tej dualistycznej "post-polityki" pochłaniać będzie kolejne hektary rzeczywistości.
16. maja 2025, 18:17 CEST, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego