wtorek, 9 listopada 2010

27

Brian Jones, Jimi Hendrix, Janis Joplin, Jim Morrison, Kurt Cobain. Co łączy owe persony poza faktem, że wszyscy byli ponadczasowymi artystami? Nie żyją - zgoda, ale najistotniejsze jest to, iż wszyscy opuścili ten ziemski padół mając właśnie 27 lat.

Broń Boże, nie porównuję się tutaj do wyżej wymienionych, bo byłoby to bluźnierstwo wręcz niebywałe, coś na miarę tej anegdotki, w której Janko Muzykant siedzi nad brzegiem rzeki, odrywa liście z gałązki akacji i myśli: "Chopin nie żyje, Mozart nie żyje... Cholera, ja też ostatnio coś kiepsko się czuję...". Zresztą w dziedzinie muzyki i tak mam dębowe ucho. Ba, z jakkolwiek rozumianą sztuką przez troszkę większe "Sz" mam tyle wspólnego, co z sułtanem Brunei. I mam tu na myśli zarówno mój żałosny mariaż z fotografią, jak i próbę napisania "dzieła" literackiego z gatunku "powieść". Na marginesie: chyba tą właśnie próbę w jakiś niezbadany sposób przewidział Tadeusz Konwicki, przyrównując swego czasu działalność pisarską do piłowania trupa.

Niemniej jednak, nawet nie aspirując do Klubu 27, okres mojego życia, który potrwa jeszcze 364 dni, będzie z pewnością należał do wyróżniających się.

Żeby nie być gołosłownym - 8. listopada 2010 był to dziwny dzień, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia: w Białymstoku wpadły na siebie dwa pociągi-cysterny, a kulę ognia widać było podobno nawet na Ukrainie, w Wielkopolsce zderzyło się kilka samochodów, pod Warszawą doszło do strzelaniny na stacji benzynowej, w Gorzowie Wielkopolskim spadł śnieg, a Bronisław Komorowski zalecił Narodowi (w ramach prac ręcznych) wykonywanie na 11. listopada szkaradnych biało-czerwonych "kotylionów" według instrukcji zamieszczonej na prezydenckiej stronie internetowej.

Sporo tych katastrof jak na dzień urodzin przeciętnego kosmity... Anyway, wniosek sprowadza się do stwierdzenia: byle przeżyć ten rok. Potem będzie już z tak zwanej górki. W końcu do emerytury coraz bliżej.

9. listopada 2010, 17:30 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

1 komentarz:

B. pisze...

W inne dni też jest tyle katastrof, tylko nie zwracasz na nie uwagi ;)