sobota, 21 lutego 2009

Darwin w lodówce

Od niewiele ponad tygodnia Karol Darwin jest wszędzie. Czyżby naukowcy odkryli jakąś lukę, albo coś równie istotnego w teorii słynnego biologa? A może pojawiło się jakieś unikatowe zjawisko w przyrodzie, które owa teoria świetnie wyjaśnia? Nie, skądże. 12. lutego obchodziliśmy (?) 200. rocznicę urodzin Darwina, a w tym roku przypada także 150. rocznica opublikowania jego najsłynniejszej pracy "O pochodzeniu gatunków". I to wystarczyło, żeby media natychmiast zapełniły się osobą wielkiego naukowca. Darwin jest w "Wyborczej" i "Rzeczpospolitej", "Polityka" rozpisuje się o związkach (intelektualnych rzecz jasna) Darwina z jego słynnym imiennikiem - Marksem, "Trybuna" rozwodzi się na temat częściowego uznania przez watykańskich decydentów niektórych aspektów teorii ewolucji, a "Angora" tradycyjnie zbiera to wszystko w jedną całość.

Już sama ta sytuacja jest chora. Osoba, która dokonała czegoś wielkiego, ma szansę zaistnieć w ogólnodostępnych mediach tylko wtedy, gdy: umrze, przypada rocznica śmierci tej osoby, dostanie jakąś kojarzoną przez wszystkich nagrodę, albo ktoś odkryje jej: romans/nieślubne dziecko/współpracę z SB lub tajnym wywiadem (niepotrzebne skreślić). W przeciwnym wypadku dokonania, które wymagają jakiegokolwiek intelektualnego wysiłku, nie mają szans się przebić do telewizyjno-prasowej świadomości zdominowanej przez różne Dody, Tańce z Gwiazdami i życie codzienne premiera Tuska. A odrębną sprawą jest to, w jaki sposób dokonania tej osoby są przedstawiane. Karol Darwin i jego koncepcje są tu doskonałym przykładem (czego pewnie zdążyliście się domyślić, bo w jakim innym celu mogłem napisać właśnie taki pierwszy akapit).

W publicznej "debacie" (celowo pomijam idiotycznie używane w tym miejscu przez media słowo "dyskurs", które pierwotnie znaczyło zupełnie coś innego) wspomnienia o Darwinie i jego teoriach sprowadzają się do obrony/atakowania stanowiska, że "człowiek pochodzi od małpy". Nawet jak ktoś napisze coś bardziej ambitnego (zapiski z podróży Darwina dookoła świata, czy wspomniane związki z marksizmem), to i tak rozmyje się to w morzu medialnej paplaniny. Zresztą zapytajcie 100 osób na ulicy, z czym kojarzy im się Darwin, a gwarantuję, że większość odpowiedzi będzie się koncentrowała wokół czegoś w rodzaju: "on powiedział, że człowiek pochodzi od małpy". I to widać: AKURAT TERAZ przypomniano, że Kościół Rzymskokatolicki już jakiś czas temu przyjął, że część koncepcji Darwina może być prawdą i nie kłóci się z kościelnymi dogmatami, co natychmiast wojujący racjonaliści, ustami niezastąpionej Joanny Senyszyn, wykorzystali do jadowitego stwierdzenia, że "Kościół wreszcie przestał tolerować nieuctwo" itd.

Cała ta "debata" jest poniżej wszelkiego poziomu. Zamiast już faktycznie wykorzystać Darwinowy jubileusz do jakiegoś cyklu publikacji/programów o naukowej wartości (a jednocześnie by społeczeństwo mogło swoją wiedzę na ten temat rozszerzyć), powtarza się banały i odgrzewa stare podziały typu: katolicy kontra racjonaliści. W USA kilka lat temu mieliśmy dobitny przykład kretyńskiej pseudo-debaty publicznej, w wyniku której zwolenników kreacjonizmu ("Bóg stworzył świat w 7 dni, a właściwie 6") i ewolucjonizmu ("człowiek pochodzi od małpy" - tu już powinno wręcz ociekać ironią) próbowano pogodzić potworkiem o nazwie "inteligentny projekt". A wszystko to, ponieważ nie potrafiono zdecydować, czego uczyć dzieciaki w szkołach: kreacjonizmu, ewolucjonizmu, obydwóch czy żadnego. Najprostsze rozwiązanie (którego oczywiście na początku nie akcentowano, bo media zanotowały całkiem niezłą oglądalność programów dotyczących tego sporu, który wtedy zelektryzował USA) było wręcz oczywiste: ewolucjonizmu uczyć na lekcjach biologii/przyrody, kreacjonizmu na lekcjach religii, a o "inteligentnym projekcie" można ewentualnie wspomnieć na lekcjach historii najnowszej, w kontekście omawiania najgłupszych pomysłów XXI wieku.

Dobrze, dobrze - powiecie pewnie - ale przecież kreacjonizm z ewolucjonizmem się kłóci. Nic podobnego. Tylko - jak zwykle zresztą - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Teoria ewolucji jest jedną z najlepiej udowodnionych i najmocniejszych teorii w naukach przyrodniczych; jest podstawą współczesnej biologii. Kwestionowanie jej byłoby działaniem porównywanem z kwestionowaniem faktu, że Ziemia jest okrągła. Oczywiście, jak każda naukowa teoria, także teoria ewolucji jest ograniczona warunkami jej stosowalności i - co najważniejsze - jest otwarta na nowe odkrycia i uzupełnienia (gdyż w przeciwnym wypadku stałaby się dogmatem). A to oznacza, że wkrótce może pojawić się jakaś koncepcja, która w istotny sposób uzupełni lub nawet wyprze teorię Darwina (najbliżej tego jest chyba koncepcja "dewolucji człowieka" Michaela Cremo i Richarda Thompsona). Na dziś jednak podstawowe założenia teorii ewolucji: dotyczące dziedziczenia, dostosowywania się organizmów do warunków zewnętrznych, przeżywania najlepiej przystosowanych, mechanizmów doboru etc. są na tyle dobrze opisane i udowodnione, że nie ma naukowych podstaw, aby je odrzucać. Tymczasem stwierdzenie, że "człowiek pochodzi od małpy" jest bardzo uproszczonym wnioskiem (sam Darwin nigdy takiego związku nie sugerował), WYNIKAJĄCYM z teorii ewolucji, a nie będącym jej założeniem, o czym wielu troglodytów nie wie, albo wiedzieć nie chce.

Natomiast stawiana w opozycji "nauka Kościoła", która "głosi" że świat został stworzony przez Boga, kłóci się z teorią ewolucji tylko pozornie, i - ale to już moim zdaniem - ta opozycja jest sztucznie podsycana w tzw. szerszym społeczeństwie. Swój sens ma już najprostsze wyjaśnienie (a takich wyjaśnień są setki), mianowicie, że biblijny okres 7 dni ma znaczenie jedynie symboliczne. Gdzie bowiem jest w Biblii napisane, że te 7 dni to było faktycznie 7 dni w takim rozumieniu, jak pojmujemy je dzisiaj, czyli 7 razy po 24 godziny czasu środkowoeuropejskiego. Przecież autor tych słów mógł w metaforyczny sposób przedstawić całą historię naszej planety: Dzień Pierwszy ("Bóg stwarza Niebo i Ziemię") to te kilka miliardów lat, gdy formowała się nasza galaktyka, Dzień Drugi... itd. aż do Dnia Szóstego ("Bóg stwarza człowieka"), którym byłby geologiczny okres holocenu, trwający od ok. 12 000 lat i którego nieodłączną cechą jest powstanie i ewolucja gatunku homo sapiens sapiens. To jednak wojujący racjonaliści, którzy zwykle jedynie sobie przypisują prawo do dosłownego, pozbawionego symboli i metafor, interpretowania rzeczywistości, w tym przypadku akurat tą umiejętność przypisują osobom religijnym, na zasadzie: "Oni wierzą, że Bóg stworzył świat w ciągu 7 dni". Drodzy Racjonaliści, zdecydujcie się! Jeśli przypisujecie sobie dosłowność, a - upraszczając - chrześcijanom stosowanie symboli i metafor, to przyjmijcie do wiadomości, że owi chrześcijanie wierzą, że biblijny okres 7 dni jest takim właśnie symbolem, przenośnią, i nie ma nic wspólnego z wiarą, że świat jaki znamy dziś powstał w okresie 7x24 godziny, ergo nie kłóci się z tak umiłowanym przez Was skrajnie naukowym podejściem do rzeczywistości. Nawiasem mówiąc, metafora 7 dni mogłaby być też świetnym argumentem dla deistów. (Deizm to taka koncepcja religijna, której zwolennicy uważają, że Bóg stworzył świat i od tej pory nie ingeruje w jego funkcjonowanie, tylko obserwuje sobie, co się tu ciekawego dzieje). Wystarczy przyjąć, zgodnie z tą metaforą, że siódmy dzień ("Bóg odpoczywa") trwa od momentu wykształcenia się gatunku homo sapiens sapiens. Bóg nie wpływa na funkcjonowanie świata, odpoczywa, obserwuje, wszystko zgodnie z założeniami ;] Ale to już taka dygresja...

W okresie socjalizmu modny był pewien dowcip. Gdy ktoś zdobywał szczególną popularność, mówiono, że wszędzie jest go pełno i aż strach otworzyć lodówkę. Od tygodnia w tej lodówce jest Karol Darwin. Problem w tym, że w lodówce przechowuje się też odgrzewane kotlety. A Darwin i jego dorobek naukowy zasługują na więcej niż tylko wycieranie sobie nim gęby przy okazji kolejnych rocznic urodzin czy śmierci, aby w jakimś idiotycznym sporze udowodnić tym wstrętnym racjonalistom/zaściankowym katolikom, że ma się rację...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

dwie sprawy:

-> spory były, są i być muszą bo człowiek to mała kłótliwa i niespokojna istota, która dłużej niż 5 minut cicho siedzieć nie potrafi. będzie się kotłować i gotować czy rację ma czy też nie...

-> a druga sprawa... ostatni akapit to mistrzostwo :D podsumowanie najlepsze w historii :) gratuluję lotności umysłu!