czwartek, 29 lutego 2024

kij w mrowisko

Jest pewna kategoria ludzi, od których zaczynają się wszelkie serwisy informacyjne na przestrzeni ostatnich kilku tygodni. I nie są to Rosjanie, nie Ukraińcy, ani nawet nie politycy. Ale nie są to też rolnicy. 

Bo niskotowarowi rolnicy już praktycznie w Polsce wyginęli, a stało się tak za przyczyną funkcji decyzji wszystkich rządów ostatnich trzydziestu lat, rozporządzeń unijnych i cywilizacyjnych przemian w skali makro. Rolników nie stać byłoby, żeby kupić sobie ciągnik za 150 czy 200 tysięcy polskich złotych (a na tych protestach, gdzie solidarnie wysyła się Tuska, Unię i Ukrainę do ostatniego diabła, widać praktycznie tylko takie maszyny), zresztą dla niskotowarowego rolnika, który obrabia swoje 30 hektarów taka maszyna jest w każdej mierze niepotrzebna. Bo to trochę tak, jakby wynajmować TIR-a, żeby przewieźć telewizor do teściowej, która mieszka trzy ulice dalej.

Każdą poważną dyskusję dobrze jest zacząć od ścisłego zdefiniowania pojęć. Dlatego warto podkreślić, że ci, którzy od paru tygodni "traktorami drogi grodzą", jak onegdaj śpiewał z Pudelsami Maleńczuk, to nie są żadni rolnicy. Tekst tej piosenki miał bowiem swój dalszy ciąg: "traktorami drogi grodzi, owce na manowce wodzi" (chodziło, rzecz jasna, o śp. Andrzeja Leppera). A zwiedzionymi owieczkami może być w tej metaforze społeczeństwo, w którego odczuciu na ulicach protestują przymierający głodem chłopi, których nie stać na paszę dla swoich pięciu świnek i trzech krówek, więc należy im współczuć i popierać. Gdy tak naprawdę protestujący to nie biedni rolnicy, a farmerzy, producenci żywności. Agrarni biznesmeni obracający dziesiątkami, a nawet setkami tysięcy złotych w skali miesiąca. Miło jest o tym przypomnieć, aby wypuścić trochę pary z kotła społecznego poparcia dla tego protestu, który to kocioł ochoczo podgrzewają liderzy protestów.

Dobrze też przypomnieć, że żywność, tak jak i kapitał, nie ma narodowości (ściśle rzecz biorąc, obiektywnie nie ma jej również człowiek...), a nawet państwowości. Ot, przecież taki Wedel (własność japońsko-koreańskiego koncernu Lotte) jest polski czy jednak koreański? A legendarne Pudliszki, wchodzące w skład amerykańskiej grupy Heinz, którą niedawno przejął słynny multimiliarder Warren Buffet? Może 40-50 lat temu niektóre państwa były w jakimś sensie samowystarczalne, mogły wytwarzać "od pola do stołu", korzystając wyłącznie z własnych środków produkcji. Współcześnie, w dobie totalnej globalizacji, to niemożliwe

Dlatego nie ma żadnego sensu budowanie demagogicznych dychotomii, że "nasze, polskie to dobre i smaczne, a zagraniczne to złe, niedobre i trujące". Świat nie jest czarno-biały, a takie ostre podziały są nie do utrzymania. Dwa tygodnie temu małżeństwo spod Rzeszowa swojskimi nóżkami w galarecie, produkowanymi w stu procentach w Polsce, wyprawiło jedną osobę do Krainy Wiecznych Łowów i prawie ukatrupiło dwie kolejne.
 
A tak zwany "patriotyzm zakupowy" również nie tylko nie ma sensu, ale jest wręcz wewnętrznie sprzeczny. I pokazuje wyłącznie, jak można się zbłaźnić próbując na większą skalę ożenić z wolnym rynkiem jakiekolwiek inne niż ekonomiczne mechanizmy. Oto nie tylko przedstawiciele niedawno strąconej z urzędu władzy centralnej cieszyli się jak dzieci, że koncern Orlen rozwija się i podbija kolejne rynki: czeski, niemiecki czy litewski. Ale przecież ci sami ludzie podkreślają jednocześnie konieczność "patriotycznych" wyborów podczas dokonywania zakupów (w praktyce: Polak powinien kupować polskie produkty, Niemiec - niemieckie, Holender - holenderskie etc.). Gdyby to jednak wcielić w życie w stanie idealnym, ów Orlen nie mógłby się rozwijać za granicą (podobnie jak żadna inna firma poza granicami swojego własnego państwa), bo Litwin kupowałby paliwo litewskie, Niemiec - niemieckie, a Czech - czeskie, zamiast polskiego-orleńskiego.
 
Nic w życiu nie jest za darmo (kiedyś się mówiło, że za darmo to można tylko dostać w mordę, ale patrząc na to jaki interes robią ostatnio profesjonalne Dominy, nawet to stwierdzenie jest już przejrzałe) i nie jest to wyłącznie ekonomiczna reguła, ale jedna z najogólniejszych prawd na tym świecie. Odbijając zatem farmerom populistyczną piłeczkę: Unia Europejska była dobra i fajna, gdy dawała dotacje, dopłaty i niskooprocentowane pożyczki. I gdy się za nie kupowało maszyny rolnicze, o wartości kawalerki w Gdańsku każda. A teraz jest zła, bo coś chce w zamian, nakłada jakieś ograniczenia. A może to po prostu wyzerowanie rachunku? Nikt nie wpadł na to, że to kiedyś nastąpi?
 
A eksport polskich jabłek? Gdy ładnych kilka lat temu wielkorządca Putin zamknął dla nich rosyjski rynek, był płacz, zgrzytanie zębów i ogólnokrajowe kampanie społeczne, żeby jeść rodzime jabłka pod każdą postacią, bo inaczej to wszystko zgnije, odkąd paskudni Rosjanie już nie chcą ich kupować. Ale że reguła Kalego ma się wciąż dobrze, to chociaż inne kraje nie mają moralnego prawa zamykać się na naszą żywność, Polska może żądać zatrzymania eksportu do kraju nad Wisłą żywności z dowolnego państwa, pod dowolnym pozorem.
 
Zresztą, to wszystko i tak niczego nie zmieni. Panowie farmerzy mogli w Warszawie na Wiejskiej i pod KPRM palić tę słomę, wysypywać ziarno i wylewać gnojowicę, zamiast na zjeździe z S11 na DK92. Bo tak to żadnemu politykowi grosz z głowy nie spadł, nie spędzili w korku ani minuty. Ucierpieli za to niewinni ludzie, którzy w minionych tygodniach wracali z pracy do domu dwie godziny zamiast 30 minut (jak niżej podpisany).
 
Fatalnej jakości importowana żywność jest prawdziwym problemem. Chociaż w Polsce też by się znalazła żywność fatalnej jakości, więc nie twórzmy wrażenia, że u nas produkuje się czyste złoto, a wszystko co powstaje za Bugiem czy Odrą nadaje się tylko do ścieku. Wiele zależy od aktualnie stosowanych norm jakości. Polski rolnik z lat 70-tych XX wieku nie wziąłby dzisiejszej polskiej żywności do ust, tak drastycznie obniżone zostały poprzeczki tych norm na przestrzeni ostatnich dekad. Co jednak jest w pierwszej kolejności warte podkreślenia, i to wężykiem, to fakt, że protestujący farmerzy nie są altruistami, i nie podejmują tych wyrzeczeń dla dobra społeczeństwa, żeby ochronić swoich rodaków przed zalewem groźnej dla zdrowia zagranicznej żywności. Farmerzy protestują w obronie swoich interesów. Gdyby import ukraińskich, czy jakichkolwiek innych, płodów rolnych (choćby i tak samo złej jakości), nie zagrażał ich biznesom, nie kiwnęliby nawet palcem "w obronie zdrowia Polaków". A jeśli ktoś wierzy, że jednak kiwnęliby, jest tak samo naiwny jak ci nieszczęśnicy, którzy nabierają się na oszustwo ze strony "amerykańskiego wojskowego" czy "nigeryjskiego generała".
 
Dlatego nie jest prawdą, że każdy Polak popiera protest "rolników". Ja nie.

29. lutego 2024, 19:20 CET,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: