czwartek, 4 czerwca 2009

festiwal obłudy

"Proszę Państwa, 4. czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm" - te słowa Joanny Szczepkowskiej przeszły do historii. Problem w tym, że owego dnia do historii przeszedł nie komunizm, a co najwyżej socjalizm. Chociaż niektórzy twierdzą - częściowo nie bez racji - że trwa do dzisiaj. A komunizm skończył się w Polsce znacznie wcześniej - kwestią jest tylko, czy w momencie śmierci Bieruta, Stalina, czy może w 1956 roku, po X zjeździe KPZR. Osobiście skłaniam się ku tej pierwszej wersji, ale ze mnie taki historyk jak z koziej... ;]

Zresztą 4. czerwca jest tylko - podobnie jak np. 11. listopada - symbolem ważnych, ale długotrwałych wydarzeń. Żadne przemiany bowiem nie następują z dnia na dzień. Owszem, w tym dniu odbyły się wybory - częściowo tylko wolne, o czym wielu zapomina (tylko 35% miejsc w Sejmie otrzymał OKP, zbudowany wokół "Solidarności"). Ale jest to symbol ważny i potrzebny. Tak jak Stocznia Gdańska, Okrągły Stół i wielki długopis Lecha Wałęsy.

Ale dziś zamiast świętować, obserwujemy festiwal hipokryzji. Z jednej strony większość gazet i portali napisała dziś swoje tytuły słynną "solidarycą", a z drugiej strony w tych samych miejscach wykorzystuje się okazję, żeby politycznym przeciwnikom wrzucić kamyczek do ogródka. Nawet autorzy mojego ulubionego bloga wkleili obłudny tekst Igora Jankego, całkowicie się z nim solidaryzując... Przykład jednak idzie z góry. Politycy wzajemnie wkładają sobie kije w oczy (tym bardziej, że wybory tuż tuż), a Jaśnie Wielmożny Pan Prezydent narzeka znudzonym głosem, że święto to nie jest takie, jak powinno być i jemu jest z tego powodu bardzo przykro. Naprawdę, trzeba być kompletnym **** (nie napiszę, bo jeszcze mnie zamkną), żeby nie dostrzegać, że samemu się do takiej sytuacji doprowadziło. Polowanie na czarownice, szukanie TW, rozliczanie przeszłości przy udziale różnych Wildsteinów, ipeenów i innych Zyzaków etc.

Naprawdę nie obchodzi mnie, czy to wszystko było ukartowane, czy bezpieka kierowała ustaleniami przy Okrągłym Stole, a potem w Magdalence, czy Lech Wałęsa był Bolkiem, Lolkiem czy Reksiem, i czy przez płot Stoczni przerzucała go SB do spółki z wojskową generalicją. Pewnie coś w tym jest, ale całej prawdy i tak nie dowiemy się nigdy. Chociaż reżim musiał być słaby, bo inaczej Ruscy nigdy nie siedli by do rozmów, tylko zrobiliby to samo, co wcześniej na Węgrzech i w Czechosłowacji. Problem w tym, że zajmujemy się bezcelowym rozliczaniem przeszłości, zamiast choć trochę być dumnym z tamtych wydarzeń, które zwieńczyły niezwykły czas przemian w tej części Europy. Mur Berliński, Aksamitna Rewolucja, Stocznia Gdańska - te nazwy wymienia się jednym tchem. Scorpionsi śpiewali "Wind of Change", U2 - "New Year's Day", na całym świecie nazwisko Lecha Wałęsy jest chyba jedynym (obok Papieża) tak silnie kojarzącym się z Polską. Ciarki przechodziły po plecach, gdy mówił w Kongresie "We, the People"... Za przeproszeniem - nawet Murzyni skaczący po drzewach wiedzą, że "Wałęsa to ten, który obalił komunizm". A my nie potrafimy być z tego dumni, nawet jeśli prawda nie jest aż tak kolorowa, jakbyśmy chcieli. Czy naprawdę taka musi być ta polska mentalność? Nawet jak coś nam się uda, to i tak musi być źle, musimy wszystko spieprzyć, rozmienić na drobne, na siłę szukać dziury w całym...?

Dzieci mają tak czasami, że gdy zakryją rękami oczy, to są pewne, że ich nie widać. Panowie z Supergiganta, bracia K., wszyscy PiSowcy i wy, którym "Lechu" tak bardzo przeszkadza - jesteście jak te dzieci. Myślicie, że gdy się o Wałęsie ostentacyjnie będzie milczeć, to wszyscy o nim zapomną? Jeśli tak, to jesteście w błędzie. Jesteście małymi ludźmi i aż bije od was zazdrość, że to on zajął miejsce w historii, a was wiatr tej historii po prostu zmiecie. Wstyd mi za was. Trzeba wiedzieć, kiedy po prostu wypada siedzieć cicho. Nie będę, za waszym przykładem, życzyć nikomu niczego z okazji 4. czerwca, ani nikomu dziękować z pretensjonalną egzaltacją. To nie jest wasze święto, nie macie do niego moralnego prawa!

Zwykłych ludzi nie interesowały wtedy polityczne ustalenia na szczycie, mało ich pewnie obchodzą również teraz. Oni szli 4. czerwca do wyborów z nadzieją, że uda się coś zrobić razem, zmienić teraźniejszość i przyszłość. Taka była idea "Solidarności" - razem, bez podziałów. Ja miałem wtedy 6 lat i żałuję, że nie mogłem być bardziej świadomym świadkiem tamtych wydarzeń. Bo kolejnego takiego czasu w tym kraju już pewnie nie doczekam (proszę, nie mówcie mi, że mecz którejś reprezentacji w którąś piłkę jednoczy naród). Owszem, można mi zarzucić, że to ja powinienem siedzieć cicho, bo tamtych wydarzeń nie przeżyłem. Ale chyba jednak wiem wystarczająco dużo żeby tekst, w którym dziękuje się Michnikowi, Gwieździe, Kaczorom i Tuskowi, a perfidnie pomija się Lecha Wałęsę, uznać za Himalaje hipokryzji. Niezależnie od tego, co Wałęsa zrobił, robi i co zrobi jeszcze w przyszłości, jest legendą.

Maciej Pietrzyk śpiewał wtedy "o tych dniach pełnych nadziei, pełnych rozmów i sporów gorących, o tych nocach kiepsko przespanych, o tych sercach mocno bijących (...) o tych ludziach, którzy poczuli, że są teraz wreszcie u siebie, solidarnie walczą o dzisiaj i o jutro także dla Ciebie". Aż dziwne, że te słowa mogły powstać w tym kraju, że to się działo naprawdę. A jednak... I zamiast być z tego dumni... Ech...

Przykro, po prostu przykro...

4. czerwca 2009, 23:20 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

1 komentarz:

jabol pisze...

no dokładnie zewsząd tylko zazdrość i chęć łatwego zyskania popularności i rozgłosu, zamiast szacunku jaki się powinno okazywać. A wielkie rozliczanie przeszłości zostawię bez komentarza bo to już jest tragedia... Zamiast zająć się tym co naprawdę ważne - przyszłością, to debile wciąż tylko rozprawiają o przeszłości. Jakby nie można tamtych wydarzeń (jakże chwalebnych dla Polski) zostawić w spokoju...