niedziela, 18 grudnia 2011

Adveniat Regnum Tuum

Oczekiwanie leży w ludzkiej naturze. Ludzie zwykle lubią na coś czekać. A właściwie wyczekiwać, oczekiwać, bo czekać to można na pociąg. Oczekujemy natomiast na weekend, święta, wakacje, emeryturę, nową książkę Stasiuka, EURO 2012, koniec świata...

Adwent to też okres oczekiwania. I nie ukrywam, że bardzo lubię Adwent, chyba najbardziej ze wszystkich okresów roku liturgicznego. Nie dlatego, że jest preludium do świąt Bożego Narodzenia, bynajmniej. Adwent jest piękny, gdyż oczekiwanie bywa czasami wartością samą w sobie. Chociaż oczekiwanie bez następującego po nim oczekiwanego wydarzenia wydaje się być absurdem w rodzaju czekania na Godota, to jednak uważniej warto się przyjrzeć samemu oczekiwaniu.

Adwent jest perfekcyjnie skrojonym czasem oczekiwania. W przeciwieństwie do nieco rozwlekłego i rozmytego czasowo Wielkiego Postu, jest spójną i dającą się łatwo ogarnąć perspektywą czasową. Z czterema niedzielami, symbolizowanymi przez cztery świece, z widocznym na horyzoncie jasnym i wyraźnym celem, daje wręcz fantastyczne możliwości duchowe. Jeśli oczywiście mamy ochotę z nich skorzystać, co obowiązkowe nie jest. Wychodzę z założenia, że o własny rozwój duchowy dbamy według własnych preferencji, w razie potrzeby konsultując się z kapłanem lub terapeutą. Dlatego nie opisuję tu zmagania się z własnymi postanowieniami duchowymi na okres Adwentu, znacznie lepiej w tej stylistyce czują się ode mnie literacko uzdolnieni miłośnicy twórczości Paulo Coelho.

Adwent jest jednak dla mnie fascynujący również poprzez swój entourage. Obok Triduum Paschalnego to najbardziej magiczny czas w Kościele. Skromniejsze oświetlenie, tajemnicza atmosfera, za oknami już ciemno. Wieczorne nabożeństwa "roratnie" z lampionami. Fantastyczna gra świateł i cieni, zwłaszcza w starych świątyniach. Fioletowe szaty liturgiczne. I najpiękniejsze pieśni w roku. Ascetyczne w treści, mało pompatyczne w formie. W pewien sposób pięknie ponure, takie trochę średniowieczne. Ale zawsze niosące w sobie tą nutkę nadziei, która jest esencją oczekiwania.

Poprzednie pokolenia przywykły do mszy "roratnich" o poranku. Ja w czasach szkolnych trafiłem już na wieczorne roraty. Takie właściwie dla dzieci, przez cztery dni w tygodniu o 18.00. I to była magia w czystej postaci. Te obrzędy skupiały wszystko, co wyszczególniłem w powyższym akapicie. Światłocienie, klimat, pieśni. A tradycją było, przynajmniej w mojej parafii, że w trakcie pieśni na wyjście gaszono wszystkie lampy; w kościele nagle stawało się kompletnie ciemno, jedynym źródłem światła były płomyki świec... Mrówki po ciarce przebiegały.

Tak, wiem, że w oczekiwaniu ostatecznie najważniejszy jest zwykle ten cel, to do czego się zbliżamy. A cel - święta Bożego Narodzenia - coraz bliżej. Ich oprawa (bo o aspekcie duchowym - jak zaznaczyłem - silencio) też ma swoje uroki (szopki!), chociaż nie wszystko bywa tak, jakbym sobie wyidealizował. I właśnie dzisiaj, podczas mszy, pomyślałem sobie, że już za kilka dni w tym miejscu nie zabrzmią pieśni adwentowe. Zamiast tego poleci zestaw kilku tych samych, ogranych kolęd (w mojej parafii nawet Sanctus zamieniają na kolędę...), których interpretacje ("śrut w nocnej ciszy", "czem prendzej sie wybierajcie", "bo uboga była, rondel z głowy zdjęła") przyprawiają o ból zębów. I tak mi się trochę smutno zrobiło, że to już ostatnia niedziela Adwentu...

18. grudnia 2011, 22:15 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

1 komentarz:

Pysik pisze...

W tradycji chrześcijańskiej 1. część adwentu (od pierwszej niedzieli do 16. grudnia) jest nie tyle oczekiwaniem na Boże Narodzenie, co czasem mającym przygotować do paruzji, powtórnego przyjścia Jezusa, ogólnie- końca świata.
W tym roku to jakoś bardziej, wyraźniej do mnie przemawia, zmusza do zastanowienia się nad sensem swojego życia, przemijania itd.

A odnośnie rorat- jakoś te poranne zawsze miały większy "klimat" ;)
Link- reklama dominikańskich, wrocławskich http://www.youtube.com/watch?v=5vZr0myLvas