wtorek, 11 września 2012

z pamiętnika wróżbity

Ostatnie wydarzenia napełniają mnie coraz silniejszym przekonaniem, że powinienem nieco zmienić profesję i zamiast psychologią, zająć się raczej parapsychologią. Bo przewidywanie przyszłości wychodzi mi jak na razie wybornie.

Nie minął nawet tydzień odkąd napisałem w tym miejscu, że fatalny poziom ogólnego, a zwłaszcza naukowego, wykształcenia w naszym społeczeństwie jest przyczyną, iż kto tylko chce wciska nam pseudonaukowe "mądrości", a przeciętny Polak łyka to jak gęś kluski.
I zaledwie kilka dni później profesor Łukasz Turski, w weekendowym wydaniu "NTO" oskarżył polską szkołę w kwestii tzw. afery Amber Gold. Zgoda, państwo w tej sprawie zawiodło, aparat sądowniczy czegoś tam nie dopilnował, ale gdybyśmy mieli lepiej wykształcone społeczeństwo, gdyby szkoły efektywniej wkładały pożyteczną wiedzę do głowy, gdyby matematyka i fizyka nie były postrachem młodzieży szkolnej, to nikt nie dałby się nabrać panu Marcinowi P., że można na lokacie w złoto zarobić 14%. Ściągnął ode mnie pomysł pan profesor, jak nic! Ba, wyliczając te pokutujące u nas bzdury (o szkodliwości GMO i czosnku leczącym raka), chciałem wśród nich umieścić również tą o cudownej lokacie Amber Gold. Przysięgam na Apollona lekarza! Ostatecznie zaniechałem tego pomysłu, bo jeszcze ktoś, kto akurat stracił ciężkie miliony, poczułby się dotknięty (to jest w kraju ostatnio bardzo popularne). A w sumie szkoda, napisałbym trzy słowa więcej i miałbym już dzisiaj etat w Ezo TV.

A'propos tego dotknięcia - również moja druga wróżba okazała się nadzwyczaj celna. Zerknijcie trzy posty poniżej, tam gdzie trzy tygodnie temu pisałem o tym, co będzie się działo w Polsce podczas igrzysk paraolimpijskich. I co? Dzieje się. I to nawet w takim natężeniu, że nie zmieściło się to w objętości mojej szklanej kuli. Przyznaję, takiego poziomu chaosu, hipokryzji i dyskusji o niczym, nie przewidziałem. Nie chodzi zresztą nawet o ten nieszczęsny wpis na blogu Janusza Korwin-Mikke, który robi wszystko, żeby już nigdy nie dostać się do Sejmu w drodze wyborów powszechnych, równych i jakie one tam jeszcze są. Rekordy hipokryzji biją - uwaga, truizm! - media nasze kochane.

Dlaczego? Już spieszę z odpowiedzią.

Po pierwsze, media pieją, jak to wspaniale poradzili sobie nasi niepełnosprawni sportowcy na paraolimpiadzie w Londynie. Zgoda, 36 medali i 9. miejsce w klasyfikacji medalowej to znakomity wynik, ale przecież na przykład 8 lat temu w Atenach tych medali zgromadziliśmy 54, cztery lata wcześniej - w Sydney - 53, w Seulu w 1988 roku - 83, a w Arnhem w 1980 roku aż 177 (i drugie miejsce w klasyfikacji medalowej!). Co więcej, wtedy konkurencji było znacznie mniej, ergo szanse na zgromadzenie tylu kolorowych krążków o wiele mniejsze. Ale nie pamiętam takiego szumu medialnego wokół para-sportowców (a Sydney i Ateny pamiętam całkiem nieźle), a przecież - ze statystycznego punktu widzenia liczonego ilością wywalczonych medali - tegoroczne igrzyska paraolimpijskie były raczej katastrofą niż sukcesem...

Zgoda, w porównaniu do igrzysk zdrowych sportowców były sukcesem, bo tamci przywieźli medali tylko dziesięć. Ale błagałem trzy tygodnie temu, żeby tych dwóch spraw nie porównywać, bo to są dwa kompletnie inne światy. Pod każdym względem, poza zaangażowaniem startujących. Presja, ranga, otoczka, nawet zasady. W igrzyskach olimpijskich są 302 komplety medali do zdobycia, w paraolimpijskich blisko dwa razy więcej (503), stąd więcej medalowych szans. W igrzyskach olimpijskich bieg na 100 metrów mężczyzn jest jeden. Usain Bolt biegnie i wygrywa. W paraolimpijskich - uwaga - jest ich piętnaście (biegów na 100 m mężczyzn, nie Usainów Boltów). Osobny finał dla niedowidzących, osobny dla sportowców bez nogi, osobny dla tych z mózgowym porażeniem dziecięcym etc. Rzecz, o której - myślę - wypadałoby wiedzieć, zabierając publicznie głos w tej sprawie.

A poza tym różni te imprezy szereg innych aspektów. W igrzyskach olimpijskich startują przeważnie zawodowi sportowcy, dla których zajęcie to jest codziennością, ale też głównym i często jedynym źródłem utrzymania. Stąd większa presja, bo - teoretycznie - jak nie osiągnę dobrego rezultatu, to nie dostanę olimpijskiego stypendium i rodzina będzie jeść chleb z margaryną. Sportowcy paraolimpijscy zwykle nie mają na sobie takiej presji, często bowiem sport jest dla nich pasją, obok której mają jakieś stałe źródło utrzymania, mają renty, wielu z nich pracuje etc. Zgoda, często trenują w niedogrzanych halach, w średniowiecznych warunkach. Ale czy pełnosprawni sportowcy opływają w luksusy i dostatki? Jasne, pani Radwańska (Agnieszka) z głodu z pewnością nie umrze, ale już sztangistka Agata Wróbel wyjechała kiedyś do Londynu zmywać po Anglikach, tegoroczny złoty medalista w podnoszeniu ciężarów - Adrian Zieliński - żeby się rozwijać, musiał pojechać na treningi do Gruzji, a Anita Włodarczyk - też medalistka z Londynu - w ramach przygotowań do występów rzucała młotem pod mostem w Poznaniu. Dlatego budowanie, nawet między wierszami, opozycji w stylu: niepełnosprawnym cały czas wiatr w oczy, a zdrowym ptasiego mleka i masła nie brakuje, jest po prostu - mówiąc językiem sportu - nie fair. Wreszcie, w nawiązaniu do tych finansowych aspektów, rywalizacja na "zdrowych" igrzyskach jest o wiele bardziej zaciekła, często wroga lub kunktatorska nawet (inna kwestia, czy baron de Coubertin miał akurat to na myśli), więc i o medal trudniej, niż na igrzyskach paraolimpijskich, gdzie oprócz rywalizacji - w co nie wątpię - wszyscy się dodatkowo tak bardzo kochają i wspierają.


Hipokryzją jest też święte oburzenie niektórych mediów, od TVN począwszy, że pomimo tak "wspaniałych" wyników, wyczynów naszych paraolimpijczyków nie można było śledzić w żadnej telewizji. A co w takim razie stało na przeszkodzie, żeby TVN prawa do transmisji kupiła odpowiednio wcześnie, zamiast wieszać teraz psy na innych stacjach? Przecież TVP nie ma monopolu na takie imprezy, a i ceny z pewnością horrendalne nie były. Do czegoś takiego dojść jednak nie mogło, ponieważ w TVN - jak w każdej prywatnej firmie - potrafią liczyć i wiedzą, że musieliby do sprawy dopłacić. Wiedzą też, że w Polsce istnieje zjawisko znane jako podłączanie się pod zwycięzcę, czyli że masy oglądają tylko taki sport, w którym akurat "nasz" wygrywa (przykłady można mnożyć: Małysz, Kubica, Kowalczyk, piłkarze ręczni), a gdy przestaje wygrywać, szukają kogoś innego, kto zaczyna wygrywać. Gdyby sportowcom paraolimpijskim w Londynie szło przeciętnie, mało kto oglądałby transmisje, a stacja, która by je wcześniej zakupiła, zostałaby z nimi jak Polsat z wyścigami Formuły 1, które po kraksie kierowcy Kubicy oglądają tylko najbardziej zagorzali maniacy tego sportu.

Najbardziej jednak w tym wszystkim zdziwiła mnie wypowiedź pani Barbary, medalistki paraolimpijskiej w biegu na 1500 metrów, która z niebywałą egzaltacją, przed kamerami TVN, wyrzuciła z siebie wszelkie żale: "Mam wielki żal za ślubowanie przed odlotem do Londynu. Nie było prezydenta, premiera. Nie było ministra sportu. Jestem zawiedziona. Jak można nas tak potraktować. Jesteśmy tacy sami, jak ci, którzy startowali w olimpiadzie". Cóż, na ślubowaniach zdrowych sportowców (odbywało się kilkanaście razy, bo odlatywali do Londynu w ratach) też nie było ani prezydenta, ani premiera, a "ministra" Mucha pojawiła się tylko na jednym. Dlatego ogromnie się dziwię pani Barbarze, że właśnie to ją tak boli. Niepełnosprawni w tym kraju naprawdę nie mają lekko. Nie tylko przechodnie często traktują ich jak powietrze. Urzędnicy gnoją ich z wysokości swoich biurek, autorytarnie przyznając decyzje o zasiłkach, świadczeniach, zapomogach. Pamiętacie sprawę pewnej pani, która miała dysfunkcję mowy i urzędnik w USC odmówił udzielenia jej ślubu, uznając, że jest niepełnosprawna intelektualnie? Takich upokarzających spraw są rocznie setki. Pani Barbara wygląda jednak na zdrową, więc tego typu przykra sytuacja nigdy jej pewnie nie spotka. Nigdy nie będzie też miała problemów, aby po schodach dostać się do urzędu, autobusu, budynku przychodni czy dworca. W przeciwieństwie do tych osób poruszających się na wózkach, które codziennie napotykają szereg architektonicznych barier, nie do przebycia dla nich niczym Wielki Kanion Kolorado. Niestety, chociaż nie mam nic do pani Barbary ad personam, przykro było patrzeć, jak przed kamerami zrobiła się nagle tak ważna, by biadolić, że zabrakło jej uścisku dłoni prezydenta i transmisji w TV. A mogła przecież wykorzystać okazję, aby zwrócić uwagę na szereg prawdziwych problemów trapiących niepełnosprawnych w tym dziwnym kraju, do których niemożność spotkania z premierem z pewnością nie należy.

A tak idąc tym tropem, pani Barbaro, skoro jesteście "tacy sami", to dlaczego macie dla siebie osobne igrzyska? Przecież niektórzy sportowcy niepełnosprawni startują razem z pełnosprawnymi (Oscar Pistorius, Natalia Partyka etc.). Owszem, szanse na zwycięstwo zwykle mają znacznie mniejsze. Czyżby więc tu był pies pogrzebany? Nie uczestnictwo, a jednak wynik się liczy? Czy tak, jak ktoś kiedyś powiedział, że feminizm się kończy tam, gdzie trzeba wnieść szafę na szóste piętro, tak równość sprawnych i niepełnosprawnych kończy się tam, gdzie w grę wchodzą nagrody?

Szkoda byłoby, gdyby triumfowało myślenie w takim stylu. Osobiście znam ich niewielu, ale jestem przekonany, że większość niepełnosprawnych to fantastyczni ludzie. Chociaż właśnie - wciąż tylko ludzie...

11. września 2012, 00:18 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: