piątek, 5 kwietnia 2024

gdzie nie bywać, czego nie robić

Zamknijmy na moment oczy i wyobraźmy sobie, że oto aktualny premier polskiego rządu pochodzi z innej partii niż ta, która dzierży aktualną sejmową większość. Albo - jeszcze odważniej - że ów premier reprezentuje zupełnie inne ugrupowanie niż wszyscy jego ministrowie. Absurd! - powiecie. Chaos byłby - powiecie - przy którym to, co dzieje się w obecnym parlamencie to godzinka cichej adoracji w zgromadzeniu klauzurowym.

I słusznie. A teraz otwórzcie oczy i zmierzcie się ze świadomością, że za identycznym absurdem, chociaż nie w stolicy a na szczeblu lokalnym, od kilkunastu lat podnosicie łapki i wrzucacie kartki do urny wyborczej. I że tak samo postąpicie w najbliższą niedzielę.

Bo czymże są bezpośrednie wybory na Wójta/Burmistrza/Prezydenta Miasta niż właśnie proszeniem się o gigantyczny bajzel na szczytach władzy miejsko-gminnej? Wiem, w samorządzie lokalnym nie obowiązuje klasyczny trójpodział władzy i o ile Wójt/Burmistrz jest odpowiednikiem władzy wykonawczej, tak Rada Gminy/Miasta nie do końca jest ciałem ustawodawczym. Niemniej jednak, metafora z pierwszego akapitu ma całkiem sporą dozę trafności. Bo naprawdę, nie trzeba daleko szukać przykładów, gdzie Wójtem czy Burmistrzem zostaje popularny w lokalnym środowisku działacz czy polityk, ale już większość w Radzie tej samej Gminy czy Miasta - dzięki tym samym wyborom! - zdobywa jego polityczna konkurencja. Nie trzeba daleko szukać sytuacji, gdy taki burmistrz użera się przez całą kadencję z wrogą mu Radą. Albo gdy złożona z obrotnych społeczników, lokalnych aktywistów Rada ściera się z nieprzychylnym jej burmistrzem z politycznego nadania, który torpeduje wszystkie pomysły społeczników i rzuca im pod nogi przysłowiowe kawałki drewna.

W latach 90-tych XX wieku nie było tego problemu. W wyborach samorządowych  na szczeblu gminnym wybierało się jedynie Radę Gminy/Miasta. Dopiero potem ta Rada, większością głosów, wybierała Wójta/Burmistrza, trochę podobnie jak to się dzieje obecnie na przykład z Marszałkiem Sejmu. Czasami był to kandydat kompromisowy, czasami - z politycznego środowiska, które większość w Radzie dzierżyło. Było to w każdym razie znacznie mniejsze zło (bo obydwa organy ciągnęły wózek w tym samym kierunku, a jeśli był to kierunek zły - wymieniało się władzę przy kolejnych wyborach) niż to, co mamy obecnie, czyli Urzędy Gmin i Miast będące przez całą kadencję polem zażartej bitwy pomiędzy wrogimi sobie Wójtem/Burmistrzem a Radą. Zwłaszcza w czasach, gdy obowiązuje tabloidowo-soszalmidjowy styl prowadzenia polityki. Uszczypliwe populistyczne hasła, przerzucanie się tępymi argumentami na Twitterach i Fejsbukach, podkładanie sobie świń, epitety na poziomie wczesnego gimnazjum...

Dlaczego zatem zmieniono to, co w latach 90-tych działało dobrze i wprowadzono ten absurdalny system wyborów bezpośrednich na Wójtów/Burmistrzów/Prezydentów Miast? Pewnie niemal każdy z Was się domyśla, tymczasem - co interesujące - nie domyślają się niektórzy kształceni ludzie. Oto w dzisiejszej "Wyborczej" pani znana jako "Babka od Histy", "najpopularniejsza nauczycielka w Polsce i kobieca aktywistka" wyraża bezbrzeżne zdumienie, że od lat w Polsce najwyższą frekwencję obserwuje się w tych wyborach, gdzie idzie o urząd z najmniejszą realną władzą, czyli w wyborach na Prezydenta RP. Toż przecież - przywołując przykład używany przez mojego śp. Profesora - nawet nietresowany orangutan to wie, że wybory prezydenckie są najłatwiejsze "do zrozumienia" dla większości społeczeństwa i dlatego mają najwyższą frekwencję. Jest dziesięciu kandydatów z twarzy i nazwiska, stawia się krzyżyk przy jednym wybranym, kto zdobędzie najwięcej głosów w skali kraju - wygrywa. Proste jak sms-owe głosowanie w talent show.

Tymczasem wybory samorządowe są - dla kontrastu - najtrudniejsze. Ordynacja jest zawiła i bez istnienia powiatów, a odkąd wprowadzono ten bezsensowny twór - zawiła jest do sześcianu. Czy wiecie na przykład, że na samym tylko poziomie wyborów do rad gmin obowiązuje albo ordynacja większościowa albo proporcjonalna w zależności od wielkości gminy? A większość społeczeństwa nie potrafi wskazać podstawowej różnicy pomiędzy tymi dwoma systemami wyłaniania przedstawicieli w wyborach, więc co dopiero wyłapywać jakieś niuanse. 

Dlatego zdecydowano się "przybliżyć" wyborcom wybory samorządowe i wprowadzono wybory bezpośrednie na Wójtów/Burmistrzów i Prezydentów, żeby większość głosujących cokolwiek z tego cyrku rozumiała. Należałoby tylko złośliwie zapytać, dlaczego zatrzymano się w pół kroku i dlaczego nie wprowadzono bezpośrednich wyborów również na Starostów czy Marszałków Województw...

Diagnoza jest okrutna, ale w dużej mierze trafna. Ludzie nie interesują się polityką i jej nie rozumieją (ochoczo relacjonowane w mediach brawurowe kłótnie z sejmowej mównicy o aborcję czy "zamach smoleński", z których potem powstają memy i rolki, to nie polityka a jakaś jej tabloidowa, patologiczna deformacja). Nie mają też podstawowej wiedzy o strukturze mechanizmów państwa i jego funkcjonowaniu. Wielu nie odróżnia Sejmu od Rządu, Wojewody od Marszałka Województwa, czy procenta od punktu procentowego, a jednocześnie każe im się uczestniczyć w "demokratycznych mechanizmach", bo to "patriotyczny i obywatelski obowiązek". Idą więc i głosują. Na frazesy, na twarze, na obietnice bez pokrycia, na partyjne szyldy.  

I potem rodzą się też takie kwiatki, jak w wyborach samorządowych dokładnie dziesięć lat temu, gdy blisko 20 procent głosów uznano za nieważne z powodu właśnie elementarnego niezrozumienia mechanizmu głosowania. Karta w głosowaniu miała postać kilku spiętych ze sobą zszywką kartek formatu A4 (każdy komitet na osobnej), gdyż gdyby chcieć wszystkich kandydatów wydrukować na jednej stronie, to arkusz miałby wielkość małego prześcieradła. Niestety, w przedwyborczych instruktażach jak mantrę powtarzano zalecenie: "jeden krzyżyk na każdej karcie" (chodziło o karty: do rad gmin, rad powiatu, sejmików i na wójta/burmistrza). Efekt był łatwy do przewidzenia, ale chociaż dzięki tej sytuacji napisałem wówczas jeden z moich bardziej udanych tekstów z zakresu komentowania rzeczywistości:

"Jeśli ktoś w lokalu wyborczym wziął do ręki tę nieszczęsną wyborczą "książeczkę", na przykład do Rady Powiatu, jeśli przeczytał na górze każdej stronicy nazwę innego komitetu (czyli de facto partii politycznej), jeśli wydedukował z tego, że ma postawić krzyżyk na każdej stronie (bo w TV powiedzieli: "jeden krzyżyk na każdej KARCIE"), i jeśli wreszcie nie zauważył niczego dziwnego w tym, że każe mu się w ten oto sposób poprzeć JEDNOCZEŚNIE jakiegoś kandydata z Platformy, i również jakiegoś z PiS, i zarazem z SLD, i z PSL, i kogoś od Korwina, i od Palikota, i z Nowej Lewicy, i co tam jeszcze w tej książeczce było, to CAŁE SZCZĘŚCIE, ŻE JEGO GŁOS JEST UZNANY ZA NIEWAŻNY. Bo komuś takiemu strach powierzyć odpowiedzialność za dokonanie wyborów w piaskownicy, a co dopiero w gminie, powiecie czy województwie..."

Zresztą, po co szukać przykładów w przeszłości. Zapytajcie sami siebie i sprawdźcie czy potraficie udzielić odpowiedzi na podstawowe pytania dotyczące samorządu lokalnego. Szczerze, czyli z głowy, bez pytania wujka Google, cioci Wikipedii, kuzyna politologa ani kuzynki Sztucznej Inteligencji czy kota GPT.
- jaka jest różnica między Marszałkiem Województwa a Wojewodą?
- jaka jest różnica między Starostą a Wójtem?
- jaka jest różnica między powiatem ziemskim a grodzkim?
- czy w miastach na prawach powiatu jest Rada Miasta czy Rada Powiatu?
I wreszcie koronne pytanie:
- wymień chociaż dwie kompetencje należące do Gminy i dwie należące do Powiatu 

Jeśli potraficie odpowiedzieć na to ostatnie, wówczas możecie z czystym sumieniem sięgnąć do barku po jakiegoś szampana i przed lustrem skopiować słynną stopklatkę z filmu "Wielki Gatsby" (tę z Leonardo DiCaprio trzymającym lampkę czegoś wysokoprocentowego).

A jeśli nie potraficie, to nie przejmujcie się. Nie ma obowiązku tego wiedzieć, jeśli się nie chce. Nikomu to do szczęścia niepotrzebne. Tylko nie ma też wówczas co ukrywać, że jesteśmy przekonywani do udziału w czymś, o czym większość biorących udział nie ma kolorowego pojęcia, a to - jak się obecnie mówi - trochę "słabo". Przybliżenie samorządu terytorialnego wyborcom można było zrobić na tysiąc sposobów, zaczynając choćby od uproszczenia jego struktury i likwidacji tych nieszczęsnych powiatów. Od uporządkowania kompetencji. Od edukacji i pracy od podstaw. A nie od pudrowania trupa poprzez wprowadzenie talent show, czyli bezpośrednich wyborów na Wójtów/Burmistrzów. I powtarzania aż do wyrzygania tych prymitywnych sloganów, że "w tych wyborach chodzi o to, czy na naszym osiedlu nie będzie dziur w chodnikach i zepsutych latarni" i że "tylko ten kto głosuje, ma potem prawo narzekać".

Oczywiście, że będzie narzekać. Zwłaszcza, gdy wybierze Burmistrza i Radę Miasta z przeciwstawnych obozów politycznych. I oni potem całą kadencję będą się obrzucać werbalnym gnojem i przebijać się złośliwościami na łamach lokalnych mediów zamiast robić coś konkretnego w sprawie tych latarni i dziur w chodnikach. A ten nieszczęsny narzekający wyborca (narzekający, bo przecież zagłosował) nadal nie będzie miał świadomości, że sam pośrednio do takiej sytuacji przyłożył rękę.

Ja jestem przeciw tabloidyzacji i prymitywizacji polityki. Dlatego w bezpośrednich wyborach na Wójta/Burmistrza/Prezydenta Miasta oddaję nieważny głos. I tak samo zrobię w najbliższą niedzielę.

5. kwietnia 2024, 19:01 CEST,  52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: