piątek, 15 marca 2013

gaudium magnum


Narzekania redaktora Mikołajewskiego na rezygnację Benedykta XVI, która podobno odarła sprawowaną przez niego funkcję z klimatu i wyjątkowości, a już na pewno nie dorównywała mistyką ostatnim dniom Jana Pawła II, były nie mniej irytujące niż spekulacje przed tzw. konklawe. Dlatego tym bardziej odetchnąć można, że i jedne i drugie wreszcie odejdą w zapomnienie.

To, co działo się przez ostatnie tygodnie w związku z urzędem głowy Kościoła rzymskokatolickiego, powoli stawało się nie do zniesienia. Niecierpliwie czekam spełnienia się przepowiedni Szymona Hołowni, która głosi, że już wkrótce katolicy będą zwartą, maksymalnie 30-procentową mniejszością, funkcjonującą sobie jak wiele innych wspólnot i nie rodzącą niezdrowego zainteresowania mediów i ludzi spoza. Nie chodzi mi o zmniejszanie znaczenia Kościoła dla jego członków, ale o to, aby należeli do niego ludzie faktycznie przekonani, że chcą w tej wspólnocie być. Co nie znaczy, rzecz jasna, że perfekcyjnie stosujący się do wszystkich jej reguł, bo widzę Kościół jako miejsce dla wciąż poszukujących, ale poszukujących prawdziwie, z wewnętrznej potrzeby. I marzę o tym dniu, bo wydaje mi się, że uczestnictwo w tak skonstruowanej wspólnocie to naprawdę będzie coś.

A dopóki jest tak, jak jest, trzeba pogodzić się z tym, że zainteresowanie Kościołem budzi się w mediach i wśród tych mniej poszukujących członków, od wielkiego dzwonu. Naprawdę miałem już dość tych jałowych dyskusji o tym, czy Joseph Ratzinger słusznie czy niesłusznie zrezygnował ze swojej funkcji. Zwłaszcza z ust ludzi, którzy gotowi są powiesić premiera Tuska za uszy, bo podniósł im wiek emerytalny. No na Teutatesa, człowiek zrezygnował z roboty w wieku 86 lat (podjął ją - a przecież nie musiał - mając lat 78) i jeszcze macie mu za złe? Chociaż sami twierdzicie, że nie dożyjecie do tych marnych 67 lat, którymi was uszczęśliwił pan Donald? Zgoda, nie zmienia się reguł w trakcie gry (to kamyczek do ogródka premiera), ale jeśli z tej okazji macie żal do Benedykta XVI, że nie czując się już na siłach, nie chciał tkwić w Watykanie do siódmej nieskończoności, to połóżcie sobie zimny ręcznik na potylicy i idźcie spać.

Podobnie jak takich utyskiwań, dość miałem spekulacji dotyczących wyboru następcy Benedykta. Zwłaszcza z ust osób publicznych, którym Kościół rzymskokatolicki zwiewa i powisa, jak choćby pan Biedroń, który wypalił, że najlepszym papieżem byłaby afroamerykańska lesbijka. Cóż, ja panu Biedroniowi nie wybieram kandydatów do jego gejowskich organizacji i nie sugeruję, że najlepszym szefem Kampanii Przeciw Homofobii byłaby profesor Krystyna Pawłowicz, więc niech on się od mojej wspólnoty odfasoli. Ale na szczęście już koniec. Jeszcze tylko kilka dni i już na ekranie telewizora nie powita mnie z Watykanu rozwiany włos Piotra Kraśko. Jeszcze kilka tygodni i o Kościele znowu zrobi się w mediach cicho, zwłaszcza w tych, które mówią teraz o nim tylko dlatego, że to chwytliwy i biorący temat.

Produkuję się w tak ideologicznych i grząskich kwestiach, bo pewien gatunek przejawianych wobec religii postaw mnie zwyczajnie irytuje, chociaż może nie powinien. Moja droga z Kościołem jest często wyboista, ale nie mogę sobie zarzucić, że nie próbuję. Jestem tak zwaną osobą wierzącą, nie kryję się z tym, a w kwestiach, w których moje zdanie nie zgadza się z nauką Kościoła, staram się poznać i zrozumieć argumentację drugiej strony, znaleźć miejsce dla jakiegokolwiek spotkania, nawiązania dialogu. Dlatego pewnie nie ułatwia mi sprawy fakt, że wkurza mnie gros osób deklarujących się jako wierzące i praktykujące, które sprawami swojej - rzekomo dla nich ważnej - wiary interesują się mniej więcej tak, jak ja pogłowiem bydła mlecznego w Tajlandii. Dla których najważniejszymi oczekiwaniami wobec nowego papieża są: czy i kiedy przyjedzie do Polski, czy będzie wesoło machał do wiernych z okna bazyliki św. Piotra i czy w swoich wypowiedziach nawiąże do Jana Pawła II. Zwyczajnie nudne jest zwłaszcza to ostatnie - Karol Wojtyła zrobił mnóstwo jako Ojciec Święty (może mógł więcej, może mniej, nieistotne), ale umarł i nie żyje. Dajmy mu już spokój. Zadziwiające jest, że ludzie krytykują środowiska PiS-owe za ciągłe odgrzebywanie historii, ale gdy sami to robią, z tą tylko różnicą, że odgrzebują kogoś innego, to już jest okej.

I owszem, nie mój interes zaglądać w buty czyichś przekonań religijnych, jednak boję się, że z takimi powierzchownymi katolikami, ciężko mi będzie znaleźć wspólny język. Mnie, któremu do gorliwości religijnej wciąż daleko niczym na Księżyc, mimo wielkich chęci i szczerej potrzeby. Dlatego łudzę się, że gdy z Kościołem dadzą sobie spokój te osoby, które słuchają papieży tylko wtedy, gdy ci mówią gdzie i kiedy jadali kremówki, będzie mi łatwiej. Choć to pewnie złudna nadzieja, a może i nieuzasadniona pycha...

Dlatego bardzo liczę na papieża Franciszka. Liczę, że będzie potrafił dotrzeć do ludzi i unaocznić im, w czym tak naprawdę mają możliwość uczestniczyć. Że powie: "To jest nasza wspólnota, nie zmuszamy was, ale jeśli się wam podoba, jeśli chcecie - chodźcie z nami!". Że zmieni obraz i społeczny odbiór tej wspólnoty. Tak, właśnie wspólnoty, a nie instytucji, bo przeciętnemu katolikowi Kuria Rzymska i Bank Watykański są potrzebne jak zającowi dzwonek. Że nauczy, iż sercem i duszą Kościoła jest służba. Rozumiana jednak nie tylko w ten sposób, gdzie księża mają służyć ludziom, ale jako służba na wszystkich poziomach (księża - księżom, księża - ludziom, ludzie - księżom i być może najważniejszym: ludzie - ludziom). Że będzie potrafił przekazać, co naprawdę miał na myśli Chrystus mówiąc: "Jedni drugich brzemiona noście". Że za przykładem św. Franciszka z Asyżu zmieni stosunek gatunku homo sapiens do pozostałych gatunków zwierząt, które - po tym, co im robi człowiek - już dawno powinny wszcząć uzasadnioną rebelię. I że pokaże, iż Kościół nie jest instytucją do świadczenia usług w ciągu: chrzest - komunia - ślub - pogrzeb, fabryką świętych i błogosławionych, muzeum do przechowywania relikwii, ani urzędem od wystawiania papierków. Które bez czegoś więcej, co za nimi stoi, nadają się wyłącznie na makulaturę.

Jednak pierwsze dni pontyfikatu to spekulacje, kiedy nowy papież przyjedzie do naszego kraju (czy w 2015 roku na Święto Młodzieży, czy może w 2016 na 150-lecie chrztu Polski...), to dywagacje o tym, czy będzie potrafił powiedzieć coś zabawnego do tłumu, to wreszcie list gratulacyjny prezydenta Komorowskiego, w którym jest więcej odniesień do Jana Pawła II niż gratulacji pod adresem papieża Franciszka. I w związku z tym, mam coraz mniej złudzeń, że coś się jednak zmieni. Ale jeśli mimo to, mimo tak banalnego nastawienia swoich "wyznawców", papież Franciszek sobie poradzi, będę pierwszym, który okrzyknie go świętym.

15. marca 2013, 23:24 CET, 52.435 °N, 15.142 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: