niedziela, 2 listopada 2014

bal wszystkich świętych

Krąży sobie po przestworze internetu (ponoć od dawna, chociaż ja odkopałem ją ze dwa tygodnie temu) taka anegdota, że Paolo Coelho niech się schowa! Dramatis personae to pewny siebie profesor filozofii, a przy tym zatwardziały ateista, oraz natchniony student, usiłujący udowodnić istnienie Boga. W ich wymianie poglądów, która jest treścią owej anegdotki, mnóstwo jest logiki dla gospodyń domowych, a w finale profesor rażony siłą argumentów studenta, osuwa się bezwładnie na krzesło, natomiast narrator zdradza - w sposób rodem z najtańszych suspensów - iż owym studentem był pewien Bardzo Znany Naukowiec. (nazwiska nie zdradzę, żeby nie psuć niespodzianki)

Anegdotka jest niemal na pewno fałszywa. Prawdziwy jest za to żar, z jakim co niektórzy starają się na każdym możliwym kroku wstawić element religijny tam, gdzie wcale nie jest niezbędny, a bywa, że i jest niepożądany. W dobrze nastrojonym umyśle możliwe jest (chociaż - rzecz jasna - nie wymagane!) współzamieszkiwanie nauki ścisłej i wiary w byty nadnaturalne, możliwe jest sprawienie, żeby one się tam za bardzo nie pogryzły i nie wymaga to - wbrew pozorom - żadnych wielkich operacji intelektualnych. Nie ma więc najmniejszej potrzeby, aby wybitnemu fizykowi szyć buty gorliwej wiary, a tym bardziej - przypisywać mu książki, których nie popełnił (bo i do tego się posunięto, a jak mawiał nieświętej pamięci Goebbels - "kłamstwo tysiąckroć powtórzone, staje się prawdą).

Cała sprawa wydaje się szczególnie bliska w ostatnich dniach, gdy członkowie Episkopatu Polski wykopali topór wojenny przeciw importowanemu z celtyckiej tradycji via USA celebrowaniu "Halloween". Strategia walki, jaką przyjęli hierarchowie, bardzo bowiem przypomina sposób, w jaki owego słynnego naukowca próbowano ożenić z religijnością. Oto bowiem Episkopat zalecał, aby świętowanie Halloween zastąpić pochodem, korowodem, tudzież balem Wszystkich Świętych.

Nic w tym oczywiście nie ma jeszcze złego, mamy pluralizm i wolny kraj, niech sobie korowodzi i baluje każdy, komu się podoba. Hipokryzją himalajską ze strony hierarchów kościelnych jest jednak fakt, że dopóki o Halloween w Polsce mało kto słyszał, a jeszcze mniej osób miało ochotę "święto duchów" obchodzić, to i Episkopat nie spieszył się z namawianiem do jakichkolwiek pochodów w tym dniu.

Wpakowanie się z własną celebrą w już istniejące święto wiary przeciwnej nie jest niczym nowym. Przy czym zastępowanie świąt pogańskich chrześcijańskimi (ot, choćby Chrystus narodził się przecież wiosną, a nie pod koniec grudnia) realizowało się przez całe stulecia, a nie zanim upłynęło pół dekady. I miało również pewne uzasadnienie antropologiczne. Owe święta pogańskie wypadały w dniach przesileń pór roku, a te były przez średnio oświecone ludy średniowieczne uznawane za dni magiczne. I choćby w tej perspektywie pomysł tych pochodów wszystkich świętych, który jest - nie oszukujmy się - li tylko reakcją na ekspansję Halloween (też mi to zresztą ekspansja...; gdyby to usłyszał wódz Hunów Attyla, pękłby ze śmiechu), wygląda wyjątkowo mizernie. I mało przekonująco - gdyby bowiem Halloween nie przepłynęło oceanu, bal wszystkich świętych zobaczylibyśmy wyłącznie po odtworzeniu sobie nagrania koncertu Budki Suflera.

Chociaż dzięki tym balom jest i strasznie, i śmiesznie zarazem. W wielu szkołach dzieci uczęszczające na lekcje religii dostały polecenie, aby na miniony piątek przebrać się za "ulubionego świętego". Powstał jednak problem, bo na lekcjach angielskiego zaplanowano z kolei Halloween party, zatem przygotować trzeba było dwa przebrania - jedno "święte", a drugie - upiorne. Już to pierwsze przekroczyło zresztą możliwości twórcze wielu rodziców. Bo też jak przebrać dziecko za świętego? Na freskach, malowidłach i rzeźbach przedstawiano ich zwykle z aureolą, księgą, lub dzikimi zwierzętami, które ów dostojnik miał rzekomo poskramiać. Z aureolą i księgą to jeszcze pół tak zwanej biedy, ale co z dzikim zwierzęciem? Lew, gepard czy inna pantera z oczywistych względów odpadają, domowy kiciuś raczej pasowałby do przebrania Kleopatry niż świętego, a z pluszowym tygrysem to tym bardziej głupio... W związku z tym, rodzice wybierali najczęściej tzw. "łatwiznę", czyli przyodziali dziecię w koc lub coś podobnego, co udawać miało starożytną szatę z rejonu basenu Morza Śródziemnego. Natomiast ci bardziej ambitni przeobrazili szkoły w zlot miniaturek Jana Pawła II i Ojca Pio - święci to dość współcześni, nietrudno ich "zrobić" (Karol, twoja twarz brzmi znajomo!), a gdyby ktoś przesadził z czerwoną farbą imitującą stygmaty włoskiego zakonnika, to miałby z głowy kłopot nr 2, czyli przebranie na Halloween. Krwawy Mnich wywołałby zrozumiałą furorę, a może i zainspirował jakiegoś reżysera do nakręcenia kasowego przeboju rodem z Hollywood (uwaga, scenarzyści, piszemy: grupa studentów udaje się na piknik w okolice opuszczonego klasztoru; zaskoczeni ulewnym deszczem postanawiają schronić się w starych murach opactwa; gdy mosiężna brama zatrzaskuje się za nimi z hukiem, nie wiedzą jeszcze, że czeka ich nierówna walka o życie w miejscu, które wieki temu zostało przeklęte po wsze czasy ...).

"Ta niedziela jest jak film, tani, klasy B..."

2. listopada 2014, 00:02 CET, 50.479 °N, 17.960 °E, trzecia planeta Układu Słonecznego

Brak komentarzy: