wtorek, 9 października 2012

lekarz na tropach Yeti

W kameralnym gronie Prawo i Sprawiedliwość zorganizowało dzisiaj debatę na temat służby zdrowia i jej niekończących się problemów. W trakcie jej trwania, reporter "Faktów" TVN przeszedł się po szpitalnych korytarzach, aby sprawdzić czy pacjenci z poziomu swoich łóżek śledzą "pierwszą od wielu lat poważną dyskusję" na - wydawałoby się - bezpośrednio dotyczący ich temat. Niestety, reporter nie znalazł osób śledzących to wydarzenie z zapartym tchem nawet na oddziale pulmonologicznym.

Co potwierdza tylko znaną od lat tezę, że pacjentowi (a zwłaszcza choremu pacjentowi, bo tacy też czasem się zdarzają) jest potrzebny lekarz, pielęgniarka, ratownik medyczny, a nie służba zdrowia. Chorzy w chwilach cierpienia wołają przecież: "Lekarza!", "Doktora!". A widzieliście kiedyś, aby złożony gorączką człowiek krzyczał: "Służby zdrowia!" ? No właśnie...

Służba zdrowia jest bezwzględnym zombie, trupem nieustannie defibrylowanym wyłącznie po to, aby krewni i znajomi tak zwanego Królika mogli na ciepłych posadach, podgrzewanych paliwem podatników, doczekać szczęśliwej emerytury. "To jest obora. Tu się doi!" - cytując posła Ruchu Palikota. Zresztą nawet zakładając kryształową uczciwość wszystkich zaangażowanych, projekt ten już u samych podstaw jest skazany na niepowodzenie. Służba zdrowia polega - ogromnie upraszczając - na tym, że płacimy państwu w formie przeróżnych składek na ubezpieczenie zdrowotne mnóstwo pieniędzy, aby potem - gdy przyjdzie potrzeba - otrzymać od tego państwa "bezpłatnie" usługi lekarskie. I wszystko fajnie, tylko ktoś te pieniążki, które państwu płacimy, musi przeliczać, naliczać, wyliczać, rozliczać. Zajmują się tym urzędnicy służby zdrowia, którzy muszą gdzieś te czynności wykonywać (stąd konieczność wybudowania budynków, ogrzania ich i wyposażenia w komputery najnowszej generacji) i otrzymać za to pensje. A skąd forsę na to wszystko? Oczywiście trzeba potrącić z tych pieniążków, które niby wpłacamy na poczet przyszłych usług ratujących życie.

Nigdy zatem nie będzie tak, że choćby w teorii mielibyśmy zagwarantowaną możliwość wykorzystania 100% tych środków, które wpłaciliśmy. Innymi słowy - nie da się w służbie zdrowia zrobić tak, aby wyjąć tyle, ile się włożyło. Bo z tego, co się włożyło, musi się jeszcze wyżywić aparat biurokracyjno-urzędniczy. A jest to monstrum wielogłowe i żarłoczne jak mało co.

Wniosek - to się nie ma prawa udać, nawet gdyby nie kradli w służbie zdrowia tak, jak kradną, oraz niezależnie od tego, kto jest u władzy i jak genialnego projektu ratowania tej hydry by nie przedstawił. Co zatem robić? Pewnym pomysłem jest, aby samemu, bez pośredników w postaci służby zdrowia, dysponować własnymi środkami przeznaczonymi na leczenie. Czy to jednak mogłoby zadziałać w praktyce, czy jest jedynie snem srebrnym nieuleczalnych libertarian - na zawsze pozostanie mroczną zagadką dziejów. Bo nie tylko w Polsce na dźwięk słowa "prywatyzacja" kto żyw ucieka, gdzie pieprz zimuje.

Dawniej powiadano, że są cztery rodzaje białej śmierci: sól, cukier, kokaina i służba zdrowia. Dziś wiemy już, że jest ich znacznie więcej - bo jeszcze mąka, lawina, Yeti, Simo Haeyhae (fiński snajper, który w czasie Wojny Zimowej osobiście odesłał ponad 700 rosyjskich żołnierzy do Krainy Wiecznych Łowów), a podobno nawet także mleko. Gdy jednak mamy do czynienia z systemem, który decyduje, kogo wysłać na tomografię od razu, a kogo w przyszłym roku, z darmowym biletem na przeprawę przez Styks w pakiecie, to żarty się kończą. Ale od rozmów wzajemnej adoracji na najwyższym choćby szczeblu, nic się w tej kwestii nie zmieni. Najlepiej wiedzą o tym ci, którzy urzędniczego obola otrzymali i przechowują pod szpitalną poduszką mokrą od łez. A "eksperckie" debaty mają dokładnie w tym miejscu, w którym ich ma system służby zdrowia.

9. października 2012, 00:06 DST, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: