poniedziałek, 1 kwietnia 2024

natura to bzdura

Naturalne jest modne. Nie tylko wśród naturopatów, naturoterapeutów (o ile te dwie kategorie czymkolwiek się różnią...) czy tzw. "miłośników zdrowego stylu życia". W ostatnich latach przekonanie, że to co naturalne jest zdrowsze, lepsze i bardziej wartościowe niż to, co sztuczne, chemiczne i syntetyczne pokutuje bardziej niż swego czasu niejaki Henryk IV w okolicach Canossy. Ale jak to z każdym przekonaniem bywa, to również jest wybiórcze i w zderzeniu z heurystykami przegrywa, bo przegrać musi. Z heurystykami jeszcze nikt nie wygrał (i to właśnie dlatego psychologia jest królową nauk, o!)

Co do tak zwanej "zmiany czasu", nikt już nie ma raczej wątpliwości, że ta procedura jest idiotyczna. I o ile sto lat temu miała jeszcze jakieś pozory sensowności, tak współcześnie nie ma już żadnych. Co natomiast interesujące w kontekście tematyki tego tekstu to fakt, że w trakcie dyskusji o rezygnacji z przestawiania wskazówek zegara dwa razy w roku pojawił się pomysł, że kraje członkowskie Unii Europejskiej będą sobie mogły... wybrać, czy na stałe pozostać przy "czasie zimowym" czy "czasie letnim". Nie wgłębiałem się jak by to miało wyglądać w praktyce. Czy zasada: jeden kraj - jeden głos, czy ogólnokontynentalne referendum powszechne. I czy w rezultacie zwycięska koncepcja obowiązywałaby na terenie całej Unii, czy każdy kraj mógłby sobie ustalić wersję dla siebie, zgodnie z decyzją swoich obywateli. W tym drugim przypadku byłoby przezabawnie, gdyby np. Polska i Austria wybrały czas "letni", a Czechy i Słowenia - "zimowy". Wtedy jadąc z Polski na Bałkany klasyczną trasą przez Brno i Wiedeń trzeba by na każdej granicy przestawiać zegarki! 

A nie wgłębiałem się, gdyż to kolejny sztuczny dylemat. Bo de facto nie ma czegoś takiego jak "czas zimowy" i "czas letni". Jest czas prawidłowy, właściwy dla naszej strefy czasowej (to ten, który mamy od końca października do końca marca), czyli właśnie naturalny. (Albo, jak mawiała moja śp. Ciotka: "według słońca"). I jest czas sztuczny, wprowadzany na miesiące wiosenne i letnie dla potencjalnej oszczędności światła dziennego. A to czas nienaturalny. 

I właściwie nie byłoby o czym dyskutować, ale gdy przeprowadzano wszelkie sondy uliczne w tej kwestii, ludzie gremialnie optowali za... czasem nienaturalnym (czyli żeby pozostać na stałe przy "letnim"). Żeby było dłużej jasno... Cóż, jest taka malownicza koncepcja zbyt krótkiej kołdry, ale większości społeczeństwa raczej nieznana. Bo wydaje się, że ludzie są przekonani, iż czas jest z gumy i jeśli demokratycznie zdecydujemy się na czas letni, to nagle wszystko będzie tak jak do tej pory plus to, że dni będą o tę godzinę dłuższe również zimą. A tak se ne da, jak podobno mawiają Czesi. Owszem, będzie zimą się robić ciemno nie po piętnastej tylko po szesnastej. Ale też wschód słońca będzie o godzinę później, czyli w grudniu, zwłaszcza w pochmurne dni (a o takie w grudniu nietrudno) jasno na zewnątrz będzie się robić dopiero około dziesiątej rano. Heurystyka działa zatem w ten sposób, że nieco głębiej ukryte wady jakiegoś zjawiska są przesłonięte przez łatwo widoczne korzyści, które wysuwają się na pierwszy plan.

Podobnie jest z inną kwestią, którą obserwujemy w ostatnich dniach. Oto pieją sprawozdawcy radiowi, prezenterzy telewizyjni, goście w telewizjach śniadaniowych i przypadkowo napotkani przechodnie w sondach ulicznych, jaką to fantastyczną pogodę mamy na tegoroczne Święta Wielkanocne. Chyba tylko w jednej audycji przewinęła się jakaś tonująca entuzjazm przestroga. A przecież ta pogoda nie jest fantastyczna, tylko przerażająca. I na pewno nie jest naturalna. Jeśli w marcu jest +25 stopni na termometrze, to ile będzie w lipcu? I jakich jeszcze dowodów potrzeba tym, którzy uporczywie twierdzą, że "całe to globalne ocieplenie" to wymysł Unii Europejskiej, koncernów, Grety Thunberg i - tradycyjnie - George'a Sorosa (nie wiem kim teraz straszy się małe dzieci, ale dorosłych ludzi od lat straszy się najskuteczniej tym starszym panem).

I ponownie działa heurystyka, zgodnie z którą na pierwszym planie są korzyści. Skoro się klimat ociepla, to w zimie zaoszczędzimy na ogrzewaniu, Bałtyk się ogrzeje i pobudujemy tam kurorty, a wtedy cała Europa będzie przyjeżdżać do Łeby i Pobierowa, a nie do Sharm-el-Sheikh. Aha, no i na Mazurach będą rosły kokosy i ananasy, a Polska zostanie światową potęgą w eksporcie cytrusów. Te atrakcje już widzimy oczyma wyobraźni, ale trzeba sięgnąć głębiej do mózgu i przypomnieć sobie coś z lekcji fizyki, biologii i geografii (o ile się na nich uważało), żeby przestało być tak kolorowo. 

Bo jeśli się klimat ociepli tak bardzo, jak do tego zmierza, to z tego co zaoszczędzimy na ogrzewaniu zimą nic nie zostanie, bo wydamy to (i jeszcze dołożymy) na klimatyzację w lecie. O ile w ogóle będzie ona dostępna i nie wyschną rzeki, które są niezbędne do chłodzenia elektrowni. Bałtyk, jeśli się ogrzeje, to bardziej będzie przypominać Morze Martwe niż Adriatyk czy Morze Czerwone. I to z grubą, zieloną kołderką zakwitu sinic plus aromatyczne, słonawe bukiety (coś jak Odra rocznik 2022 tylko bardziej), bo taka temperatura (skutkująca wieloma niekorzystnymi procesami w wodzie) jest dla naszego morza i całego jego ekosystemu nienaturalna

Wreszcie te ananasy... Żeby rosły rośliny tropikalne, nie wystarczy sam wzrost temperatury. Potrzebny jest jeszcze szereg innych czynników (odpowiednia gleba, suma i regularność opadów, wilgotność powietrza etc.). W naszej strefie klimatycznej wyższa temperatura jest nienaturalna, wysusza powietrze i wysusza glebę. Poza tym (do tego trzeba było bardziej pilnie uczyć się geografii i fizyki, zwłaszcza tej drugiej) ilość wody na Ziemi jest stała od początku istnienia naszej planety. Zmienia się tylko częstotliwość jest spadania w postaci deszczu. Im wyższa temperatura, tym większa ilość energii pod kopułą ziemską. Im większa ilość energii, tym bardziej gwałtowne zjawiska pogodowe. Nawałnice, burze, powodzie. Zamiast regularnych, systematycznych, spokojnych opadów deszczu, mamy krótkotrwałe oberwania chmury, gdzie spada tyle wody, że ziemia nie potrafi jej przyjąć i szybko spływa ona do morza. W ten sposób Polska nawet nie stepowieje (bo tak działo się w latach 90-tych XX wieku), ale teraz już po prostu pustynnieje. A że na pustyni (poza oazami) nie rosną nie tylko ananasy, ale w ogóle nic, to wiedza raczej powszechna i dostępna nawet dla tych, którzy na lekcjach geografii kompulsywnie rysowali penisy na ostatniej kartce swojego zeszytu.

Ani permanentny "czas letni" (chociaż dla wielu fajny, bo jest dłużej jasno) nie jest naturalny dla naszego organizmu, ani +26 Celsjusza pod koniec marca nie jest naturalne dla naszej strefy klimatycznej. A jednak wielu z tych, którzy na co dzień mają usta pełne frazesów o tym, że naturalne jest lepsze, gorąco podnoszą łapki za obydwoma tymi zjawiskami. To jak z tą naturą? Naturalne jest lepsze tylko wtedy, kiedy nam wygodnie?

31. marca 2024, 21:05 CEST,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: