wtorek, 26 marca 2013

po prostu BIRET

Proszę Państwa, 19. marca 2013 roku skończyły się w Polsce pociągi pospieszne. Tak górnolotnie mógłbym obwieścić, nawiązując do słynnych słów sprzed niemal ćwierćwiecza, aby w ten sposób przejść do historii. Oczywiście mógłbym również, idąc śladami autorki tych słów, przejść do historii na przykład pokazując goły tyłek reżyserowi teatralnemu, ale do tego musiałbym być w miarę słynnym aktorem, a prędzej żołnierz hełm założy na lewą stronę, niż do tego dojdzie.

A co do tych pociągów pospiesznych - one nadal wprawdzie jeżdżą po polskich torach, są, ale od tygodnia jakby ich nie było. I nie chodzi o to, że jest ich mniej, czy coś w tym rodzaju. 19. marca PKP Intercity - operator zdecydowanej większości pociągów pospiesznych w Polsce - wprowadził nowy system sprzedaży biletów na te właśnie pociągi uruchamiane pod marką TLK. System pod niezwykle wyrafinowaną językowo nazwą: "Po prostu BILET". Polega on - w uproszczeniu - na tym, że gdy do tej pory kupowało się bilet i siadało tam, gdzie wolne miejsce, tak teraz na każdym bilecie automatycznie będzie drukowana tzw. "miejscówka". Pasażer będzie zobowiązany usiąść tam, gdzie mu wskazano, a w zamian otrzymuje gwarancję miejsca siedzącego i nie musi o to miejsce zabiegać w sposób, który z grubsza pokazano swego czasu w filmie "Walka o ogień".

Spółka chwali się rewolucyjną zmianą gdzie tylko może. Że oszczędność papieru, że prostota, że europejskie standardy, że w trosce o pasażera. Propagandę uprawiają też media, pokazując tych zadowolonych i dopieszczonych troską pasażerów, którzy cieszą się, że "skończyła się jazda na stojąco" i kres położono bitwom o miejsca w pociągu. Aż dziwne, że nikt nie zwrócił uwagi na fakt, że nie tylko tą tzw. Europę dogoniliśmy, ale z dnia na dzień wyprzedziliśmy o kilka susów! Jednego dnia, przy pomocy jednej decyzji, praktycznie wszystkie pociągi pospieszne w Polsce automatycznie stały się składami kwalifikowanymi. Jak ekspresy i pociągi klasy intercity. Czegoś takiego chyba nie ma nigdzie na świecie! Bo też nigdzie na świecie nikt nie wpadł na tak "genialny" pomysł, aby w najtańszej kategorii pociągów pospiesznych wprowadzić obowiązkową rezerwację miejsc.

I od tego momentu będzie wyjątkowo poważnie, co ostatnio jest rzadkością na tym blogu. Pewnie zatem zanudzę przynajmniej połowę stałych Czytelników, czyli jakieś trzy osoby, ale nie mogę się powstrzymać. Odkąd tylko pomysł obowiązkowej rezerwacji miejsc w TLK ujrzał światło dzienne, protestuję gdzie tylko się da, pisząc na forach branżowych, oraz na forach w mediach prowincjonalnych (bo w tym kraju trudno o inne media). Niczego to nie zmieni rzecz jasna, ale jeśli podróżujecie pociągami raz na tak zwany ruski miesiąc, to postaram się przynajmniej wyprowadzić Was z przekonania, że gwarancja miejsca siedzącego jest w podróży pociągiem najważniejsza.

Po pierwsze, żadne to europejskie rozwiązanie, bo - jak wspomniałem - na tak zwanym Zachodzie, w pociągach pospiesznych najtańszej kategorii nie ma "miejscówek". A ludzie jakoś nie jeżdżą stłoczeni jak śledzie. Po drugie, żadna to też prostota. Owszem, zamiast dwóch blankietów mamy jeden, ale co z tego. Widzieliście kiedyś "miejscówkę" w PKP Intercity? To wygląda mniej więcej tak: "POC. 83100; WAGON 19; 001 M. DO SIEDZENIA 85 KOR". Jeśli nie jeździsz często koleją, bądź tu teraz mądry i pisz wiersze. A wagon 19 to pewnie gdzieś na końcu składu? Akurat! W TLK zwykle pierwszy wagon za lokomotywą to wagon numer... 20, a kolejne mają numery coraz niższe.

Po trzecie, nowy system nie wyeliminuje tłoku i braku miejsc, bo żaden system nie jest w stanie tego zrobić. Jeśli skład będzie zatłoczony, to tak czy inaczej czeka nas podróż w korytarzu. Jedyna zmiana to taka, że teraz dowiemy się już przy kasie, iż w danym pociągu wszystkie miejsca siedzące są już wyprzedane. I wówczas do nas należy decyzja, czy kupić bilet z adnotacją o braku "miejscówki" (wtedy podróżujemy na stojąco), czy zdecydować się jednak na inny pociąg.

I wreszcie mankament koronny i przesądzający sprawę. Wyobraźcie sobie, że już kupiliście bilet, są wciąż miejsca siedzące, udało Wam się nawet odczytać z blankietu zaszyfrowane informacje o tym, gdzie macie siedzieć, znaleźliście właściwy wagon, docieracie do wskazanego Wam przedziału, a tam na przykład:
- zimno
- koszmarnie brudno
- zarzygane
- siedzą dresiarze i słuchają muzyki z komórek, że słychać na cały wagon
- siedzą typy spod ciemnej gwiazdy i piją piwko
- siedzą żule i śmierdzi
- siedzą studenci i rechoczą na cały głos
- okno się nie domyka i siedzenia pokryte są szronem
- albo to wszystko naraz
Dawniej (czyli przed 19. marca A.D. 2013) po prostu szliście dalej i szukaliście bardziej komfortowego przedziału, z bardziej przyjemnym towarzystwem. A teraz musicie tam usiąść i już. W nowym systemie pasażer jest przyspawany do swojego miejsca, które zupełnie losowo przydzielił mu komputer. I nie może raczej iść do konduktora (jeszcze to sprawdzam, ale wątpię) i poprosić o wystawienie innej "miejscówki". Tak się dało w starym systemie, gdzie "miejscówki" były na osobnych blankietach. Odkąd są one immanentną częścią biletu, w takiej sytuacji trzeba by chyba... kupić u konduktora nowy bilet, zwracając stary (a więc dopłacić). Zatem - albo siadam w brudnym przedziale, z delikwentami o niezbyt przyjaznej aparycji, albo podróżuję w korytarzu. I owszem, można prosić konduktora czy kierownika pociągu o interwencję, ale bądźmy poważni - jeśli jest brudno, to przecież on nie posprząta w minutę osiem, bo tu zawiniła obsługa sprzątająca. A jeśli siedzi w przedziale czterech mięśniaków i robi rejwach na cały wagon, to konduktor ma się z nimi siłować? Pewnie, może wezwać SOK, ale spójrzmy realnie... A nowego przedziału nam przecież nie wyczaruje.

Pomijam już tutaj wszelkie inne problemy, które rodzi ten system, a nie tak ważne dla kogoś, kto podróżuje sporadycznie. Pomijam to, że "Po prostu BILET" wprowadza się bez właściwie żadnej, porządnej akcji informacyjnej (jedynie kilka tygodni kampanii w internecie). Pomijam to, że gdy dawniej bilet na TLK wystawiało się na relację, tak teraz wystawia się go na konkretny pociąg, co przy przesiadkach rodzi ogromne kłopoty (trzeba każdorazowo stać po nową "miejscówkę", albo podróżować na korytarzu). Pomijam dywagacje, że nowy system ("prognozujący realne zapotrzebowanie na miejsca w pociągu") być może wcale nie jest w trosce o pasażera, ale po to, aby spółka nie musiała ponosić kosztów przeglądów i napraw rewizyjnych setek wagonów, które bezużytecznie gniją na torach odstawczych. Pomijam wreszcie złośliwości, iż dobrze, że PKP Intercity jest operatorem publicznego transportu zbiorowego, a zatem - według przepisów - nie ma prawa limitować miejsc w swoich pociągach. Bo gdyby tak nie było, pospieszne jeździłyby z najwyżej dwoma wagonami...

To wszystko są byty mnożone. A swoistą brzytwą Ockhama w tym przypadku jest już tylko ten fakt, że system komputerowy mówi nam, gdzie mamy usiąść w pociągu. Współczuję każdej kobiecie, zwłaszcza w nocnym pociągu, która "wylosuje" miejsce w przedziale z trzema facetami o wątpliwej reputacji. Zresztą nie trzeba się stawiać na miejscu tej kobiety. Nawet gdy ktoś jest słusznej postury facetem, to podróż ze Szczecina do Przemyśla w śmierdzącym przedziale, albo wśród podejrzanych lub głośno zachowujących się typów, do największych przyjemności z pewnością nie należy. Ale za to w kieszeni - uwaga, sarkazm! - jeden blankiet zamiast dwóch.

Jasne, wymądrzać się każdy potrafi, a spróbuj - cwaniaczku - wymyślić lepszy system! Jeśli już miałbym coś podpowiadać, to - skoro rezerwacja fakultatywna się nie sprawdziła - niech chociaż łatwiej się te "miejscówki" wymienia na inne, w przypadku gdy w przedziale jest niefajnie. Albo niech ten system obowiązuje wyłącznie w okresach, gdy są naprawdę duże obłożenia składów, na przykład przed świętami, czy w tzw. "długie weekendy". Po pierwsze jednak, nie ja za wymyślenie "Po prostu BILET" wziąłem całkiem spore pieniądze. Natomiast jeżdżę pociągami wystarczająco często, aby dostrzegać wszystkie jego mankamenty. A ktoś, kto wprowadził ten system, być może posiada biret po jakiejś administracji czy marketingu, ale pociągi ogląda pewnie tylko wtedy, gdy przejeżdżają za zamkniętymi szlabanami, a on akurat stoi na przejeździe kolejowym w swojej błyszczącej, klimatyzowanej limuzynie. Bon voyage!

26. marca 2013, 19:29 CET, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: