wtorek, 6 grudnia 2011

Nightwish - "Imaginaerum"

Tuomasa Holopainena - lidera Nightwish - zawsze podziwiałem za fakt, że trzymał swój zespół żelazną ręką i nie bał się podejmowania trudnych decyzji, ocierających się niemal o szaleństwo. Gdy gdzieś tak około płyty "Century Child" Nightwish zaczął zjadać własny ogon - bo przecież jak długo można karmić słuchaczy gotycko-symfonicznymi hymnami typu "Wishmaster" - Holopainen postanowił, że dość już orkiestrowych dźwięków "z klawisza". Zaangażował do współpracy prawdziwą orkiestrę nagrywając z nią album "Once", czym prawdopodobnie uratował swój zespół od pogrążenia się w przeciętności. Jakiś czas później nie zawahał się wywalić na zbity pysk niekwestionowanej twarzy Nightwish - wokalistki Tarji Turunen, gdy ta zaczęła lekceważyć markę, którą ją wypromowała.

Sporo zaryzykował również teraz. Przede wszystkim utrzymał koncepcję współpracy z orkiestrą, chcąc pokazać, że nie jest to pomysł na jedną-dwie płyty. Na nowy album kazał czekać ponad cztery lata. Mając do dyspozycji już nie operową, a jedynie popową wokalistkę, przygotował najbardziej symfoniczny materiał w karierze. Nie zawahał się przed bardzo wyraźnym nawiązaniem do folkowych korzeni Nightwish, z czasów pierwszych dwóch płyt. Zaangażował nawet dziecięcy chórek, co w muzyce rozrywkowej ostatnim razem przyniosło pożądane efekty chyba w "Toy Soldiers" Martiki, ale to było ponad 20 lat temu (a od tego czasu pomysł pod nazwą "wykorzystać chór dziecięcy" niektórzy traktowali zbyt dosłownie, na czele z pewnym dyrygentem od "Poznańskich Słowików"). Ale przede wszystkim musiał zmierzyć się Tuomas H. z poprzeczką o nazwie "Dark Passion Play", którą cztery lata temu sam zawiesił sobie na niebotycznej wysokości.

I po raz kolejny mu się udało. Na "Imaginaerum" wszystko gra! Londyńska Orkiestra Filharmoniczna pod batutą Pipa Williamsa zrobiła fantastyczną robotę, ale trzeba przyznać, że Holopainen napisał im taki materiał, że klękajcie narody. Tak potężnych i podniosłych melodii jeszcze u Nightwish nie było. A produkcja jest perfekcyjna, więc orkiestrowe pasaże wprost unoszą w powietrze. Problem braku klasycznego wykształcenia wokalistki T.H. rozwiązał w prosty sposób - przykrywając jej niedostatki długimi instrumentalnymi fragmentami, ewentualnie zastępując ją chórkami albo... głosem basisty - Marco Hietali, który z albumu na album rozwija się wokalnie w tempie ponaddźwiękowym. "Imaginaerum" ma wiele z filmowego soundtracku, co jest zresztą kolejną pokerową zagrywką Holopainena, który wielokrotnie podkreślał, że inspiruje się muzyką filmową i chciałby taki concept album stworzyć. Z pewnością zdawał sobie sprawę, że taka deklaracja może odstraszyć potencjalnych słuchaczy przerażonych wizją mało zróżnicowanego materiału...

... tymczasem właśnie różnorodność jest kolejnym atutem "Imaginaerum". Nowa wokalistka po raz kolejny udowadnia, że wnosi do Nightwish mnóstwo energii i pasji - już na początek mamy dwa kilery: singlowy "Storytime" i "Ghost River" (jaki tu jest power!). Jednak nie oznacza to bynajmniej, że nie ma na płycie tak zwanego liryzmu - wręcz przeciwnie, ot choćby "Slow, Love, Slow", czy cudowny, urzekający "Turn Loose The Mermaids". Z kolei "Scaretale" zaczyna się taką sekcją symfoniczną, że "Ghost Love Score" niech się schowa głęboko pod ziemię. Podobnie miażdży początek "Song Of Myself", w którego drugiej części, przez ponad 6 minut ludzie... recytują poezję Walta Whitmana. Ale co wówczas leci w tle... - też poezja. A i tak mi najbardziej spodobał się "I Want My Tears Back". Wyobraźcie sobie mix "Last Of The Wilds" z "Moondance", przyprawiony przeplatającymi się wokalami Anette i Marco.

Żeby nie przedłużać - na "Imaginaerum" Holopainen po prostu przeszedł sam siebie. Doprowadził do perfekcji dopieszczany przez lata autorski pomysł na własny styl muzyczny. Zostawił daleko za sobą szeroko rozumiany mariaż metalu z muzyką klasyczną, otwierając jakąś zupełnie nieznaną dotąd furtkę. Może jestem profanem, ale coś takiego słyszałem dotąd może tylko w niektórych albumach Lacrimosy, a i to też nie w takim wymiarze. Takiej gamy emocji, a przede wszystkim takiej dawki pasji i energii nie było bowiem nawet w płytach sygnowanych przez Tilo Wolffa, które odbieram jednak jako bardziej "liryczne" (cokolwiek to znaczy).

Natomiast "Imaginaerum" słucha się naprawdę jak filmowej ścieżki dźwiękowej, która posługuje się całym wachlarzem muzycznych środków, by w zależności od potrzeb, albo wgniatać w ziemię, albo wzruszać, potem znów podrywać do walki, a po dwóch minutach już układać do snu. Właściwie nie było potrzeby dzielić "Imaginaerum" na te 13 ścieżek. To jest jedno, wielkie dzieło. Muzyczne dziedzictwo starego kompozytora, o którym opowiada warstwa tekstowa. Spełnione marzenie chłopaka, który wiele lat później będzie na koncertach ozdabiać swój instrument figurką pirata Jacka Sparrowa, w hołdzie Hansowi Zimmerowi.

I owszem, ostatecznie może nie przypaść do gustu, ale wobec czegoś takiego nie sposób przejść obojętnie.

Nightwish - "Imaginaerum"
2011, Nuclear Blast
ocena: 9,5/10

6. grudnia 2011, 00:20 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

1 komentarz:

Bess pisze...

A mnie głos Anety miejscami irytuje, ale muszę przyznać, że nie jest najgorszy. W najszybszych kawałkach zupełnie nie mogę sobie wyobrazić głosu Tarji, myślę, że nie dałaby rady.
Nowa płyta jest zdecydowanie lepsza od poprzedniej, która była nudna i niektórych utworów nie dało się słuchać. Już myślałam, że to koniec zespołu, no ale jednak wzięli się w garść.