piątek, 3 sierpnia 2012

herbatka z Batmanem

Na kinowych ekranach trzecia część Nolanowej trylogii o Batmanie. O samym filmie, a zwłaszcza o facecie z Dallas, który uroił sobie że jest Jokerem, napisano już tomy. Mało kto pochylił się natomiast nad samym tytułem dzieła, który jest wyjątkowo postrzelony. "Mroczny Rycerz powstaje" to dosłowne tłumaczenie angielskiego "The Dark Knight Rises" i właśnie w tym problem. Za każdym razem mam bowiem ochotę zapytać, z czego Mroczny Rycerz właściwie powstaje. Z kolan? Z łóżka? A może z jęczmienia, jak onegdaj pewien Żubr?

Skoro już tłumacze dystrybutora nie wpadli na pomysł, w jaki sposób przełożyć dumne angielskie "rises" na równie podniosły odpowiednik w języku Mickiewicza... (a nie, to Litwin przecież był...), no to Słowackiego (moment, jak Słowacki to chyba ze Słowacji... cholera, czy w tym kraju nie ma żadnego wieszcza, który nie byłby z importu?). W każdym razie, skoro nie znaleziono w języku polskim pompatycznego ekwiwalentu na "rises", to może należało pozostawić tytuł w oryginale? To jest ostatnio popularna praktyka. I naprawdę nie należy się przejmować tymi kilkoma osobnikami, którzy są przekonani, że "Essential Killing" to całkiem przyzwoity horror o morderczej esencji, która robi z herbaty taką siekierę, że zabija delikwenta już po kilku łykach indyjskiego napoju.

Zmierzam natomiast do tego, że tłumaczenia zbyt frywolne (nie wiem co trzeba wypić, żeby "Phantasm" przetłumaczyć jako "Mordercze Kuleczki", ale musi to być nieziemsko mocne) szkodzą, ale zbytnia dosłowność również nie jest pożądana. Podobno w mrocznych czasach "zimnej wojny" CIA skonstruowała skomplikowane urządzenie, które rozpoznawało mowę i natychmiast tłumaczyło usłyszany komunikat z angielskiego na rosyjski lub odwrotnie. Anegdota głosi, że podczas uroczystej prezentacji, szef całego przedsięwzięcia postanowił osobiście wypróbować jego działanie i wypowiedział słowa: "Out of sight, out of mind". Maszyna natychmiast przetłumaczyła zdanie na rosyjski, a jego odpowiednik w języku Tołstoja brzmiał: "Invisible idiot". A jeszcze większe jaja były, gdy komputerowi zadano do przetłumaczenia angielskie przysłowie: "The spirit is willing, but the flesh is weak" ("Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało mdłe"). Urządzenie wypluło z siebie rosyjski tekst, który po angielsku brzmiał: "The vodka is okay, but the meat is rotten". Nie mam pojęcia, jakie były dalsze losy owej maszyny, ale są tropy, które pozwalają domniemywać, że za tak zwany bezcen zakupił ją któryś z polskich dystrybutorów filmowych i po wprowadzeniu autorskich poprawek wykorzystuje ją do tłumaczenia tytułów hollywoodzkich hitów.

Wniosek jest zatem prosty. Chociaż podobno już niejedna maszyna przeszła pozytywnie test Turinga, komputer jeszcze przez jakiś czas nie będzie potrafił dorównać kreatywności ludzkiej. Żeby jednak nie popadać w skrajności, dla ostrzeżenia entuzjastom radosnej twórczości należy przywołać przykład z tegorocznego Przystanku Woodstock. Na festiwal ów Przewozy Regionalne uruchamiają rokrocznie specjalnie składy. Ale chyba w tym roku po raz pierwszy ktoś wpadł na pomysł, aby je ponazywać, wzorem regularnych składów kolejowych. Niestety, efekt każe podejrzewać, że bezimienny autor nazw pociągów "MusicREGIO" zdecydowanie przesadził z marihuaną, względnie jego towar pamięta jeszcze czasy klasycznego Woodstocku (tego z 1969 roku rzecz jasna). Do Kostrzyna nad Odrą wyruszyły bowiem przez Polskę następujące pociągi: "Kulki Mocy", "Rockowy Schabowy", "Szybka Ciotka", "Zaraz Będzie Ciemno", "Sherwood", "Przystanek Broda", "Śwarna Owieczka", "Żebro Adasia", "Pędzący Biedron", "Cebularz", "Loki Toudiego", "Ostatnia Paróweczka" (hrabiego Barry Kenta?) oraz "Kraina Podziemnej Pomarańczy".

Kreatywności nie zabrakło niektórym również wczoraj, podczas uroczystości upamiętniających wybuch Powstania Warszawskiego. Żeby zakłócić rocznicę, która jednoczy wszystkie opcje polityczne od tzw. prawa do tzw. lewa, a nawet szalikowców Legii (!), trzeba wybitnie twórczego talentu. Jak się okazuje, aby sprofanować ceremonię nie potrzeba było amerykańskiego desantu w postaci Louisy Veroniki Ciccone (ksywa: Madonna). W tym kraju wszystko perfekcyjnie potrafimy spieprzyć sami. A przy okazji dowiedzieliśmy się, że również rodzimych egzorcystów możemy posłać do diabła. Trzech z nich - podobno wybitnych - modliło się o awarię elektryczności w trakcie koncertu Madonny. Awaria rzeczywiście nastąpiła... ale na Kopcu Powstania Warszawskiego, w czasie uroczystości rocznicowych z udziałem m.in. Prezydent m.st. Warszawy.

Cóż, widać Madonna ma w światach nadprzyrodzonych lepsze - nomen omen - kontakty. Biorąc pod uwagę jej pseudonim dziwię się nawet, że ktokolwiek w to wątpił.

2. sierpnia 2012, 23:03 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

1 komentarz:

Mike pisze...

haha a na woodstockowym polu nadzwyczaj często słyszałem okrzyki "zaraz będzie ciemno" - może to jakieś wspomnienie owego pociągu :)