wtorek, 13 marca 2012

ale plama

Znowu będzie tekst "z branży". Ponieważ znowu jest głośno w mediach o psychologii, i to bynajmniej nie z jej najjaśniejszej strony. Kilkuset studentów i wykładowców psychologii w całym kraju, do spółki z Klubem Sceptyków Polskich, zainicjowało akcję "Psychologia to nauka, nie czary", która ma na celu nagłośnienie protestu przeciw stosowaniu przez psychologów klinicznych testów projekcyjnych, zwłaszcza tzw. testu plam atramentowych Rorschacha.

Trzeba przyznać, że takiego odśrodkowego buntu już dawno nie było. W środowisku zawrzało, bo psycholodzy występują przeciw psychologom. Do tej pory to lekarze, tudzież sceptycy właśnie protestowali przeciw psychologom. A teraz się okazuje, że jednak sami psychologowie mają dość traktowania przez społeczeństwo swojej profesji jako magii z elementami czytania w myślach. Choć trzeba przyznać, że sami są sobie po części winni. Dorosłym, którzy przychodzą z problemem, każą rysować drzewo, a potem dziwią się, że tzw. człowiek z ulicy widzi psychologa jako osobliwą hybrydę czarnoksiężnika, świeckiego kaznodziei i darmozjada. Po części, bo istnieje oczywiście druga strona medalu. Gdy ów delikwent z ulicy trafi do niedouczonego lekarza, który postawi mu taką diagnozę, że stetoskop się jeży, to nie wyciąga od razu z tego faktu wniosków, że cała medycyna jest do bani, tylko, że miał pecha trafić na konowała. Natomiast po wizycie u średnio rozgarniętego psychologa często kwestionuje się sens istnienia psychologii w ogóle.

Dlatego nie wiem, czy autorzy akcji "Psychologia to nauka..." wybrali właściwą formę protestu. Koszulki, w których studenci chodzą na zajęcia, wielkie plakaty, profile na Fejsbuku. Trochę chyba zbyt dużo w tym tromtadracji, zwłaszcza jak na sprawę, która wywołała rozłam w samym środowisku. Ja bym był raczej zdania, żeby zacząć od porządnej, naukowej debaty we własnym gronie - wśród psychologów; wystosować pismo do PeTePu, zorganizować może jakiś panel, jakąś debatę oksfordzką z udziałem autorytetów, może jakieś badania, aby przekonać się ilu globalnie jest zwolenników, a ilu przeciwników stosowania testów projekcyjnych w praktyce. I na tej podstawie zmienić przepisy. Jeśli natomiast pisać o tym w czasopismach, to jedynie branżowych - jakiś "Przegląd Psychologiczny" na przykład, co najwyżej "Charaktery".

A tak, cała sprawa przeniosła się do tzw. dyskursu publicznego (rany, jakie to wyrażenie jest głupie...), a profesorowie przerzucają się argumentami w ogólnodostępnych mediach, zamiast na specjalistycznych konferencjach (jeszcze brakuje, żeby o testach projekcyjnych zaczęli się wypowiadać wszystkowiedzący politycy, na przykład w programie Bogdana Rymanowskiego). Czy to źle? Moim zdaniem trochę tak, bo w ten sposób - jako psychologowie - budujemy wrażenie, iż rzecz dotyczy każdego obywatela, który powinien się nią zainteresować. A nie powinien, bo się na tym nie zna, nawet jeśli wydaje mu się inaczej. Profesorowie medycyny nie dyskutują o specjalistycznych kwestiach na forum publicznym. Psychiatrzy nie debatują w "Newsweeku" ani w "Wyborczej", czy do leczenia schizofrenii lepiej nadaje się poczciwy Haloperidol, czy może neuroleptyki drugiej generacji. I tak samo psychologowie nie powinni wciągać społeczeństwa w branżowy spór, czy testy projekcyjne to złote narzędzie kliniczne, a może jednak natchnione dzieło Szatana. Po przeczytaniu jednego artykułu w gazecie i garści informacji na stronie KSP czy na Fejsbuku, laik nie pojmie raczej różnicy pomiędzy testem projekcyjnym a zadaniem, które tylko przypomina dziecięcą zabawę, a tak naprawdę jest rzetelną i sprawdzoną metodą. I ryzykujemy w ten sposób, że przyjdzie nam taki klient do gabinetu, będziemy mu chcieli zrobić Wechslera, a on zaprotestuje na widok Klocków czy Układanek, bo "gdzieś słyszał, że takie testy są niewłaściwe".

Mam zatem pewne zastrzeżenia co do formy protestu, natomiast zgadzam się, jeśli chodzi o jego przedmiot. Testy projekcyjne są wykorzystywane obecnie w takim zakresie, że sam Hermann Rorschach złapałby się za głowę. Owszem, mogą służyć jako pomocnicze narzędzie w diagnostyce, ale tylko jako pomocnicze, i tylko w rękach doświadczonych klinicystów, pracujących na nich od lat. Tymczasem są podobno udokumentowane przypadki, że na podstawie Rorschacha czy TAT ktoś poszedł siedzieć, a komuś innemu odebrano jego własne dziecko. I stawiam dolary do orzechów, że ten ktoś nie widział w plamie jak "diabeł zjada mózg niemowlęcia", tylko coś znacznie bardziej niewinnego.

Wydaje mi się, że zwłaszcza na temat testu Rorschacha mogę skreślić parę słów, bo ponad pół roku temu spędziłem kilkanaście niezapomnianych godzin nad jego interpretacją. Wszystkie testy projekcyjne są subiektywne, ale ten wręcz szalenie, co kolosalnie obniża jego przydatność jako narzędzia w jakiejkolwiek działalności naukowo-badawczej. Analiza pewnych aspektów wypowiedzi badanego jest - na pierwszy rzut oka - jednoznacznie określona kodami z podręcznika, i to przy użyciu dowolnej metody - czy to systemu całościowego Exnera, czy polskiej metody niejakiego Piotrowskiego. Są jednak pewne "kwiatki". Określa się na przykład tzw. "poziom formy". Czyli jeśli badany mówi, że na tym rysunku widzi motyla, i faktycznie dana plama obiektywnie przypomina motyla, to dajemy "+" w protokole. Jeśli natomiast plama za chińskiego papieża nie przypomina motyla - wówczas dajemy "-". Co jednak w bardziej skomplikowanych przypadkach, gdy badany ma jakieś "odjechane" skojarzenia? Teoretycznie można dać "+/-", ale taka sygnatura jest mniej diagnostyczna, więc podręcznik zaleca, żeby jednak spróbować określić się na plus, albo minus. I wówczas wychodzi cała subiektywność. Jednemu psychologowi tablica nr VII będzie przypominać głowę kosmity i da "+", a innemu nie i temu samemu badanemu policzyłby "-". I już jest inna interpretacja. To dlatego prof. Anastasi powiedziała kiedyś, że test Rorschacha bada przede wszystkim "sekretny świat" przeprowadzającego test psychologa. A owa głowa kosmity to i tak jest przykład bardzo niewinny. Mój badany miał m.in. takie skojarzenia (na różne tablice): "szkielet małpy z nogą konia", "potwór jadący na motocyklu" i "kot Sylwester rozjechany na asfalcie". I teraz - jak to mówią - bądź tu mądry i pisz wiersze.

Jasne, to nie jest też tak, że interpretacje poszczególnych skojarzeń twórcy testu wzięli z księżyca. Że usiedli i powiedzieli: "no, to OK, ustalamy, że jak tu ktoś widzi meble i wazony, to oznacza to u niego brak silnych zainteresowań, a jak ktoś widzi małe, nieagresywne zwierzęta, to znaczy, że jest uległy wobec swoich rodziców". Te interpretacje wywodzą się z psychoanalizy, mają też źródła w badaniach robionych na próbach klinicznych. I z tych badań wywodzono statystyczne generalizacje, że schizofrenicy w tej i tej plamie częściej niż inni widzą to i to, a ludzie z depresją to i tamto. Chociaż bardzo swobodne podejście psychoanalizy do jakichkolwiek metod statystycznych jest kolejnym zarzutem dla testu Rorschacha.

Najistotniejsze jest jednak to, o czym paradoksalnie nie mówi nikt z autorytetów, biorących udział w debacie. Już bowiem na starcie akcji "Psychologia to nauka, nie czary", jej inicjatorzy osiągnęli praktycznie swój cel. Zarówno Wikipedia, Klub Sceptyków Polskich, jak i niektóre media (np. "Polityka" nr 9/2012) opublikowały oryginalne tablice do testu Rorschacha, a KSP nawet najczęściej powtarzające się, tzw. "bezpieczne" odpowiedzi (jeśli udzielimy właśnie ich, niemal na pewno nie zdiagnozują nam żadnego zaburzenia). W tym momencie należy więc zaprzestać stosowania tego testu gdziekolwiek, skoro zarówno tablice, jak i sugerowane odpowiedzi są powszechnie dostępne. Taki test nie mierzy już niczego (nawet jeśli do tej pory mierzył jeszcze cokolwiek), jego trafność jest już zerowa. To mniej więcej tak, jakby w kwietniu opublikować zadania na najbliższą maturę (i do tego jeszcze klucz odpowiedzi na test z "polskiego"), albo zamieścić w internecie pytania do najbliższej edycji "Jednego z Dziesięciu". Do tej pory były jeszcze jakieś pozory tajności, test chroniony był prawami autorskimi, chociaż kto chciał, to i tak tablice jakoś zdobył. Teraz jeśli jakiś psycholog zdiagnozuje cokolwiek na podstawie samego Rorschacha, to właśnie jego należałoby umieścić w zakładzie odosobnionym.

Chyba, że stworzymy nowe plamy.

13. marca 2012, 22:34 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

1 komentarz:

Pysik pisze...

Masz chyba rację z tą debatą w środowisku psychologów i być może jeszcze jest jakaś szansa na jej zaistnienie. Jednocześnie mam wrażenie, że gdyby nie ta cała głośna akcja, psychologowie dalej spokojnie wykorzystywaliby sobie te metody, bez żadnej refleksji. No i przyznam szczerze, że oglądając opublikowane tablice rorschacha na wikipedii, czuję pewnien rodzaj przyjemności, który wynagradza mi wszystkie frustracje na zajęciach z technik projekcyjnych;)