sobota, 14 czerwca 2014

pomarańczowa rewolucja

Była druga połowa 1994 roku. Szerzej nieznany trener, nazwiskiem Louis van Gaal, zebrał w Ajaksie Amsterdam grupę bardzo młodych i również nieznanych holenderskich piłkarzy. Uzupełniona Finem Litmanenem i Nigeryjczykiem Kanu ekipa już kilka miesięcy później wygrała wszystko, co na świecie było do wygrania w klubowej piłce nożnej, z prestiżową Ligą Mistrzów włącznie. Rok później awans do finału tych rozgrywek Ajax powtórzył. Młodzi zawodnicy błyskawicznie zostali gwiazdami, większość z nich (Kluivert, Davids, Seedorf, van der Sar, bracia de Boer) na długie lata stała się podporą najsłynniejszych zespołów, z FC Barceloną na czele. Sam Louis van Gaal miał potem szereg wzlotów i upadków, jednak ten Ajax z lat 1994-1997 uważany jest do dziś za jego najdonioślejsze dzieło. Podkreśla się nie tylko piłkarski technokratyzm van Gaala, zamiłowanie do schematów, rozrysowywanie akcji w najdrobniejszych szczegółach, ale również fakt, że prowadząc zespół, był dla młodych piłkarzy niemal jak ojciec, przekazywał im co mają robić nie tylko na boisku, ale również poza nim. Być może właśnie dlatego nie powtórzył już nigdy sukcesów porównywalnych z tymi ajaxowymi. Metoda taka nie mogła się bowiem sprawdzić, gdy wchodził we współpracę z piłkarzami o uznanej renomie, dojrzalszymi, których nie trzeba było wszędzie "prowadzić za rączkę".

Piłkarska reprezentacja Holandii to z kolei zespół, o którym można by napisać sporej grubości książkę. Przez ostatnie dwie dekady drużyna ta zapisała wszelkie karty światowego futbolu, ze szczególnym wskazaniem na te tragiczno-komiczne. Gdy grali pięknie - przegrywali. Gdy grali paskudnie - wygrywali. Kłócili się o wszystko, włazili trenerom na głowę, konflikty rasowe były na porządku dziennym. Z czterech kolejnych wielkich turniejów (sic!) odpadali po rzutach karnych (słynny półfinał Euro 2000 z Włochami, gdy w jednym meczu nie trafili sześciu karnych już zajął okazałe miejsce w historii piłki nożnej), na kolejne mistrzostwa (świata, w Korei i Japonii) w ogóle nie pojechali. Mistrzostwa Europy w 2008 roku rozpoczęli z najwyższego możliwego pułapu: w grupie roznieśli najpierw ówczesnych Mistrzów Świata Włochów 3-0, a kilka dni później - ówczesnych wicemistrzów Francję 4-1. Gdy już wkładano im na głowę europejskie korony, przejechali się w ćwierćfinale na co najmniej przeciętnych Rosjanach, przegrywając z nimi zdecydowanie. Dwa lata później dotarli Holendrzy aż do finału Mistrzostw Świata w RPA, by na kolejnych Mistrzostwach Europy - w 2012 roku - zająć ostatnie miejsce w grupie.

Te dwie ścieżki splatają się właśnie na naszych oczach. Oto w Brazylii rozpoczęły się XX Mistrzostwa Świata, a trenerem reprezentacji Holandii jest właśnie Louis Van Gaal. I jego zespół przypomina nieco ten Ajax sprzed niemal dwudziestu lat (nie tylko dlatego, że w sztabie trenerskim zasiadają również Patrick Kluivert i Danny Blind). Mniej jest gwiazd europejskich potęg, a znacznie więcej bardzo młodych, perspektywicznych zawodników z holenderskich klubów (no, przyznać się, kto kojarzył wcześniej któregokolwiek z obrońców tej kadry? a są nimi: Vlaar, de Vrij, Martins, Janmaat, Verhaegh, Veltman, Kongolo).

Co z tego wyniknie, nie wie nikt. Piszę jednak te słowa godzinę po zakończeniu meczu Holandii z Hiszpanią, w którym "Pomarańczowi" rozjechali aktualnych Mistrzów Świata i Europy 5-1. A ich gra w drugiej połowie długimi momentami przypominała ten dominujący w Europie Ajax z połowy lat dziewięćdziesiątych. Oczywiście, nie da się uniknąć historycznych analogii. Przypomina się choćby, że poprzednie Mistrzostwa Świata Hiszpanie również rozpoczęli od porażki, a w efekcie i tak sięgnęli po tytuł. Zapomina się jednak przy tym, jak zupełnie inne było to spotkanie. Hiszpanie grali wówczas ze Szwajcarami, przypadkowo stracili bramkę, po czym rywale "zamurowali" własną i mimo huraganowych ataków graczy trenera del Bosque, skończyło się wynikiem 0-1. W dzisiejszym (wczorajszym już właściwie) meczu z Holandią, Hiszpanie zaprezentowali się koszmarnie. Obrona nie istniała, gdy w drugiej połowie ataki Holendrów sunęły na bramkę Casillasa, Mistrzowie Świata mieli ze strachu nogi jak z waty. Zawodnicy z Niderlandów mogli strzelić nie pięć, a dwa razy tyle bramek i z przebiegu gry nie mogłoby to nikogo dziwić.

Jeśli ktoś jednak już dziś typuje Holandię do finału tych mistrzostw, należałoby mu jednak przywołać analogię do Euro 2008. Chociaż wtedy "Pomarańczowych" prowadził niedoświadczony Marco van Basten, który potknął się na pierwszym wirażu. Teraz wszystko w swoich rękach ma van Gaal, który już z niejednego boiska chleb jadł. Jeśli utrzyma w drużynie dobrą atmosferę... Jeśli odpowiednio wyważy proporcje pomiędzy zdolną młodzieżą, a gwiazdami pokroju Robbena, Sneijdera i van Persiego... Jeśli okaże się równie dobrym psychologiem jak strategiem... Jeśli...

14. czerwca 2014, 00:55 DST, 52.245 °N, 16.546 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

To był ciekawy mecz, powinno być co najmniej z 8 bramek dla Holandii

Anonimowy pisze...

Ostatnio w modzie są same ciekawe rewolucje: aksamitna , pomarańczowa i najbardziej na czasie taśmowa, choć jeszcze nie wiadomo co ta ostatnia rozgrywka przyniesie i jaki nowy zespół powstanie