środa, 13 lipca 2011

zabrać bogatym i odebrać biednym

Lipiec jest miesiącem, w którym obchodzimy przeróżne rocznice: bitwy pod Grunwaldem, manifestu PKWN, czy mojego close encounter. Mało kto pamięta natomiast o jeszcze jednej rocznicy, która ponadto w tym roku jest okrągła niczym Trójkąt Weimarski. Jest to rocznica wprowadzenia bodaj największego ekonomicznego barbarzyństwa, jakie państwo może wyrządzić swoim obywatelom. 26 lipca minie bowiem 20 lat odkąd ustanowiono w Polsce podatek dochodowy od osób fizycznych, znany wszystkim pod ksywką "PIT". Cudownym scenariuszem byłoby, gdyby jesienią po wyborach - w tą okrągłą rocznicę - PIT zakończył swój długi i niepotrzebny żywot.

Niemal każdy, kto wie, że jestem libertarianinem i "korwinistą" zarazem, wysuwa mi argumenty w rodzaju: "no tak, wy chcielibyście zlikwidować wszystkie podatki i w ogóle, a z czego wtedy ma się państwo utrzymać?". Otóż nie. My nie chcemy zlikwidować wszystkich podatków. Na pewno powinien pozostać podatek od gruntu. Chcielibyśmy też wprowadzić coś na kształt niezbyt wysokiej, zryczałtowanej opłaty od wszystkich dorosłych obywateli bez wyjątku (żadnych ulg i zwolnień!), z której finansowałoby się skromną administrację państwową. Ale natychmiast należy zlikwidować podatek dochodowy, który jest zbrodnią i draństwem najwyższej kategorii, oraz przeczy jakimkolwiek zasadom logiki i zdrowego rozsądku.

Podatek dochodowy, czy to w postaci progresywnej czy liniowej, jest niczym innym jak okradaniem ciężko pracujących obywateli z ich uczciwie zarobionych pieniędzy. Opiera się na zasadzie, że im kto więcej zarobił, tym więcej musi wpłacić do kasy państwa. Czyli: im kto bardziej pracowity, pomysłowy, sumienny - tym jest bardziej za to karany. Weźmy przeciętnego Kowalskiego, który wpadł na ciekawy pomysł biznesowy, znalazł niszę, z trudem uzbierał kapitał, na początku poświęcał swojej firmie dzień i noc, kosztem rodziny, wypoczynku, zainteresowań. Ale gdy już się wybił, interes się kręci, firma się rozwija, zyski są coraz większe - państwo każe mu płacić coraz większe podatki. Jajogłowi nieustannie debatują w mediach, dlaczego w Polsce nie rozwija się tak zwany MiŚ (sektor Małych i Średnich przedsiębiorstw). I przeważnie plotą bzdury. Bo to nie rząd, opozycja, Rosja, kryzys, lenistwo czy nieświadomość społeczna są przyczynami, dla których Polacy nie chcą prowadzić własnych firm. Tymi przyczynami są piętrowe formalności przy rejestracji działalności gospodarczej, obowiązkowy ZUS i właśnie podatek dochodowy.

PIT jest idealnym przykładem myślenia (tfu!) socjalistycznego. Myślenia w stylu: "jak ktoś ma więcej niż my, to się musi tym z nami podzielić". A niby dlaczego? Socjalista powie: dlatego, że ma więcej od nas. Komunista powie: żeby wszyscy mieli po równo. I to socjalistyczne myślenie jest od pokoleń wbijane ludziom do głów. Wraz z towarzyszącą zawiścią: "Jak ktoś jest bogaty, to mu trzeba zabrać, bo na pewno nie dorobił się tego uczciwie. Ukradł, robił machlojki, dawał łapówki. A nawet jeśli nie kombinował to i tak mu trzeba zabrać, bo ma więcej od nas, a my jesteśmy biedni, więc jego obowiązkiem jest nam pomóc". A na jakiej, k***a, podstawie?! Owszem, jak ktoś jest religijny, to niech się dzieli, bo tak mu nakazują zasady wiary. Jak ktoś jest wrażliwy, niech się dzieli, bo tak mu nakazuje sumienie. Takich ludzi jest mnóstwo. Ale to "dzielenie się" nie może być sankcjonowane przez państwo. Bo jeśli jest, to młodym, ambitnym przedsiębiorcom wysyła wówczas czytelny sygnał: pracujcie, harujcie, rozwijajcie wasze firmy, a wasze ciężko i uczciwie zarobione zyski rozdamy nieudacznikom i miernotom, którzy tylko czekają aż im skapnie.

Miałem pomysł, aby pisać o ekonomicznej bezsensowności istnienia podatku dochodowego. Boję się jednak, że byłby to głos wołającego na puszczy. W kraju, w którym (było takie badanie) ogromny procent obywateli wierzy, że to państwo ustala ceny podstawowych artykułów i to smutni panowie w garniturach decydują, że masło w osiedlowym spożywczaku ma kosztować 3,48 zł. Owszem, nie jestem ekspertem, znam tylko mizerne podstawy ekonomii, ale wiem, co to jest Krzywa Laffera, oraz potrafię wydedukować, że na przykład podniesienie płacy minimalnej spowoduje wzrost bezrobocia, a nie powszechną szczęśliwość.

Dlatego jeśli ktoś obawia się o stan finansów państwa, to chciałem go tu przekonywać, że wpływy z PIT to tak naprawdę niewielki procent budżetu, więc jego likwidacja (PIT, nie budżetu) umiejętnie przeprowadzona, nie skończyłaby się grecką tragedią. Miałem pisać o tym, dlaczego podatek dochodowy prowadzi nie tylko do wzrostu cen i bezrobocia, ale też do absurdów w stylu "państwo płaci samo sobie". Bo - jeśli dobrze pamiętam - prawie połowa wpływów z PITu to wpływy z rozliczeń podatkowych emerytów i pracowników państwowych (którym pieniądze wypłaca państwo, więc oni de facto płacą podatek z otrzymanych od państwa środków; w przeciwieństwie do prywatnych przedsiębiorców, których pensje pochodzą z kieszeni klientów, zatem płacony przez nich podatek jest dla państwa w pewien sposób "wartością dodaną").

Miałem o tym pisać, ale to nie ma sensu. Ludzie nie lubią myśleć, niektórych nawet to fizycznie boli, zatem jesienne wybory po raz kolejny wygrają socjaliści z PO, PiS albo SLD, bo oni nie zmuszają ludzi do myślenia, tylko obiecują. A człowiek nie tylko uwielbia słuchać, jak mu kadzą, ale też jest święcie przekonany, że aby coś się zmieniło na lepsze, nie trzeba zmieniać systemu, wystarczy jedynie zmienić ludzi u władzy.

13. lipca 2011, 23:41 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

2 komentarze:

jabol pisze...

heh nic dodać nic ująć..... smutne jest, że ludzie są tak głupi (w kwestii politycznej). Głosują na jakieś partie, a tak naprawdę nie znają nawet programu - przypuszczam, że tak jest nawet w 90% jak nie więcej...

p.s modyfikuj trochę te posty i wrzucaj pod odpowiednie artykuły na WP i Onecie, będzie niezła dyskusja, może jakiś odnośnik do bloga jeszcze:P trzeba walczyć z chorym systemem:) może kilka osób po lekturze zrozumie co się dzieje

Piotrek pisze...

Nie dam rady skracać tych tekstów, żeby je wklejać gdzieś indziej, gdyż nie posiadłem zdolności zwięzłego formułowania myśli.

I nie wiem, czy powinienem podejmować "walkę z chorym systemem". To by pachniało jakimś tragi-heroicznym romantyzmem. Nie dlatego, że nie widzę szans powodzenia, ale dlatego, że większość ludzi chce żyć w takim systemie. Nawet jeśli wiedzą na jakich zasadach on funkcjonuje.

Libertarianizm proponuje wizję państwa, w którym odpowiedzialny obywatel sam decyduje o wszystkim co go dotyczy: do jakiej szkoły posłać dziecko, jakiego lekarza wybrać, gdzie i czy w ogóle się ubezpieczyć, gdzie i czy w ogóle odkładać składki na emeryturę etc. A wielu ludzi nie jest na to na tyle zaradnych, odpowiedzialnych, albo po prostu im się nie chce. I wolą płacić te podatki, ale za to oczekiwać, że państwo załatwi za nich to wszystko.

Walka miałaby sens, gdyby większość społeczeństwa chciałaby coś zmienić. Ale gdy ponad 50% deklaruje w sondażach, że chce głosować na krypto-socjalistów z PO i PiS (i udawać, że to nie socjaliści)? Mamy tą "wspaniałą" d***krację i to masy mają rację. A że chcą być traktowane jak bydło...