poniedziałek, 20 października 2014

powrót na Northwest Passage

Wydarzeniem ostatnich tygodni nie był, wbrew obiegowej opinii, sukces polskich piłkarzy, którym udało się - po raz pierwszy w historii wzajemnych potyczek - przyskrzynić piłkarzy niemieckich. Znacznie szerszym echem odbiła się wiadomość, zapowiadająca powrót - po ćwierćwieczu! - serialu "Twin Peaks". Wiadomość parafowana przez jego oryginalnych twórców - Davida Lyncha i Marka Frosta - co każe przyjąć, iż rzecz jest pewna i przesądzona.

A to z kolei wywołało burzę kontrowersji i powątpiewań. Słusznych oczywiście, bo na szali kładzie się wygodnie cała reputacja najwybitniejszego serialu, jaki kiedykolwiek na tej planecie nakręcono. Pierwsza myśl jest więc wtedy oczywista: to nie ma prawa się udać. Nie ma prawa się udać ze względu na wysoce oryginalny sposób zakończenia serialu, co zaryzykowali twórcy, gdy zdecydowali się ukatrupić "Twin Peaks" dwadzieścia pięć lat temu. Nie ma prawa się udać ze względu na osobę głównego reżysera, który pływa ostatnio w nurtach duchowych niedostępnych zwykłym zjadaczom pieczywa; niedostępnych być może nawet dosłownie, jeśli wierzyć pogłoskom, że oprócz medytacji transcendentalnej poświęca się Lynch także sztuce lewitacji. Nie ma prawa udać się wreszcie z tysiąca pomniejszych powodów, na czele z tą uniwersalną zasadą, iż takich rzeczy po prostu się nie robi. Bo nie, i już.

Historia ludzkości inkrustowana jest próbami nieudanych powrotów. Dlatego regułę wprost tego zabraniającą, można przyjąć za zasadę powszechną, gdyż odnosi się do każdej niemal branży. Bez względu na to, kogo rzecz dotyczy - polityków, sportowców, naukowców, twórców wszelkiego autoramentu. A liczba tych, którym wbrew regule jednak się udało, jest w ogólnej liczbie tych którzy próbowali, wielkością niemalże homeopatyczną. Być może jest to zatem nawet najbardziej globalna przestroga, jakiej dopracowała się nasza cywilizacja. Zza grobu się nie wraca. Do tej samej rzeki dwa razy się nie wchodzi. Trupa się nie wskrzesza, niezależnie od tego, czy poległ na polu chwały, czy opuszczał ten padół w niekończących się męczarniach.

Pamiętając o tym wszystkim, pojawić się jednak musi tyle naiwne, co oczywiste w takich sytuacjach pytanie: a może tym razem jednak mogłoby się udać? Argumenty można przecież ustokrotniać. Po pierwsze, za całą sprawę biorą się ci sami ludzie, którzy serial powołali do życia trzy dekady temu, a nie osoby z tak zwanego zewnątrz, którzy na ludzkiej potrzebie kontynuacji zmiksowanej z nieuleczalną przypadłością inżyniera Mamonia, zwietrzyli okazję do zrobienia łatwego pieniądza. Po drugie, wciąż żyją i mają się nieźle chyba wszyscy (jeśli się mylę, to fani serialu - poprawcie!) aktorzy nie tylko z pierwszego i drugiego planu, ale i najważniejsi aktorzy epizodyczni (żyje nawet Gigant, bez którego nie wyobrażam sobie kontynuacji, a nie ma już wśród nas chyba tylko odtwórcy roli Boba, oraz dziadka z obsługi hotelowej). W porównaniu do - przykładowo - sławetnego horroru z tamtego okresu pt. "Duch", gdzie ząb czasu wybił już chyba połowę obsady, jest to sytuacja niemal komfortowa.

Po trzecie wreszcie i najważniejsze, nieuleczalna miłość do serialu połączona z bezkresnym uwielbieniem ogranicza trzeźwe spojrzenie na sprawę. Każąc raczej twierdzić, że nawet jeśli nie powiodło się milionom, to właśnie w tym przypadku udać się musi. Co więcej, doszukiwać się jeszcze w całej przypadkowości - dokładnie zaplanowanej i gruntownie przemyślanej reżyserskiej wizji. Karzeł powiedział, że guma, którą tak lubi agent Cooper znowu będzie modna? I właśnie tymi słowy Lynch i Frost zapowiedzieli na Twitterze powrót serialu. Laura zdradziła w Czarnej Chacie, że powróci po 25 latach? I właśnie teraz mija 25 lat, a serial ma zostać wznowiony. Zbieg okoliczności? Wykorzystanie przypadkowych cytatów i faktów? Skądże! To z całą pewnością geniusz twórców, którzy niczym najwytrawniejsi szachiści przewidzieli siedemset szesnaście ruchów naprzód i już w latach 80-tych zaplanowali ten powrót po ćwierćwieczu, ba, już wtedy stworzyli całą fabułę trzeciego sezonu, którą przez dekady skrzętnie ukrywali i nie pisnęli nikomu ani słowa. Zadbali nawet o to, mocą chyba piekielną, by aktorzy za bardzo się nie postarzeli i mogli wrócić do swoich ról życia raz jeszcze, po tak długiej przerwie (no bo, na Boga, Ray Wise - odtwórca roli Lelanda Palmera nie zmienił się przecież ani na jotę!)

I cóż poradzić na to, że bez tego typu dziecięcej naiwności, życie nie miałoby tego smaku. Że tak bardzo brakowałoby tego dreszczu związanego z kibicowaniem twórcom z całych sił, aby jednak dokonali niemożliwego. Można przejść do historii odchodząc z pola bitwy niepokonanym, ale czy nie większa jest pokusa, by spróbować powrócić, dowodząc tym samym swojej - właściwie - nieśmiertelności?

Ryzykując tylko to, że w proch obróci się legenda, jaką obrosło najwybitniejsze dla wielu - w tym niżej podpisanego - ekranowe dzieło wszech czasów. Tak mało, i tak wiele zarazem.

20. października 2014, 22:00 DST, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: