sobota, 19 marca 2011

Wielki Przedwieczny

Nałogowy romantyk, nie odnajdujący się w naszym świecie... Bardzo wcześnie zaczął się rozwijać... Samouk... Samotnik, spędzający większość czasu w domu... Lubił nocne spacery... Nie potrafił pracować w sposób nowoczesny, nie umiał produkować, umiał tylko tworzyć... Jego ulubionym środkiem transportu były autobusy...

Wbrew wszelkim pozorom, nie są to fragmenty mojej autobiografii, ale fakty z życia Howarda Phillipa Lovecrafta. Najbardziej wstrząsające było jednak uświadomienie sobie - całkiem niedawno - że łączą mnie z nim nie tylko charakterologiczne podobieństwa, ale też identyczne inicjały: imiona na "P" i "H", nazwisko na "L". Na tym analogie jednak się kończą. I z jednej strony dobrze, bo gdyby ktoś między wierszami odszyfrował z tego tekstu, że uważam się za reinkarnację Lovecrafta, musiałbym w trybie pilnym emigrować do Argentyny.

Nie, nie uważam się. Nawet mi to do głowy nie wpadło. Chociaż przyznaję, że uświadomienie sobie tych podobieństw było wstrząsające. Na zewnątrz nie rzucający się w oczy, schludny, niczym nie wyróżniający się, wycofany osobnik z głową w chmurach (skąd ja to znam?). A w środku: albo niezaspokojona, pozbawiona środków wyrazu obsesja tworzenia - to u mnie. Albo geniusz - to u niego.

Nawet jeśli ktoś z Was nie słyszał o Lovecrafcie (wstyd!), to jest on obecny w Waszym życiu od dawna. Niemal wszystko, co nas w kulturze straszy i przeraża, czerpie swoje inspiracje - mniejsze lub większe - z dzieł Lovecrafta. Od klasycznych dreszczowców po tandetne horrory. Filmy grozy, proza science-fiction, komputerowe gry fantasy, mroczne komiksy - szereg odrębnych dziedzin twórczości, mających miliony fanów, mających swoich guru. Ale gdzieś nad nimi, przed nimi i tak był on. Jak ten jedyny Kreator, od którego wszystko się zaczęło. To, co sam stworzył, to jedna strona medalu. By wspomnieć tylko mitologię Cthulhu, sławetny Necronomicon i postać szalonego Araba Al-Hazreda, oraz te wszystkie odpychające, szkaradne potwory z kosmosu. Czymś zupełnie niesamowitym jest natomiast wpływ jaki jego dokonania wywarły na kulturę. Odniesienia do Lovecrafta we wszelkiego rodzaju sztuce: literaturze, muzyce, filmie, malarstwie można liczyć w milionach. Batman, Twin Peaks, Obcy, Conan Barbarzyńca, Archiwum X, Donnie Darko, Fields of the Nephilim, Metallica, Iron Maiden, czy słynna gra komputerowa Quake. Nawet - uwaga! - sam Stephen King przyznawał się do szerokich inspiracji Lovecraftem i dodawał, że szczyci się tym faktem.

Gdybym miał sobie postawić kogoś za tzw. "wzór", nie miałbym wątpliwości. Niepozorny, uważany przez otoczenie za nieudacznika, stworzył coś, czego wpływu na ludzkość nie mógł sobie nawet wyobrażać. Stał się Władcą Demonów. Twórcą Koszmarów. Człowiekiem, którego imię wypowiada się z nabożną czcią. Idealnym autorytetem dla kogoś owładniętego obsesją omnipotencji.

Niedawno w Polsce ukazała się, licząca 1100 stron (sic!), biografia Lovecrafta. Nie jestem szczególnym wyznawcą teorii o charakterologicznych determinantach geniuszu, ale może kiedyś w wolnej chwili poczytam sobie, kim mógłbym być, a nigdy nie będę.

19. marca 2011, 15:24 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

1 komentarz:

B. pisze...

Nie ma "nigdy". Może być 99/100 prawdopodobieństwa. Ale to nie jest 100/100. Może doznasz kiedyś twórczego objawienia i stworzysz arcydzieło. Nie możesz przecież do końca przewidzieć, co się stanie w przyszłości.