piątek, 13 grudnia 2013

Grand Press

Mariusz Szczygieł został uhonorowany nagrodą "Dziennikarza Roku 2013" w plebiscycie Grand Press. Jak dla mnie - o dobrą dekadę za późno, ale ja się podobno nie znam. Wiem za to, że tego typu plebiscyty rzadko biorą pod uwagę to, co najważniejsze, bo jednocześnie to jest mało wyraziste i mało medialne. Może źle pojmuję zawód dziennikarza, ale przedstawicieli tego fachu oceniam po tym, i wyłącznie po tym, co tworzą. Jaką to ma jakość, jakie przesłanie. A nie po tym, jaką osobą jest ów dziennikarz prywatnie, jakie ma poglądy, jaki charakter i osobowość, a jaki stosunek do swojego zawodu. Może to myślenie błędne, może powierzchowne, ale też jestem niemal pewny, że najwyższego wyróżnienia Grand Press nie dostąpiłby chociażby śp. Marcin Pawłowski, gdyby swojej heroicznej walki z nowotworem nie toczył na oczach widzów głównych wydań "Faktów" (lub gdyby ją wygrał), czy Andrzej Poczobut, gdyby go nie zamknęli w białoruskim kryminale. A co oni właściwie stworzyli? To już dawno przykryła zasłona dziejów swoimi czarnymi fałdami...

Mariusz Szczygieł napisał dziesiątki przeznakomitych tekstów, które w mojej opinii po stokroć bardziej zasługiwały na tą dzisiejszą nagrodę. Otrzymał ją jednak za reportaż raczej przeciętny jak na swój Talent, o którym to jednak reportażu dyskutowali wszyscy, z premierem i ministrami na czele, a w pewnym bardzo ważnym urzędzie poleciała nawet głowa. I nie umniejszając niczego temu reportażowi, ani tego, że podnosił temat bardzo istotny, ani tego, że ta głowa poleciała jak najbardziej słusznie, ani wreszcie tego, że w zrozumiały sposób wywołał społeczną burzę. To też jedno z zadań dziennikarza - budzić sumienia, wskazywać aktualne problemy, poruszać do działania przeciw niesprawiedliwości i nieprawości tego świata. Może i nawet z tych zadań najważniejsze. Lecz z pewnością nie jedyne godne laurów.

Mimo to, Panie Mariuszu - jeśli Pan czyta te słowa (a mam na to cień nadziei) - przeogromne i jak najszczersze Gratulacje! Gdyby to ode mnie zależało, otrzymałby Pan to wyróżnienie już za reportaż o Diamentach, ale cóż, nie tylko kościelne młyny wolno mielą, jak się okazuje. Ważne, że mielą. Albert Einstein również dostał Nobla nie za swoje opus magnum, czyli prace nad teorią względności, ale za dość mało widowiskowe i jednak nie aż tak doniosłe wyjaśnienie efektu fotoelektrycznego. Niech ocenią inni, czy paradoks to, czy sprawiedliwość dziejowa.

13. grudnia 2013, 23:52 CET, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: