piątek, 26 listopada 2010

Szymon Hołownia - "Bóg. Życie i twórczość"

Pisarski talent Szymona Hołowni adoruję nie od dziś. Niezależnie od tego, czy przejawia się on w książkach o Matce Boskiej Elektrycznej, w wywiadach z ludźmi, których los zaprowadził na granicę życia i śmierci, czy wreszcie w działalności blogowej, gdzie autor komentuje aktualne wydarzenia i stara się na przykład dociec, co leżało u podstaw zachowania faceta, który wtargnął z bronią do biura PiS z zamiarem uwolnienia Ojczyzny od osoby Jarosława Kaczyńskiego. Tematyka książek Hołowni naprawdę nie ma tu nic do rzeczy. Czytałbym jego dzieła prawdopodobnie również wtedy, gdyby pisał o wpływie prądów oceanicznych na pogłowie bydła w Burkina Faso.

"Bóg. Życie i twórczość" to kolejna książka znakomicie kontynuująca charakterystyczny styl publicysty. I mógłbym tu produkować frazesy o poruszaniu z humorem i lekkością trudnych, egzystencjalnych tematów. Mógłbym bredzić o niebanalnych odniesieniach i błyskotliwych porównaniach. Mógłbym wreszcie narzekać, że jednak trochę lepiej czytało mi się poprzednie książki Szymona Hołowni. Jednak w równym stopniu może być to rezultat tego, że najnowsza pozycja porusza bardziej filozoficzno-teologiczne i mniej przyziemne tematy, jak również tego, że schemat narracji oparty na tekście głównym, Poradniku i (Do)Czytaniach nie przypadł mi do gustu tak bardzo, jak choćby konwencja gry planszowej z quizem w "Monopolu na zbawienie". Te moje subiektywne odczucia są jednak bez znaczenia. W istocie bowiem, jedyna opinia na temat tej książki (jak i poprzednich dzieł Autora) na jaką mnie stać, to stwierdzenie, że jest w niej coś, co sprawia, że chce się w pierwszej chwili krzyknąć "Alleluja!!!", obwołać się Wyznawcą, zostawić barkę na brzegu i ruszyć na kolanach w kierunku najbliższego sanktuarium.

Dlaczego "w pierwszej chwili"? Ano dlatego, że największym atutem Szymona Hołowni jest umiejętność subtelnej, ale stanowczej i nieprzejednanej obrony swojego stanowiska i poglądów stanowiących fundament Kościoła Katolickiego, czy - szerzej - chrześcijaństwa. A są one - jak wiadomo - niełatwe, chociaż Autor z pewnością by się ze mną nie zgodził, bo w jego ocenie zależy to od przyjętego punktu widzenia. Trzeba jednak mu oddać, że w jego argumentacji nie ma kompromisów i post-modernistycznego relatywizmu. A to ogromny plus.

I właśnie z tego powodu, książka ta (podobnie jak poprzednie) była dla mnie pasjonującym przedzieraniem się przez gąszcz stwierdzeń, pośród których z jednymi zgadzam się w stu procentach, a co do innych mam wątpliwości, czy w ogóle kiedykolwiek mógłbym uznać je za własne przekonania. Bo prędzej czy później lektura dzieł Hołowni musi postawić przed nami niełatwe pytanie o nasz stosunek do dogmatów i założeń wiary katolickiej. Ja - jak wynika z powyższego - pozostaję pod tym względem w olbrzymim rozkroku, a jest to pozycja cokolwiek niewygodna i narażająca na bardzo bolesny szpagat, gdy obydwa brzegi za bardzo się rozjadą. Stąd też moje odczucia wobec dzieł pana Szymona są wyraźnie ambiwalentne, co nie przeszkadza mi przyznawać, że jest to kawał fantastycznej literackiej i intelektualnej roboty.

I stąd również moje odwieczne obawy, że przy końcu Czasu, jeśli każą mi zająć w tej fundamentalnej kwestii ostateczne stanowisko, to opowiedzenie się po stronie Tego, kogo biografię popełnił właśnie Szymon Hołownia, będzie tylko rezultatem pierwotnego, adaptacyjnego lęku. Niech więc najlepszą recenzją tej książki będzie moje rosnące w trakcie jej lektury przekonanie, że może jednak nie tylko.

Szymon Hołownia "Bóg. Życie i twórczość"
Kraków, 2010
wydawnictwo Znak
stron: 264
moja ocena: 7/10

26. listopada 2010, 22:05 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

4 komentarze:

Agnieszka pisze...

No i właśnie tę książkę zamierzam teraz zdobyć i przeczytać hehe... Pozdrawiam. :)

Kira pisze...

Hołownia. cóż szczerze mówiąc zainteresowałam się nim kilka tygodniu temu i to właściwie przez przypadek trafiłam na jego bloga.sądziłam,że jest ot takim zwykłym dziennikarzem, który się wybił i przy okazji występuje w telewizji.a teraz aż mi wstyd,że tylko tak go postrzegałam. no,ale teraz mogę nadrobić,bo zainteresowałam się dość wnikliwie jego twórczością,która jest na polski rynku publikacji swojego rodzaju perełka.

tjaryma pisze...

Oby studenci psychologii mieli w sobie więcej krytycyzmu. I rozumiem, że okrzyk Alleluja nie jest subiektywny? trochę się poddałeś w tej recenzji, po co pisać skoro subiektywizm nie jest wartością (a od kiedy nauki społeczne są obiektywne?)

Piotrek pisze...

Okrzyk "Alleluja" w tym konkretnym przypadku nie jest subiektywny. Jest natomiast ilustracją dość powszechnej reakcji na porywający, nośny styl pisania Szymona Hołowni. Reakcji, która również w części jest moim udziałem, dlatego nie chciałem powtarzać słów, które już przede mną wypowiedziały setki czytelników.

W kolejnym akapicie zastrzegłem jednak (uwaga! - jest krytycyzm), że taka reakcja to tylko pierwsze wrażenie. I że sprostanie wymaganiom religii nie jest zadaniem tak lekkim i przyjemnym jak lektura tej książki.

Zatem - mimo, iż zdanie "moje subiektywne odczucia są jednak bez znaczenia" może być mylące - nie zarzuciłem subiektywnego spojrzenia i chyba nie "poddałem się". Zresztą, jakiś czas temu odszedłem od pisania recenzji sensu stricto. A krytycyzmu należałoby życzyć nie tylko studentom psychologii, ale nam wszystkim; w kraju, gdzie masowe gusta - od politycznych po muzyczne - można modelować niczym plastelinę.

Subiektywizm jest wartością ogromną. I rzecz jasna nauki społeczne obiektywne nie są (choć od czasów Comte'a i Spencera niektórzy nie ustają w staraniach, aby to zmienić - trzymam za nich kciuki!). Jednak w pełni obiektywne nie są również - idąc tropem dociekań Einsteina - nauki ścisłe. Na świat patrzymy bowiem mając na oczach klapki nałożone am przez fakt bycia mieszkańcami planety Ziemia. Wydaje mi się, że z perspektywy innych ciał niebieskich to, co nazywamy racjonalnym i obiektywnym, jest właśnie szalenie subiektywne.

Jednak tak silne przekonanie o istnieniu inteligentnego życia na innych planetach, jak sądzę dyskwalifikuje mnie jako adepta jakiejkolwiek z nauk.